Piętka: Intermarium po banderowsku

 

 

29 marca po północy został ostrzelany z granatnika konsulat polski w Łucku. Pocisk trafił w ostatnie piętro, zostawiając około 70-centymetrowy otwór. Konsul generalny RP w Łucku Krzysztof Sawicki stwierdził, że „był to akt terroru, chcieli zabić ludzi”. Zanim ambasador Piekło zdążył tradycyjnie wyjaśnić, że była to „rosyjska prowokacja”, z wyjaśnieniem takim pospieszył były polityk PiS Michał Kamiński. Stwierdził on m.in., że spodziewał się „najrozmaitszych prowokacji na odcinku polsko-ukraińskim. Pamiętam z czasów, kiedy pracowałem w kancelarii prezydenta Lecha Kaczyńskiego, myśmy dostawali bardzo dużo sygnałów dotyczących rosyjskich prowokacji, które będą zmierzać do tego, żeby pokłócić Polaków i Ukraińców, i mieliśmy dowody na to w tym czasie”. Z kolei marszałek Senatu Stanisław Karczewski, który po interwencji ambasady Ukrainy wycofał senacką inicjatywę ustawodawczą w sprawie zakazu propagowania w Polsce nacjonalizmu ukraińskiego, oświadczył, że „relacje z władzami Ukrainy są na dobrym poziomie, podobnie jak kontakty obywatelskie”[1]. Oznacza to, że pieniądze z Polski na Ukrainę wraz z bezwarunkowym poparciem politycznym będą płynąć dalej, mimo ataku zbrojnego na polski Konsulat Generalny. Po ostatniej wizycie ministra Klimkina w Warszawie rząd PiS podarował Ukrainie kolejne 100 mln euro, a przecież i to nie jest ostatnie słowo[2].

Również Jerzy Targalski – kluczowa postać środowiska „Gazety Polskiej” – nie ma wątpliwości, że groźny incydent w Łucku należy do „serii prowokacji, którą urządza Putin”[3]. W duchu „rosyjskiej prowokacji” wypowiedział się też szef Biura Bezpieczeństwa Narodowego. „Znamy kontekst, jest agresja Rosji przeciwko Ukrainie” – stwierdził Paweł Soloch, używając przy tym propagandowej narracji ukraińskiej o „agresji Rosji przeciw Ukrainie” jako narracji rzekomo obiektywnej[4]. Niestety – tak jak i w przypadku poprzednich incydentów – ani strona polska ani ukraińska nie przedstawiły jakichkolwiek dowodów lub chociażby poszlak potwierdzających prawdopodobieństwo „rosyjskiej prowokacji”.

Nie można nie zauważyć, że coś za dużo tych „rosyjskich prowokacji” jak na tak krótki okres czasu. W ciągu dwóch miesięcy zaatakowano polskie miejsca pamięci narodowej w Hucie Pieniackiej, Kijowie-Bykowni, Lwowie i Podkamieniu, przy czym w Hucie Pieniackiej dwukrotnie. W tym czasie zaatakowano też ambasadę polską w Kijowie, wieszając na jej ogrodzeniu portret Bandery oraz konsulat polski we Lwowie, malując na jego ogrodzeniu napis „Nasza ziemia” i obrzucając budynek butelkami z czerwoną farbą. Ponadto miały miejsce liczne marsze i mityngi gloryfikujące ideologię banderowską i OUN-UPA oraz nowe upamiętnienia Bandery i Szuchewycza na zachodniej Ukrainie. To też były „rosyjskie prowokacje”?

Gdyby powtarzające się od początku tego roku antypolskie incydenty na Ukrainie rzeczywiście były prowokacjami rosyjskich służb specjalnych, to władze w Kijowie na pewno nie straciłyby okazji, by je zdemaskować i wykorzystać politycznie oraz propagandowo. Skoro jednak za każdym razem nie mogą wykryć sprawców, to znaczy, że sprawcami muszą być neobanderowcy – silni politycznie od przewrotu na Majdanie i kontrolujący w znacznej mierze resorty siłowe ze Służbą Bezpieczeństwa Ukrainy włącznie. Te incydenty potwierdzają też, że władze w Kijowie nie panują nad sytuacją w kraju, a przede wszystkim nie potrafią odzyskać znacznych ilości broni, które w następstwie puczu i wojny domowej dostały się w ręce środowisk skrajnych i kryminalnych.

16 marca nacjonaliści ukraińscy przyjęli „Nacjonalny Manifest”, w którym zapowiedzieli, że ich celem nie jest orientowanie się ani na Wschód ani na Zachód, tylko „utworzenie nowego ciała: Unii Bałtycko-Czarnomorskiej”[5]. O owej „Unii Bałtycko-Czarnomorskiej” bredził w czasie swoich ubiegłorocznych wizyt na Ukrainie pan Sakiewicz, kojarząc ją z ideą Intermarium w wydaniu panów Targalskiego i Żurawskiego vel Grajewskiego. Jednakże „Unia Bałtycko-Czarnomorska” w rozumieniu nacjonalistów ukraińskich to nic innego jak „Wielka Ukraina”, o której śnili Doncow i Bandera. To nie Warszawa – jak się wydaje Sakiewiczowi, Targalskiemu i Żurawskiemu vel Grajewskiemu – ale Kijów ma być podmiotem dominującym tej „unii”. Polska, Białoruś i kraje bałtyckie mają zostać politycznie podporządkowane Ukrainie – tak wyobrażają sobie „Unię Bałtycko-Czarnomorską” współcześni nacjonaliści ukraińscy.

To co sobie wyobrażają – realizują. Dla wszystkich z wyjątkiem polskich mediów „głównego nurtu” jest oczywiste, że pomajdanowa Ukraina coraz bardziej rozpada się politycznie i gospodarczo. Efektem tego rozpadu jest m.in. realizowanie przez nacjonalistów ukraińskich – i to już nie tylko na zachodniej Ukrainie – własnej polityki, niezależnej od zdania władz w Kijowie. Przejawem tej samodzielnej polityki nacjonalistów ukraińskich są m.in. działania zdominowanego przez nich Związku Ukraińców w Polsce, w tym zapowiedziane stworzenie na bazie ukraińskiego Domu Narodowego w Przemyślu Centrum Ukraińskiej Kultury Ziem Przygranicznych oraz zorganizowanie trzeciego światowego Kongresu Ukraińców w Przemyślu jako centralnego punktu obchodów 70. rocznicy operacji „Wisła”[6].

Przejawem samodzielnej polityki nacjonalistów ukraińskich są również kolejne „rosyjskie prowokacje”, czyli ataki na polskie miejsca pamięci narodowej oraz placówki dyplomatyczne na Ukrainie. Jest to z ich strony jednoznaczne postawienie sprawy, kto ma kogo słuchać w „Unii Bałtycko-Czarnomorskiej”, czyj interes ma w niej dominować i jakiej polityce ma ona służyć. Pan Piekło być może tego jeszcze nie wie, ale jedną z kolejnych „rosyjskich prowokacji” będzie wysadzenie w powietrze ambasady polskiej w Kijowie razem z nim. Taka jest logika Intermarium w wydaniu banderowskim.

Dominujące w Polsce siły polityczne nie przyjmują do wiadomości, że neobanderowcy prowadzą antypolską politykę i podejmują w związku z tym coraz bardziej agresywne działania. Nie dziwi mnie to. Taka postawa polskiej „klasy politycznej” jest bowiem rezultatem jej politycznego ubezwłasnowolnienia wobec ośrodków globalistycznych na Zachodzie. Dlatego w wypadku kolejnych aktów agresji neobanderowskiej, kompromitujących proukraińską politykę Warszawy, słyszymy o „rosyjskiej prowokacji”. Równie dobrze mogłaby to być prowokacja marsjańska. Pewien były minister rządu PO, a wcześniej współtwórca zapomnianego już dzisiaj Ruchu Wolność i Pokój, który w latach 80. XX wieku postulował „wolność w świecie bez granic”, stwierdził trzy lata temu, że „Państwo polskie istnieje tylko teoretycznie. Praktycznie nie istnieje (…)”. Rzeczywiście.

Bohdan Piętka

[1] „Ukraina: w nocy ostrzelano polski konsulat w Łucku”, www.waidomosci.onet.pl, 29.03.2017; „Siedziba Konsulatu Generalnego RP w Łucku ostrzelana z granatnika”, www.rmf24.pl, 29.03.2017.

[2] „100 mln euro na remonty dróg. Polski rząd po raz kolejny pożyczył pieniądze Ukrainie”, www.pch24.pl, 22.03.2017.

[3] „Targalski: Atak na polski konsulat w Łucku to prowokacja Putina”, www.kresy.pl, 29.03.2017.

[4] „Szef BBN Paweł Soloch o incydencie w Łucku: Niewątpliwie jest to prowokacja”, www.rmf24.pl, 29.03.2017.

[5] „Nacjonaliści ukraińscy we wspólnym manifeście: chcemy bomby atomowej”, www.kresy.pl, 16.03.2017.

[6] „Piotr Tyma: chcemy stworzyć Centrum Ukraińskiej Kultury Ziem Przygranicznych w Przemyślu”, www.kresy.pl, 27.03.2017.

Click to rate this post!
[Total: 0 Average: 0]
Facebook

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *