Zmarł Zbigniew Brzeziński. Był politykiem, politologiem, i amerykańskim patriotą, któremu bardzo zależało, żeby USA były cały czas jedynym supermocarstwem. Brzeziński przyznawał się do polskości i to trzeba docenić. Przyznawanie się do polskości nie ułatwia w Ameryce kariery, a Brzeziński ją zrobił i zaszedł w amerykańskiej polityce tak wysoko, jak nikt o polskich korzeniach. Z tego wynikała jego wyjątkowa pozycja w polskiej polityce. Pamiętam jak na studiach zaczytywaliśmy się w jego książkach z drugiego obiegu, drukowanymi maczkiem na kiepskim papierze. Za czasów PRL-u wszystko co amerykańskie miało status nieskończenie lepszego, a w myśli politycznej bezdyskusyjnego autorytetu. Taki status w polskiej myśli politycznej miał i w wielu środowiskach cały czas ma Zbigniew Brzeziński. We wszystkich środkach przekazu słychać teraz zachwyty i pochwały za jego działania na rzecz Polski i jej pozycji międzynarodowej. Zapewne Brzeziński ma zasługi dla Polski. Trzeba jednak pamiętać, że był przede wszystkim amerykańskim patriotą, który patrzył na politykę globalnie głównie z amerykańskiego punktu widzenia. Polska była brana pod uwagę o tyle, o ile było to zgodne z amerykańskim interesem. To między innymi pod wpływem Brzezińskiego od początku III RP w polskiej polityce zagranicznej obowiązuje kanon według którego, co dobre dla Stanów Zjednoczonych, dobre jest dla Polski. Wraz z kanonem polityki wschodniej ustalonym przez Jerzego Giedroycia, polska polityka zagraniczna została wtłoczona w koleiny bezwzględnej wrogości do Rosji, bez oglądania się na to, czy to rzeczywiście leży w interesie Polski.
Znane jest powiedzenie tegoż Jerzego Giedroycia o tym, że polska polityką rządzą dwie trumny – Piłsudskiego i Dmowskiego. Na podobieństwo tej myśli można zaryzykować tezę, że polską polityką zagraniczną rządzą teraz inne dwie trumny – Giedroycia i Brzezińskiego. Nie jest to myśl budująca.
Andrzej Szlęzak
za: facebook