Ostatnio wraz z Żoną wybraliśmy się do kina na Dwie korony w reżyserii Michała Kondrata. Jest to fabularyzowany dokument biograficzny o życiu o. Maksymiliana Marii Kolbego, lepiej lub gorzej znanego wszystkim, choćby z racji bezinteresownego oddania własnego życia w zastępstwie losowo wybranej ofiary w obozie w Oświęcimiu.
Przyznam szczerze, że postać o. Kolbego dotąd kojarzyła mi się głównie z tym właśnie epizodem, kończącym jego życie. Za czasów komunistycznych był to epizod podkreślany i chętnie eksploatowany przez poprzedni system, który w ten sposób „oswajał” Polaków z socjalizmem, samemu przedstawiając się jako antidotum na nazizm i jego zbrodnie. Dlatego, mimo antychrześcijańskiego charakteru systemu, nie pomijano w historii II Wojny Światowej postaci tego duchownego, gdyż wpisywała się w antyfaszystowską narrację, a w podtekście, w sprzeciw wobec „rewizjonizmu zachodnioniemieckiego”. Inne elementy życia i dzieła o. Kolbego starannie pomijano, szczególnie jego działalność organizacyjną w podwarszawskim Niepokalanowie, no a szczególnie działalność wydawniczą w postaci „Rycerza Niepokalanej” i „Małego Dziennika”, ukazujących się w nakładach od 100.000 do 1.000.000 sztuk.
Film Dwie korony ukazuje życia o. Maksymiliana Kolbego w całej pełni, od mistycznego doświadczenia w dzieciństwie – gdy Matka Boska kazała mu wybrać pomiędzy tytułowymi koronami, oznaczającymi niewinność i męczeństwo (Kolbe wybrał obydwie) – przez studia w Rzymie i pierwsze spotkanie z tamtejszą wściekle antykatolicką masonerią, przez założenie Rycerstwa Niepokalanej i budowę ośrodka w Niepokalanowie, misję do Japonii, aż po bohaterską, męczeńską śmierć w celi śmierci w Oświęcimiu.
Przyznam, że ten fabularyzowany dokument robi piorunujące wrażenie, szczególnie na człowieku przyzwyczajonym do oglądania współczesnego polskiego duchowieństwa, goniącego za akceptacją przez media demoliberalne lub pisowskie, wystawiającego rękę po fundusze europejskie, jeżdżącego dobrymi samochodami, czyli – mówiąc wprost – mocno zeświecczonego i skupionego na karierze i dobrobycie doczesnym. Ojciec Maksymilian był żywą antytezą tego obrazu. Był przede wszystkim człowiekiem wielkiej wiary, definiującym swoją wolę jako przedłużenie woli Boga. Dla człowieka wiary nie ma rzeczy i przedsięwzięć niemożliwych. Można, zupełnie z niczego, bez środków, stworzyć dwa wielkie czasopisma katolickie; można, nie mając żadnych środków i nie znając języka, stworzyć gazetę katolicką w dalekiej Japonii. Ojciec Kolbe był wielkim wizjonerem, zawsze pełnym ufności w pomoc Matki Bożej, który zawsze czuł jej ponadnaturalną opiekę. Stąd wielkie pomysły, projekty, wielkie przedsięwzięcia, niesamowity rozmach organizacyjny i stworzenie swoistego katolickiego centrum misyjno-propagandowego w Niepokalanowie, oczywiście bez żadnych środków, będącego w swoim czasie największym obiektem zakonnym świata, w którym mieszkało i pracowało równocześnie prawie 800 młodych mężczyzn.
Ojciec Maksymilian był przy tym franciszkaninem, a więc ślubował ubóstwo. i praktykował je. Stworzywszy medialne imperium jeździ na rowerze, a nie wypasionym Maybachem. Działa dla Matki Boskiej, bez żadnych osobistych korzyści i luksusów. Przyświeca mu wyłącznie tradycyjnie pojęta wiara katolicka. Nie waha się nazwać masona masonem, żyda żydem, heretyka heretykiem a schizmatyka schizmatykiem. Nie dialoguje z wrogami, nie szuka z nimi jakiegokolwiek kompromisu, będąc zarazem absolutnie odległym od odrobiny jakiejkolwiek osobistej nienawiści. Mason, żyd, heretyk i schizmatyk winni być nawróceni na świętą wiarę katolicką. Aby tego dokonać, trzeba użyć nowoczesnych środków, oferowanych przez współczesną mu cywilizację: prasa, radio, kino, telewizja. To projekt wielkiej katolickiej kontrrewolucji, środkami pokojowymi i poprzez perswazję, ale bez jakiegokolwiek kompromisu w wierze i w dogmatach. Bez fałszywego ekumenizmu i „dialogu międzyreligijnego”. To wiara przedsoborowa, bezkompromisowa, a zarazem dosłownie „przenosząca góry”.
No i oczywiście finał: męczeńska i dobrowolna śmierć w obozie śmierci w Oświęcimiu, gdy o. Maksymilian Kolbe zgłasza się na ochotnika, aby umrzeć śmiercią głodową w zastępstwie przypadkowej ofiary, która ma umrzeć z powodu ucieczki współwięźnia z bloku. Gdy przypadkowo wyznaczony zaczyna błagać o życie, prosi, że ma rodzinę, dzieci i „ma dla kogo żyć”, wtenczas o. Kolbe wychodzi z szeregu i proponuje, że pójdzie na zastępstwo. Nie zna tego człowieka, zapewne nawet nie wie jak ma na imię. Człowiek ten żył długo po Wojnie, bowiem z lat dziecięcych pamiętam wywiad z nim w telewizji, gdy opisywał tę scenę. Realizatorzy filmu Dwie korony genialnie dobrali osobę opowiadającą o tym epizodzie, a mianowicie niemieckiego przewodnika po muzeum w Oświęcimiu, który z ciężkim niemieckim akcentem relacjonuje to wydarzenie, widząc w nim zwycięstwo wiary i człowieczeństwa nad niemieckim barbarzyństwem.
Na końcu mamy sceny śmierci. Oczywiście śmierci katolickiej, w stanie łaski. Skazani na śmierć głodową więźniowie zwykle klęli na świat, na swoich oprawców, często złorzeczyli i Bogu. Słychać to było na zewnątrz. Słyszeli to i niemieccy oprawcy i więźniowie. Ale tym razem było inaczej. Dziesięcioosobowa cela skazańców była, póki mieli siłę, rozśpiewana hymnami do Boga i do Matki Boskiej. Nikt nie złorzeczył, wszyscy modlili się. Do samego końca. Przewodził im autentyczny święty Kościoła katolickiego, który umierał z imieniem Matki Bożej na ustach…
Film Dwie korony jest absolutnie obowiązkowy, podobnie jak niedawny Wołyń, dla każdego Polaka. W tym przypadku i dla każdego katolika rzymskiego. Opowiada o gatunku ludzi, którzy dziś już praktycznie nie występują. To film o człowieku wielkiej i autentycznej wiary, który całe swoje życie poświęcił dla Sprawy Bożej i narodowej, stając się świętym Kościoła rzymskiego i „świętym” dla narodowej tożsamości. Zachęcam wszystkich Czytelników, abyście poszli do kin, koniecznie zabierając ze sobą zapas chusteczek.
Adam Wielomski
Tekst ukazał się na łamach Najwyższego Czasu!