Premiera pierwszych odcinków „Króla” – ekranizacji powieści Szczepana Twardocha w reżyserii Jana Matuszyńskiego – to nie jedyna nowość tegorocznej jesieni. 9 listopada br. w Teatrze Telewizji w TVP wyemitowana została sztuka zatytułowana „Ni z tego, ni z owego” w reżyserii Macieja Wojtyszki.
Jej fabułę stanowi historia znajomości Marii Juszkiewiczowej (w tej roli Monika Buchowiec) z Romanem Dmowskim (Dariusz Kowalski) i Józefem Piłsudskim (Mariusz Ostrowski), a relacje pomiędzy postaciami przedstawione zostały na tle ważnych wydarzeń historycznych, m.in. rewolucji 1905 roku oraz I wojny światowej. Ukazanie wzajemnych stosunków Piłsudskiego z Dmowskim, na czele z epizodem japońskim, czyni zresztą sztukę Wojtyszki nieco podobną do niedawno emitowanego w telewizji serialu „Młody Piłsudski”. Inaczej jednak niż w filmie, oś sztuki stanowi wątek miłosny, a dokładniej zaś rywalizacja dwóch polityków o względy „Pięknej Pani”, jak wówczas nazywano Marię Juszkiewiczową z d. Koplewską. Rywalizacji, co warto zaznaczyć, ostatecznie wygranej przez Piłsudskiego, który w roku 1899 poślubił Marię Juszkiewiczową.
Do pierwszego spotkania przyszłych rywali dojść miało, podług twórców sztuki, w roku 1893 w Wilnie na przyjęciu u doktora Rymkiewicza. Dmowski przebywał wówczas nielegalnie w Wilnie, do którego kilkukrotnie przyjeżdżał z miejsca swojego zesłania w Mitawie. Ciekawie wypada już pierwsze zestawienie Dmowskiego z Piłsudskim. Pierwszy z nich, ukazany w staropolskim kontuszu przywdzianym specjalnie do mazura, to prawdziwy światowiec, bywalec salonów i erudyta, Piłsudski zaś to człowiek dziki, nieokrzesany, pozbawiony manier odludek. Także późniejsze spotkania zdają się potwierdzać pierwsze wrażenie. Piłsudski zostaje co prawda przywódcą socjalistycznych bojówek, nadal jednak cechuje go mentalność mrukliwego konspiratora, Dmowski zaś to już iście angielski gentleman. Wydaje się, że kreację Dariusza Kowalskiego uznać można za najlepsze jak dotąd filmowo – teatralne wcielenie autora „Myśli nowoczesnego Polaka”.
Szczegóły relacji Dmowskiego z przyszłą żoną Piłsudskiego opisywał ostatnio Adam Śmiech w artykule zatytułowanym „Roman Dmowski i Maria Koplewska” („Myśl Polska” nr 49-50/2018). Przytoczone w nim fakty oparte zostały na relacjach pozostawionych m.in. przez Jędrzeja Giertycha i Jana Matłachowskiego, którym przywódca obozu narodowego miał historię swojej znajomości z Koplewską opisać. Pani Maria, jako kobieta starannie wykształcona, łącząca przymioty intelektu z nieprzeciętną urodą, była prawdziwą „lwicą salonową”, obracającą się m.in. w kręgu ówczesnego środowiska „Głosu”. Trudno jednak kategorycznie ocenić, na ile znajomość Pana Romana z piękną Marią była przykładem głębokiego uczucia, na ile zaś przelotnym zauroczeniem, zakończonym krótkotrwałym romansem. Pozostawione relacje zdają się potwierdzać raczej drugą z ewentualności. Z tej perspektywy mało wiarygodne wydają się, ukazane w sztuce, późniejsze wieloletnie zabiegi ze strony Dmowskiego o względy Juszkiewiczowej. Przywódca narodowców ukazany został nieco jak młodociany sztubak, co było chyba dość odległe od rzeczywistości.
Kolejne nadużycie autorów spektaklu ma już dużo poważniejszy charakter. W sztuce nie zostało to wypowiedziane co prawda wprost, ale pojawia się dość czytelna aluzja, sugerująca, iż rysujący się na horyzoncie konflikt pomiędzy dwoma politycznymi liderami swe praźródła miał właśnie w dawnej rywalizacji o względy tej samej kobiety. Tymczasem, aby przywołać fragment wspomnianego już tekstu red. Śmiecha, należy stwierdzić: „że to wielki spór polityczny odnośnie kierunku, przyszłości i kształtu Polski, a nie banalne sprawy miłosne, stanowiły o przeciwieństwie tych najważniejszych postaci nie tylko swoich czasów”.
Nieco sztampowe i naiwne, podane w duchu swojskiego „kochajmy się”, wydaje się również przesłanie sztuki, mówiące, iż pomimo dzielących Polaków różnic, w chwilach wymagających jedności potrafią się oni wznieść ponad nie, dla wspólnego dobra. Efektem takiego narodowego konsensusu miało być właśnie odzyskanie przez Polskę niepodległości w roku 1918. Ładne to i szczytne, jednak nie do końca odpowiadające prawdzie, podobnie zresztą jak kilka innych przedstawionych w sztuce zdarzeń i faktów.
Podsumowując, na konto pozytywów podobnych produkcji, zarówno tych filmowych, jak i teatralnych, zaliczyć należy zainteresowanie potencjalnego widza ukazywaną problematyką. Przedstawianie opisywanych postaci i zdarzeń w sposób daleki od ocen kategorycznych i pozostawienie widzowi pewnej dowolności w ich ocenie, pozwala mieć nadzieję, że zainteresowany problematyką odbiorca zechce pogłębić swoją dotychczasową wiedzę i dzięki temu sięgnie po bardziej kompetentne źródła i opracowania.
Maciej Motas
za: http://www.mysl-polska.pl
…tem bardziej,iż spektakl teatralny do roli źródła wiedzy aspirować nie może,nie chce ,ani nie musi.