Lewicki: Wojna religijna na Ukrainie. Czy może przenieść się do Polski?

Kwestie religijne, jako budzące szczególnie silne emocje, mogą stać się bardzo niebezpieczną materią i rozerwać państwo, w którym doszło do ostrych podziałów na tym tle.
Taka sytuacja powstała obecnie na Ukrainie. Tocząca się tam wojna jest wynikiem bezpośrednich działań i decyzji Władimira Putina, a jednocześnie ma ona wielowarstwowe tło, nie tylko polityczne, czy narodowe, ale także historyczne, cywilizacyjne i niestety także religijne.
Szczególnie w materii religijnej należy być bardzo ostrożnym, gdyż wygenerowane w ten sposób podziały i emocje są wyjątkowo silne i utrzymują się często przez wiele stuleci. Wynika to zapewne z tego, że sama natura religii powoduje zasadniczo niemożność dojścia do kompromisu w kwestiach doktrynalnych, a zatem pozostaje jedynie wzajemne się tolerowanie i dbanie o równe traktowanie przez prawo, z zapewnieniem autonomii dla struktur kościołów. Jeśli tego zabraknie to wynikiem może być tylko nieograniczona wojna, toczona co całkowitego pognębienia, lub wyniszczenia jednej ze stron.

Tereny obecnego państwa Ukraina od stuleci są miejscem konfrontacji różnych religii, głównie prawosławia i katolicyzmu, a wcześniej islamu. Ale także prawosławie i katolicyzm występowały tu w różnych, często konkurujących, a nieraz i zwalczających się, odmianach. Dotyczyło to przede wszystkim prawosławia, gdzie Patriarchat Moskiewski, jako ściśle związany z władzami Rosji, zwalczał wszelkie formy kościołów prawosławnych chcących zrzucić zwierzchność Moskwy i  dążących do autokefalii, autonomii, czy też opowiadających się za istnieniem Patriarchatu Kijowskiego.
Do wybuchu konfliktu z Rosją w roku 2014 większość prawosławnych wiernych na Ukrainie przynależało jednak do Ukraińskiego Kościoła Prawosławnego Patriarchatu Moskiewskiego (UKP PM). Jeszcze w 2010 roku było takich aż 23 miliony i stanowili oni 50,8 proc. ludności Ukrainy.
Drugi, pod względem ilości wiernych, był  Ukraiński Kościół Prawosławny Patriarchatu Kijowskiego, do którego należało ok. 4 miliony wiernych, co stanowiło 8,8 proc. ogółu ludności. Struktura ta nie była jednak uznawana przez inne  kościoły prawosławne na świecie i była, tym samym, uważana za niekanoniczną.

Rok 2014 stanowił początek zmian, których efektem było stopniowe i coraz szybsze rugowanie, przeważających przedtem, wpływów Patriarchatu Moskiewskiego. Na początku 2019 roku władze Ukrainy uzyskały z rąk patriarchy Konstantynopola tzw. tomos, przyznający autokefalię prawosławnym na Ukrainie.
Z tej okazji, podczas soboru zjednoczeniowego, powstał Kościół Prawosławny Ukrainy (KPU), który zaczął przyłączać do siebie parafie należące przedtem do UKP PM. Proces ten, z początku powolny, zaczął nabierać tempa, zaś inwazja Rosji na Ukrainę w 2022 roku może wprost oznaczać koniec struktur związanych z Patriarchatem Moskiewskim na ziemiach kontrolowanych przez władze Ukrainy. Według badania „Omnibus” przeprowadzonego przez Kijowski Międzynarodowy Instytut Socjologii w lipcu 2022 roku, na terenach kontrolowanych przez władze Ukrainy tylko 4 proc. respondentów przyznawało się do przynależności do struktur UKP PM, podczas gdy rok wcześniej miało być takich osób jeszcze 18 proc.

Wojna dramatycznie przyspieszyła dynamikę zmian i obecnie, obok dobrowolnej zmiany przynależności kościelnej, władze prowadzą działania administracyjne, w tym rewizje i przesłuchania, mogące skutkować kompletną likwidacją struktur związanych z Patriarchatem Moskiewskim.
Do takich można też zaliczyć nakazanie opuszczenia przez nie  kompleksu klasztornego Ławry Kijowsko-Peczerskiej.
Od roku 1688 ta świątynia jest w posiadaniu patriarchy moskiewskiego. Przed rokiem 1688 Ławra była zarządzana przez Patriarchat Konstantynopolski i teraz, po prawie 350 latach, nastąpi jakby znowu powrót to tego stanu.

W historii Rzeczpospolitej Ławra Kijowsko-Peczerska zapisała się jako ośrodek walki z unią kościelną i polską obecnością na Ukrainie, co realizowano poprzez ciągłe prowadzenie działalności wywrotowej wśród dyzunitów w Rzeczpospolitej.
Zgoda Rzeczpospolitej, wyrażona w traktacie Grzymułtowskiego z roku 1686, na moskiewską „opiekę” nad prawosławnymi w Polsce, wprost na  poddanie duchowieństwa prawosławnego w Polsce zwierzchnictwu Patriarchatu Moskiewskiego,  stanowiła ważny element budowy dominacji Moskwy. Od tego czasu Rosja cały czas wykorzystywała ten zapisy by ingerować w wewnętrzne sprawy Rzeczpospolitej.
Sejm czteroletni chciał położyć temu kres poprzez autokefalię kościoła prawosławnego w Polsce. W Pińsku, w 1791 roku powołano  radę Kościoła prawosławnego w Polsce, która miała stać się synodem krajowym, stojącym na czele  Prawosławnego Kościoła Autokefalicznego w Rzeczypospolitej. Kościół ten miał być niezależny i tylko w kwestiach dogmatycznych zwracać się do patriarchy Konstantynopola. Niestety tych zmian, wobec rosyjskiej agresji w 1792 roku, nie zdążono przeprowadzić.
Po zagarnięciu ruskich ziem Rzeczpospolitej przez Moskwę, ta ostania przeprowadziła likwidację unii kościelnej i unici przymusowo stali się członkami prawosławia podległego Moskwie. Tam gdzie był, wobec tych działań, opór, wysyłano wojsko by go złamać.
Jak widać, obecny rząd Ukrainy wyciągnął wnioski z błędów Rzeczpospolitej i zdecydowanie ruguje struktury Patriarchatu Moskiewskiego ze swojego terytorium.
Skutkiem tego, obecna wojna na Ukrainie ma także, w jakiejś części, charakter wojny religijnej, stąd też zapewne bierze się jej zaciekłość i brak skłonności do kompromisu.
Tym niemniej, gdyby struktury kościelne, zależne od Moskwy, nadal tam pozostały, to tym samym nadal byłaby podstawa do odbudowy wpływów rosyjskich i „ruskiego mira” na terenie Ukrainy.

O ile na Ukrainie, tego rodzaju religijna wojna jest jednym z elementów i efektem rosyjskiej agresji, to należy też odnotować pojawienie się napięć w Polsce związanych  z działalnością hierarchii Polskiego Autokefalicznego Kościoła Prawosławnego.
Jest to skutkiem postawy metropolity Sawy, który, już podczas toczącej się na Ukrainie wojny, wystosował list gratulacyjny do moskiewskiego patriarchy Cyryla z okazji jego 14. rocznicy intronizacji na urząd patriarchy. W liście tym były zawarte słowa: „Wróg wiary nie lubi stabilności Kościoła, stara się go zniszczyć. Dobitnie świadczy o tym to, co wydarzyło się na Ukrainie”.
Interpretowano te słowa jako poparcie działalności Cyryla, który jednoznacznie wspiera agresję rosyjską na Ukrainę.
Wywołało to wiele głosów protestu. Między innymi w Białymstoku pojawiły się bilbordy z hasłem: „Prawosławny, nie ruski”, zaś do prezydenta RP został wysłany list, podpisany przez 500 osób, wzywający do tego, by prezydent zdegradował Sawę, który, jako były Prawosławny Ordynariusz Wojska Polskiego, posiada stopień generała brygady WP.

