W zeszłorocznych wyborach samorządowych liczba głosów nieważnych przekroczyła trzy miliony. Na szczeblu sejmików wojewódzkich był to aż co ósmy głos. Niektórzy z polityków PiS, w tym poseł do PE Janusz Wojciechowski, posunęli się do sugestii, że w grę wchodzić mogły fałszerstwa wyborcze. Badana przez sąd sprawa „wałbrzyskich cudów nad urną” pokazała, że nie do końca były to słowa oderwane od rzeczywistości III RP.
Późną jesienią ubiegłego roku liderzy PIS zaapelowali do swoich członków i sympatyków o pomoc w obsadzeniu wszystkich obwodów obserwatorami, co pozwoliłoby kontrolować procedurę głosowania w tegorocznej elekcji parlamentarnej. Sprawa nabrała jeszcze większego znaczenia wobec zaproponowanej przez większość sejmową zmiany w ordynacji, polegającej na wprowadzeniu możliwości dwudniowego głosowania.
Z ust polityków Prawa i Sprawiedliwości ponownie pojawiły się obawy czy rządzący nie zdecydują się na „nocną korektę” werdyktu wyborców. PiS powołało Korpus Ochrony Wyborów. Rozpoczęły się przygotowania do operacji „patrzenia na ręce” organom odpowiedzialnym za organizację jesiennych wyborów. Czy jej inicjatorzy i zwolennicy mają jednak świadomość skali przedsięwzięcia?
W wyborach w 2007 roku liczba obwodów głosowania (bez obwodów zamkniętych typu szpitale, czy areszty śledcze) sięgnęła prawie dwudziestu czterech tysięcy. Tyle też powinno wynosić absolutne minimum w zasobach ludzkich PiS-owskich wyborczych kontrolerów przy założeniu, że na jedną komisję obwodową przypadłby jeden obserwator. Jego zadaniem byłoby przyglądanie się procedurze głosowania od momentu otwarcia lokalu aż do podliczenia głosów i sporządzenia protokołu.
W sumie oznaczałoby to konieczność pozostawania w pełnej dyspozycji przez około dwadzieścia, a w przypadku dużych aglomeracji miejskich z wyższą aktywnością wyborców, nawet dwadzieścia cztery godziny. I to wyłącznie przy założeniu, że głosowanie będzie jednodniowe. W tym miejscu warto więc zadań pytanie czy organizm ludzki, nawet najbardziej twardego zwolennika IV RP, byłby zdolny do tak heroicznych czynów? Odpowiedź chyba nasuwa się sama.
A to oznacza, że dla efektywności działania ochotników z Korpusu Ochrony Wyborów ich liczba musiałaby zwiększyć się co najmniej do czterech w jednym obwodzie głosowania. Z jasnym, rozpisanym podziałem ról. Jednej osobie powinno przypaść nadzorowanie wydawania kart do głosowania, w tym przyglądanie się weryfikacji danych z list wyborców z okazywanymi dokumentami tożsamości. Szczególnie ważne byłoby to w przypadku obwodów wiejskich, gdzie wydawanie kart „głowie rodziny” nie należało w przeszłości do rzadkości.
Zadaniem drugiej osoby powinno być zaś nadzorowanie zachowań „wokół urny wyborczej”. Kolejne dwie osoby powinny być nie tylko częstymi zmiennikami tych pierwszych, ale też przy natężeniu ruchu w lokalu (dla obwodów wiejskich po niedzielnych mszach, dla obwodów miejskich od wczesnego popołudnia), pracować w pełnym składzie. Maksymalna obsada musiałaby tym bardziej dotyczyć momentu od wrzucenia do urny ostatniej karty do głosowania aż po zweryfikowanie danych przesłanych drogą elektroniczną (podpisy pod protokołem z wydruku komputerowego).
Oddzielnym, trudnym logistycznie, problemem pozostawałaby kontrola lokalu wyborczego w sytuacji dwudniowego głosowania w ramach „nocnego czuwania”. W sumie oznaczałoby to konieczność zmobilizowania przez partię Jarosława Kaczyńskiego około stu tysięcy osób w skali kraju do pierwszego etapu operacji „rzetelne wybory”.
Co najmniej jedna czwarta z wymienionej liczby PiS-owskiego wolontariatu musiałaby też przedłużyć swoją aktywność w poniedziałkowy, powyborczy poranek. Bowiem druga część przedsięwzięcia, bez której pierwsza – opisana wyżej – nie miałaby najmniejszego sensu, wiązałaby się z koniecznością uruchomienia tzw. lustrzanego zliczania głosów. Od poziomu komisji obwodowych, przez wyniki w skali okręgu, aż po ogólnopolskie rezultaty głosowania. Co to oznaczałoby w praktyce?
Po pierwsze, konieczność utrwalenia protokołów głosowania z poziomu obwodów (najlepiej w formie cyfrowej) i przekazania wyników o szczebel wyżej. Po drugie, wyznaczenie osób odpowiedzialnych z poziomu gminy za zbieranie i zsumowanie wyników z komisji obwodowych. Po trzecie, wskazanie osób nadzorujących liczenie z poziomu powiatu (powiatów) aż do szczebla okręgu (okręgów).
W czterech przypadkach oznaczałoby to szczebel wojewódzki (lubuskie, opolskie, podlaskie i świętokrzyskie). Po czwarte wreszcie uruchomienie komórki w centrali zliczającej frekwencję, liczbę głosów ważnych i nieważnych, poparcie dla poszczególnych partii i kandydatów na poziomie ogólnopolskim. Realizacja punktów od dwa do cztery pociągałoby – według moich obliczeń – konieczność dodatkowej mobilizacji co najmniej trzech tysięcy wolontariuszy.
Czy największa partia opozycyjna, posiadająca strukturę ogólnopolską, kilkadziesiąt tysięcy członków i korzystająca z wielomilionowych subwencji z budżetu państwa zdolna jest do przeprowadzenia tak wielkiej operacji? Na odpowiedź przyjdzie nam poczekać do połowy października. Ale już dziś można zaryzykować stwierdzenie, że dla PiS całe to przedsięwzięcie będzie najpoważniejszym testem „posmoleńskiego pospolitego ruszenia”.
Czy Ryszard Czarnecki zdoła zmobilizować prawie sześć tysięcy osób w kujawsko-pomorskim, Elżbieta Kruk ponad siedem tysięcy w województwie lubelskim, Joachim Brudziński ponad cztery tysiące w zachodniopomorskim, a pozostali regionalni liderzy PiS ponad osiemdziesiąt tysięcy wolontariuszy?
Marcin Palade
Wykres i tabela dostępne na: www.palade.pl
Oczywiście, że to kompletnie nie realne. Panowie z PiS liczą zapewne na to, że Radio Maryja zapewni realizację tego przedsięwzięcia. Tak, jak Radio Maryja zbierało im podpisy pod ustawą o lasach. Potem myśleli, że powtórzą ten manewr przy inicjatywie referendum ws. służby zdrowia. Ogłosili nawet /np. tu: http://www.pis.org.pl/article.php?id=18848 /, że zbiorą milion podpisów do końca czerwca. Słyszał ktoś, żeby zebrali? Wyjaśnienie proste: Radio nie zbierało. Ja się nie dziwię, że PiS-owcy żerują na polskim Kościele. Posuwając się nawet do wpływania na nominacje biskupie. Kościół sobie pozwala, to dbają o swoje interesy. Co najwyżej można snuć na tej podstawie rozważania co do indywidualnej religijności poszczególnych osób, które dopuszczają się takich działań. Po co jednak Kościół gorliwie służy PiS – tego zrozumieć nie sposób.