Również wyjaśnienia (?), że „gdy słyszymy „Gazeta Wyborcza”, myślimy „Trybuna Ludu”, gdy słyszymy PO, myślimy PZPR, a gdy widzimy wysokiego rangą partyjniaka obecnej władzy, to pierwsze co przychodzi nam na myśl, to okrzyk „precz z komuną!” – są po prostu infantylne, bo nie można dokonywać takich uproszczeń bez szkody dla powagi i sensowności przekazu. Skróty myślowe, zastosowane przez prezesa Winnickiego w jego „Liście otwartym…” oznaczają bowiem jedno – że Młodzież Wszechpolska nie posiada ideowego i intelektualnego instrumentarium dla dokonywania oceny rzeczywistości politycznej, musi więc odwoływać się do werbalnej kalki zdarzeń sprzed lat 20 i 30. To po prostu klęska obozu narodowego, lądującego w tym wydaniu w skansenie, by nie powiedzieć w zamrażarce. Wady, błędy i zdrady GW, czy PO są bowiem po prostu czymś innym, niż wady, błędy i zdrady komunistów – i aż dziw, że komuś to trzeba tłumaczyć.
Sen o kastecie
Oczywiście jednak nie mamy do czynienia wyłącznie z przyznaniem się do pustki w głowach i szufladach z programem. Prezes Winnicki faktycznie realizuje (a przynajmniej sądzi, że realizuje) pewien plan. Zarówno pisząc swój „List” do gen. Ścibor – Rylskiego, jak i we wcześniejszym wywiadzie pt. „Nadchodzi przesilenie” – lider MW jasno określa target swojej formacji. Winnicki składa samokrytykę za zbyt mało radykalne stanowisko wyrażane po zadymach z okazji Marszu Niepodległości, kreśli obraz państwa policyjnego, w którym młodzi narodowcy są fizycznie terroryzowani przez rządowy aparat przymusu, zaś szczególnie dotkliwym represjom poddawani mają być… kibice. I tu jest pies pogrzebany.
Rodzący się Ruch Narodowy stara się iść taktycznym szlakiem obranym niegdyś przez Ruch Palikota, tzn. wybrać sobie dostatecznie radykalny (a więc nie podlegający dużym przepływom międzypartyjnym) i wyalienowany target wyborczy, by stworzyć z niego swój aktyw i żelazny elektorat. Przyszły RN jawi więc jako partia szalikowo-chuligańska, co zabawne jednak, jednocześnie występująca pod szyldem „narodowego-solidaryzmu”. Trudną o bardziej oczywistą sprzeczność wewnętrzną! Przede wszystkim z tego powodu, że niewiele jest grup budzących w reszcie społeczeństwa większą jawną wrogość, strach i niezrozumienie, niż stadionowi chuligani. I chociaż zgadzam się, że w wielu przypadkach są to odczucia krzywdzące wobec fanatycznych kibiców – to jednak nie zmienia to faktu, że tak zbudowany ruch polityczny ma małe szanse wyjścia poza poziom zinów o piciu piwa, wydawanych przez skinów na początku lat 90-tych. Prezes Winnicki wydaje się bowiem zapominać, że nawet SA nie było bynajmniej głównym nurtem NSDAP. No chyba, że siebie z góry lokuje na pozycjach Himmlera, a nie Roehma nowego Ruchu, a dziarskim chłopcom w szalikach od razu wyznacza rolę pożytecznych idiotów do późniejszej eliminacji, gdy już RN wejdzie na salony…
„Cynu tseba synu, cynu! Nie ma ojce karabinu!”
Czy tak się jednak w ogóle stanie – można mieć poważne wątpliwości. Oczywiście, dzisiejsze czasy nie sprzyjają partiom i nurtom ideowym, bazującym na programie i przemyśleniach na temat sytuacji Polski i świata. Zdaje sobie z tego sprawę chyba nawet prezes Winnicki, bo z góry przyznaje, że praca umysłowa go nie interesuje. „Brakuje nam na prawicy narodowej kultury czynu, za to zdecydowany przesyt jest jałowych dyskusji o ogólnej teorii wszystkiego. Na szczęście w ostatnich latach pojawia się mnóstwo ludzi, którzy mniej gadają, a więcej działają – dlatego jestem pełen nadziei co do przyszłości” – pisze prezes MW, ostatecznie chyba potwierdzając, że nie jest narodowcem, bo ze swoim kultem Czynu lokuje się nie tylko wśród epigonów sanacji, ale także przyznaje się do fascynacji faustowskiej, antychrześcijańskiej – a nie tylko antyintelektualnej, wołając nieomal „Im Anfang war die Tat!” Jak się takie nadzieje kończą – nie tylko zresztą w literaturze – nie trzeba chyba wyjaśniać.
No to bijemy!
Trudno też oprzeć się wrażeniu, że prezes MW stara się grać nie tyle słabymi kartami, co w ogóle bez kart. Korzystając z chwilowego przypomnienia szyldu swojej organizacji – Robert Winnicki stara się stworzyć medialne wrażenie jej wszechobecności, podpinając się pod każdy odpowiednio kontrowersyjny fakt medialny w nadziei, że przyciągnie to kolejne grupki i zamieni RN z bytu potencjalnego w realny. Pociągającą moc (tak dla mediów, jak i dla radykałów) mają jednak tylko zdarzenia odpowiednio kontrowersyjne, co też warunkuje kierunek propagandy i organizacji Ruchu. W ten sposób jednak staje się on zakładnikiem działań coraz bardziej skrajnych, o czym być może będzie się można przekonać podczas tegorocznego Marszu Niepodległości. W 2010 r. zadymiarzami byli niemal wyłącznie jego przeciwnicy. W 2011 r. – walki z policją stanowiły umiejętnie naświetlony przez media, ale jednak margines wydarzenia. W 2012 r. – na Marsz może już przyjechać śmietanka stadionowych i bazarowych napierdalanek, jako na ustawkę roku.
Wychowanie jako podstawa cywilizacji
Oczywiście, założyciele RN wiedzą swoje. Trudno było nie zauważyć zachwytu na narodowo-radykalnych portalach, gdy na znanym filmiku z greckiej kampanii wyborczej przedstawiciel Złotego Świtu uderzył w twarz kontrdyskutantkę z lewicy. „Był sprowokowany!”, „to przez opresyjny system…”, „dobrze tak komunistce!” – głosiły komentarze. Tymczasem to jest właśnie fundamentalna różnica między prawdziwą opozycją antysystemową, a NaRo-wcami, będącymi systemu tego produktem. Ilias Kasidiaris jadący z plaskacza starszej pani to chuligan, którego w domu nie nauczono, że kobiet się nie bije – ale dla naszej maszerującej prawicy jest spełnionym marzeniem o „czynie”. W tym właśnie punkcie widać, że w sporze cywilizacyjnym zachwycający się damskim bokserem są po tej samej stronie, co Palikot i „Grodzka”, dla których też różnica między kobietą, a mężczyzną jest raczej płynna i w zasadzie nie istnieje nic, czego robić nie wypada, albo nie należy.
Podobnie więc, jak na płaszczyźnie taktycznej – także jeśli chodzi o podprogowo odczuwane fundamenty naszej cywilizacji – nowa formacja „narodowa” idzie szlakiem Palikota: zbierając radykałów, kwestionując uznane normy zachowań, lekceważąc miejsca pamięci, uznając „czyn” za ważniejszy niż jego cel i kierunek, wreszcie za priorytet przyjmując kształtowanie własnego – koniecznie kontrowersyjnego, czy wręcz negatywnego wizerunku. Otóż przekonanie, że palikotyzację naszego życia politycznego można zwalczyć jedynie dokonując recepcji jej antywartości na „jasną” stronę mocy – jest nie tylko błędne. To także przyznanie Palikotowi racji przez środowiska, uważające się za jego najbardziej zdecydowanych przeciwników.
Konrad Rękas
Miażdżący tekst. Dla naszych oponentów będzie to, oczywiście, potwierdzenie naszej „agenturalności” 🙂
Nie znam człowieka osobiście, ale ja cały czas mam wrażenie, ze on to robi cynicznie jak Macierewicz. To nie jest jakiś plan polityczny, ale po prostu pomysł na własna karierę. Przelicytowac Pięte, Macierewicza i Górskiego – na oglupianiu Polaków wjechać do sejmu.
Panowie, to jest jakaś rozpaczliwa tęsknota za „jakim bądź ruchem narodowym”, byleby on był, wszystko jedno przez kogo kierowany i jakie hasła głoszący. Czy lekcja LPR nikogo niczego nie nauczyła?
Bez obaw, ten „czyn” wyrazi się najpewniej większą ilością marszów.
„W 2010 r. zadymiarzami byli niemal wyłącznie jego przeciwnicy. W 2011 r. – walki z policją stanowiły umiejętnie naświetlony przez media, ale jednak margines wydarzenia. W 2012 r. – na Marsz może już przyjechać śmietanka stadionowych i bazarowych napierdalanej, jako na ustawkę roku.”- Powiela autor GzetoWyborczą propagandę. W zeszłym roku zadymy to też był margines, wystarczyło tam być i się o tym przekonać. Jeżeli ktoś słucha TVN-u i innych prywatnych stacji i bierze je za prawdy objawione… to gratuluję. Także autorowi przypomnę, że w dniu 13 grudnia każdego roku to Pan i Pana środowisko będziecie w jednym szeregu z pederastami z Ruchu Palikota i będziecie oddawać pokłony sowieckiej kukle. Z tym, że narazie kukła sowiecka dobrze się wypowiedziała o Palikocie a o was nie i raczej na to nie liczcie. Panowie opamiętajcie się, nikt nie jest doskonały! P.S. To nie zmienia faktu, że autora powyższego tekstu szanuje mimo, iż w wielu sprawach mam inne zdanie. Pozdrawiam.
Chłopaki, (tu mam na myśli Autora, Mecenasa i Profesora), czy naprawdę nie da się prowadzić rozmowy z myślą o procesach dłuższych niż miesiąc-dwa? Apeluję o wyobraźnię.
Panie Marcinie, odpowiedź brzmi: da się.
Nie rozumiem tego ciagle stawianego zarzutu, ze myślimy tylko doraźnie. Gdybysmy myśleli dlugoplanowo to mielibyśmy popierać pisowskie narracje? Bo na dłuższa metę okaże sie, ze oni maja racje? Właśnie w to chyba generalnie powatpiewamy…
Panowie, narracje narracjami, a twarda praca z realiami wszystkich nas obciąża. Mam nadzieję. Rozumowanie w kategoriach obozów skazuje nas na schematy. Ja osobiście schematów nienawidzę, ale nie żądam od Was podobnych emocji. Wystarczy rzetelna analiza w kilku wariantach i kilku perspektywach czasowych. Jako ojciec licznej rodziny i syn tysiącletniego narodu biorę tez pod uwagę horyzonty ponadpokoleniowe. Wzniośle się wyraziłem?
Wzniośle, nie wzniośle, ja w każdym razie nadal nie widzę związku. Mógłbym natomiast dodać jeszcze szereg innych, ogólnie słusznych refleksji, np., że należy myć ręce przed jedzeniem 😉