Książki nie są ponumerowane podług ich ważności, lecz raczej kolejności lektury. Doprawdy trudno zdecydować mi się na wybór jednej, ponieważ wobec złożoności świata każda zaznacza swój trwały ślad w zupełnie innym miejscu.
1. Polska i polskość są brakiem, co szczegółowo na stronach książki Fantomowe ciało króla. Peryferyjne zmagania z nowoczesną formą wykłada Jan Sowa. Intelektualna bomba roku. Brak rozumie się tu w sensie strukturalnym. Polacy sami uważają siebie za wybrakowanych, nieustannie porównując się do Zachodu i jego osiągnięć. Polskość jest syndromem, do którego wyjaśniania najlepiej pasuje psychoanaliza. Zacytujmy parę zdań: „Nie ma nawet cienia wątpliwości, że Rzeczpospolita była kobietą. Myślała tak sama szlachta, która nazywała króla «jej mężem». Przyrównania ojczyzny/Polski do matki również nie można uznać za produkt samej tylko psychoanalitycznej narracji. To powszechne przekonanie, które wpaja się dzieciom od małego na szkolnych akademiach. Z psychoanalitycznego punktu widzenia fantomowe ciało króla to inna nazwa na założycielski mord, w którym szlachta pozbyła się króla/ojca, aby mieć swobodny dostęp do Rzeczypospolitej/matki. Demokracja szlachecka była więc kazirodczym sposobem organizacji rozkoszy występującej pod postacią pełnej immanencji władzy w szlacheckim ciele”. Polski elekcyjny król posiadał ciało tylko fizycznie, nie politycznie – nad Rzecząpospolitą nie panowała żadna umetafizyczniona instytucja Korony; zawsze pozostawała ona tylko sumą swych materialnych członków. Nigdy nie była nowożytnym państwem z prawdziwego zdarzenia. I chociaż wiele z intuicji Sowy uznaję jednak za mocno nietrafione (wątek postkolonialny, metodologiczne założenie o kluczowej roli „dziedzictwa rzymskiego”), to w warstwie krytycznej wobec wiodących, wielbiących sarmatyzm, romantyzm itd. narracji o polskości jego dzieło nie ma sobie równych i otwiera zupełnie nowy rozdział w dyskusjach nad polską historią i tożsamością.
2. Papieżyca postkonserwatyzmu, święta Agata od niewiernego Cezarego czy, jak na łamach „44 / Czterdzieści i Cztery” ostatnio określił ją Michał Łuczewski, przywódczyni mesjańskiego buntu – niezrównana Agata Bielik-Robson regularnie obdarza nas kolejnymi dziełami. „Na pustyni”. Kryptoteologie późnej nowoczesności to kolejny etap wznoszenia przez nią dość systematycznego gmachu własnej myśli. Tym razem uwrażliwia nas na obecność gnostycznych wątków w psychoanalizie oraz, poważnie podchodząc do zagadnienia postsekularyzmu, wskazuje na istnienie różnych kryptoteologicznych trendów trwale obecnych w emancypacyjnych projektach nowoczesności. Wybija czytelnikom z głów przekonanie jakoby epoka porewolucyjna mogła poradzić sobie bez Boga, metafizyki, świata idei. Uznawanie sekularyzacji za skuteczny proces zaniku kwestii teologicznych było ułudą, w rzeczywistości uległy one „tylko” przesunięciu, ukryciu (odsyłam do sławetnej anegdoty Waltera Benjamina). Chociaż Autorka zdecydowanie nie przynależy do metapolitycznego horyzontu tzw. „konserwatyzmu”, to w swojej książce daje istotne wskazówki na zachowanie przez homo religiosus pełni swojego bytu w aktualnym świecie. Według Filozofki jedyną prawdziwą religią jest wprawdzie – jakkolwiek subiektywnie i woluntarystycznie pojęty – judaizm, można jej to jednak wybaczyć; albowiem, jak wiemy, zaprogramowany z góry morfologiczny cykl życia judaizmu musi prowadzić do chrześcijaństwa. Książka ta jest dobrą refleksją na temat natury czy oblicza naszych czasów; w gruncie rzeczy – stwierdza ich identyczność z każdymi poprzednimi czasami. Pustynia, otchłań, exodus czy emancypacja to problemy stale towarzyszące ludzkiemu duchowi, a każdy ukazywany jako radykalnie nowy sposób ich rozwiązania zawsze jest tylko mirażem świadomości przygniecionej, ale i połechtanej doświadczeniem. Całkiem ostatnio zaś nasza Papieżyca zdążyła wydać jeszcze Erros. Mesjański witalizm i filozofia.
3. Począwszy od Wiecznego Grunwaldu i Tak jest dobrze polskojęzyczny śląski pisarz Szczepan Twardoch doskonale radzi sobie z epatowaniem pipi-prawicowego burżuja. Morfina to powieść, która w Empiku przykuje naszą uwagę przede wszystkim okładką. Jej interpretacja to dobre zadanie na czas lektury. Jak zwykle u Twardocha, dostajemy historię prawdziwego Człowieka, jednostki umykającej zachłannym roszczeniom maszyn tożsamości. Znowu włóczymy się, mniej lub bardziej szaleńczo, na ziemi niczyjej między światami Niemców i Polaków. Wyniosłe nacjonalizmy i patriotyzmy (trudno mi orzec, która z tych przypadłości jest bardziej złowroga) skłóconych plemion okazują się być przede wszystkim zestawami tików, doraźnych form mających ułatwić funkcjonowanie atawistycznym stadom. Nic ponad przetrwanie. Mimo górnolotności podnoszonych sloganów stada te stale znajdują się na skraju rozpadu. Jak z mokrym i cuchnącym realizmem pokazuje nam Twardoch, naturalną kondycją ludzkiego zwierzęcia jest eksces – orgiastyczny, narkotyczny, polityczny czy jakikolwiek inny. Życie to teatr, któremu patronuje Śmierć. Fizjologiczny witalizm Twardocha jest błyskawicą, którą dojrzeć można jedynie na tle mrocznego gmachu tanatokracji.
Ponadto nie mogę nie wspomnieć o Pierre’a Legendre’a książce Zbrodnia kaprala Lortiego. Traktat o Ojcu, w której z psychoanalizy czyni się rewelacyjny choć zarazem bałamutny i dwuznaczny użytek. Dzieło to, pierwsze tłumaczenie tego autora na język polski, wymaga szczegółowej konfrontacji z intuicjami René Girarda czy Giorgio Agambena, albowiem u wszystkich nich następuje kulturowe zdekodowanie przekazów religijnych i to często w tych samych kwestiach. Zdecydowanie godna polecenia jest również Filozofia aktualności. Za Nietzschem i Marksem autorstwa Michała Herera w której roztrząsa się właściwe filozofii nowoczesnej zmagania nie ze sprawami uznawanymi za wieczne, lecz z sensem mentalnie i materialnie namacalnej teraźniejszości. Bohaterami książki są Nietzsche, Jünger, Heidegger, Marks, Adorno, Foucault oraz Baudrillard. Niestety nie było mi jeszcze dane przeczytać Po ludobójstwie. Eseje o języku, polityce i kinie, tomu autorstwa Piera P. Pasoliniego ani Rzecz-pospolita. Poza własność prywatną i dobro publiczne, neokomunistycznego manifestu Michaela Hardta i Antonio Negriego. Ponadto zapraszam oczywiście do ustawicznej lektury naszych wielkich, takich jak de Maistre, Dostojewski, Schmitt, wspomniany Jünger, Voegelin, Eliade, Cioran, Gómez Dávila czy, z żyjących, Dugin.
Tomasz Wiśniewski
a.me.
Istotnie, „Cmentarzem w Pradze” Eco zbliża się do formy z „Wahadła Foucaulta”, a przyznam, że mocno mnie zawiódł tak „Baudolino”, jak – zwłaszcza – „Wyspą dnia poprzedniego” (choć warto zauważyć, że mechanizm amnezji już był stosowany – ze znacznie mniejszym powodzeniem- w „Tajemniczym płomieniu…”).