W polskich mediach dziennikarze i analitycy dominujących opcji politycznych prześcigają się w ferowaniu oskarżeń przeciwko politykom i osobistościom, które aktualny konflikt rosyjsko-ukraiński chciałyby rozwiązać przy pomocy negocjacji. Negocjacje i ugoda – powiada się – to zdrada i rozmycie odpowiedzialności za dokonujący się przelew krwi, a poza tym ze zbrodniarzami, którzy mają krew na rękach (w domyśle: Władimirem Putinem) się nie rozmawia i nie negocjuje. Bardzo patetyczne i górnolotne to stwierdzenie. Jakie jednak będą jego praktyczne skutki?
Aktualnie obrywa się prezydentowi Francji Emmanuelowi Macronowi, za to, że jako jedyny z zachodnich polityków regularnie prowadzi rozmowy telefoniczne z Putinem, prezydentowi Turcji Recepowi Erdoganowi, za to, że jest zaangażowany w rozmowy pojednawcze. Dostaje się też analitykom stosunków międzynarodowych (John J. Mearsheimer), jak i emerytowanym dyplomatom (Henry Kissinger), gdyż wyżej wymienieni reprezentują znienawidzoną nad Wisłą doktrynę realizmu politycznego. Nie chcę tutaj pisać o sprzeciwie wobec inicjatyw kierowanych duchem pacyfistycznym, jak antywojenny list niemieckich intelektualistów czy też artykuł socjologa Jurgena Habermasa, bo taki sprzeciw jestem jeszcze w stanie częściowo zrozumieć. Co ciekawe, szczególne cięgi dostaje od „polskich katolików” też papież Franciszek, do niedawna jeszcze chwalony za swoją postępowość, dzisiaj odsądzany od czci i wiary, gdyż śmie twierdzić, iż odpowiedzialność za wojnę rozkłada się, niekoniecznie symetrycznie, ale jednak po połowie.
Skąd w polskim społeczeństwie taka zapalczywość i skłonność do postrzegania świata w kategoriach zerojedynkowych? Nie ma tu miejsca na dokładną analizę tej przypadłości. Z całą pewnością jej źródeł należy się doszukiwać w postawie insurekcyjnej, która swój literacki wyraz przybrała w pismach poetów romantycznych, nawołujących do bezkompromisowej walki z carskim najeźdźcą, ale i do śmiałego odruchu serca wobec tzw. hipokryzji i bezduszności wielkich tego świata, którzy w ramach takich umów międzynarodowych jak Kongres Wiedeński i Święte Przymierze cynicznie relatywizują dobro ze złem i grzebią europejskie ideały. Dobrze przypadłość tą wyraża powieść „Jezioro Bodeńskie” Stanisława Dygata. Dość powiedzieć, iż to wówczas ukuło się powiedzenie, że ugoda z zaborcami i prowadzenie z nimi negocjacji to Targowica, na którą stać jedynie zdrajców i zaprzańców sprawy polskiej. Na przełomie XX i XXI wieku postawa ta ulegała radykalizacji, a szczególnie przyczyniła się do niej najnowsza historia Polski (naznaczona piętnem Katastrofy Smoleńskiej i jej spiskowymi interpretacjami) wraz z jej chroniczną i chorobliwą rusofobią.
Co ciekawe myślnie to dobrze się wpisuje w dominujące na Zachodzie, a zwłaszcza w Stanach Zjednoczonych wzorce kultury popularnej z jej kiczowatym Disneylandem i czarno-białymi, sztampowymi bohaterami walczącymi w pojedynkę o sprawiedliwość wbrew hipokryzji wpływowych możnowładców. Może sojusz polsko-amerykański ma głębsze niż się nam wydaje podłoże, nie tylko geopolityczne, ale także kulturowe? Odpowiedź na powyższe pytanie pozostawiam antropologom.
W dniu dzisiejszym manichejskie uproszczenie wpływa na sposób oceny wojny rosyjsko-ukraińskiej, a zwłaszcza na taktykę względem rosyjskiego reżimu, którą zaleca się politykom, dziennikarzom zarówno polskim, jak i zagranicznym. W myśl tej narracji coraz mocniej dorzuca się do pieca, podsycając nagonkę wojenną i eskalując jej napięcie gdyż mamy do czynienia ze złem absolutnym rodem z hollywoodzkich westernów. W myśl romantycznych haseł „za wolność Waszą i Naszą” powiada się dzisiaj o Ukraińcach, że „oni walczą o naszą wolność, a my dbamy ich uchodźców”. Celem tej taktyki jest utrzymywanie Ukraińców w przeświadczeniu, że prawda bezapelacyjnie leży po ich stronie, z czym zgadzają się wszystkie przyzwoite państwa świata i każdy, komu leży na sercu los sprawiedliwości. Z upodobaniem cytuje się opinie polityków anglosaskich (Antony Blinken, Lloyd Austin), nieco rzadziej francuskich i niemieckich. Angielska minister obrony Liz Truss, w trakcie niedawnej konferencji z rozbrajającą szczerością wyraziła zdanie, iż wojna może potrwać bardzo długo, nawet wiele lat, ale musi się skończyć ostatecznym zwycięstwem. Czy naprawdę pani minister zdaje sobie sprawę co mówi, biorąc pod uwagę jak wielki poziom zniszczenia, ofiar i zbrodni wojennych wywołały jedynie trzy miesiące tej wojny?
Nie chcę tutaj ferować oskarżeń ani oceniać wyborów elit politycznych, wszak mają one do nich prawo, a wojna zmusza do zajęcia stanowiska. Szkopuł leży jednak w tym, że rzeczywistość jest bardziej skomplikowana, niż to się wydaje polskim i anglosaskim politykom. Dobrze zrozumiał to papież Franciszek, który w ostatnim wywiadzie wyznał, iż jest przeciwny sprowadzaniu złożoności obecnego konfliktu do rozróżniania między dobrymi i złymi bez refleksji nad korzeniami i interesami, które są bardzo skomplikowane. Istnieją różne narracje i sposoby interpretacji świata, Rosjanie również mają prawo do własnych prawd i interpretacji. Oni również, podobnie jak Ukraińcy walczą o swoje być albo nie być i stanowi to dla nich silny impuls do działania. Ktoś powie, że mają do tego prawo, ale nie muszą swojego punktu widzenia siłowo narzucać innym. Częściowo zgodzę się z taką tezą, stąd uważam, że Rosja popełniła poważny błąd atakując Ukrainę. Nie wszyscy jednak muszą się z tym zgadzać. Nie zapominajmy, że przesłanki wybuchu wojny nie są zupełnie jednoznaczne. Wielu było tu podżegaczy wojennych, Franciszek mówi o możliwości prowokacji, o tym, że niektórym państwom mogło zależeć na wybuchu tej wojny. Czy w myśleniu głowy kościoła katolickiego nie ma ziaren prawdy? Poza tym nawet gdyby nie było to prawdą, Rosjanie mogą wierzyć w tą wersję wypadków i stanowić ona będzie dla nich silny impuls motywacyjny, a to wystarczy by wojna ciągnęła się w nieskończoność.
Dlatego też warto chyba jeszcze przeanalizować ów fenomen słowiańskiej upartości i samozaparcia, w które wyposażeni są chyba na równi Rosjanie, Ukraińcy, jak i Polacy, a która może wieść zarówno do dobrych (bohaterstwo na wojnie), jak i złych rzeczy (zbrodnie wojenne). By pokusić się o metaforę filozoficzną opisującą to zjawisko można odwołać się do pewnej notorycznej siły woli wychwalanej w pismach Fryderyka Nietzschego bądź Martina Heideggera, która miała – jak wiemy – także swoją jakże ciemną, początkowo bagatelizowaną stronę. Dostrzegamy ją u walczących Ukraińców i ich oddziałów militarnych w rodzaju pułku Azow otwarcie odwołujących się do symboliki faszystowskiej i jej propagatorów w rodzaju Ernsta Jüngera (autora pojęcia „totalna mobilizacja”), Armina Mohlera, Juliusa Evoli czy Oswalda Mosleya.
