Szlęzak: Lenin a sprawa nauczycielska

Nad dyskusją o tym czy nauczyciele zarabiają za mało unosi się duch Włodzimierza Lenina. Przypomnę, że Lenin sformułował dwie myśli, które bardzo dobrze oddają sens tej dyskusji. Pierwsza mówi, że państwo policyjne, to takie państwo, w którym policjant zarabia więcej od nauczyciela. Nie wiem czy świadomie, ale Lenin w ten sposób uznał, że są zawody lepsze i gorsze. To przekonanie jest mocno zakorzenione w świadomości Polaków, a swoje najgłębsze korzenie ma ono w podziałach stanowych, występujących przez całą historię Polski. Czasy PRL-u tylko te przekonania wzmacniały.

Drugą myślą Lenina, niejako uzupełniającą tę pierwszą, jest stwierdzenie, że kucharka może rządzić państwem. Nie wiem czy w ten sposób Lenin chciał zdeprecjonować rangę rządzenia państwem, ale na pewno poniżył zawód kucharki.

Wspomniana dyskusja o wielkości wynagrodzeń nauczycieli potwierdza, że sposób myślenia Lenina ma się dobrze. Oto są zawody szczególnej rangi, które wymagają szczególnego szacunki i co za tym idzie szczególnego wynagradzania. Ten fatalny sposób myślenia przede wszystkim fałszuje ekonomiczne fakty i tworzy mylne przekonanie o moralnej wyższości jednych zawodów nad innymi. Jest w tym i element potencjalnego zamordyzmu, ponieważ dość powszechnie uważa się, że na straży tej hierarchii zawodów powinno stać państwo. Tymczasem nie było i nie ma zawodów lepszych i gorszych moralnie. Owszem, ktoś może tak sobie uważać, ale nie można się zgodzić, że to wartościowanie musi się przekładać na wielkość wynagrodzenia. O tym, ile kto zarabia powinny decydować tylko albo decydująco ekonomiczne realia. Najsprawiedliwszym arbitrem w tych sprawach jest wolny rynek. Zawodowymi umiejętnościami i pracą kierują podaż i popyt. Jeżeli w danym czasie jest większy popyt na pracę policjanta niż nauczyciela, to policjant zarabia więcej. Gadanie o tym, że nauczyciel musiał wiele lat się kształcić, że musi wiele czasu poświęcać na przygotowanie do lekcji i tym podobne argumenty są ni mniej, ni więcej tylko stratą czasu. Nic mnie nie obchodzi ile komu zajmuje czasu przygotowanie się do pracy, którą dla mnie świadczy. O wysokości tego ile za taką pracę płacę decydują, oprócz możliwości i chęci, moja ocena wartości tej pracy. Co za tym idzie u podstaw tego leży podaż pracowników z pożądanymi kwalifikacjami. Praca kata ma taką samą wartość moralną, jak praca lekarza położnika. O tym, który z nich więcej zarabia decyduje zapotrzebowanie na jego pracę w danym momencie. Ingerencje państwa w te sprawy tylko zakłamują ekonomiczne realia, tworząc podziały, które tak, jak obecnie w przypadku nauczycieli, prowadzą do niepotrzebnych i nieuzasadnionych konfliktów.

Rynek jako najsprawiedliwszy arbiter tego, ile i kiedy – bo to również ważne – zarabiamy, sprawdza się tym bardziej, że żyjemy w czasach kiedy w czasie aktywności zawodowej, tenże zawód trzeba będzie zmienić kilka razy, a pracę razy kilkanaście. Sam jestem tego przykładem. Rodzice, którzy jeszcze powtarzają dzieciom, żeby się uczyły, bo inaczej będą zamiatać ulice robią błąd. Po pierwsze nie ma nic złego i poniżającego w zamiataniu ulic. Jest to niewątpliwie potrzebna i użyteczna społecznie praca. Po drugie kształtują u dzieci przeświadczenie, że samo wykształcenie upoważnia do specjalnej pozycji w społeczeństwie, a przecież profesor uniwersytetu źle wykonujący swoją pracę, stoi moralnie niżej od zamiatacza ulic, wykonującego swoją pracę rzetelnie, a może nawet z poświęceniem. I po trzecie robią im krzywdę, sugerując, że wykształcenie jest tożsame z wysokimi zarobkami. Realia z którymi zetkną się te dzieci kiedy dorosną, boleśnie je sparzą.

Zatem zamiast toczyć jałowe spory o wysokości zarobków nauczycieli, lepiej zastanowić się jak wprowadzić stan, w którym wartość pracy każdego wyceni rynek. Mam jednak świadomość, że i tak będziemy wszyscy zarabiali tyle samo, czyli za mało.

A Państwo wolicie żeby waszą pracę wyceniał rynek czy państwowi urzędnicy?

Andrzej Szlęzak

za: FB

Click to rate this post!
[Total: 16 Average: 3.7]
Facebook

19 thoughts on “Szlęzak: Lenin a sprawa nauczycielska”

  1. Ja tam popieram strajk nauczycieli. Niech strajkują do końca świata. Nauczyciel w obecnym systemie edukacji to nie jest zawód społecznie pożyteczny. Szkoła psuje dzieci, a obecny system powoduje, że zamiast w dorosłość wchodzić w wieku 15-16 lat wchodzi się koło 30-stki. A biologia jest nieubłagana. Człowiek kształtuje się w wieku nastu lat i dlatego mamy teraz tylu zdziecinniałych dorosłych i przy okazji oderwanych od rzeczywistości.

    1. Cieszę się, że ktoś zwraca uwagę na fakt, że obecnie w państwowym systemie edukacji tkwi się przez 17 lat (niektórzy nawet więcej) i w efekcie mamy tabun ludzi, którzy nie radzą sobie z normalnym życiem. Może dzięki temu kolejne pokolenia nie będą już słuchały niczym mantry „idź do szkoły x żebyś miał/miała dobrą pracę” i zauważą, że w życiu istotne są umiejętności a nie papiery uczelni, które niestety w większości przypadków niewiele dają.

    2. Szkoła produkuje frustratów z postawą roszczeniową. Uczy, że można nie przestrzegać zasad a i tak się zaliczy a ponadto powoduje wzrost ambicji młodych, które nie będą mogły być spełnione. To jest szkodzenie a nie wdrażanie do życia społecznego.

    3. No cały pies pogrzebany jest w tym, że polski system szkolnictwa nie ma pomysłu jakiego człowieka powinna szkoła wytwarzać. Bo jednak edukacja i wychowanie jest formą produkcji człowieka – tak jak w fabryce z surowej stali uzyskujemy zębatki, wały, ramy itd. tak też z surowego materiału biologicznego homo sapiens przez proces nauki i wychowania uzyskiwać się winno takiego czy innego obywatela. Kiedyś była jakaś koncepcja – większość będzie masą pracującą a elity mają być wybitnie świadome, pojętne, i (w miarę możliwości) uniwersalnie ogarnięte. I był to model racjonalny oraz praktyczny. Obecny model nie ma ni celu ni wizji, przez co pozbawiony jest elementów racjonalności i praktyczności. Mogę sparafrazować bodajże Pana Krzysztofa Karonia, że współczesny system tworzy pasożytów. I chyba raczej nieświadomie. No długofalowo oczekiwać możemy wielkiego kryzysu społecznego.

        1. Chamów i nieuków masz gronie! I to będzie zawsze i wszędzie. Inwestycja w edukację dla wielu osób to po prostu wrzucanie pieniędzy w błoto. Zakuć – zaliczyć – zapomnieć. Taka edukacja niczemu nie służy a szkoły wypuszczają… matołów z dyplomami… Na co? Po co? Pochłaniany jest czas i kapitał z którego nic nie wynika. Bo te masy to nawet samoświadomości nie mają…

            1. No i właśnie pokazałeś, jak bardzo nowe pokolenia potrzebują reformy. Bo i słów nie znają…

              1. Kiedyś z jakieś 80% Europejczyków miało narodowość chłop i jakoś wielkiej tragedii nie było… ona się zaczęła gdy chłop okazał się Ukraińcem.

