Przyznam, że od dłuższego już czasu z lekkim zdziwieniem przyglądam się bezkrytycznym wyrazom sympatii i uznania dla ks. Dariusza Oko w szeroko rozumianych kręgach katolickich i konserwatywnych uosabiającego starcie z tak zwanym genderyzmem. Oczywiście nie mam wątpliwości co do tego, że ta – nazwijmy to – ideologia w bliższej lub dalszej perspektywie stanie się realnym zagrożeniem dla moralnej i demograficznej kondycji społeczeństwa, jak i co do tego, że próba zaszczepienia u nas tego poronionego wynalazku będzie miała miejsce. Problemem nie jest uczulanie na to zagrożenie, bo przecież samo w sobie jest ono słuszne, jak i naturalna jest instynktowna obrona księdza. Faktem bowiem jest też to, że krakowski kapłan znalazł się na celowniku środowisk libertyńskiej rewolucji obyczajowej. Mimo wszystko należy jednak postawić sobie pytanie o to czy wykładowca krakowskiej uczelni jest, aby na pewno dobrym adwokatem w tej sprawie.
Profesor krakowskiego Uniwersytety Papieskiego stał się już swoistą ikoną medialną. Na facebooku funkcjonuje kilka stron, które mają być manifestacją poparcia dla duchownego. W telewizji ks. Oko pojawia się nierzadko, a jeszcze częściej pojawia się temat zarówno jego osoby, jak i jego kolejnych działań. Kilka dni temu ksiądz profesor, po tym jak wygłosił swoje przemówienie w Sejmie, był gościem Moniki Olejnik w jej „Kropce nad i”. Jak nietrudno zgadnąć, Olejnik – w swoim stylu – zasypywała ks. Oko gradem pytań, nie bardzo dając dojść mu do słowa. Jasne, że to okoliczności niezbyt uczciwe i mało sprzyjające do przedstawienia swoich racji, ale z tym ksiądz profesor na pewno się liczył idąc do studio. Jednak uważny katolicki widz, który chciałby wycisnąć jakąś esencję z wypowiedzi duchownego musi popaść w niemałe zakłopotane. Słuchając księdza ma się wrażenie, że właśnie wyszedł z lekcji u Tomasza Terlikowskiego. Mimo tego, że frontmen walki z genderyzmem miał niewiele okazji by dojść do słowa, w ciągu parunastu minut powtarzał kilkukrotnie frazy „judaizm”, „judeochrześcijaństwo”, „kultura judeochrześcijańska” odmieniającej je przez wszystkie przypadki. Głównym zaś argumentem ks. Oko przeciwko genderystowskiej propagandzie było to, że prowadzi ona do „cofania się w ewolucji”. W podobnym tonie wypowiadał się również podczas wystąpienia w Sejmie.
Oczywiście przed wieloma spostrzeżeniami księdzapodpisze się każdy, kto ma w sobie najmniejszą dozę zdrowego rozsądku. Jednak powoływanie się na „judeochrześcijaństwo” i dowodzenie tego, że cywilizacja zbudowana w oparciu o nie jest przedmiotem ataku genderystów wywołuje nie tyle co konsternację, co po prostu śmieszność. Ksiądz Oko, raz po raz zarzuca genderystom brak wewnętrznej logiki w ich poglądach. Sam jednak popada w podobną niespójność posługując się jakimiś sloganami o „judeochrześcijaństwie”. Kapłan zapomniał chyba też o tym, że pozycja kobiety w judaizmie nie wygląda tak kolorowo jak sam to przedstawia; nie wygląda tak jak w obrębie kultury zbudowanej w oparciu o wiarę katolicką, o chrześcijaństwo. W judaizmie kobieta jest uprzedmiotowiona niewiele mniej aniżeli w islamie. Islam, będący swoistą mutacją judaizmu, dostosowaną do wymagań pogańskich plemion Półwyspu Arabskiego, swój punkt widzenia na kobietę czerpie wprost z tego drugiego. Stąd twierdzenie, że kobieta w judaizmie jest tak samo traktowana jak w chrześcijaństwie jest takim samym nieporozumieniem jak sam termin „judeochrześcijaństwo”. Z resztą jest to wtórne wobec faktu ulegania przez księdza feministycznej narracji. Ujmuje on sprawę w ten sposób, że można nabrać przekonania jakoby rolą Kościoła i jego główną zasługą była walka o pozycję kobiet w świecie. Obrona przed genderyzmemw oparciu o tak fałszywą aksjologię budzi uzasadnione wątpliwości co do jej zasadności.
Również niezrozumiałe jest posługiwanie się argumentem stanowiącym o powodowaniu przez gender „cofania się w ewolucji”. Można zrozumieć, że swoje wypowiedzi duchowny kieruje do świata zliberalizowanego, który święcie wierzy w ewolucjonizm, ale nie jest to usprawiedliwienie dla budowania argumentacji w oparciu o niego. Ksiądz profesor chyba zapomniał o tym, że totalitaryzmy, o których tak wiele mówi i do których przyrównuje genderyzm, zbudowane są – mniej lub bardziej – w oparciu o ewolucjonizm czy wręcz skrajny darwinizm. Nazizm jest chyba najlepszym przykładem. Również katolicki modernizm, którym ks. Oko niestety ulega, oparty jest przede wszystkim o ewolucjonizm. Ksiądz Oko ani razu nie podnosi tego, że filozofia gender jest po pierwsze obrazą Pana Boga. Dla katolika musi to być punkt wyjścia. Tymczasem słyszymy cały czas o obrazie godności człowieka, zbrodni na społeczeństwie, atakach na kobiecość etc. Ksiądz bazuje na tej samej, błędnej aksjologii, na której operują ci, którym chce się przeciwstawiać. Walka z gender w oparciu o takie założenia filozoficzne nie jest chyba najlepszym pomysłem i oczekiwalibyśmy czegoś więcej niż tylko dyskusji o tym czy gender jest ewolucyjnym postępem czy regresem.
Wspomniałem, że słuchając x. Oko ma się wrażenie jakby wyszedł z zajęć formacyjnych u naczelnego Frondy. Na tym jednak nie koniec wpływu terlikowszczyzny. Nasz bohater czerpie też z wątpliwych osiągnięć żony dra Terlikowskiego. Słysząc z ust sługi ołtarza, który bez żenady dostarcza słuchaczom opowiadań o szczegółowych aspektach fizycznych stosunków pederastów, o roli jaką w nich odgrywają ekskrementy, o samogwałtach etc. trudno nie czuć swego rodzaju odrazy. Nawet u redaktor Olejnik te wypowiedzi wywołały zniesmaczenie. Na jej pytanie o to czy wypada duchownemu opowiadać publicznie tego typu rzeczy, ksiądz ze zdziwieniem kwituje „ale to przecież prawda!”. Przypomina to żałosne wypowiedzi Małgorzaty Terlikowskiej dla „Wysokich Obcasów”, w których publicznie opowiadała szczegóły z życia intymnego jej samej i swojej rodziny. Tego typu pikanteria wychodząca z ust katolickiego kapłana jest jeszcze bardziej niefortunna i tym samym bardziej szkodliwa. Nikt nie raczy zauważyć, że taki język to wyjście naprzeciw oczekiwaniom wszelkiego rodzaju apologetów seksualnej rozpusty, którym chodzi właśnie o to, aby intymność wyciągać na wierzch, żeby umniejszać jej znaczenie, burzyć jej świętość, żeby w końcu rozmawiać o sprawach intymnych jak o parzeniu kawy czy zakupach w galerii handlowej. Ksiądz Oko po prostu nadaje na tych samych falach co krzewiciele dewiacji. Ponadto chyba nie liczył się z tym, że „Kropka nad i” jest nadawana w czasie i na kanale bez problemu dostępnym dla dzieci i młodzieży, które przecież ma się chronić. Tymczasem dostarcza im się treści, o których lepiej, żeby nie słyszały.
Jest jeszcze jeden niepokojący aspekt działalności ks. Oko – aspekt polityczny. Wokół niego zaczynają gromadzić się politycy Prawa i Sprawiedliwości. Nie wątpię w szczere intencje poszczególnych jednostek. Jednak PiS ma to do siebie, że sprawy światopoglądowe za każdym razem psuje w spektakularnym stylu. Tak było w przypadku próby zmian w ustawie aborcyjnej i tak też było przy okazji ubiegłorocznego głosowania nad projektem ustawy o związkach partnerskich, kiedy na pierwszy front wystawiono prof. Krystynę Pawłowicz. Pojawiały się wtedy nie bezpodstawne opinie o celowości takiej taktyki zmierzającej do ośmieszenia głosu sprzeciwu wobec próby wprowadzenia paramałżeństw. Jeżeli w świecie polityki ks. Oko będzie miał stronników głównie w szeregach Prawa i Sprawiedliwości to możemy być niemal pewni, że nasze ustawodawstwo będzie coraz bardziej przesiąknięte genderyzmem. Nie dlatego, że jego poszczególne postulaty znajdą akceptację u naszych posłów i senatorów, ale dlatego, że będzie to element antypisowskiej rozgrywki. Takie są skutki zawłaszczenia dla swoich interesów religii katolickiej w Polsce przez jedną, niezbyt z resztą katolicką, opcję polityczną.
Niestety, jak słusznie zauważa jeden z moich kolegów, tak zwana polska prawica działa w oparciu o odruch Pawłowa. Słyszy słowa klucze: ksiądz/opozycjonista, atakuje/walczy, komunizm/gender/homoseksualizm i na tej podstawie, bez jakiejkolwiek głębszej refleksji buduje sobie osąd na najrozmaitsze kwestie. I podobnie jest z casusem ks. Oko. Może w końcu warto spojrzeć na jego działalność choć trochę krytycznie, bardziej wieloaspektowo aniżeli traktować go jak wyrocznię czy bohatera, który powstrzymuje nadciągającą, zbrodniczą ideologię. Jeżeli ktoś jednym tchem wymienia nazwiska Dietricha von Hildebrandta, ks. Tischnera, Leszka Kołakowskiego i mówi, że czuje się ich spadkobiercą to ja naprawdę mam wątpliwości co do tego, czy powinien być naszym rzecznikiem.
Bartłomiej Gajos
a.me.
1. W „Contra gentiles” św. Tomasz też nie powołuje się na Biblię i zasady kultu (co Boga obraża a co nie) tylko argumentuje ze scentia natura, tak samo jak ks. Oko. 2. Co to jest ten „modernizm katolicki”? Zdaje się, że to po prostu uznawanie wyników nauki. Kiedyś nauki nie było, więc Tradycja nic o nauce nie mówiła. Kiedy nauka powstawała Tradycja nie omieszkała jej przyłożyć w osobie Galileusza (słusznie lub nie). Teraz nauka jest i każdy katolik, który się do niej przyznaje jest z definicji modernistą (po jaką chorobę chodziłem do szkoły?). Z tego, że Tradycja nie wypracowała twierdzeń o nauce, tudzież twierdzeń naukowych, nie wynika jednak, że nauce należy przeczyć w imię wiary. Magisterium nie może się wypowiadać o prawdziwości twierdzeń naukowych chyba, że zajmie się uprawianiem nauki. Może co najwyżej stwierdzić sprzeczność jakiejś tezy naukowej z wiarą (jak to miało miejsce w 1616 roku w odniesieniu do heliocentryzmu). Przestudiowałem nauczanie Magisterium odnośnie teorii ewolucji i nigdzie nie znalazłem stwierdzenia, że teoria ewolucji jest sprzeczna z wiarą. O tej sprzeczności mówią wyłącznie różni filozofowie katoliccy czy hierarchowie Kościoła. Tym ostatnim nie podoba się np. pojęcie doboru naturalnego, ale nie wiadomo dlaczego, skoro sami głoszą naukę o rzeczach ostatecznych, zawierającą taką samą ideę. Jak uczy Akwinata, rzeczy nadprzyrodzone poznajemy przez analogię z rzeczy zmysłowych. Jeśli zatem dobór naturalny nie funkcjonowałby w naszym życiu, idea sądu byłaby dla nas niepojęta (czyli by jej nie było). Ale ją mamy. Pojęcie doboru naturalnego wynika z dwu założeń teorii ewolucji, które są w zasadzie zdaniami empirycznymi (sprawozdaniami z obserwacji): 1) stała nadprodukcja osobników; 2) względna stałość liczbowa osobników i gatunków, (trzecie założenie to bezkierunkowa, powszechna zmienność wszystkich organizmów). Zatem każdy, kto przeczy doborowi naturalnemu jest na bakier z faktami, tak samo jak Święte Officjum było z nimi na bakier w 1616 roku. Co do filozofów katolickich, to teorii ewolucji przeczą głównie niektórzy tomiści. Lubią oni powoływać się na to, że 2+2=4, jako na argument za istnieniem prawdy, choć twierdzą zarazem, że matematyka niczego istotnego nie mówi o „rzeczywistej rzeczywistości”, czyli o bycie jako bycie. Tomista wierzy, że analogiczne pojęcie bytu, zawiera w sobie (jakoś tam) istnienie zielonych traw, żółtych liści i wszelkiej maści konkretu a zaprzecza, że istnienie to można ująć w jednoznacznym poznaniu matematycznym (a jest to założenie fundamentalne i „być albo nie być” tomizmu). Oczywiście tzw. standardowy model kosmologiczny zawiera w sobie (implikuje), na matematyczny sposób, istnienie zielonych traw, żółtych liści i całej zawartości wszechświata, z istoty niedostępnej – wg tomistów – dla matematyki. I to nie w żadnym tajemniczym „analogicznym poznaniu bytu”, tylko całkiem jednoznacznie. Nawet niewielka (rzędu kilku miejsc po przecinku) zmiana parametrów wyjściowych modelu kasuje istnienie istnienie zielonych traw, żółtych liści jak i istnienie samych tomistów. Św. Tomasz, dzięki swoim uczniom doczekał się zatem nie tylko ignorancji (poza tomistami wszyscy traktują go jak katolickiego propagandystę) ale i ostatecznego ośmieszenia. Tomiści wmawiają, że prawdziwym poznaniem jest poznanie analogiczne a poznanie jednoznaczne jest nieadekwatne do rzeczywistości. Świata nie można adekwatnie przybliżać żadnymi idealizacjami. Żeby tak było, świat musiałby być algorytmicznie nieścieśnialny tj. jedynym jego modelem, byłaby jego dokładna kopia. Taki świat byłby jednak całkowicie dla nas niepoznawalny. W takim świecie nawet tomizm byłby niemożliwy. Tomizm jest możliwy z tego samego powodu, co matematyka: rzeczywistość jest pojęciowo uchwytna (algorytmicznie nieścieśnialna). Paradoksalnie, kiedy św. Tomasz chce zilustrować pojęcie analogii (analogii nazw a nie żadnego bytu) podaje przykład matematycznej proporcji: 2/6 jak 3/9. Przykład jest bardzo zły bo stosunki 2/6 oraz 3/9 są akurat identyczne a nie analogiczne. Tomasz jest ignorantem w matematyce i – o zgrozo – w logice, nie widząc identyczności tych stosunków, albo chce wypowiedzieć coś, ale brakuje mu narzędzi. My dziś narzędzia mamy, ale tomiści dalej udają, że nie. Niezgoda na to udawanie jest właśnie, wg mnie, modernizmem katolickim. Ośmiesza wiarę na całego, dając niewierzącym powód do kpin.
„… My dziś narzędzia mamy, ale tomiści dalej udają, że nie. Niezgoda na to udawanie jest właśnie, wg mnie, modernizmem katolickim. Ośmiesza wiarę na całego, dając niewierzącym powód do kpin. …” – co ośmiesza, Pana zdaniem, wiarę: rzeczone udawanie, czy modernizm? Moim zdaniem, modernizm „pod płaszczykiem” dostosowania do postępu nauk przyrodniczych, skutecznie rozwala te części Magisterium, które od stanu wiedzy są niezależne, mówiąc, oczywiście, że TYLKO dostosowuje „zmurszałe procedury” do „aktualnego stanu wiedzy”.
Moim zdaniem tradycjonaliści w ogóle nie uznają wyników żadnych nauk przyrodniczych (i też nie znają ich), poczynając od elementarnych podstaw fizyki, przez biologię, nie mówiąc już o kognitywistyce. Tradycjonalista musi nadal uznawać np. dowód ex motu św. Tomasza, choć opiera się on na fałszywej fizyce, bo tak rzekomo stwierdziło Magisterium. Nie wolno go nawet poprawić bo to oczywiście modernizm. Każda zmiana to modernizm, bo byt jest przecież niezmienny, jak to udowodnił Doktor Anielski na wieki wieków. Działa tu reguła metabazy, wymyślona z rozpaczy, nie wiem nawet przez kogo. Przestudiowałem sumiennie tomistów egzystencjalnych ale tradycyjni tomiści przerażają mnie swoją „dedukcją metafizyczną”, do której trzeba jakieś pranie mózgu przechodzić tak, że nie mam siły sprawdzać kto od kogo odpisywał. Bocheński twierdził, że podręcznikowy tomizm po Leonie XIII to logika z Port Royal: ani z logiką ani z Tomaszem nie ma to wiele wspólnego. Samo Bractwo milczy o tych podręcznikach, podając te neotomistyczne, z czego wnioskuje, że nauki nie uprawia się tam żadnej (chyba, że za naukę wziąć konferencje ks. Jenkinsa). Reguła metabazy mówi, że nie ma przejścia między filozofią/teologią a naukami szczegółowymi i nie ma żadnych punktów stycznych. Trudno sobie wyobrazić coś bardziej sprzecznego z myślą Akwinaty, Alberta Wielkiego i scholastyki w ogóle. W seminarium Bractwa PX, jak się dowiedziałem, uczy się dosłownej interpretacji Pisma Św.. Jest to wbrew Tradycji ale zgodnie z pewnymi potrydenckimi tendencjami. Zakłada to oczywiście istnienie języka prywatnego czyli takiego samego dla każdego człowieka, który w dodatku nie podlega interpretacji (czysty neopozytywizm). W skutek tego świadomość ludzka nie zawiera żadnych elementów heurystycznych. Dodatkowo jest to również język Pana Boga (który u takiego św. Tomasza nie używa języka, tak samo jak aniołowie). Jest to jawny absurd. Jakub II król Anglii robił nawet eksperymenty, izolując dzieci, myśląc, że nie ucząc się języka, będą mówiły po hebrajsku (czyli tak, jak Adam i Ewa w Raju). Dzieci oczywiście były nieme. Mimo, że świadomość ma tylko dwa stany tj. przed grzechem i po grzechu, czyli po grzechu jest niezmienna, stale natykam się na tradycjonalistów, których świadomość jest jakimś cudem ukształtowana na fizyce Newtona zamiast na poglądzie biblijnym (czas, materia, ruch – nie w rozumieniu scholastycznym tylko nowożytnym; np. lefebryści twierdzą: fizyka jest nauką o materii, stąd nie ma znaczenia w teologii; św. Tomasz: nauka o materii jest niemożliwa, bo materia jest niepoznawalna; jasne jest, że materia nie jest tu brana w tym samym znaczeniu). Wszyscy też to kartezjanie: dusza i ciało – dwa kawałki. Itd.itd. Zabobon goni zabobon. Szkoda czasu na wymienianie. A wszystkie braki w poznaniu załatwia nam marker somatyczny: pójdziesz do (fizycznego) piekła, jak nie uwierzysz w co ci mówimy. Więc człowiek wierzy, żeby mu nie smażyli tkanek miękkich w piekle. Tkanki miękkie są jak wiadomo silnie unerwione, stąd reakcja lękowa na sugestię ich zagrożenia jest automatyczna (tak nas ewolucja ukształtowała). I oczywiście sugestia ocalenia wywołuje błogostan (uruchamia się nerwowy układ przywspółczulny). Stare ewolucyjnie struktury w ludzkim mózgu. Poza świadomą kontrolą, poza wolą, poza rozumem, czyli byt, do którego przecież mamy dostęp. To jest właśnie „dedukcja metafizyczna”, leżąca u podstaw ludzkiej świadomości, zwłaszcza gdy się tą ostatnią utożsami z obiektywną rzeczywistością (byt jako byt).