Dostrzegamy ją też w oddziałach rosyjskich czerpiących inspirację z ideologii euroazjatyzmu, a siłę duchową z rosyjskiego prawosławia i III Rzymu wystawionego na śmiertelne starcie z dekadenckim zachodem i jego finansowymi korporacjami. Co ciekawe takie poglądy można odnaleźć nie tylko u demonizowanych u nas tak zawzięcie Dugina i patriarchy Cyryla, są one w różnych proporcjach obecne także u wybitnych rosyjskich pisarzy i ludzi kultury w rodzaju Aleksandra Hercena, Fiodora Dostojewskiego czy u niektórych przedstawicieli rosyjskiej szkoły filmowej jak Andriej Tarkowski. Możemy się oczywiście z tymi poglądami nie zgadzać, niemniej twierdzenie, że oczywistość demokratycznych zasad wcześniej czy później przeniknie na Wschód, morale rosyjskiego żołnierza podupadnie, a obywatele Rosji wycofają swoje poparcie dla Putina jest utopią.
Innymi słowy mówiąc zacięcie wojenne rośnie i nic nie wskazuje by wojna miała się szybko zakończyć. Może potrwać wiele, wiele lat wiodąc do zniszczenia Ukrainy w trudnym do wyobrażenia stopniu, mało tego wojna może się zakończyć zwycięstwem Rosji. A pamiętajmy, że są także scenariusze dużo bardziej katastroficzne jak eskalacja konfliktu wiodąca do trzeciej wojny światowej. Skoro tak, nie powinniśmy wykluczać negocjacji, być może okażą się one jedynym sposobem na wyjście z patowej sytuacji.
W tym kierunku zmierzają wysiłki amerykańskiego dyplomaty niemieckiego pochodzenia Henry Kissingera, podejmowane z perspektywy realizmu politycznego. Myliłby się jednak ten, kto by twierdził, że w argumentach Kissingera nie ma retoryki moralnej, stąd pomiędzy Kissingerem a papieżem Franciszkiem paradoksalnie występuje wiele zgodności, choćby w kwestii uznania idei pokoju za wartość istotną, o którą warto zabiegać. Już w latach 50. w swojej książce na temat Kongresu Wiedeńskiego za najważniejszy cel prowadzenia polityki międzynarodowej Kissinger uznał osiągnięcie pokoju. Jego zdaniem drogą do tego celu nie jest demokratyzacja świata i uniwersalizacja zasad moralnych, którymi kieruje się Zachód. To jest ślepa uliczka, którą podąża polska i współczesna anglosaska dyplomacja wychowana na pełnych demoliberalnej pychy pismach Francisa Fukuyamy. Za klucz do osiągnięcia pokoju Kissinger uznawał i do dziś uznaje nie tyle ideę sprawiedliwości ile konieczność wypracowania równowagi i stabilności między państwami.
Na ostatnim Forum Ekonomicznym w Davos 98 letni Kissinger zachęcał do zawiązania porozumienia pomiędzy zwaśnionymi stronami. Z tego też powodu został bezlitośnie zbrukany przez polskich polityków i analityków, którzy przypisali mu kapitulanctwo, prorosyjskość oraz chęć oddania ukraińskich ziemi Moskwie. W rzeczywistości jednak Kissinger proponował powrót do granic sprzed 24 lutego, co nie jest wcale takie korzystne dla Rosji, która okupuje przecież znacznie większą część ukraińskiego terytorium. Wedle Kissingera Ukraina winna też być neutralnym państwem buforowym, a nie granicą Europy (i granicą NATO), państwem, które – dodajmy już od nas – będzie mogło się w przyszłości rozwijać zarówno dzięki kontaktom z zachodem, jak i wschodem kontynentu euroazjatyckiego. We wzruszających słowach Kissinger wyraził opinię, że Ukraińcy już wykazali całemu światu swoje bohaterstwo, najwyższy czas by pokazali teraz swój rozsądek.
Michał Graban
Jest pewien szkopuł, Rosja nie chce negocjować, wynika to między innymi z Pana tekstu 🙂
Nie wiemy czy nie chce negocjować, bo to Ukraina zerwała negocjacje.
Pytanie jak definiujemy negocjacje, bo jeśli negocjacje to zatwierdzanie zdobyczy dokonanych przez Kreml to się nie dziwię.
Skoro Ukraina zerwała jednostronnie negocjacje, to nie zdążyła się dowiedzieć, a my przy okazji.
Jak Pan myśli, dlaczego zerwała ?
Myślę, że pod presją amerykańską. USA grają na długą wojnę, gdy w interesie Ukrainy jest zakończyć ją jak najszybciej, póki jej nie przegrała.
Nazwałbym to zachętą, walczcie, pomożemy wam 🙂
ps Ciekawe dlaczego na „konserwatyzm.pl” USA są złem wcielonym a posunięcia Rosji mają zawsze dużo zrozumienia. Ja bym tu widział jednak pewną symetrię postępowania.
Tak się zastanawiam, jak ktoś spali mi stodołę i ukradnie krowę to co mogłoby być przedmiotem negocjacji z nim. Zwrot krowy i odszkodowanie za stodołę czy też obietnica że nie ukradnie jeszcze konia i nie spali obory.
To jest trudniejsza sprawa: to są spory graniczne w post-imperium, w którym granice Lenin wytyczył długopisem na mapie, nie patrząc jak się one mają do granic etnicznych. Z perspektywy rosyjskiej Lenin ukradł rosyjskie ziemie i włączył je do Ukrainy. Zresztą w sumie tak było. Co taki Donieck ma wspólnego z Ukrainą?
Rozumiem iż zakłada Pan że Rosja zatrzyma się na Doniecku, oby.
Może jeszcze sięgnąć po Charków i Odessę, które uchodzą za miasta rosyjskie. Na ile to prawda nie wiem, bo nie byłem, ale poglądy takie głoszą także Polacy, którzy bywali w obydwu miastach.
Ukraińcy znacjonalizują się tylko po to, aby po kolejnych 30 latach zamerykanizować i ukosmopolitycznić się. Mamy ewolucyjna ścieżkę: imperium >> państwo narodowe >> kosmopolis.
A co niby ma świadczyć o tym, że Charków i Odessa to miasta rosyjskie?
Obecne granice Polski wytyczył Stalin długopisem na mapie. Czy należy rozumieć, że też je trzeba odpowiednio „skorygować”? Co taki Szczecin ma wspólnego z Polską?
No i na bardzo proste przecież pytanie:
Skoro katechon Putin ma niezbywalne i oczywiste prawo zmieniać według własnego uznania granice wyrysowane przez Lenina długopisem na mapie, to czy ma równie niezbywalne i oczywiste prawo zmieniać według własnego uznania granice wyrysowane długopisem na mapie przez Stalina?
nie otrzymał pilaster odpowiedzi.
Ale nie jest on tym szczególnie zaskoczony….
Stalin był bardziej prawicowy od Lenina, więc raczej NIE !
A Chruszczow? Wszak Krym katechon Putin okupuje właśnie dlatego, że to Chruszczow „po pijaku” podarował go Ukrainie. Granice ustalone przez Lenina ma prawo katechon Putin, według swojego uznania zmieniać, granice ustalone przez Chruszczowa ma prawo katechon Putin, według swojego uznania, zmieniać, natomiast granic wytyczonych przez Stalina zmieniać już prawa nie ma?
Macron i Erdogan codziennie negocjują zawzięcie z katechonem Putinem. I cóż oni do tej pory takiego sensownego wynegocjowali? Negocjacje są dobre, jeżeli obie strony są skłonne do kompromisów. W przypadku katechona Putina takiej skłonności nie ma, stąd negocjacje z nim są po prostu bezsensowną stratą czasu. Zresztą katechon Putin ma tu woje racje, bo jakiekolwiek ustępstwa z jego strony przyśpieszą tylko jego koniec, upadek i zgon.
Za przykład weźmy Napoleona Bonaparte. Prowadził wojny, obalał ład a jego armie dopuszczały się masakr i zbrodni wojennych. A mimo wszystko państwa były skłonne do negocjacji i układania się, nawet uznając władzę Małego Cesarza za bezprawną, diabelską czy złą w swoim korzeniu. Po ostatecznym upadku Napoleona Francja nie została podzielona wzdłuż istniejących grup zdolnych do kreacji odrębnego narodu (np. Bretończycy, Oksytańczycy). Francuska czarna legenda przetrwała tylko u Brytyjczyków i Prusaków. Czy ktoś demonizował ówczesnych dyplomatów za próby negocjacji i stworzenia w miarę akceptowalnego nowego ładu, jeszcze gdy Korsykańczyk był na szczycie piramidy? No nie…
Dwie minuty nienawiści Orwella, zmieniło się w 12 godzin.
Zastanawiam się, czy prole, lemingi, owce, to kupują?
Czy własciciele zachodnich mediów nie przedobrzyli przypadkiem?
Zwasalizowanie Rosji i przejęcie jej zasobów to mokry sen Anglosasów od XVIII wieku.
Za Jelcyna, na chwile się udało.
Nikt nie czytał Mackindera, Mahoney’a, Brzezińskiego?
Nikt nie słuchał wypowiedzi brytyjskich i amerykańskich polityków?
Ukraina jest ofiarą.
Tak jak poprzednio była nią Gruzja, Kurdowie, Irakijczycy, Afgańczycy, Libijczycy.
„Divide et impera” to bardzo dochodowe przedsięwzięcie.
Dla produkujących broń i finansujących wojnę.
Dlatego też anglosaskie wojny trwają dziesięciolecia.
Nie chodzi o to żeby wygrać, tylko by rozpoczac pod znośnym pretekstem.
A sprokurowanie casus belli to łatwizna.
Koszt zabicia Ukraińca czy Rosjanina, najemnika, cywila, oscyluje wokół kwoty 50 000$.
Wyrafinowana broń jest droga.
Zapłacą podatnicy, skasują zyski korporacje.
A co do negocjacji….
Sikorski negocjował z Janukowyczem.
Potem był Mińsk I, II….
Gwarantami były zachodnie mocarstwa.
Zrobiły coś w kierunku wyegzekwowania porozumień?
Wiarygodność rozjemców jest zerowa.
Proszę sbie wygooglać wywiady z pułkownikiem armii szwajcarskiej- Baudem.
Tam jest wszystko obiektywnie podane.
Dokładnie odwrotnie niż w mediach dezinformacyjnych zachodu.
Kraje NATO i kundelki to łącznie 12% populacji świata.
Oceny ukraińskiej wojny w pozostałych 88% populacji są diametralnie różne.
Nic dodać nic ująć. A co do „mokrych snów” to już samo marzenie i bezmyślnie bandycki plan zwichniętego moralnie starucha Brzezińskiego Zbiga, który zakładał, że „Nowy porządek świata będzie się budował naprzeciw Rosji, na ruinach Rosji i na koszt Rosji” powinien wielu otworzyć oczy.