                1. Nie. 80% Europejczyków nie miało narodowości „chłop” bo narodowości nie było. Były jednak inne formy samoświadomości. Chłop anglosaski w Danelawie wiedział, że on jest „swój” a tamci to „obcy”, dzicy barbarzyńscy zza morza. Chłop na wschodniej Rusi wiedział, że on jest „swój” a za miedzą są nie-swoi-chłopi (Bułgarzy Nadwołżańscy) nawet jeżeli obydwoje byli poddanymi tego samego księcia, i gdyby nawet chciał zrobić jakąś antyfeudalną rozrubę to na „klasowego ziomka” liczyć nie może. Prawa miejskie w księstwach pomorskich potrafiło dyskryminować chłopów nie-niemieckich i tu podobnie – chłop słowiański (polski/pomorski/kaszubski) nie będzie stał ramię w ramię z obcym osadnikiem, który nie mówi a szczeka jak pies. Chłop w Oksytanii wiedział, że zamorscy chłopi w turbanach są radykalnym zagrożeniem i „klasowe ziomkostwo” nic nie znaczy.

                  Przykładów można mnożyć, że pomimo nieistnienia narodowości chłopi posiadali jakąś samoświadomość kim generalnie są. Bym mógł rzec, że kiedyś w Europie była większa mozaika tożsamości niż obecnie. Teoria, że kiedyś to dla mas było obojętne kto włada byle nie gnębił daninami, bo w jego wizji świat się dzieli na „panów” i „nie-panów”, jest fałszywy.

                  1. A jednak, era masowych powstań narodowowyzwoleńczych nastała nieco później… To że chłop nie poczuwał się do wspólnoty z chłopem z innego kraju, to nie poczuwał się też do wspólnoty z własnym panem, stąd też albo ciemiężca był mu obojętny albo wręcz wolał obcego: u nas większość chłopów wręcz czciła „najjośniszego cysorza” czy to austriackiego czy rosyjskiego bo „pognębił jaśniepanów”, a tuż po zniesieniu pańszczyzny jakby się ich ktoś spytał czy są Polakami, to by go pobili i na odchodne wytłumaczyli że oni są tutejsi i cesarscy, a Polacy to są tfu jaśniepanowie. Podobnie było też i na zachodzie, tyle że tam przemiany społeczne nastąpiły 200-300 lat wcześniej. Stąd też wizja chłopskiego świata wcale nie odbiegała zbytnio od schematu „pan” i „nie-pan”, gdyż oprócz nich był jeszcze Żyd i po rozbiorach „cysorz”

                    1. To w takim razie dlaczego powstanie Boudiki zostało poparte przez masy chłopskie, chociaż ustrój gospodarczy Imperium Rzymskiego dawał więcej swobody oraz bogactwa aniżeli ustrój trybalny? Dlaczego Aristonikosa poparły greckie masy chłopów oraz niewolnych, chociaż ustrój helleński/hellenistyczny był bardziej uciążliwy niż rzymski? Dlaczego do Spartakusa nie dołączyła cała wiejska biedota Italska, chociaż był świadectwem zrzucenia jarzma rzymskich panów? Dlaczego niemalże żaden z chłopów w Italii nie dołączył do wojsk Hannibala, chociaż ten obiecywał im uwolnienie z tyranii Rzymu chociaż relatywnie niedawno prawie to udało się Pyrrusowi (a przecież dalej inne ludy italskie traktowały Rzymian jako złowrogich zdobywców)? Dlaczego w późniejszym czasie chłopi w Rosji nie kolaborowali masowo z Napoleonem, chociaż ten obiecywał im wolność od feudalnych powinności, bogactwo itd?

                      Przykładów można mnożyć, kiedy to tożsamość klasowa nie była dominująca dla chłopów. Że często uważano swojego pana za lepszego, bo jest swój. Bo lepszy lord szkocki niż lord angielski, gdyż jestem Szkotem. Bo lepszy jest lord francuski niż lord angielski, gdyż jestem Oksytańczykiem. Bo lepszy lord czeski niż niemiecki, bo jestem Czechem. A masowe powstania narodowowyzwoleńcze, gdzie inne czynniki nie były tak dominujące? Jakie było masowo poparte przez chłopów? Jedyne jakie mogę podać to hiszpańska wojna o niepodległość (przeciwko Napoleonowi). No, może też i bunty w Walii przeciwko Anglii normańskiej, ale równie dobrze można powiedzieć że to wojna bardziej o wyzwolenie plemienia niż narodu (jeszcze długo po podbiciu przez Anglików Walia funkcjonowała w relacjach trybalnych).

                      Sprawa chłopów na terenie polskim bazowana jest na innej sprawie. Po prostu stopień upodlenia społecznego i ekonomicznego chłopów na terenach dawnej Polski/Rzeczpospolitej, doprowadził do ich sprymitywizowania. Podobne zjawisko miało miejsce wśród innych chłopów w innych regionach i tak np. na terenie współczesnej centralnej Francji z okresu upadku Imperium Zachodniego – wszyscy byli tak wymęczeni tym wszystkim, że już było podejście „niechaj będzie cokolwiek innego, bo tego tutaj mam już dość”. Stopień uciążliwości był tak duży, że nie było środków czy sił na utrzymanie kultury ludowej na porządnym poziomie.

                      Ale najpierw to trzeba przyjąć do świadomości, że historia Europy to nie tylko historia Polski. Trzeba przyjąć do świadomości, że mówiąc o chłopach w Europie trzeba wiedzieć, że relacje w różnych regionach i czasach były inne. Tuż przed Wlk. Rew. Burżuazyjną we Francji chłop francuski był ekstremalnie gnębiony przez państwo, feudała, samorząd itd. Tak, że wolał by dom zbudowany przez prapradziadka popadł w ruinę i wykonać ziemiankę, bo mógłby zostać potem jeszcze rozgrabiony przez jednego, drugiego czy trzeciego (bo wskazywalby, że robi się bogatszy to wchodzi w wyższą „grupę podatkową”). Ale jednocześnie chłopi w Austrii właściwej, Bawarii czy Saksonii nie byli tak gnojeni, przez co posiadali dobrą kulturę, bazę materialną itd. Ba, delta czasu też jest istotna. Chłop na terenach Polski w czasach Łokietka a chłop na terenach Polski w czasach saskich to dwa zupełne różne poziomy rozwoju, na niekorzyść tego późniejszego. Tak samo we Francji, Hiszpanii, Skandynawii czy Anglii. Ba, chłop w czasach Republiki Rzymskiej a chłop w czasach Galibardiego też nie był tym samym chłopem i nie patrzył na świat przez te same soczewki.

                      Zatem raz jeszcze. Wyjdźcie z polonocentryzmu. Zaakceptujcie, że historia Europy zaczyna się znacznie wcześniej niż schyłkowe lata Rzeczpospolitej Obojga Narodów.

      1. Niestety, problem jest że obecna edukacja nie zauważa, że nie ma czegoś takiego jak równość i są ludzie uzdolnieni w jednej dziedzinie, inni w innej itd i że są też tacy którzy wogóle mają wszystko w poważaniu. Program jest obliczony właśnie pod „surową stal” jednego konkretnego gatunku, tak jakby wszyscy byli równi. A tymczasem edukacja powinna przebiegać dwoma etapami: najpierw szkoła podstawowa, gdzie nie naucza się jak teraz wszystkich naraz jednej abstrakcji, którą 20% uczniów pojmie a reszcie się będzie tylko mieszać w głowie, tylko szkoła z programem nastawionym na przekazanie wszystkim uczniom podstawowych, uniwersalnych informacji o matematyce, języku i kulturze ojczystej, otaczającym świecie i języku obcym, tak aby nawet największy ciemniak w wieku 15 lat umiał liczyć, wiedział że jest Polakiem, wiedział kto to jest Kochanowski, Mickiewicz, Słowacki i Sienkiewicz oraz co napisali, wiedział że król Kazimierz był Wielki bo zastał Polskę drewnianą a zostawił murowaną, że pod Grunwaldem Polacy pobili Krzyżaków, że Potop Szwedzki to był najazd a nie wielka powódź, że rozbiory były 3 a zabór trwał 123 lata. Wypadałoby też aby mieszczuch wiedział czym się różni pszenica, żyto i jęczmień, że drzewa są liściaste i iglaste, i aby szkolny chuligan wiedział że to co wykrada ojcu z szafki co C2H5OH. A tymczasem połowa tego co się w podstawówce uczy to abstrakcja i wychodzą z niej ciemniaki. W szkołach średnich nie lepiej, skoro maturzysta nie musi przeczytać nawet Potopu. Ale to temat na długą rozprawkę…

        1. Dla uzupełnie nią obrazu dorzucę tylko:
          – obraz Nieludzkiej Ziemii budowany tylko na wieszcza jest nie do końca prawdziwy
          – z Międzwonia warto przypomnieć o Breeze Kartuskiej i wyrokami za pucz, które ciążą na Korfantym, Witosaie itp.

          1. Ogólnie problemem jest przedstawianie historii tylko z punktu widzenia elit, bez spojrzenia ogólnego. W obecnym programie uczeń dostaje najwyżej informacje o życiu niemalże cukierkowym mas w dawnych czasach(no niby była bieda i pańszczyzna, ale mimo to fajnie było, no niby był ten kapitalizm, w fabrykach po 14 godzin całe rodziny robiły ale to też fajnie było…), a tak to wszystko skoncentrowane na wyższych klasach. Nawet na j. polskim gdy uczeń szkoły średniej dostaje do przeczytania „Ludzi Bezdomnych”, „Szklane Domy” czy „Granicę” to od razu przy okazji mu się odpowiednio wyjaśnia że przedstawienie losu biedoty przez Żeromskiego to tylko zabieg literacki itd. Niestety, to jest pokłosie całej polskiej historiografii, tworzonej przez wywodzącą się ze szlachty inteligencję, gdzie wszystkie tworzone poza tym nurtem dzieła zostały po 1989 roku odłożone na półkę „komusza propaganda”, bez patrzenia na realną ich wartość. Problemem jest też obowiązująca wizja romantyczno-sanacyjna, gdzie też wszystkie inne głosy są tłumione. To wszystko jest materiałem na naprawdę długie rozważania, a ewentualna naprawa błędów zajmie lata, jeśli nie całe pokolenia

            1. Wcale nie jest tak, że pewne dzieła zostały odłożone na półkę bez patrzenia na realną ich wartość. Po prostu pewne środowiska nie rozumieją, że np. obraz kapitalistycznej Łodzi nie jest zbyt rzetelnie pokazany w „Ziemi obiecanej”, bo jest zwyczajnie przesadzony i wystarczy przejrzeć archiwalne artykuły, reportaże czy codzienne gazety z tamtych czasów. Zresztą nawet sam tytuł jest ironicznie sugerujący i wyraża pewną tendencję myślową, żywą niestety i obecnie, która przedstawia wielkie pretensje do mechanizmów wolnego rynku i zwyczajnego faktu, że w życiu mało kto osiąga górnolotne cele. Niektórzy mają szczęście pamiętać pokolenie pradziadków, którzy coś nie coś pamiętali z tych czasów i opowiadali o nich zupełnie inaczej niż często przedstawia to polska literatura.

  2. Tzw. „rynek pracy” jest w Polsce chyba jednym z najmniej wolnych rynków. Marksistowski wynalazek – prawo pracy, doprowadziło do sytuacji, w której rozsądny skądinąd punk widzenia autora jest tylko pobożnym życzeniem, zwłaszcza w tzw. sektorze publicznym, a już w szczególności w skomunizowanym szkolnictwie.

  3. No ba, to już w czasach przemian ustrojowych rodzice mówili dzieciom, że kończy się ten parszywy, antyinteligencki socjalizm, gdzie chłoporobotnik zarabia więcej od nauczyciela. Teraz najbiedniejszy wykształcony będzie zarabiał więcej niż najbogatszy robol. I co? I facet z doktoratem ma za szefa „chłystka” po zawodówce, który był bardziej obrotny i przedsiębiorczy. A, że cham i prostak? No cóż – podobno garnitur zaczyna dobrze leżeć dopiero w trzecim pokoleniu. W naukowym korwinizmie wielu profesorów trafi na zmywak, albo do McDonald’s – szczególnie humanistów.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *