Nigdzie nie odczuwa się wszechogarniającego wpływu (i efektów) doktryny neoliberalnej jak na peryferiach “świata cywilizowanego,” czyli jądra idei wokół której tańczą elektrony przyciągane siłą jego oddziaływania.
W ekonomii politycznej owo porównanie rodem z fizyki współzależności ma przełożenie na zasady panujące na “rynkach wschodzących” lub tzw. “gospodarkach rozwijających się”, które to w mniejszym lub też większym stopniu działają (nadal) według paradygmatu “konsensusu waszyngtońskiego.”
Nie obierając sobie za cel dokonania rozróżnienia między Europą Środkowo-Wschodnią, Azją, i/czy Ameryką Łacińską, skwituje jedynie ten przedwstęp do dalszych dywagacji nt. skutków przełożenia tegoż modelu na realia socjo-ekonomiczne w Polsce tym, że wiele z wymienionych regionów (oraz współtworzących je krajów) było niewystarczająco przygotowanych pod względem gospodarczym oraz społecznym na przyjęcie postulatów konsensusu oraz tempa ich wprowadzania.
Kwestią bezsporną jest fakt, że jako były kraj komunistycznym, który znacznie wycierpiał pod jarzmem sowieckiego systemu, naszym naturalnym odruchem było przyjęcie wszystkiego co było jego antytezą z otwartymi ramionami, przyjmując tym samym za pewnik że będzie to dla nas korzystne – bo przecież gorzej już być nie mogło.
Zgodnie z założeniami “terapii szokowej”, reformy które zostały przeprowadzone na nowo-powstałym społeczeństwie polskim miały na celu “europeizację” Polski, czyli zrównanie jej standardów społecznych oraz gospodarczych ze standardami z natury godnymi noszenia miana “europejskich” krajów Europy Zachodniej, których to standardy miały posłużyć nam za barometr mierzalności faktu stricte geograficznego – czyli takiego, który z pozoru nie powinien podlegać żadnej dyskusji.
Nieodzowna chęć bycia przyjętym do grona “wielkiej, szczęśliwej rodziny europejskiej” wzbudziła w nas bezprecedensową nadgorliwość mającą swój wyraz w hiperliberalizacji programów społeczno-gospodarczych dwutysięcznego roku, które nie były nawet wymagane (lub też spotykane do tej pory) w krajach zachodnich lub w oryginalnych założeniach “konsensusu waszyngtońskiego.”
Co stało się tego następstwem to to, że nie poprzestaliśmy na liberalizacji handlu, deregulacji cen, prywatyzacji przedsiębiorstw oraz stabilizacji monetarnej, lecz poszliśmy o kilka kroków dalej wdrażając awangardowe formy, które wówczas pozostawały jedynie w sferze marzeń “konserwatywnych wolnorynkowców” z takich instytucji jak np. The Heritage Foundation, the International Republican Institute, czy the Adam Smith Institute.
Tymiż reformami były podatek liniowy dla firm (CIT) oraz częściowa prywatyzacja emerytur, które to głównie zainspirowane były książką autorstwa Roberta Hall’a i Alvin Rabushki pt. “The Flat Tax” (1995), będących ekonomistami z the Hoover Institution.
Z przykrością jednak należy stwierdzić, że o ile słusznym jest przyznanie, iż podjęte kroki były podyktowane chęcią wyjścia z zapaści gospodarczej doby komunizmu, o tyle równie słusznym będzie stwierdzenie, że było to też pewnego rodzaju cywilizacyjnym manifestem względem wschodniej przeszłości naszego kraju, związanym pośrednio ze zrzuceniem jarzma wstecznictwa (definiowanego w kontraście do Zachodu).
Psychologicznie rzecz ujmując, polskie poczucie wyższości odnośnie (sowieckiej) Rosji z jednej strony, z drugiej zaś poczucie niższości względem Zachodu, poskutkowało wyprodukowaniem społeczeństwa osobliwego rodzaju, które ewidentnie ma problem ze swoją tożsamością historyczną i geopolityczną.
“W Polsce, która odzyskała niepodległość w 1918 roku, nigdy nie doszło do przewartościowania tego, co było dziedzictwem przeszłości, a więc sarmackiej megalomanii, romantycznego mesjanizmu i konserwatywnego nacjonalizmu”, stwierdził w rozmowie ze mną profesor Stanisław Bieleń, dodając że “III RP, kształtowana od obalenia komunizmu w 1989 roku, zgodnym chórem polityków posolidarnościowych, ale i postkomunistów, zanegowała natomiast dorobek Polski Ludowej (PRL), choć państwo to miało pełne uznanie międzynarodowe i cieszyło się respektem ze strony Zachodu, w tym USA (czego dowodem były wizyty wielu prominentnych polityków zachodnioeuropejskich i amerykańskich w Warszawie).”
Jako społeczeństwo post-komunistyczne, jesteśmy nadal nawiedzani przez duchy komunistycznej przeszłości, co wykształciło w nas poczucie głębokiego wyobcowania podyktowanego zawieszeniem pomiędzy dwoma światami. Choć fizycznie znajdujemy się w teraźniejszości, to nadal (niestety) żyjemy w przeszłości oraz przeszłością.
Ten przykład dokładnie obrazuje charakter stosunków polsko-amerykańskich po 1989 roku, gdzie żadna ekipa rządząca naszym krajem nie była w stanie określić ceny za bezwarunkowe popieranie Ameryki i znajdowanie się w jej sferze bezpośredniego oddziaływania.
