W mediach rozgorzała dyskusja nad numerem „Do Rzeczy”, gdzie na okładce pisma siedzi Adolf Hitler w nazistowskim mundurku, ale mając czerwony krawat, czerwoną sowiecką gwiazdę na czapce i przepaskę na rękawie – także czerwoną – z sierpem i młotem, zamiast swastyki. Całości towarzyszy krzyczący napis „Hitler był lewakiem. Wbrew komunistycznej propagandzie hitlerowcy nie mieli nic wspólnego z prawicą”.
Jako politolog i – może to powiem nieskromnie, ale chyba prawdziwie – jeden z bardziej znaczących polskich specjalistów w zakresie historii myśli politycznej, chciałbym się przyjrzeć tej okładce i skomentować ją z perspektywy historyka myśli politycznej. Nie będę natomiast komentował tekstu red. Piotra Zychowicza na temat Hitlera, do którego odnosi się ta okładka, ponieważ nie czytuję jego tekstów, bowiem uważam je za naukowo bezwartościowe. Wypunktujmy kilka elementów:
Punkt 1. Dyskusja na temat umiejscowienia narodowego socjalizmu (a szerzej: całego faszyzmu) na klasycznej scenie politycznej i wpisania go w oś lewica-prawica trwa już od dziesięcioleci. Mówię oczywiście o literaturze naukowej, a nie zachodnich mass-mediach zdominowanych przez lewicę. Z pewnością „Do Rzeczy” jest w błędzie twierdząc, że klasyfikacja nazizmu na prawicy to wymysł komunistyczny, bowiem tak samo jak komuniści klasyfikowali nazizm socjaldemokraci i liberałowie. Na lewicy kwalifikowali go zaś konserwatyści, widząc w nim kulminację procesów rewolucyjnych. Sami naziści widzieli się jako wielka synteza antyliberalnego nacjonalizmu i rasizmu, którym hołdowała prawica niemiecka w epoce II cesarstwa, czyli w epoce wilhelmińskiej, z pewnego rodzaju socjalizmem. Naziści samo postrzegali się jako synteza antyliberalizmu z lewicy (socjalizm, etatyzm) z szowinizmem pangermańskiej prawicy. To, że mając do wyboru między prawicą a lewicą opowiadali się po stronie tej pierwszej wynikało z elementu aksjologicznego, jakim był nacjonalizmem. Naziści, będąc zbliżeni w koncepcjach gospodarczo-społecznych do SPD, nie mogli znieść ciągot internacjonalistycznych tej partii, zarzucali jej zadanie Niemcom „ciosu w plecy” w 1918 roku, czyli wywołanie rewolucji na tyłach walczącej armii. Oskarżali ją także, że jest kierowana przez Żydów, co uniemożliwiało jakąkolwiek współpracę. Komunistów nienawidzili jeszcze bardziej z powodu ich antynacjonalistycznej i klasowej retoryki oraz charakteru agenturalnego wobec Moskwy.
Gdybym miał umieścić nazizm na osi prawica-lewica, to powiedziałbym, że jest to niemożliwe, gdyż to nurt łączący 2 ekstrema. O ile normalnie między prawicą a lewicą znajduje się centrum (chadecja, liberalni demokraci), to tutaj chodzi o coś, co Martin Lipset nazwał mianem „skrajnego centrum”, czyli połączenia 2 ekstremów w rewolucyjną i wybuchową mieszankę. Nazizm stoi ponad osią lewica-prawica.
Punkt 2. W sporze czy narodowy socjalizm był socjalizmem odpowiedź jest prosta: był socjalizmem, ale narodowym. Odrzucał marksistowski internacjonalizm i walkę klas. To był etatyzm, czyli gospodarka planowa państwa narodowego. Jednak wielka własność pozostała w rękach prywatnych, a nawet prowadzono wyrazistą politykę na korzyść wielkich koncernów i w kierunku likwidacji małych firm. Naziści ułatwiali kartelizację gospodarki, aby łatwiej nią zarządzać. Kapitaliści nie mieli wiele do powiedzenia co, jak i za ile produkują, ale czerpali krociowe zyski, szczególnie w czasie wojny, gdy reżim dostarczał im miliony niewolników pracujących za darmo. Nazizm realizował też wiele projektów socjaldemokratycznego państwa socjalnego.
Punkt 3. Nazizm jest więc socjalizmem, ale socjalizmem wrogim marksizmowi. Omawiana okładka jest nonsensem skoro sugeruje, że Hitler to marksista z sierpem i młotem. Hitler reprezentuje socjalizm zupełnie innego rodzaju, bez walki klas i bez internacjonalizmu. To skrajny etatysta i dlatego w rozwiązaniach społeczno-gospodarczych blisko mu do SPD, co zresztą tłumaczy dlaczego partia ta wykazała się na przełomie lat 20/30-tych taką niemocą polityczną. Była sparaliżowana, skoro wyborcy uciekali milionami do NSDAP. Zarzucanie nazistom powinowactwa z marksizmem jest więc absurdem. Jest to słuszne w stosunku do faszyzmów włoskiego czy francuskiego, których ojcowie-założyciele to ex-marksiści, którzy odrzucili walkę klas i uznali istnienie nacjonalizmów jako ideologii rewolucyjnych (klasyczny casus B. Mussoliniego), co wykazały prace Zeeva Sternhela. W przypadku NSDAP tak nie było, gdyż jej założyciele pochodzili z szeregów nacjonalistów zachwyconych zetatyzowaną gospodarką z okresu I wojny światowej (Kriegswirtschaft). Naziści nie byli marksistami, lecz etatystami. Marks, opisując tzw. socjalizm utopijny, do jego założycieli zaliczył Saint-Simona, który nie głosił zniesienia własności i walki klas, lecz etatyzację gospodarki, likwidację mechanizmów konkurencji i poddanie całej produkcji państwowemu planowaniu. Jeśli do etatyzmu saint-simonistycznego dorzucimy pangermanizm i rasizm, to będziemy mieli narodowy socjalizm.
Oczywiście, rozumiem chęć oczyszczenia dobrego imienia prawicy z nazizmu. Z pewnością nazizm nie był ruchem prawicowym. Nie można jednakże sprymitywizować całego dyskursu politycznego do alternatywy albo prawica, albo marksizm, więc skoro Hitler nie był z prawicy, to musiał być marksistą. To nic innego, jak tylko odwrócenie słynnej typologii partii politycznych Jozefa Stalina, który twierdził, że partie dzielą się na komunistyczne i faszystowskie, a więc kto nie jest komunistą, ten musi być faszystą. Tego typu zabiegi uważam za żenujące, acz odpowiadające duchowości politycznej prawicy post-solidarnościowej, która zdaje się uważać, że scena polityczna dzieli się na PiS i na komunistów, czyli, kto nie jest z PiS-em, ten jest komunistą. My, którzy jesteśmy prawicą rzeczywistą, ale nie jesteśmy (dlatego właśnie nie jesteśmy) z PiS-u musimy być wyczuleni, gdyż możemy być pierwszymi ofiarami tego propagandowego zabiegu i trafimy do jednego wora wraz z SLD i Partią Razem.
Adam Wielomski
Wiele sporów w świecie nauki jest wałkowanych od lat bez większego ładu i składu, co dotyczy również i tego tematu. Odnoszę wrażenie, że momentami jest to raczej sztuka dla sztuki czy nabijanie sobie punktów do ankiet ewaluacyjnych niż faktyczne dotarcie do prawdy. Powtarzanie tych samych argumentów czy przeplatanie ich jakimiś nowymi cytatami z niszowych myślicieli zaciera arystotelesowską zasadę poszukiwania przyczyn, bo to w nich tkwi odpowiedź na stawiane pytania. W książce „Trzy socjalizmy” prof. Kieresia widać poszukiwanie przyczyn nurtów, które są w warstwie teoretycznej bardzo zbliżone, a to jest clou (choć praca nie jest idealna). Ale ad rem:
Po pierwsze, Pan Profesor napisał tekst o charakterze raczej publicystycznym, a nie naukowym. Doskonale znam różnice metodologiczne i celów (tutaj niestety) między światem nauki i dziennikarskim. Nie zmienia to faktu, że zarówno forma, jaką Pan Profesor obrał jak i cel tekstu wynikający z naukowego zacięcia pozwalały jednak odnieść się do Zychowicza i wypunktować jego tekst. Tym bardziej, że w jakimś stopniu ów tekst zainspirował Pana Profesora. Co do okładki – komuniści narodowi również używali sierpa i młota a od wielu tez Marksa się odżegnywali. Podejrzewam, że okładka, tak samo jak tekst, nie miała na celu sumiennej analizy adekwatności pomieszania symboliki komunistycznej i nazistowskiej, a jedynie uchwycenie pewnego elementu podstawowego – bez względu na nazwę, totalitaryzm jest zawsze lewacki. I tutaj Do Rzeczy trafia w punkt.
Po drugie, jeśli dobrze pamiętam (choćby z Dekalogu konserwatysty autorstwa Pana Profesora), nacjonalizm uważał Pan za dziecko rewolucji francuskiej, czyli de facto lewicy. Zgadzam się z tym podziałem, ponieważ ma filozoficzne i historyczne uzasadnienie, dlatego absolutnie nie rozumiem, czemu ze względu na fakt hołdowania nacjonalizmowi przez niemiecką prawicę w epoce wilhelmińskiej ów podział miałby ulec zmianie czy zostać zatarty, co zdaje się Pan sugerować. To nie postulaty deklaratywnie prawicowych grup powodują, że idea staje się prawicowa. Wiele publikacji nie tylko Pana Profesora, ale i innych konserwatystów ma na celu uporządkowanie semantycznego bałaganu związanego z podziałem prawica-lewica. Ten tekst zamiast wpisywać się w tę piękną tradycję powoduje jednak jeszcze większy zamęt i pomieszanie.
Po trzecie, faktyczne rozumienie osi prawica-lewica ma tak naprawdę dwa wymiary, co Pan Profesor z niewiadomych przyczyn pomija w tekście. Wymiar praktyczny-polityczny, jest tak naprawdę tylko odbiciem wymiaru metafizycznego. W dużym uproszczeniu, jako prawicę uznaje się to, co katolickie – uznanie istnienia jednego Boga; absolutny charakter prawa naturalnego, a co za tym idzie moralnego; rozumienie człowieka jako istoty rozumnej, ale i niedoskonałej, wyposażonej w ontyczną godność, co powoduje, że ludzie są różni, ale równi itp. W myśleniu lewicowym wszystko jest odwrotnie. Te elementy mają wpływ na kształtowanie rzeczywistości polityczno społecznej, dlatego pominięcie wymiaru metafizycznego powoduje, że rozpatrując jedynie spłaszczoną, wierzchnią warstwę praktyczną, dochodzi się do tak naprawdę może i politologicznie czy praktycznie uzasadnionych, ale traktując rzecz holistycznie, niezbyt sensownych wniosków jak niemożność klasyfikacji nazizmu na osi lewica-prawica. Zwyczajnie wymiar praktyczny niewiele wyjaśnia.
Po czwarte, co wynika z punktu trzeciego, w tym świetle spojrzenie na nazizm i rozstrzygnięcie jego usytuowania na osi nie jest specjalnie skomplikowane. Trzeba tylko do tego dodać poszanowanie zasad logiki, w tym zasady wyłączonego środka. Czy nazizm uznawał Boga w rozumieniu katolickim? Ciągoty pogańsko-okulstystyczne temu przeczą – albo się jest katolikiem, albo wierzy w bałwany. Czy nazizm rozumiał każdego człowieka jako równego przez fakt ontycznej godności? Pojęcie rasy panów i praktyka obozów śmierci rozwiewają wątpliwości (i nie ma to mowy o prowadzeniu tzw. wojny sprawiedliwej). Czy nazizm przez swoje praktyki interwencjonistyczne i kult wodza uznawał omylność człowieka? Planowanie gospodarki i uznanie, że przewidzi się każdą konsekwencję tegoż planowania przeczy temu. W zasadzie bezgraniczne oddanie się woli wodza również – przecież Hitler nie pozwalał na to, aby Kościół odgrywał taką rolę, jak w prawicowej rzeczywistości powinien, czyli koniecznego sternika troszczącego się o dobro duszy. Czy system nazistowski uważał, że istnieje obiektywne prawo moralne? Tutaj powraca sentyment pogańsko-okultystyczny, na gruncie którego dojście do samego pojęcia absolutu jest awykonalne, a co za tym idzie, niemożliwe jest uznanie przeświadczenia o absolutnym prawie moralnym. Można takich punktów wymienić o wiele więcej.
W końcu po piąte, w tekście padają argumenty momentami kuriozalne, które wpływają na problem poruszany w ostatnim akapicie. Co niby ma zmieniać dla klasyfikacji nazizmu fakt, że spora część własności pozostała w rękach prywatnych, albo to, że „kapitaliści” (to pojęcie w realiach III Rzeszy jest nietrafione) czerpali zyski z pracy niewolników? W ZSRR również istniały zarządzane na modłę prywatną gospodarstwa rolne, które tak naprawdę robiły to, czego nie były w stanie zrobić państwowe gospodarstwa, ale to nie oznacza, że ZSRR skręcił w ten sposób w prawą stronę. Argument pokazujący, że okładka jest bez sensu, bo u Hitlera nie było walki klas i internacjonalizmu też jest dość zabawny, bo to jest czepianie się różnic ilościowych a pomijanie jakościowych, które realnie mają znaczenie. Owszem, nie było walki klas, była walka ras. Nie było internacjonalizmu, był nacjonalizm. Podłoże jednak jest takie, jak u Marksa i wynika z myśli oświeceniowych filozofów, którymi inspirowały się totalitaryzmy XX wieku. Ideologia nazistowska była tak samo zaczadzona Heglem czy Fichtem jak komunizm czy faszyzm (tutaj sprawa jest banalna, bo Gentile mówił to wprost). A korzeni tych dwóch delikwentów chyba nie trzeba specjalnie długo szukać. Z tego też powodu alternatywą nie jest prawica albo marksizm, co wydaje się uproszczeniem, aby odpowiadało tezie tekstu. Alternatywa jest taka, jaką sugeruje nawet okładka pisma – prawica albo lewica. Chcąc nie chcąc, nazizmu nie da się traktować nawet jako ruchu minimalnie wychylonego na prawo. Decydują o tym jego główne elementy i są to kwestie zarówno jakościowe jak i ilościowe.