Słusznie powiedział ktoś, że od kilkunastu lat najznaczniejszy wpływ na polską politykę wywiera partia PiS, a najbardziej widoczny jest ten wpływ w mediach. Ta partia narzucała tematy i swoje tezy, a inni do nich się ustosunkowywali – pozytywnie lub negatywnie. Nikt tak nie rozdął tezy o zamachu pod Smoleńskiem jak gwiazdy telewizyjnego ekranu. Takie teorie spiskowe pojawiają się przy okazji każdej katastrofy, ale osoby, które mają porządek w głowie, nie rozprawiają o nich bezustannie przed całym krajem. Nie wiem, dlaczego Kaczyński ciągle skarży się na media – przecież był ich ulubieńcem i nie kto inny jak dziennikarze wynieśli go na szczyt polityki. Bracia Kaczyńscy przyciągali uwagę jako osoby oryginalne, malownicze, a zainteresowanie ich poczynaniami politycznymi było wtórne. Zwłaszcza polityka historyczna w IPN-owskiej wersji była ich dziełem, a to znaczy bardzo dużo, ponieważ stała się ideologią państwową, ważniejszą niż zasady konstytucyjne, wytyczającą politykę wewnętrzną i zagraniczną. I tą polityką historyczną bardziej niż czymkolwiek innym „wzięli za mordę” społeczeństwo.
Widzimy teraz, jak przeciwnicy dotknięci w swoich interesach miotają przeciw kaczystom swoje gniewy, i widzimy, że to na atakowanych nie robi żadnego wrażenia. PiS-owcy są okopani w swoich ustaleniach, których nikt podważyć nie potrafi, bo niemal wszyscy są nimi zainfekowani. Przytoczę cytat z czasopisma PiS-owskiego (za artykułem Roberta Walenciaka „Media popłynęły”): „Te wybory wygrali żołnierze Września 1939 r. (…) Te wybory wygrali wywiezieni na Sybir. (…) Te wybory wygrali dzielni, heroiczni i święci kapłani polskiego Kościoła”. I jeszcze trzeba dodać żołnierzy AK, działaczy Solidarności i „nieustraszonych, nigdy nie złamanych ludzi prawicy w III RP”. Jakkolwiek wydaje się to dziwne, w tej paraboli jest dużo prawdy. Polityka historyczna była głównym czynnikiem, który wyniósł partię Kaczyńskiego do władzy. Dla działaczy lewicowych może to być nie do pojęcia, bo mają oni duże luki w wykształceniu humanistycznym i zapewne pojęcie dominacji kulturalnej zaledwie im się obiło o uszy, a warto postudiować odpowiednie stronice w dziełach Antonia Gramsciego, choćby dlatego, że prawica je studiuje.
Spędzam wakacje na ścianie wschodniej, w mateczniku PiS-owskim. Nie wypytuję ludzi, dlaczego głosują na tę partię, i słyszę tylko to, co mi chcą i potrafią powiedzieć. A mówią mniej więcej to, co właśnie zacytowałem. Politolodzy są zbyt profesjonalnie zawężeni, żeby docenić irracjonalny czynnik.
Platforma Obywatelska, a właściwie cała liberalna część obozu solidarnościowego, wierzy w ten sam Sybir, w tych samych żołnierzy wyklętych, w tę samą religię polityczną co PiS, ale jej to politycznie nie służy, przeciwnie, rozbraja ją przed konkurentem. Dlaczego? Ponieważ brak jej żarliwości, a wiadomo, że ton czyni melodię.
Najważniejsza PiS-owska gazeta „zdemaskowała” Ryszarda Petru, ogłaszając, że został „wychowany pod okiem GRU” (wojskowego wywiadu radzieckiego). Dowód na to taki, że gdy jego ojciec, fizyk atomowy, pracował w sławnym Instytucie Badań Nuklearnych w Dubnej w ZSRR, co było naukowym wyróżnieniem, dwunastoletni Ryszard z młodszym bratem także tam pojechali. Wiadomo, że takie instytuty badawcze w każdym kraju, także w dzisiejszej Polsce, znajdują się w polu zainteresowań służb specjalnych, ale co z tym ma wspólnego naukowiec czy jego dzieci? Funkcjonariusze nikogo nie wychowują, a nawet na oczy się nie pokazują. W artykule więcej takich „demaskatorskich” argumentów (brat przyznał się do biegłej znajomości rosyjskiego). Nie byłoby o czym mówić, gdyby nie reakcja Ryszarda Petru na te rewelacje. Powiedział on, że wyjeżdżał do ZSRR, ponieważ gdzie indziej nie można było wyjechać. Czyli: było w tym pobycie w Dubnej coś, z czego trzeba się tłumaczyć. Punkt dla kaczyzmu. Petru, gdy chce powiedzieć coś dotkliwego dla PiS, przywołuje PRL, o premier Szydło z jakiejś okazji mówi, że postąpiła po sowiecku, Millerowi wytyka moskiewskie pieniądze.
Rozróżnia się tylko dwa systemy: demokrację liberalną i PRL (albo komunizm, co znaczy to samo). Ponieważ PiS nie reprezentuje demokracji liberalnej, więc mówi językiem PRL-u, jest
PRL-em, bierze przykład z Gomułki i Moczara. Manifestację KOD łatwo przemienić w duplikat Solidarności, dzięki czemu ma ona głębsze znaczenie, silniejsze racje, bo kieruje się przeciw PRL-owi. (Nic bardziej wymownego niż Henryk Wujec na manifestacji KOD).
Przeciw czemu występuje PiS? Również przeciw postkomunizmowi, przeciw PRL-owi (właśnie mają być zdekomunizowane nazwy ulic), przeciw sowietyzmowi. PiS-owski europoseł prof. Krasnodębski piętnuje tę część społeczeństwa, która się nie obudziła z totalitarnego komunizmu, „pozostaje w jakimś sensie sowiecka” i wyraża „postsowietyzm w połączeniu ze śmieciową okcydentalizacją”. (Powtarzam za artykułem Anny Wolff-Powęskiej). Co na to ma do powiedzenia ta część, która według Krasnodębskiego się nie obudziła i pozostaje sowiecka? Agnieszka Holland mówi w wywiadzie dla „Wyborczej”: „Bo teraz zwycięża w Polsce duch PRL. I nie ma lepszego obrońcy PRL-owskiego autorytaryzmu niż właśnie Jarosław Kaczyński. (…) W rzeczywistości mówi językiem Gomułki i Moczara”. I dalej: „Miałam poczucie szczęścia (…), że udało nam się dożyć końca tego smrodliwego, dusznego systemu PRL”, a okazało się, że to jeszcze nie koniec.
Równolegle dwa te stronnictwa z wielką podejrzliwością przyglądają się swoim gestom w stosunku do Rosji, zarzucają sobie służalczość wobec Putina. Jedni szukają synonimu dla Komoruskiego, drudzy szydzą: „Nu, Kaczyński, maładiec!”. W ten sposób podsycane jest z obu stron zgłupienie rusofobiczne.
Konstanty Radziwiłł jest jednym z najrozumniejszych, najinteligentniejszych członków rządu, ale jakaś jego decyzja się nie podobała; można krytykować, nawet z pożytkiem, ale merytorycznie. Jednak obowiązuje schemat, że wszystko, co robi PiS, stawiamy na linii strzału do komunizmu, do PRL-u lub marksizmu. W „Wyborczej” widzę tytuł: „Radziwiłł jak Karol Marks”. Czy to tylko przesada? Nie, to nonsens, jak całe to czynienie z dziko antypeerelowskiego i rusofobicznego PiS partii „mówiącej językiem Gomułki”.
Dwa nienawidzące się stronnictwa, z których żadne nie potrafi sformułować swojego stanowiska bez posiłkowania się ustaleniami polityki historycznej i rozróżnieniem PRL-u od Solidarności.
Bronisław Łagowski
Felieton ukazał się w „Przeglądzie” i na stronie: https://www.tygodnikprzeglad.pl/
1 thoughts on “Łagowski: Rozdwojenie czy jedność?”