Kolejny dzień poświęcamy na wizytę w białoruskiej części Kanału Augustowskiego, tego niezwykłego pomysłu Ksawerego Druckiego-Lubeckiego, zrealizowanego w dużej mierze przez nieodżałowanej pamięci Królestwo Polskie z lat 1815-1830, które rozmachem rozwoju technicznego i gospodarczego wydźwignęło tę część ziem polskich na wysoki poziom cywilizacyjny.
Dziś jedynie niecałe 18 km kanału znajduje się w granicach Białorusi, w tym trzy śluzy, ale jest wśród nich największa i ostatnia przed Niemnem śluza w Niemnowie oraz śluza Dąbrówka, wyremontowana i służąca dziś jako obiekt żeglugowy. Różnica poziomów wynosi tu ponad 3 metry. Przekonaliśmy się o tym sami uczestnicząc w rejsie statkiem rzecznym i jego najpierw opuszczaniem, a później podnoszeniem w śluzie, poprzez regulację przepływu wody.
Jadąc z Grodna do Kanału Augustowskiego wzdłuż granicy z Polską odwiedzamy dawne miasto Sopoćkinie z kościołem Najświętszej Maryi Panny i św. Jozafata Kuncewicza, położonym w dawnej wsi Teolin, obecnie części Sopoćkiń. To tu zginął, zamordowany przez czerwonoarmistów 22 września 1939 r. gen. Józef Olszyna-Wilczyński. W kościele znajduje się poświęcona generałowi tablica pamiątkowa (wraz z wizerunkiem), natomiast od miejscowego Polaka dowiedziałem się, że w przedsionku był dodatkowo jego portret, jednak władze nakazały go zdjąć, twierdząc, że to kościół a nie instytucja muzealna. Po wizycie w kościele odwiedzamy również cmentarz, głównie po to, aby nasze córki same wyrobiły sobie opinię na temat historii i składu narodowościowego tutejszej ludności. Cmentarz jest dość duży, prawa, większa strona, to groby polskie, z napisami alfabetem łacińskim (także na grobach z czasów ZSRR), lewa strona, to groby z napisami cyrylicą.
Po powrocie żegnamy się z Grodnem długim spacerem, trafiając przypadkowo na koncert plenerowy, gdzie całkiem ciekawy zespół prezentuje przeboje Beatlesów w niebanalnych jazzrockowych opracowaniach.
Następnego ranka opuszczamy Białoruś poprzez przejście z Litwą położone niedaleko Druskiennik. Tym razem jest znacznie szybciej, ok. dwudziestu minut, jedynie z otwarciem bagażnika i bez wypełniania czegokolwiek. I choć nadal pozostajemy w krainie nad Niemnem, wjeżdżamy na terytorium Litwy i Unii Europejskiej.
Grodno i okolice przyjęło nas niezwykle ciepło, spotkaliśmy ludzi pozytywnie nastawionych do życia i do innych ludzi, w tym turystów z Polski, zobaczyliśmy na własne oczy, jak wygląda wycinek Białorusi, zadbane zabytki, dobrą organizację codzienności w wielu aspektach życia (także wg mnie bardzo cenne dla poprawy jakości ruchu, mrugające „zielone” w sygnalizacji świetlnej na ulicach i liczniki pokazujące czas do zmiany świateł), bez żadnych oznak rzekomo kulejącego gospodarczo i rzekomo totalitarnego reżimu. Jeśli ktoś nie wierzy, niech sam się o tym przekona. Po zakończeniu zbyt krótkiego pobytu w Obwodzie Grodzieńskim znaleźliśmy się, nie pierwszy już raz, w Republice Litewskiej. Od ostatniego pobytu na Ziemi Wileńskiej minęło w naszym przypadku 9 lat, mieliśmy więc możliwość dokonania – bardzo ogólnikowych ze względu na brak czasu, ale jednak – porównań.
Nie będzie dla nikogo zaskoczeniem, jeżeli powiem, że Wilno i Litwa wypadają mniej korzystnie od Grodna i tego niewielkiego fragmentu Białorusi wokoło, jaki dane nam było poznać. Zapewniam przy okazji PT Czytelników, że nie kieruje mną niechęć do rządu litewskiego z jednej strony, a sympatia do białoruskiego, z drugiej. Jedynie obserwacja, na ile to możliwe, bezstronna. Zresztą, kto nie wierzy, może sprawdzić sam.
Po szybkim przekroczeniu granicy Białoruś-Litwa/UE (zaledwie ok. 20 minut) przez Druskienniki jedziemy do Wilna, po drodze odwiedzając starych znajomych. Przy poprzednich wizytach mieszkaliśmy u Polaków pod Wilnem. Sympatyczne powitanie, pamiątkowe zdjęcia, poczęstunek i krótka rozmowa o codzienności. Jeżeli ktoś myśli, że Polacy wileńscy żyją teraźniejszą polską polityczną narracją i propagandą, ten się myli. Żyją swoim życiem i swoimi, nie małymi, problemami. Utyskują wciąż na zmianę waluty na Litwie z lita na Euro, która to zmiana ich zubożyła. Główne problemy to jednak znane zmiany w szkolnictwie mniejszościowym, krok po kroku odrywające młodych Polaków od szkoły polskiej, jako dającej mniejsze możliwości i perspektywy, to kłopoty polskiego uniwersytetu w Wilnie, ale także zmiany dla młodzieży z Wileńszczyzny, jakie nastąpiły ostatnio w Polsce.
Moi rozmówcy twierdzą, że do niedawna liczne polskie wyższe szkoły (te pozwalające uzyskać licencjat), głównie z północno-wschodniej Polski przyjmowały tutejszą młodzież, a ostatnio to się skończyło – Polaków w roli studentów z zewnątrz zastąpili Ukraińcy. Nie weryfikowałem tego, może to przesada, może nie. Przekazuję to, co usłyszałem. Oni nie rozumieją tej niebywałej rusofobii, jaka u nas panuje. „Rosja (w domyśle – ZSRR) mnie wykształciła” – takie zdanie było odpowiedzią na moje pytanie o stosunek do Rosji. Żeby je zrozumieć, i nie zachować się wg wzorca macierewiczowskiego, trzeba wrażliwości serca i zrozumienia, że tutejsi Polacy w sposób naturalny przylgnęli do elementu rosyjskiego we władzy Litewskiej SRR. Naturalny, bo Litwini, choćby nazywający się oficjalnie komunistami i internacjonalistami, pozostali zawsze Litwinami…
Jaka przyszłość czeka ten szczep narodu polskiego – jedyny w swoim rodzaju, bo rdzenny, nie przywieziony znikąd, a jednocześnie nie szlachecki, co było normą w wielu innych miejscach na Kresach? Na ile mogłem się zorientować na przestrzeni lat i trzech wizyt, kultywują oni i nadal zapewne będą kontynuować wiejskie i religijne tradycje. Na ile młodzi ludzie będą chcieli tam zostać i kultywować te tradycje, bardzo zacne, ale trącące już trochę myszką, wobec braku czegoś, co moglibyśmy nazwać nowoczesną kulturą polską na tych ziemiach, która połączyłaby chwalebną przeszłość ze współczesnym spojrzeniem na świat i perspektywami rozwoju?
Należy bardzo poważnie obawiać się, że wraz ze śmiercią najstarszych, wraz z emigracją (na zachód) młodych, dojdzie również u wielu do porzucenia ciężaru polskości (ciężaru, bo nie żyjemy dziś w czasie wojen, okupacji, czy rozbiorów i każdy chciałby żyć łatwiej i wygodniej; proponowanie Polakom wileńskim utrzymywania polskości w kategoriach ciężkiego wyrzeczenia – wobec całkowitego braku wsparcia ze strony Polski – jest co najmniej niestosowne), w kierunku zarówno litewskim (perspektywy), jak i rosyjskim (bliskość kulturowa, językowa). Takie są skutki polityki mrzonek i zgubnych aksjomatów. Nasi wileńscy rodacy przegrali niestety także walkę o polskie tablice z nazwami, nie tylko ulic. Pamiętam jeszcze w 2008 r. gdzie się nie spojrzało, były polskie nazwy ulic, ale także szyldy z nazwami sklepów itd. Teraz tego nie ma. Także wizualnie polskość się cofa…
Ale może nie jest tak źle, może to tylko chęć wylania żalów podczas krótkiego spotkania, wobec rodaka z tej wyśnionej niegdyś Polski. Bo jest też miejsce na pozytywne opinie – o działalności miejscowego (niemal czysto polskiego) samorządu, o pośle reprezentującym tą ziemię w sejmie litewskim, czy o pośle do Parlamentu Europejskiego, bardzo zasłużonym dla tutejszej społeczności polskiej, zdolnym polityku, Waldemarze Tomaszewskim. Tenże poseł, który dzięki zręcznej polityce współpracy z organizacjami mniejszości rosyjskiej, odniósł wiele sukcesów politycznych w ostatnich latach, został już nie raz zmieszany z błotem i zakwalifikowany jako agent Putina przez polskich imbecyli choćby za udział w obchodach Dnia Zwycięstwa nad III Rzeszą i to z wpiętą georgijewką!
Serdecznie żegnamy się z naszymi znajomymi i ruszamy „zobaczyć to nasze stare Wilno”. Po raz kolejny, ale zawsze ze wzruszeniem w sercu. Dziewięć lat to sporo czasu. Ruch samochodowy na głównych ulicach stolicy Litwy wydaje się jednak nie tak bardzo różnić od tego z 2008 r. W pobliżu Starego Miasta są małe korki, ale głównie spowodowane rozkopanymi ulicami. No i gdzie im tam do korków w Polsce, w takiej Łodzi, Warszawie, czy Poznaniu! W centrum miasta rzucają się w oczy samochody wyższej klasy, tylko niektóre należące do dyplomatów akredytowanych w Wilnie.
Po zakwaterowaniu rzucamy się wręcz na Stare Miasto. Niestety, Ostra Brama z zewnątrz wygląda fatalnie. Odpadający tynk i brudne ściany. To samo kamienice sąsiadujące. Ale główne ciągi Starego Miasta prezentują się nieźle. Nie tak, jak Grodno, ale już na pewno na poziomie wielu polskich miast. Boczne uliczki wyglądają niestety dużo gorzej, oprócz starości, ściany dopadli także tu i ówdzie graficiarze. Przechodzimy od Ostrej Bramy do Placu Katedralnego przez wszystkie najważniejsze punkty Starego Miasta, kościół św. Teresy, zespół klasztoru Bazylianów (kościół w remoncie), kościół św. Kazimierza, Zaułek Literacki, pomnik Mickiewicza, do katedry obok której pięknie prezentuje się odbudowany Zamek Dolny, siedziba wielkich książąt litewskich i królów Polski. Wracamy przez uniwersytet i „polski” (bo przeznaczony dla miejscowych Polaków) kościół św. Ducha. Gdybyśmy byli jakimikolwiek turystami z zagranicy, których w Wilnie wielu (szczególnie krajoznawcze zacięcie wykazują Azjaci – głównie Chińczycy i Japończycy; zawsze gdzieś w polu widzenia zobaczymy wycieczkę z Azji!
Co ciekawe bardzo intensywnie zwiedzają oni kościoły różnych obrządków i wyznań), wrażenie byłoby chyba bardziej pozytywne. Jednak jesteśmy Polakami i zwiedziliśmy właśnie część stolicy Litwy, którą bez żadnej przesady można nazwać polską. Tu już wrażenie nie jest tak korzystne. I nie mówię tu o mieszkańcach, którzy nie legitymowali się przed nami narodowością i słysząc naszą polską mowę, obsługiwali nas tak jak powinno się traktować wszystkich turystów. Jednak z murów Starego Miasta bije w oczy polityka. Oczywiście i tutaj nie mieliśmy czasu na badania empiryczne, ale indywidualny odbiór, zwłaszcza u człowieka wyczulonego na pewne znaki, nie jest przecież nic nie wart. Przede wszystkim – Ostra Brama prezentuje się nie tylko od strony zewnętrznej jakoś gorzej, biedniej, mniej okazale, także ze względu na wygląd murów.
Litwini prowadzą lituanizacje Starego Miasta, która nieuchronnie sprowadzi za jakiś czas do sytuacji, w której jedyne pozostałe polskie napisy, na tablicach poświęconych Mickiewiczowi, czy Kraszewskiemu, będą sprawiać wrażenie tylko zawieszonych tam informacyjnie dla polskich turystów, zaś powszechnie będą odbierane jako poświęcone Polakom (bo jednak trudno zlituanizować Mickiewicza), którzy mieszkali przez jakiś czas w tym litewskim mieście, coś jak tablice poświęcone Mickiewiczowi w Dreźnie. Polskich opisów na współczesnych tablicach informacyjnych przy zabytkach tradycyjnie już nie uświadczysz. Symboliczna cela Konrada na podwórku klasztoru Bazylianów, bez informacji o powodach, jest zamknięta w czasie, kiedy powinna być czynna. Itp. itd.
Wizytę w Wilnie kończymy obowiązkowym przystankiem przy kościele św. Piotra i Pawła na Antokolu, położonym po wschodniej stronie dużego ronda (po stronie zachodniej, od strony Wilii budynek, w którym aresztowany został „gen.” Krzyżanowski „Wilk”). Idąc do kościoła słyszymy nagle soczystą wiązankę w ojczystym języku. Pierwsza myśl – pewnie jakaś wycieczka z ojczyzny? A jednak nie. To jakiś miejscowy spór na ulicy Paca. Podniesieni na duchu (!?), po odwiedzinach w perle polskiego baroku opuszczamy Wilno udając się na północ. Do Rygi.
Adam Śmiech
Myśl Polska, nr 37-38 (10-17.09.2017)