100 lat temu urodził się Karol Wojtyła. Dzisiaj jest przedmiotem kultu bezrefleksyjnego, zwłaszcza elit III RP, które postępują całkowicie wbrew jego naukom i filozofii myślenia o Kościele i Polsce. Nie jest przypadkiem, że lustracyjne szaleństwo, zaczęło się niemal zaraz na drugi dzień jak umarł. Wojtyła był świadkiem historii Polski w pełnym dramatyzmie – i miał poczucie złożoności tej historii. Jestem pewien, ze gdyby się dzisiaj obudził byłby przerażony, co z tą historią zrobiono, jak głęboko antychrześcijańska jest postawa różnych gówniarskich i nie tylko „rozliczaczy”. Byłby przerażony nie tylko tym…
Już wtedy, kiedy obserwowałem te miliony na jego mszach i przejazdach (byłem w Straży Porządkowej w 1983) – widać było wielką powierzchowność, to prostackie wyczekiwanie na jakieś polityczne akcenty, na „drugie dno”. Mało kto przyjmował jego naukę jako coś ponadczasowego, ba, mało kto tym się przejmował i rozumiał. Był dla ludu niczym mesjasz, który ma doprowadzić do „wyzwolenia”, ale ziemskiego. Nic więc dziwnego, że kiedy to niby „wyzwolenie” przyszło, lud wybrał sobie na przewodników innych „mesjaszy” – hochsztaplerów, a Jana Pawła II sprowadzono do roli „obalacza komuny” – wspólnie rzecz jasna z Ronaldem Reaganem.
Jan Engelgard
za: FB
Jan Paweł II był ważnym elementem naiwnego myślenia Polaków o Zachodzie. Mieliśmy obalić komunę i nagle osiągnąć poziom życia Zachodu w wyniku pomocy naszych braci zza oceanu. Dopiero krytyczna analiza ostatnich 30 lat oraz wskazuje, że intencje Zachodu były zgoła inne. Chodziło o przejęcie międzymorza i polskiego rynku, aby pchać tu swoje towary. Nikt nie chciał pomagać. Wystarczy wskazać, że fundusze unijne napłynęły dopiero po wstąpieniu do UE a Niemcy i Francja zakazywały wolnego dostępu Polakom do swojego rynku pracy jak długo się dało. Zresztą zdrady Zachodu w stosunku do Polski notujemy stale: 1918 , 1939 , 1945 , 1989.
„Zresztą zdrady Zachodu w stosunku do Polski notujemy stale: 1918 , 1939 , 1945 , 1989”. A nie było zdrady Polski przez Rosję czy np. Szwecję na przestrzeni polskiej historii? Po pierwsze nie ma czegoś takiego w polityce międzynarodowej jak zdrada. Jest tylko zmiana układu sił i interesów, gdyż jeszcze w naszych czasach (choć powstanie organizacji międzynarodowych jest próbą zmiany tegoż stany rzeczy) głównym podmiotem polityki międzynarodowej są państwa, które dążą do uzyskania na tym polu swoich egoistycznych celów. W konsekwencji stosunki międzynarodowe to układ nieustającego chaosu i prób jego porządkowania. Polska na przestrzeni wieków (zwłaszcza okres XVII – XX wiek) była ofiarą tej walki interesów, gdyż jej elity nie potrafiły (nie mogły) dostosować się do nowych warunków międzynarodowych, czy też stworzyć własnej siły, która znaczyłaby w tej grze. Jeżeli nie nauczymy się tak rozumieć historii stosunków międzynarodowych – historii powszechnej, będziemy ciągle zaskakiwani sytuacją i ciągle krzyczeli „zdrada!”. Nie, jest po prostu nieustająca „real politik” i albo mniej lub bardziej będziemy się do niej dostosowywać, będąc w niej zarazem aktywnym czynnikiem albo będziemy popychadłami wołającymi: zdrada, zdrada. A poza tym Engelgard wszystko widzi, ale nie słonia w porcelanie. Pisze: „lud wybrał sobie na przewodników innych “mesjaszy” – hochsztaplerów, a Jana Pawła II sprowadzono do roli “obalacza komuny” – wspólnie rzecz jasna z Ronaldem Reaganem”. Lud próbował coś wybierać w latach 1980 – 1981, ale skutecznie go zablokowano stanem wojennym, a następnie 4 czerwca 1989 kiedy próbował przewrócić Okrągły Stół i budować wolna Rzeczpospolitą, ale został obezwładniony historycznym porozumieniem lewicy solidarnościowej z komunistami, czego symbolem była „gruba kreska”. Oczywiście p. Engelgard jest częścią tego układu jako postpaxowiec, więc broni go jak może. Ale „lud” nie słucha Engelgarda tylko z mozołem, wywalcza coraz większy zakres swobody politycznej rozbijając poszczególne segmenty „umowy okrągłego stołu”.
Zdrada Rosji czy Szwecji jest niemożliwa, ponieważ to zawsze były państwa wrogie a wróg nie może zdradzać. Zdradzać może przyjaciel, sojusznik, któremu się ufa. Zdrada Zachodu polega na tym, że polskim elitom wydaje się od 100 lat, że Zachód ma cele tożsame z naszymi i nas popiera. Kiedy okazuje się, że tak nie jest mówimy o zdradzie. To jest myślenie nierealistyczne. Podczas I wojny światowej Zachód ustalił naszą granicę wschodnią na linii Curzona a za jej przekroczenie karał nas embargiem. W 1939 r. Zachód chciał stworzyć koalicję antyniemiecką z ZSRR a Polskę potraktowano jako opóźniacza agresji niemieckiej. W 1945 r. znowu Zachód opierał się na Linii Curzona, ale Śląska i Pomorza nie chciał Polsce przyznać. Od 1989 r. Polska z kolei ma być państwem frontowym nakierowanym na konfrontację z Federacją Rosyjską.
Wiem, że w Polsce myślenie realistyczne (real politik) o stosunkach międzynarodowych nie jest popularne, a dominuje myślenie życzeniowe, czego klasycznym przykładem jest spectator, który pisze: „Zdrada Rosji czy Szwecji jest niemożliwa, ponieważ to zawsze były państwa wrogie a wróg nie może zdradzać”. To pojęcie: wróg – przyjaciel jest jednym z najgorszych możliwych pojęć w stosunkach międzynarodowych. To są słowa wytrychy. Jednocześnie, gdyby polskie elity myślały realistycznie, Polska powinna siebie traktować już od końca XIX wieku, jak mały europejski kraj, np. Czechy, Węgry, czy Łotwa, gdyż taki potencjał i gospodarczy i polityczny posiadaliśmy, choć w liczbach bezwzględnych większy, ale nadal małego europejskiego państwa. A co o Polsce pisali np. R. Dmowski czy J. Piłsudski i ich zwolennicy. Pojęcia: Polska mocarstwowa w 1925 r. po raz pierwszy użył Dmowski, a J. Piłsudski z J. Beckiem od 1932 r. prowadzili w ogóle „politykę mocarstwową” nie liczącą się zupełnie z rzeczywistością. Beck zmądrzał, bardziej pod wpływem Rydza-Śmigłego i wybrał ostatecznie sojusz z państwami zachodnimi Anglią i Francją przeciw Niemcom. I właśnie myślenie realistyczne mówi nam o jednym: małe i średnie państwa europejskie nie mogą być niepodległe, gdy nie znajdą przeciwwagi dla dwóch wielkich sąsiadów: Niemiec i Rosji. Państwa te, gdy tylko mogą wasalizują lub w ogóle podbijają albo wspólnie albo pojedynczo Europę Środkowowschodnią. Dopiero gdy pokaże się trzecia siła przeciw nim, która również zainteresowana jest tym regionem Europy, nagle Niemcy i Rosja ogłaszają wobec Polski czy szerzej Europy Środkowowschodniej 'politykę partnerstwa i współpracy”. W warunkach pocz. XXI wieku, to tylko dlatego, że USA i jej sojusznicy mają interes polityczny w tej części Europy, istnieją formalnie, a i w większości przypadków faktycznie niepodległe państwa środkowoeuropejskie. I co najważniejsze: Amerykanie jako jedyni zainteresowani są istnieniem niepodległych państw środkowoeuropejskich, które dla nich są partnerami gospodaczo-politycznymi, a nawet i pewną siłą militarną powstrzymującą Rosję i Niemcy. Dlatego, real politik mówi jedno: gwarantem polskiej niepodległości są Amerykanie (anglsasi) czy nam się to podoba czy nie. Gdy się wycofają z naszego regionu, kończy się nasza niepodległość i na nowo należy odczytać rzeczywistość, tj. uznać nad Polska protektorat niemiecki lub rosyjski lub kondominium niemiecko – rosyjskie; i żadnych złudzeń. Dlatego też, kto głosi sojusz polsko – niemiecki lub polsko – rosyjski jest albo agentem jednego z tych państw, albo niezbyt rozgarniętym umysłowo 'paputczikiem’. Trzeciej drogi nie ma. A w związku z tym powinniśmy robić to, co nam zaleca USA. Nie możemy przecież liczyć na gwarancje Amerykanów konfliktując się z nimi. Chcą presji na Rosję ze strony Polski, to powinniśmy ją realizować i nie dyskutować, a zarazem wykorzystywać czas niepodległości na wszechstronne wzmocnienie się, co nota bene się odbywa.
A co jeżeli Amerykanie wycofają się z regionu? Na tym polega krótkowzroczność polegania na nich przy jednoczesnym antagonizowaniu sąsiadów. Po tym co robimy Niemcy i Rosja będą chciały wziąć odwet. Wyszehrad będzie siedział cicho a Ukraina wcale nie jest naszym sojusznikiem. Tamtejsze elity liczą na ugranie czegoś we współpracy z Niemcami. Podsumowując jesteśmy otoczeni przez państwa wrogie a Ameryka słabnie. Oto bilans naszej polityki zagranicznej.