Jarosław Kaczyński zrobił dziś rzecz bardzo chwalebną. Wezwał mianowicie wszystkie te siły w polskim parlamencie, którym bliskie jest nauczanie Kościoła – bo tak właśnie ten apel rozumiem – aby zasiadły do wspólnego stołu i wypracowały „konserwatywny” kompromis w kwestii in vitro (tutaj). Zauważył też, że do pracy nad takim rozwiązaniem zobowiązani są ci wszyscy parlamentarzyści, którzy obejmując swój mandat, przy składaniu przysięgi dodali słowa: „tak mi dopomóż Bóg!”.
Niezmiernie to słuszna i chwalebna inicjatywa. Bo rzeczywiście jest tak, że słowa te powinny do czegoś zobowiązywać. I naprawdę trudno wyobrazić sobie inną materię parlamentarnych prac, dla której te słowa były by bardziej autentycznym zobowiązaniem. Ja w każdym razie ten apel Jarosława Kaczyńskiego przyjmuję. I niniejszym zgłaszam gotowość do pracy przy takim stole.
Przy tej okazji jednak, nie mogę nie wyrazić radości z powodu autentycznej i głębokiej przemiany, jaką w tej sprawie prawdopodobnie przeszedł Prezes PiS. Z jego autentycznego w tej sprawie nawrócenia. Oto bowiem, gdy w roku 2007, Marszałek Sejmu Marek Jurek heroicznie walczył o konstytucyjne umocnienie w Polsce ochrony ludzkiego życia, Jarosław Kaczyński i jego śp. brat, prezydent Lech Kaczyński, dosłownie stawali na głowie, aby mu w tym przeszkodzić. Słynne wymiany pań o tym samym nazwisku – Wiśniewska – na czele powołanej do rozpatrywania tej sprawy Komisji Nadzwyczajnej, czy wysyłanie do boju Marka Suskiego, by publicznie darł list szefa Komisji Episkopatu ds. Rodziny, to tylko najjaskrawsze przykłady takich działań. Jest rzeczą oczywistą, że wszystkie te działania miały miejsce nie tylko za wiedzą i zgodą, ale i z aktywnej inspiracji obu braci Kaczyńskich. I jakoś wówczas trudno było dopatrzeć się w tych ich działaniach jakiejś szczególnej troski o to, aby słowa „tak mi dopomóż Bóg!” znalazły swe odzwierciedlenie w ich ówczesnym działaniu.
Podobnie było i ze sprawą in vitro. Na początku 2009 roku, wraz z grupą kolegów z klubu PiS, byłem autorem listu skierowanego do jego władz, w którym prosiliśmy o wskazanie terminu, w którym albo cały klub, albo grupa jego posłów będzie mogła zgłosić taki projekt w sprawie procedury in vitro, który będzie zgodny z nauczaniem Kościoła w tej materii. Odpowiedzią na nasze pismo była najpierw dyskretna rozmowa, w której starano się nam uświadomić, że sprawa ta jest tak skomplikowana i zawiła, że wymaga dogłębnych analiz, które mogą potrwać nawet do końca kadencji, a potem podjęto wobec nas całą gamę intensywnych działań blokujących. Poufnie informowano nas też, iż śp. prezydent Lech Kaczyński nie chce za swego urzędowania podpisać żadnego z tak zwanych „restrykcyjnych” projektów, a owe wspomniane, blokujące działania są także podyktowane jego stanowiskiem w tej sprawie. Ostatecznie więc, projekt pełnego zakazu in vitro złożyłem do Laski Marszałkowskiej na jesieni 2009 roku, gdy byłem już członkiem koła poselskiego Polska Plus. Był on rozpatrywany wiosną 2010 roku, już po katastrofie smoleńskiej i niestety nie uzyskał stosownej większości. Gwoli historycznej ścisłości dodać tu muszę, iż co do treści był to ten sam projekt, jaki wcześniej zgłaszał Obywatelski Komitet Contra In Vitro tyle, że tym razem był on zgłoszony w trybie poselskim.
Dzisiejsza inicjatywa Jarosława Kaczyńskiego jest więc albo chwytem czysto politycznym, albo dowodem, że w tej sprawie zmienił on fundamentalnie swoje zdanie. Lepiej przyjąć w tej kwestii ten drugi wariant. Wszak w Królestwie Niebieski wielka jest radość nawet z jednego nawróconego… A co dopiero, gdy jest nim sam Prezes PiS!!!
Jan Filip Libicki
www.facebook.com/flibicki
aw
Obawiam się, że się mylisz. Zauważ, że do stołu nie zaproszono PSL i SP. Czyli chodzi wyłącznie o poróżnienie grupy Gowina z Tuskiem. U Prezesa liczy się tylko polityka.
Do nawrócenia Prezesa doszło podczas medytacji pod betonowym tupolewem.