Bartyzel: „Czarna Msza” w Trewirze, czyli o czczeniu gnostyckiego proroka Marksa

Przewodniczący Komisji Europejskiej Jean-Claude Juncker celebrował w Bazylice Konstantyna w Trewirze, niczym pastor jakiejś bliżej nieokreślonej konfesji, 200. rocznicę urodzin Karola Marksa. Wprawdzie bazylika od dawna jest w rękach protestantów, niemniej trudno oprzeć się wrażeniu, że czczenie w takim miejscu – zbudowanym przez pierwszego chrześcijańskiego cesarza – jednego z najbardziej zaciekłych wrogów Krzyża i w ogóle religii to jakaś potworna profanacja.

To religia, a nie jakiekolwiek stosunki społeczne czy gospodarcze, stanowi główny obiekt bezwzględnej krytyki Marksa oraz najważniejszy cel do zniszczenia, warunkujący „wyzwolenie” człowieka od alienacji. W Przyczynku do krytyki heglowskiej filozofii prawa (1844) Marks oznajmia kategorycznie, że „krytyka religii stanowi przesłankę wszelkiej krytyki”, a kończy się tezą, że „człowiek jest najwyższą istotą dla człowieka, a więc kończy się kategorycznym nakazem obalenia wszystkich stosunków, w których człowiek jest istotą poniżoną, ujarzmioną, opuszczoną i godną pogardy”. Co więcej, już w tym samym, wczesnym, dziele Marks wyjaśnia, że zniszczenie religii winno stanowić początek rewolucji, a nie jej koniec, aby człowiek „zrzucił kajdany i rwał kwiaty życia”, albowiem „urojone szczęście ludu” (którego „duchowym aromatem jest religia”) musi zostać od razu zastąpione „prawdziwym szczęściem”. Już to wystarczy, aby oddalić wykrętne i kłamliwe usprawiedliwienia Marksa z intelektualnej odpowiedzialności za zbrodnie komunistyczne, podawane przez samego Junckera i jemu podobnych. Zaciekłość bolszewickiego bezbożnictwa i jego naśladowców w Hiszpanii, Meksyku, Albanii, Chinach i tylu innych krajach, posuwająca się aż do nieludzkiego okrucieństwa i ludobójstwa na duchownych i wiernych, ma swoje oczywiste źródło w poglądach Marksa i komuniści nie dokonywali żadnego nadużycia, powołując się w tym na swojego mistrza.

Swoje antyreligijne poglądy (jak również pojęcie alienacji) Marks przejął bezpośrednio od lewicowego heglisty, naturalisty i materialisty Ludwiga Feuerbacha (1804-1872), przyjmując w zupełności jego zasadniczą tezę, iż Bóg to iluzja, to stworzony przez ludzki umysł podmiot wyobrażony, któremu człowiek przypisuje najwyższe ludzkie wartości, będący przeto „zwierciadłem człowieka” i jego istotą, jak również jego konkluzję, iż zwrotny punkt w historii nadejdzie wówczas, gdy „widmo Boga” zostanie zdemaskowane, a człowiek zabierze z powrotem temu widmu wszystko to, czego się lekkomyślnie pozbył, projektując to na byt ponadnaturalny, oraz nabierze świadomości, że jedynym „Bogiem” człowieka musi stać się on sam: homo homini Deus! Z Feuerbachem Marks nie zgodził się tylko w jednym i to jedno też zmodyfikował, a mianowicie ze sprowadzeniem istoty religii do istoty człowieka jako izolowanej jednostki (Teza VI o Feurbachu). Marks, jako kolektywista, uważał bowiem, że istota człowieka nie tkwi w żadnej jednostce, ale w „całokształcie stosunków społecznych”. Samo w sobie „usposobienie religijne” jest wytworem społecznym, jednostka zaś żywi „uczucia religijne”, ponieważ „należy do określonej formy społeczeństwa”. Trudno o bardziej jaskrawą i dowodzącą umysłowej ślepoty pomyłkę, sfalsyfikowaną choćby nienadejściem spodziewanego „obumarcia religii” po rewolucji, groteskowo wręcz tłumaczonego przez ideologów sowieckich przez „dryfowanie nadbudowy”.

Warto zwrócić uwagę na mało znane (choć przetłumaczone na polski i opublikowane przez poetę i filozofa, zresztą marksistę, Wita Jaworskiego) wiersze młodego Marksa, w których jego bezkompromisowy antyteizm przybiera pozę nihilistycznego satanizmu. Podmiot lityczny tych wierszy, nazywający samego siebie Oulanem – co jest anagramem biblijnego Emanuel („Bóg z nami”) – dyszy nienawiścią do wszelkiego stworzenia, wyraża pragnienie obrócenia świata w gruzy, rozwalenia go na kawałki swoimi klątwami, aż zapadnie się w zupełną nicość, bez żadnego istnienia, które byłoby naprawdę żywe. Śmiało identyfikuje się z Bogiem, ale „zamkniętym w ciemności”. Wyraża wiarę w to, że będzie mógł „kroczyć triumfalnie, / jak bóg, przez gruzy i królestwa”, że każde jego słowo jest „ogniem i działaniem”, a jego pierś jest „równa piersi Stwórcy”. Przyznaje, że jego mózg napełniają „piekielne opary”, że ulega szaleństwu, a jego serce jest „zupełnie zmienione”, oraz że miecz sprzedał mu Książę ciemności, który dla niego „wybija czas i daje znaki”, więc coraz śmielej gra „taniec ciemności”.

