Przed kilkoma dniami podać się do dymisji próbował gubernator graniczącego z Rumunią i Węgrami obwodu zakarpackiego, Gennadij Moskal. Odchodząc polityk w liście otwartym do prezydenta Poroszenki napisał wprost, że państwo nie kontroluje już antypaństwowych procesów zachodzących na terenie Zakarpacia. Moskal skonstatował, że przemyt kwitnie, a bandyci i miejscowi feudałowie całkowicie kontrolują sytuację w tym specyficznym regionie. Przypomnijmy, że Moskal to przedstawiciel centralnych władzy Ukrainy, przeniesiony na Zakarpacie z obwodu ługańskiego, gdzie stał na czele wojskowej i cywilnej administracji tej jego części, która pozostała pod kontrolą Kijowa. Ex-gubernator uchodzi za przyzwoitego funkcjonariusza, niegdyś zajmującego wysokie stanowisko w milicji. I taki człowiek ogłasza przegraną oficjalnego Kijowa w regonie! Nawiasem mówiąc, odległość od stolicy Zakarpacia Użgorodu do pięciu stolic europejskich – jest dwukrotnie mniejsza niż do Kijowa…Zakarpacie to region, który nie proklamując autonomii już żyje według jej zasad. Wszystkim tutaj zarządzają miejscowi oligarchowie. Gubernator z Kijowa może faktycznie tylko zmieniać nazwy ulic. Zakarpacka republika ludowa już istnieje.
Drugi region Ukrainy, na który należy zwrócić uwagę, to obwód czerniowiecki, wchodzący w skład Bukowiny – historycznego regionu wschodniej Europy. Głównym graczem na tym terenie okazuje się być Rumunia, budująca aktualnie ogromny morski hub transportowy w Konstancy, który z całą pewnością może zastąpić ukraińską Odessę np na mającym niebawem powstać nowym Jedwabnym Szlaku, prowadzącym z UE do Chin, a więc w największej geopolitycznej inicjatywie obecnych czasów.
Mówiąc o Odessie trzeba pamiętać, że w latach 1941-1943 miasto było okupowane przez rumuńską – a nie niemiecką – armię. Ale jeśli Odessa mimo wszystko znajduje się dziś od Rumunii dość daleko, to Czerniowce – stolica obwodu czerniowieckiego – całkiem blisko (za czasów Austro-Węgier nie był on nawiasem mówiąc częścią Królestwa Galicji i Lodomerii, ale wchodził na prawach autonomii w skład Korony Austriackiej. W samych Czerniowcach znajdują się siedziby firm zajmujących się za niewielką opłatę wyrabianiem rumuńskich paszportów. Każdy mieszkaniec Bukowiny może zamówić taki dokument za jakieś 500 euro. Tylko według oficjalnych danych, w obwodzie zostało ich wydane już co najmniej 30 tysięcy.
W największych rumuńskich mediach podczas zamieszek na Ukrainie w 2014 roku pobrzmiewały wezwania by „zagwarantować obronę rodakom na Bukowinie”. Wpływowy tygodnik „Аdevarul” („Prawda”) w styczniu 2014 roku (tzn. jeszcze podczas kadencji Janukowycza) nawoływał władze by „stanęły w obronie rodaków mieszkających na terytorium Ukrainy” i zajęły „dawne rumuńskie tereny”, tj. północną Bukowinę, rejon hercański oraz południową Besarabię. Tygodnik pisał, że „Ukraina to sztuczne państwo, które może rozpaść się na pół”. – Czy w takiej sytuacji państwo rumuńskie nie powinno wtrącić się, nawetzbrojnie? – pytali retorycznie rumuńscy publicyści.
Przyznać trzeba, że Rumunia zaczęła prowadzić podstępną politykę zaborczą wobec Ukrainy jeszcze na długo przed wydarzeniami na Ukrainie i aneksją Krymu. Za czasów urzędowania prezydenta Wiktora Juszczenki, Bukareszt wyprocesował od Ukrainy niewielką Wyspę Węży, leżącą na spornych akwenach Morza Czarnego. Razem z wyspą Rumunia otrzymała też jednak znaczne złoża gazu i ropy naftowej. W roku 2010 Kijów oskarżył Rumunów o zamiar zagarnięcia niezamieszkałej wyspę Majkan na Dunaju, w związku z rzekomą zmianą farwateru. W dalszej kolejności ukraińskie władze zarzuciły Rumunii także samowolne rozszerzanie ujścia Dunaju, w celu przekierowania przepływu ładunków do swoich portów. Bukareszt wreszcie kontynuuje budowę portu i kanału w ujściu Dunaju, zamierzając całkowicie odebrać Ukrainie żeglugę rzeczną. Jeden z kandydatów na urząd prezydenta Rumunii, Viktor Ponta już dwa lata temu mówił o „konieczności stworzenia historycznego mikroregionu Bukowiny”, w skład którego miałyby wejść jak rumuńskie tak i ukraińskie ziemie. W połowie 2015 roku Zgromadzenie Rumunów Bukowiny już wprost zażądało autonomizacji kraju.
Wszystko to pokazuje jak bardzo nasilają się na Ukrainie tendencje odśrodkowe. Póki c,o Rumunia powstrzymuje się z realizacją polityki zagarnięcia ukraińskich terenów, ponieważ jest członkiem NATO i uważa się za przedmurze walki przeciw „rosyjskiej agresji”. Można jednak być pewnym, że wstrzemięźliwość ta ma charakter tymczasowy. Bukowinę jak i Mołdawię Rumuni postrzegają jako utracone ojczyste ziemie. Ich odzyskanie jest popularnym – aczkolwiek nie za bardzo eksponowanym – tematem. Rumunia za nic nie wyrzeknie się go w ciągu najbliższych dziesięcioleci.
Sporządźmy najprostszą prognozę: Waszyngton jest już zmęczony polityką obecnych kijowskich władz. Pieniądze, które Zachód wpompowuje w Ukrainę, są po prostu rozkradane. Prezydent Poroszenko stara się przypodobać wszystkim naraz, co jest absolutnie niemożliwe. Chaos się nie zmniejsza, lecz narasta. Tylko według oficjalnych statystyk, które zazwyczaj są zaniżane, tylko na terenie Polski obecnie znajduje się przynajmniej jeden milion imigrantów „za pracą” z Ukrainy. Czy jest możliwy taki scenariusz, w którym Waszyngton w końcu machnie na Kijów ręką i zezwoli na przykład Rumunii „zadbać o pokój na przylegających terenach”? Owszem, całkiem możliwy i można odnieść wrażenie, że jego realizacja to tylko kwestia czasu. A czy ukraińscy mieszkańcy Bukowiny – nawet ci, którzy nie mają rumuńskiego rodowodu – będą chcieli zamieszkać na terenie państwa członkowskiego UE? Tej samej Unii, o której tak się marzyło na Majdanie w Kijowie? Oczywiście że zechcą. W tej sytuacji przyłączenie Bukowiny do Rumunii staje się rzeczą znacznie prawdopodobniejszą, niż przyłączenie Mołdawii, ponieważ w Naddniestrzu stacjonują oddziały armii rosyjskiej, a na Bukowinie ich nie ma. Bukowina może na pewien czas otrzymać status terytorium pod kontrolą międzynarodową, ale de facto wejść w skład Rumunii, a więc zajdzie proces podobny jak w przypadku Donieckiej i Ługańskiej Republiki Ludowej, które z prawnomiędzynarodowego punktu widzenia pozostają częścią Ukrainy, w rzeczywistości jednak stały już częścią strefy rosyjskiej waluty, układu politycznego i spraw bieżących.
Polacy powinni więc zastanowić się co uczynić, gdy opisany scenariusz w końcu się urzeczywistni.
Wacław Balcerowicz
obwód wołyński, Ukraina
Fantasmagoria. Przynajmniej obecnie.
Rumuńska armia jest parokrotnie mniej doinwestowana niż nasza. Wynika to ze sporo mniejszych wydatków militarnych w stosunku do PKB, mniejszego PKB i wielkości kraju. Rumunia nie jest w stanie sama nic militarnie zrobić Ukrainie. Musiałaby współdziałać razem z Rosją, a Rosji żadna „wielka Rumunia” nie jest potrzebna, bo obydwa kraje konkurują o Mołdawię. Do tego dochodzi fakt obecności Rumunii w NATO.
…ale autor nie pisze o rozwiązaniu militarnym, tylko politycznym, w określonej sytuacji międzynarodowej.
Co zaś się tyczy ew. rozbiorów Ukrainy – to jak wielokrotnie pisałem, Polska byłaby do nich nieprzygotowana demograficznie, gospodarczo, a nawet mentalnie. Nie oznacza jednak, że sam proces jest już dziś tak samo niemożliwy, jak dwa lata temu. Wśród licznych scenariuszy dla Ukrainy rozważanych i analizowanych m.in. w Rosji jest i całkowity rozpad tego państwa, w tym również aneksje części jego obecnego terytorium przez zainteresowanych sąsiadów. I jest to scenariusz rozważany zupełnie poważnie. Oczywiście nic nie wskazuje, by Polska mogła, chciała i potrafiła wziąć udział w realizacji takiego projektu, już natomiast za Rumunię ręczyć nie można. Zwłaszcza, że wspomniany spór o Mołdawię mógłby zostać rozwiązany (przynajmniej zdaniem i niektórych Rosjan, i Rumunów) prostą wymianą – wyłączeniem z zainteresowań Bukaresztu Naddniestrza i Gagauzji w zamian za wolną rękę wobec Bukowiny.
KR: W tekście przywołano rumuńskie opinie zachęcające do „zbrojnego wtrącenia się”. W przypadku zmiany granic opór militarny zresztą zawsze musi być brany pod uwagę. Wypadałoby czytać uważnie przed zwróceniem komuś uwagi 😉 Co zaś się tyczy Polski, to żeby działać na rzecz mniejszości, to… musi istnieć jakaś samoświadoma własnej odrębności mniejszość. Na Krymie większa część ludności czuła związek z Rosją niż z Ukrainą, w Donbasie też jest kilkadziesiat % rosyjskojęzycznych mieszkańców. A co z „polskim” Lwowem? Proszę zerknąć: https://en.wikipedia.org/wiki/Lviv#Demographics Pewnie te dane są zaniżone, bo polskie korzenie ma zapewne więcej niż 1 % mieszkańców, ale oni nawet chyba boją się o tym głośno mówić. Tym bardziej są niezdolni do żadnej akcji politycznej. Mimo sentymentu historycznego, niesposób pominąć, że dziś Lwów jest etnicznie ukraiński, czy to się nam podoba czy nie. Pewnie większy jest już odsetek ludności ukraińskiej w Warszawie niż polskiej we Lwowie, więc o czym by była mowa? O przyłączeniu matecznika nacjonalizmu ukraińskiego do Polski wraz z jego ludnością czy też z czystką etniczną w pakiecie? Gdzie byłby w tym rozum? Lepiej asymilować ludzi, którzy dobrowolnie tu z Ukrainy przyjeżdżają, niż pakować się w kosztowne awantury międzynarodowe o ziemię. Ta ostatnia nie jest dziś tak ważnym zasobem jak kiedyś. Dziś liczą się ludzie, ich cywilizacyjna tożsamość oraz technologia.
KR: Co do dilu z Mołdawią i Bukowiną, to niby Rosja miałaby oddać 95% tortu NATOwskiemu państwu z amerykańską tarczą w środku i zadowolić się enklawami? To w końcu Rosja chce być nacjonalistyczna czy budować imperium? Turkoidalni Gaugazi zresztą do jednego i drugiego są potrzebni jak dziura w moście. Kreml raczej potrzebuje „zamrożonego konfliktu” i agentów kuszących jego rozwiązaniem za cenę… przejścia do rosyjskiej strefy wpływów. Nieprawdaż Panie Konradzie? 🙂