Politycy polscy, jak stwierdzam, niezależnie od ich poglądów stali się zakładnikami przekonania, że wszelka opozycja wobec Ameryki oznaczałaby powrót do afiliacji prorosyjskich. Stworzony został taki klimat mentalny (zarówno na salonach politycznych, jaki w mediach), że Polska w istocie nie ma żadnego pola manewru w relacjach z Amerykanami. Co więcej, ekipy rządzące w Polsce nie wyzbyły się kompleksu niższości wobec Ameryki i nie rozumieją (lub też nie chcą zrozumieć) konieczności używania argumentów pragmatycznych, a nie ideologicznych.
Godnym przytoczenia w tym miejscu jest pani Ewy Thompson z Uniwersytetu Ricea w Teksasie, która w swym artykule z roku 2010 traktuje o tym, iż kategorie postkolonialne są niezwykle przydatne do wyjaśniania mentalności krajów okupowanych ongiś przez sowietów – w tym w szczególności Polski.
Autorka uważa, że postkolonialna analiza Polski pozwoliłaby Polakom dokonać trzeźwej oceny obecnych wyzwań które przed nami stoją, czemu dała wyraz w tych oto słowach dotyczących oddawania czci Zachodowi (w tym Ameryce) przez nasze społeczeństwo:
“Choć w tamtych okolicznościach część owej czci była uzasadniona, na dłuższą metę scedowało to na cudzoziemców prawo do interpretowania świata i społeczeństwa, w tym i polskiego. Ta zmiana została ugruntowana na podstawie przekonania, że społeczeństwa zachodnie dysponowały nie tylko siłą militarną, ale także potencjałem intelektualnym, który zdominował świat i reprezentował go w kategoriach wyrażanych przez myślicieli niemieckich, francuskich i angielskich. Niemniej jednak w przyjęciu prymatu intelektualnego Francji, Niemiec, Wielkiej Brytanii czy Stanów Zjednoczonych zostało wpisane poczucie «bycia gorszym» lub przynajmniej mniej rozwiniętym intelektualnie, którego główną ofiarą padły polskie elity, co potwierdzało słuszność narracji hegemona odnośnie prymatu metropolii nad jej peryferiami.”
Choć można by uznać słowa pani Thompson za niesprawiedliwe i starać się wyprzeć z naszej świadomości społecznej obserwacje które mogą być nam nie w nos, jestem ciekaw jak inaczej należałoby nazwać sytuację kiedy to w 2020 roku obecny prezydent leci przed wyborami do Waszyngtonu, aby zyskać wizerunkowo na zrobieniu sobie zdjęcia z obecnym prezydentem USA lub jego konkurencie, który za punkt honoru stawia sobie za cel odbycie rozmowy telefonicznej z byłym prezydentem tamtegoż kraju?
Rzeczą zrozumiałą jest to, że zarówno Andrzej Duda jak i Rafał Trzaskowski (a raczej ich PRowi doradcy) widzą w tym stricte polityczno-marketingowym ruchu korzyści wypływające z badań nad grupą ich odbiorców, z którą najwyraźniej musi silnie rezonować owo wyobrażenie zaaprobowania ich kandydata przez Amerykańskiego prezydenta.
Innymi słowy, jako Polacy, chcemy aby włodarz naszego kraju był z namaszczenia Waszyngtonu.
Takim oto sposobem nadajemy sobie status wasala lub (brutalniej rzecz ujmując) kolonii, w której władza prezydencka czerpie legitymację z bycia zaaprobowaną przez obcy byt, którego interesy nie zawsze (o ile w ogóle) pokrywają się z racją stanu Polski.
Adriel Kasonta
Pamietam pana Bielenia jako dzialacza komunistycznego w latch 80-ych tak wiec mozna sobie darowac podpieranie swoich wywodow p. Bieleniem. Mentalnosc niewolnicza Polacy jako narod wykazuja od wielu lat, tak samo jest z innymi kompleksami. Ale obecnie celuje w tym tzw. totalna opozycja, ktora praktycznie jest zdradziecka we wszystkim co robi. Szkoda ze nikt tego nie sciga, zapewne dzieki postkomunistycznemu ukladowi politycznemu w PRL-bis, tudziez naszemu czlonkostwu w UE. Chcielismy to mamy.
Płytkie to. Otóż waga stosunków polsko-amerykańskich przejawia się w powstrzymywaniu zbliżenia niemiecko-rosyjskiego, przeciwdziałaniu powstania osi Moskwa-Berlin i rosyjskiej koncepcji Europy od Lizbony do Władywostoku. To podstawowy i, co najważniejsze, wspólny interes obu krajów, a dla Polski geopolityczne imponderabilia. Reszta to didaskalia, jednak od pięciu lat niepokojące: odwrócenie się od rdzenia Europy (Trójkąt Weimarski), zaniechanie liderowania Środkowej Europie, a z
USA na klęczkach, opcja na Wlk. Brytanię i Polska jak kiedyś przedmiotem w jej balance od power i ogólny upadek kraju w hierarchii międzynarodowej.
Płytkie to. Otóż waga stosunków polsko-amerykańskich przejawia się w powstrzymywaniu zbliżenia niemiecko-rosyjskiego, przeciwdziałaniu powstania osi Moskwa-Berlin i rosyjskiej koncepcji Europy od Lizbony do Władywostoku. To podstawowy i, co najważniejsze, wspólny interes obu krajów, a dla Polski geopolityczne imponderabilia. Reszta to didaskalia, jednak od pięciu lat niepokojące: odwrócenie się od rdzenia Europy (Trójkąt Weimarski), zaniechanie liderowania Środkowej Europie, a z
USA na klęczkach, opcja na Wlk. Brytanię i Polska jak kiedyś przedmiotem w jej balance od power i ogólny upadek kraju w hierarchii międzynarodowej.