Nawet jeżeli ów satanizm jest tylko romantycznym sztafażem, niekoniecznie oznaczającym faktyczną inicjację w kult szatana, to i tak wystarczająco dobitnie zaświadcza on o prawdziwości interpretacji Erica Voegelina (1901-1985) postrzegającego Marksa jako kolejnego, po Turgocie, Condorcecie, Comcie i zwłaszcza Heglu, nowożytnego gnostyka. Gnostyk (bez względu na to, czy występuje, jak gnostycy starożytni czy jeszcze angielscy purytanie, w szacie religijnej, czy też pod sztandarem świeckiej ideologii) to ktoś, kto żyje w stanie pneumopatologicznego zatrucia umysłu, uważając się za nosiciela (zazwyczaj też twórcę) sekretnej wiedzy przenikającej na wylot sens historii i zapewniającej tym, którzy zdolni są tę wiedzę przyswoić, wyjście poza krąg zbrukanej i zepsutej rzeczywistości. Jak pisze Voegelin (Od Oświecenia do rewolucji), „Marksowska gnoza wyraża się w przekonaniu, że ruch intelektu w świadomości empirycznej jaźni jest ostatecznym źródłem wiedzy pozwalającej na zrozumienie wszechświata”, podczas gdy „wiara i życie duchowe jako niezależne źródła porządku duszy zostają jednoznacznie wykluczone”. Dlatego właśnie religia, jako „sfera uznająca istnienie realissimum wykraczającego poza ludzkie poznanie”, jest tak bezwzględnie wykluczona i przeznaczona do eksterminacji. Ta postawa została dobitnie wyrażona już w rozprawie doktorskiej Marksa o różnicy pomiędzy demokrytejską a epikurejską filozofią przyrody, pisaną w latach 1841-1842, w której padły owe słynne słowa, iż wyznanie Prometeusza: Zaprawdę nienawidzę wszystkich bogów, jest wyznaniem wiary filozofii, „jej dewizą wymierzoną przeciw wszystkim bogom niebiańskim i ziemskim, którzy samowiedzy człowieka nie uznają za bóstwo najwyższe. A poza nią nie ma bóstw innych”.

„U źródeł idei Marksa – konkluduje Voegelin – odnajdujemy chorobę ducha, gnostyczny bunt. (…) Dusza Marksa jest całkowicie zamknięta na transcendentalną rzeczywistość”. Marksizm stanowi wprawdzie tylko jedną z wielu odbitek pseudonaukowej matrycy antyreligijnej choroby, ale taką, która okazała się szczególnie wpływowa i śmiercionośna. Znamionuje go także typowe dla gnostycyzmu połączenie duchowej impotencji z górnolotnym mistycyzmem aktywistycznej gorączki, widocznym zwłaszcza w retoryce Manifestu komunistycznego – tego arcydzieła demagogii. Duchowa niemoc niszczy porządek duszy, więżąc ją w demonicznie zamkniętej na transcendencję egzystencji. W historii było niemało szaleńców uważających się za bogów, więc i pod tym względem przeświadczenie Marksa, że jest bogiem stwarzającym, niszczącym i na powrót składającym świat, oraz niepogodzenie się z tym, że – jak każdy człowiek – jest stworzeniem, nie jest samo w sobie niczym nadzwyczajnym. O wyjątkowo niszczącej sile gnozy Marksa zdecydował ten fakt, że skonstruował (w Tezach o Feuerbachu) zwarty i „hermetycznie zamknięty strumień egzystencji, w którym przeciwności zostają przekształcone w siebie nawzajem. Stworzył symbol zamkniętego świata, w którym podmioty stają się przedmiotami, a przedmioty działalnością podmiotową, w którym rzeczy są tym, czym są, a jednocześnie są swoimi przeciwieństwami”.

Marks w sposób przewrotnie mistrzowski posłużył się symbolami i metodami spekulacji, których autentyczni mistycy używali do przełożenia ich doświadczenia Boga na język ludzki. Jednocześnie wstrzyknął do nowoczesnej cywilizacji potężną dawkę magii, czyli ekspansji woli mocy ze świata zjawisk do świata substancji. Jej kulminacją był – porywający, jak się okazało, miliony – magiczny sen o stworzeniu wolnego od alienacji, a także od wszelkiej specjalizacji, będącej przekleństwem cywilizacji industrialnej, „człowieka socjalistycznego”, który w „społeczeństwie komunistycznym” będzie mógł robić to, co chce, i być tym, kim chce, „w którym nikt nie ma wyłącznego kręgu działania, lecz może się wykształcić w jakiejkolwiek dowolnej gałęzi działalności, [w którym] społeczeństwo reguluje ogólną produkcję i przez to właśnie umożliwia mi robienie dziś tego, a jutro owego, pozwala mi rano polować, po południu łowić ryby, wieczorem paść bydło, po jedzeniu krytykować, słowem, robić to, na co mam akurat ochotę, nie robiąc przy tym wcale ze mnie myśliwego, rybaka, pasterza czy krytyka” (Ideologia niemiecka). Dlatego właśnie w ocenie Voegelina gnoza Marksa to „prawdopodobnie najlepszy w historii fetysz stworzony przez człowieka, który chciał zostać Bogiem”.

Jacek Bartyzel

za: http://www.legitymizm.org/czarna-msza-w-trewirze

Pierwodruk: „Aspekt Polski” nr 244, maj 2018

Click to rate this post!
[Total: 6 Average: 4.2]
Facebook

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *