Wielomski: Gowin locuta, causa finita

Media dostrzegły, na co uwagę zwracałem już od kilku miesięcy, mankamenty Konstytucji dla Nauki ministra Gowina. Dostrzeżono, wreszcie, tkwiący w tejże Konstytucji potencjał destrukcyjny. Stało się to przy okazji ministerialnego wykazu, który określi czym są i które to są wydawnictwa naukowe, który ma zostać ogłoszony na początku 2019 roku.

Do epoki Gowina definicja książki naukowej była prosta: musiała zostać napisana wedle zasad warsztatu naukowego, którego prostym i widomym znakiem były przypisy, a także zostać pozytywnie zrecenzowana przez co najmniej jednego tzw. samodzielnego pracownika naukowego, czyli posiadającego stopień doktora habilitowanego lub profesora tytularnego, który potwierdzał w ten sposób, że jest ona napisana zgodnie z zasadami sztuki. Fakt takiej recenzji miał charakter techniczny, gdyż recenzent nie musiał utożsamiać się z jej tezami. Zwyczajowo takich recenzentów wydawcy wymagali w liczbie dwóch.

Za Gowina czeka nas rewolucyjna zmiana, gdyż za „naukowe” uchodzić mają tylko te książki, które zostaną wydane przez wydawnictwo, które minister apodyktycznie uzna za takie mocą swojego rozporządzenia wykonawczego do Konstytucji dla Nauki. Monografie takie mają zdobywać, w zależności jak bardzo wydawnictwo jest „naukowe”, od 80 do 200 punktów. Podobno pozostałe, jako pozbawione waloru „naukowości” ministerialną decyzją, mają ich autorom przynosić tylko 20 punktów w ocenie ich pracy. Innymi słowy, o walorze pracy przestaje decydować jej merytoryczna zawartość, nowatorstwo, wkład w rozwój nauki polskiej i światowej, lecz jedynie nazwa wydawcy. Kto będzie wydawnictwem „naukowym”, a kto nie? Nic nikomu na ten temat nie wiadomo. Chodzi plotka, że „naukowe” będą wydawnictwa uniwersyteckie i nieznana bliżej liczba prywatnych, których kryteria doboru są i pozostają niejasne, bowiem trudno za takowe kryterium uznać, że mają to być wydawnictwa „etyczne”. Podobno działa jakaś komisja oceniająca wydawnictwa, ale to nie ona o tej liście zdecyduje, lecz personalna decyzja Pana Ministra. Gowin locuta, causa finita.

Rozporządzenie ministerialne przewróci do góry nogami rynek wydawniczy w Polsce. Wydawnictwa, które się na tej liście nie znajdą nie będą mogły liczyć na zyski z wydawania prac naukowych i będą musiały zadowolić się drukowaniem romansów i komiksów. Wydawnictwa, które na tej liście się znajdą zarobią zaś wielkie pieniądze. Mając faktyczny monopol na wydawanie prac „naukowych” (prawnie stworzony oligopol), będą żądały od autorów znaczącego wsparcia finansowego za wydanie książki. Dziś, aby wydać pracę naukową na wolnym rynku potrzeba ok. 3-4.000 PLN, które autor musi jakoś wynaleźć dla wydawcy, aby opłaciło mu się książkę wydać. Po ogłoszeniu listy wydawnictw „naukowych” oligopoliści będą żądać kwot wielokrotnie większych. Dziś tzw. prestiżowe wydawnictwa żądają minimum po 15-20.000 PLN. Jeśli uzyskają prawnie gwarantowany oligopol, to kwota ta zapewne podwoi się. Jeśli naukowcowi nie uda się znaleźć finansowania w postaci grantu (z pieniędzy podatników za pomocą Narodowego Centrum Nauki), to stanie przed dylematem wydania książki „naukowej” lub kupna nowego samochodu.

Podobna ministerialna arbitralność czeka czasopisma naukowe. Minister Gowin ogłosił, że w Polsce może być tylko 300 czasopism naukowych. W tej chwili jest ich bodaj ok. 1.500 lub nawet więcej, z których wiele wydawanych jest przez fundacje lub stowarzyszenia. Te bardziej prestiżowe dawały naukowcom więcej punktów za publikacje, te mniej prestiżowe dawały punktów mniej, co było logiczne. Decyzją ministra tylko 300 z nich będzie miało charakter „naukowy”. Reszta idzie do kosza, co oznacza zniszczenie dorobku lat pracy wielu ludzi, którzy je wydawali i drukowali. Czeka to także mnie, jako wieloletniego wydawcę i redaktora naczelnego „Pro Fide Rege et Lege”, które wielu moich Czytelników tej rubryki zapewne zna. Z tego co słyszę, to wszystkie zaostrzone kryteria selekcji spełniło ok. 600 czasopism, ale teraz – kolejny raz arbitralną decyzją ministerialną – 300 z nich zostanie uznane za „naukowe”, a 300 za publicystyczne, w których naukowcy nie będą publikować, chyba, że hobbystycznie.

To jeszcze nie wszystko. W 2021 roku wszystkich naukowców w Polsce czeka tzw. parametryzacja, czyli ocena ich dorobku naukowego za lata 2017-2020. Każdy z nas będzie musiał podać cztery publikacje naukowe, które uzyskały najwięcej punktów. Jeśli zaś ktoś nie zgromadzi czterech publikacji punktowanych, to grozi mu – powiedzmy wprost – redukacja kadrowa lub przeniesienie na bardzo czasochłonne stanowisko pracownika dydaktycznego. Zawsze byłem i jestem za usuwaniem z uniwersytetów osób, które nie publikują. W tym jednakże przypadku sprawa jest mocno kontrowersyjna, ponieważ nikt jeszcze nie wie, które wydawnictwa i czasopisma mają charakter „naukowy”, a rozliczenie czterech lat pracy mieć będzie miejsce za dwa lata! Nie wiem które moje książki i artykuły będą naukowe, a które nie! Gdy w 2019 roku minister Gowin ogłosi listy wydawnictw i czasopism „naukowych”, to może się okazać, że będę miał takich publikacji dziesięć – w miejsce wymaganych czterech – a mogę… nie mieć ani jednej! Przez dwa lata zaś nie napiszę i nie wydrukuję książki w wydawnictwie „naukowym”, mogę także nie zdążyć opublikować „naukowego” artykułu, ze względu na długość procedury wydawniczej. Czasopisma uchodzące za faworytów do uznania za „naukowe” mają już, z tego co słyszę, zapas artykułów na dwa lata do przodu. Sam wysłałem, na wszelki wypadek, cztery artykuły do takich czasopism, ale to strzał na ślepo, gdyż nie mam pojęcia, które dostąpią ministerialnej łaski i okażą się „naukowe”.

Ci młodsi pracownicy, którzy przymierzają się do wystąpienia z wnioskiem habilitacyjnym są w jeszcze gorszej sytuacji: będą musieli złożyć wykazy publikacji naukowych z kilku, kilkunastu ostatnich lat. A tu nagle może się okazać, że ¾ ich dorobku naukowego, który ma być oceniany, nie ma charakteru „naukowego”, czego nie mogli przewidzieć publikując coś kilka lat temu. Jak żyć?

Adam Wielomski

Tekst ukazał się w tygodniku Najwyższy Czas!

Click to rate this post!
[Total: 22 Average: 4.8]
Facebook

1 thought on “Wielomski: Gowin locuta, causa finita”

  1. Między innymi dlatego dawno temu zrezygnowałem z kariery naukowej. Bo miernota, która będzie regularnie plagiatować artykuły z jakiś krajów 2 czy 3 świata (bo nikt się nie będzie skupiał na sprawdzaniu, czy nie skradziono przy lekkiej translacji i małym redagowaniu tekstu z np. Nigerii i Serbii), będzie w Polsce większym naukowcem niż ktoś, kto byłby polskim Schliemannem (ten, co odkrył Troję, Mykeny itd) ale opóźnił się z publikacjami bo non-stop siedział w ziemi, załatwiał fundusze itd. Ten problem, dążności „naukofców” ku czystej publikacji, zostanie teraz pogłębiony. Ewentualnie za dwa lata inny minister PiSu przyjdzie i bohatersko naprawi problem, który został przez PiS wygenerowany 🙂

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *