Elity polityczne i media celebrują w najlepsze czterdziestą rocznicę porozumień sierpniowych. Szczery pietyzm, z którym podchodzą do swego styropianowego kombatanctwa weterani „Solidarności” bynajmniej nie zaskakuje. Jak by nie spojrzeć udało im się. Na swój sposób zwyciężyli. W końcu to oni i ich rodziny wraz z ludźmi starego reżimu stali się największymi beneficjentami transformacji ustrojowej…
Solidarność nigdy nie była „naszym” ruchem. Choć popierana i budowana przez rzesze uczciwych patriotów i zwyczajnie porządnych ludzi, od początku skalana była grzechami pierworodnymi typowymi dla wszelakich ruchów rewolucyjnych. Z jednej strony finansowana wprost przez obce wywiady, z drugiej zaś infiltrowana przez tajne służby, konsekwentnie dryfowała w kierunku katastrofy. „Karnawał Solidarności”, którym wówczas upajały się miliony, w oczach mniej licznych, lecz znacznie uważniejszych obserwatorów, coraz bardziej przypominał upiorny chocholi taniec. Znów do gorącego lecz słomianego ognia naszego patriotyzmu ktoś dolewał oliwy, jak już nie raz w naszej historii bywało. Takiej Solidarności, my – endecy, nie chcieliśmy i nie mogliśmy popierać.
Z perspektywy czasu widać wyraźnie, że mieliśmy wtedy rację. Toksyczna mieszanka wiecznych rewolucjonistów z „Solidarności” z grupą post PZPR-owskich technokratów, od lat kierująca naszą państwową nawą, niemal codziennie dostarcza na to nowych argumentów.
Dlatego „Dzień Solidarności i Wolności” nie jest moim świętem. Dla mnie prawdziwym powodem do celebracji będzie dzień wolności… od „Solidarności” i jej dziedzictwa.
Przemysław Piasta
za: FB
Wszyscy doskonale wiedzieli i widac bylo to doskonale, ze Solidarnosc byla calkowicie fundowana przez Zachod a konkretnie przez prezydenta Reagana
Solidarność – burżuazyjny wróg klasowy, zgniły, reakcyjny, imperialistyczny. Do łagrów z nimi.