Kilka dni temu wyszedł na wolność Mateusz Piskorski, który był trzymany w areszcie przez prawie pełne trzy lata, z czego przez dwa lata nie przedstawiono mu nawet zarzutów. Dla kraju europejskiego takie praktyki są wyjątkiem. W Polsce, nawet w czasach PRL i podczas stanu wojennego tak długo ludzi, bez wyroków, nie przetrzymywano. Najdłużej, około dwóch lat, siedział chyba Adam Michnik, ale po części dlatego, że nie chciał zgodzić się na emigrację. Internowanie w stanie wojennym trwało nie dłużej niż 11 miesięcy i różnie to wyglądało. Jeden z takich internowanych w ciągu 11 miesięcy „skonsumował samotnie lub w towarzystwie osób odwiedzających 2 butelki spirytusu, 289 butelek wódki, 158 butelek wina, 59 butelek winiaku i koniaku, 238 butelek szampana i 1115 butelek piwa”. Ale to był przypadek szczególny. Mateusz Piskorski nie był tak traktowany i przesiedział w areszcie aż trzy lata. Początkowo epatowano w mediach zarzutami o szpiegostwo i to na rzecz różnych krajów. Śledztwo chyba nie dostarczyło przekonywujących dowodów skoro ostatecznie Piskorskiego uwolniono i będzie dalej odpowiadał z wolnej stopy.
Dlaczego zatem go w ogóle aresztowano? Chodziło tu, według mnie, o konkretną sprawę. Trzy lata temu, gdy Mateusza Piskorskiego zatrzymano, właśnie rozpoczynały się przygotowania do zwiększonej obecności sił zbrojnych USA i NATO w Polsce. W czerwcu 2016 roku, miesiąc po aresztowaniu Piskorskiego, miały miejsce w Polsce wielkie manewry NATO o kryptonimie Anakonda 2016, a w lipcu tego roku miał odbyć się szczyt NATO w Warszawie. W styczniu następnego roku, czyli 2017, przybyła do Polski pierwsza brygada USA w ramach rotacyjnego pobytu.
W czym przeszkadzał tu Mateusz Piskorski? Był on szefem partii Zmiana, która programowo przeciwstawiała się obecności sił NATO i USA w Polsce. Starali się oni organizować protesty przeciwko tej obecności. Psuło to klimat entuzjastycznego przyjmowania wojsk USA przez Polaków, a przede wszystkim obawiano się zakłócenia szczytu NATO, czy zorganizowania nawet jakiegoś szczytu Anty-NATO. Aby temu zapobiec postanowiono, moim zdaniem, uderzyć w przywódcę i wyeliminować go z działania, co powinno także zdeprymować i zniechęcić innych członków partii Zmiana. I to się, w zasadzie, udało.
Niestety, nie wykazano się oryginalnością, gdyż podobne działania, czasowe wyeliminowanie opozycjonistów, stosowały także władze PRL, gdy w Warszawie odbywały się jakieś poważne uroczystości całego bloku wschodniego. Władza w Polsce jest teraz demokratyczna, ale jakoś tak boi się tych, co manifestują zbyt otwarcie swoje odmienne zdanie, a przede wszystkim, to ta władza obawiała się chyba jeszcze bardziej tego, by jakiś Amerykanin nie spotkał się z małą nawet przykrością w Polsce. Chyba zbytek troski o ten komfort Amerykanów, bo ze swej strony to oni jakoś o nasz komfort specjalnie nie dbają i nie mają zahamowań by nas pouczać, strofować, nakazywać i naciskać. A sprawa Piskorskiego coraz bardziej ciążyła na wizerunku Polski i w końcu, w maju 2018 roku, grupa robocza ONZ ds. arbitralnych zatrzymań zwróciła się do polskich władz o jego uwolnienie i zakończenie śledztwa.
Co ciekawe, po uwolnieniu Mateusz Piskorski przyznał, że wsparcia udzielali mu trzej politycy: Grzegorz Braun, Janusz Korwin-Mikke i Piotr Ikonowicz. Dwaj ostatni byli, w latach osiemdziesiątych, także pozbawiani wolności z powodu działalności politycznej. Budujące jest w tym to, że prawicowi politycy, Braun i Korwin-Mikke, wsparli Piskorskiego pomimo, że ma on raczej lewicowe poglądy. Jak widać można być człowiekiem pomimo różnic politycznych.
Niepotrzebnie tylko Krzysztof Bosak z Ruchu Narodowego dał upust swoim nadmiernym podejrzeniom sugerując, że zwolniono Piskorskiego by wykorzystać go w kampanii przeciwko Konfederacji i to być może za jego zgodą. Według niego chyba, pomoc dla tego polityka ma kompromitować tych, którzy jej udzielili. Czyżby nie mógł zrozumieć, że jakaś forma solidaryzowania się z osobą latami przetrzymywaną bez wyroku jest rzeczą dość oczywistą? Bosak ewidentnie nie wytrzymuje wyborczego ciśnienia. Chyba bardziej powinien zajmować się aktywnością w rodzaju „tańca z gwiazdami”, bo polityka mu nie wychodzi, i to nie jest jego pierwsze, ani drugie, tego rodzaju potknięcie.
W czasie gdy aresztowano Piskorskiego, ministrem MON był Antoni Macierewicz i to on, wraz ze swoim rzecznikiem, którego także tytułowano ministrem, krzątał się wokół szczytu NATO i zabiegał o wprowadzenie do Polski wojsk USA, przeciw czemu protestował właśnie Piskorski. Dziś Macierewicz nie jest już ministrem, a jego bliski współpracownik, Bartłomiej M., przebywa w areszcie, skąd Piskorskiego zwolniono. Taka, trochę nieoczekiwana, zamiana miejsc.
Stanisław Lewicki