Jednak prezydent Duda uchylił się od takich działań i chyba bardzo dobrze, gdyż w Polsce nie ma potrzeby zwiększania napięć religijnych, które byłyby zapewne skutkiem takich posunięć  władz wobec metropolity Sawy. Działalność Sawy jest sprawą samych prawosławnych i nie ma tu potrzeby ingerencji najwyższych władz Polski.
Już i tak sporo złego wydarzyło się w tej dziedzinie. Wystarczy wspomnieć owe, godne pożałowania, tzw. Marsze Pamięci Żołnierzy Wyklętych w Hajnówce, gdzie, nie wiadomo przez kogo inspirowani, uczestnicy paradowali ku czci kapitana Rajsa – „Burego”, którego oddział jest obciążony mordami ludności białoruskiej na przełomie lat 1945-1946.
Z kolei, w 2020 roku, kościół prawosławny w Polsce kanonizował  60 ofiar „Burego” jako prawosławnych męczenników. Podstawy jednak do tego by sądzić, że osoby te zginęły z powodu wyznawanej wiary są jednak słabe. Bardziej chyba chodziło o przypisywaną im współpracę z sowieckimi organami bezpieczeństwa.
Cała ta sprawa, zarówno marsze ku czci „Burego”, jak i kanonizacja jego ofiar, nie służą zgodnemu współżyciu ludzi o różnych religiach na Podlasiu i cieszyć się z tego mogą tylko rosyjskie służby. Okazało się jednak, że w tym roku żaden marsz w Hajnówce już się nie odbył. I bardzo dobrze, bo wygląda na to, że i w Polsce znaleźli się ludzie potrafiący wyciągać wnioski.

Stanisław Lewicki

Click to rate this post!
[Total: 33 Average: 3]
Facebook

3 thoughts on “Lewicki: Wojna religijna na Ukrainie. Czy może przenieść się do Polski?”

  1. jeżeli autor pisze:
    że wojna 'ma ona wielowarstwowe tło, nie tylko polityczne, czy narodowe, ale także historyczne, cywilizacyjne i niestety także religijne’
    to niech nie rżnie głupa i zwala winę – 'wojna’ – na Putina w oparciu o dziedzictwo nieświętej pamięci
    prezydenta tysiąclecia kontynuowane przez prezia tysiąclecia jaro dementia kaczora
    przy pomocy tabunów miłośników dekomunizacji-żołnierzy wyklętych-odzyskiwaczy niepodległości, etc, etc,
    czyli jeżeli my pielęgnujemy pod nadzorem naszego najlepszego sojusznika reprezentowanego w warsiawasztetl przez namiestnika brzezińskiego
    tła 'polityczne, czy narodowe, ale także historyczne, cywilizacyjne i niestety także religijne’
    to dlaczego Putin ma nie mieć prawo do troski o rosyjskie narodowe-historyczne-cywilizacyjne czy religijne 'tła’
    tym bardziej, że dzięki USA i pod nadzorem USA bierzemy udział w bezprzykładnym dewastowaniu tkanki społecznej przez implementowanie zasad Pax Americana cancel cultur: qwertylgbttransgenderhomo i jeżeli już gostku piszesz o 'wojnie religijnej’
    to nie konserwatywne środowiska w USA mówią o wojnie żydów z Putinem
    rąsiami szabesgojów z ukropolin: holokaust czcimy – w nadmiarze- ale rzezi wołyńskiej już nie by nie naruszyć 'wrażliwości’ naszych „braci ukraińców”_to właśnie cytat jaro dementia kaczyńskiego: UKRONAZI to UKRONAZI i chcesz ich czcić gostku (autor) to se czcij
    i ośmieszaj się jak się ośmieszają zjednoczone prawiczki aka patrioci – ZJEPY (to określenie tzw. totalnej opozycji)

  2. „…nie wiadomo przez kogo inspirowani, uczestnicy paradowali ku czci kapitana Rajsa – „Burego”, którego oddział jest obciążony mordami ludności białoruskiej na przełomie lat 1945-1946.”

    Proszę Pana: Bury walczył z bolszewikami jak tam umiał i na skalę swych możliwości. Po prostu. Jeśli nawet „rozpędził się” i faktycznie zlikwidował paru niewinnych(?) — cóż, łatwo jest dzisiaj go potępiać, siedząc sobie w ciepłych bamboszach z filiżanką kawy w ręce. On luksusu hamletyzowania nie miał — ani prowadzenia drobiazgowego śledztwa — tylko musiał podejmować szybkie decyzje, zrobić swoje — i znikać.

    Jak wiadomo (czyżby nie wszystkim?) lepsza jest decyzja nie do końca trafna, ale podjęta we właściwym czasie — niż 100% słuszna, ale spóźniona.

    Wojna, to wojna; Bury nie rozstrzelał nikogo za „białoruskość” — w przeciwieństwie np. do Ukraińców, mordujących Polaków po prostu za polskość właśnie — tylko za współpracę z komunistami.

    „Z kolei, w 2020 roku, kościół prawosławny w Polsce kanonizował 60 ofiar „Burego” jako prawosławnych męczenników. Podstawy jednak do tego by sądzić, że osoby te zginęły z powodu wyznawanej wiary są jednak słabe. Bardziej chyba chodziło o przypisywaną im współpracę z sowieckimi organami bezpieczeństwa.”

    Owszem, jest to żenująca „taniocha” ze strony tych schizmatyków.

    Może przypomnijmy jeszcze, jak Białorusini zachowali się w 1939 r. — cytuję z artykułu Zychowicza:

    „W miastach, miasteczkach i wsiach wschodniej Polski tłumy rozentuzjazmo­wanych Żydów, Białorusinów, Ukraińców i polskich komunistów witały wkracza­jących bolszewików. Ludzie ci wznosili bramy triumfalne, wywieszali na domach czerwone flagi, pod gąsienice czołgów sypali naręcza kwiatów. Nagle pojawiły się portrety Stalina i Woroszyłowa oraz czerwone transparenty: „Witamy Armię Czerwoną!”, „Niech żyją czerwoni wyzwo­liciele!”.

    „We wrześniu 1939 r. byłem na osadzie w zaścianku Zubielewiczach – relacjono­wał Jan Domaszewicz. – Okoliczne wsie były zamieszkane przez chłopów wyzna­nia prawosławnego, którzy wkraczającą czerwoną armię witali bardzo radośnie, mówiąc, że nareszcie przyszło dla nich zbawienie i wyzwolenie spod władzy pańskiej Polski. Stawiali bramy tryum­falne, rzucając bukiety kwiatów na czołgi sowieckie i całując gwiazdy namalowane na czołgach”.

    „Wojska sowiec­kie weszły do mia­steczka Siniawka nazajutrz po prze­kroczeniu granicy Polski – relacjonował z kolei gajowy spod Nieświeża. – Spo­łeczeństwo żydow­sko-białoruskie oczekiwało na przybycie armii sowieckiej i bez straty czasu zajęło się przygotowaniami do powitania. Została zbudowana brama triumfalna, nastąpiło wręczenie chleba, soli, kwiatów i wygłoszono mowy powitalne”.

    Sowieci z miejsca przystąpili do eksterminacji polskich elit. Mordowano oficerów, księży, ziemian, urzędników państwowych, policjantów. Zbrodni dopuszczali się żołnierze Armii Czerwo­nej, funkcjonariusze NKWD, ale również ubrani w czarne skórzane kurtki członko­wie lokalnych milicji. Często wskazywali oni oprawcom domy zamieszkane przez polskich patriotów, pomagali ich wyłapy­wać, pisali donosy.”

    Polecam cały artykuł: https://www.bibula.com/?p=83386
    Zychowicz miał chwile, kiedy pisał sensownie, zamiast uprawiać — od pewnego czasu — „pornografię historyczną” i lansować „Rzeczpospolitą wielu narodów”.
    Nie mamy się za co kajać i czego (ani kogo) specjalnie wstydzić. To raczej te wszystkie „uciemiężone mniejszości” z reguły mają sporo „za uszami” (i „za paznokciami”). Czego się białoruscy zdrajcy spodziewali za swoją postawę wobec państwa, gdzie przecież mogli żyć spokojnie? Pochwały?

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *