Rękas: Czas Orląt

Media w Polsce lubią podkreślać, że „Marsz Niepodległości się ucywilizował”, co zawiera w sobie sugestię, że doszło do jakiejś fundamentalnej zmiany. Tymczasem w istocie impreza od początku swego masowego charakteru nie tylko miała być taka, ale i w swej ogromnej masie była właśnie spokojnym, masowym, rodzinnym wystąpieniem nader ogólnego wyrażenia radości z niepodległości Polski (niezależnie od tego czy obecne państwo polskie można w ogóle za niepodległe uznać).

Długi Marsz

To z jednej strony organizatorzy Marszu wiązali z nim bardzo wąskie i partykularne cele polityczne, których emanacją był przez lata Ruch Narodowy, czyli formacja o zasięgu nie większym, a może nawet mniejszym niż liczba maszerujących w Warszawie. Z drugiej to demoliberalna, „europejska” opinia publiczna eksponowała i podnosiła do niebotycznych rozmiarów wszelkie zajścia i do prowokacje, o które z reguły jest łatwo przy tak wielkich zgromadzeniach. W tym roku część dawnego RN spełniła wreszcie swoją początkową intencję, stojącą za całym pomysłem Marszu i wylądowała w polskim Sejmie dzięki rebrandingowi w Konfederację, a równocześnie w parlamencie znaleźli się też przedstawiciele socjal-liberalnej lewicy, co realnie zmniejszyło napięcia między tymi dwoma grupkami. Mówiąc więc prościej – Marsz się nie tyle ucywilizował, co… skonsumował swoje cele.

W efekcie więc bodaj po raz pierwszy, choć wciąż z jednej strony padały anachroniczne hasła w rodzaju „Precz z komuną!”, a z drugiej zupełnie idiotyczne „Faszyzm nie przejdzie!” – to jednocześnie zarówno część uczestników Marszu Niepodległości, jak i osób biorących udział w konkurencyjnym pochodzie lewicy znalazła wreszcie chwilę, by zastanowić się nad współczesnymi uwarunkowaniami – i ograniczeniami niepodległości Polski, dzięki czemu z obu zgromadzeń w pewnej chwili wyrwało się „USA – imperium zła!”. W istocie zresztą podobieństw między maszerującą odmianą ruchu narodowego (mimo jej liberalizmu) i protestującą/kontestującą częścią lewicy – jest znacznie więcej. To znaczy – więcej łączy młodych nacjonalistów z młodymi socjalistami niż np. z bezideowymi spaślakami z PiS, a młodzież lewicowa jest podobniejsza tej prawicowo-patriotycznej niż „europejskim trans-gejo-soc-liberałom” z Wiosny czy Razem. Uspokojenie nastrojów może tylko przybliżyć dojrzenie i zrozumienie tych elementów, które łączą, a przynajmniej łączyć powinny – jak podobny sprzeciw wobec plutokracji, wobec socjal-ekonomicznego wyzysku Polski – no i wobec dominacji amerykańskiego imperializmu.

Narodowcy dobrzy i źli

To jest prawidłowość zauważalna niestety regularnie przy wybiórczym stosowaniu prawa w III RP. Wobec dużego prawo można nawet naciągnąć i przymykać oczy na jego naruszanie – małemu można dopisać do rachunku i to, czego nie zrobił. Widziałem to wielokrotnie np. w przypadku blokad rolniczych – policja i władze zaczynają niektóre manifestacje traktować jako legalne zgromadzenia (którymi tak czy siak są) dopiero po przekroczeniu pewnej masy krytycznej, gdy się już ich nie da legalnymi środkami rozpędzić. Poniżej tej wielkości granicznej – stosuje się wszelkie dostępne, także pozaprawne środki – czyli od armatek wodnych i gumowych kul po sądy i prokuraturę.

Oczywiście pokazuje to, że III RP nadal pozostaje bytem zupełnie odrębnym, by nie powiedzieć wrogim wobec własnych obywateli chcących legalnie wyrażać swoje poglądy i to niezależnie od tego jakie one są. Po prostu, biurokratyczny twór, będący mixem zagranicznego kolonialnego wyzysku, rodzimej bierności i pseudo-polityki, w którym żadnej treści ani wartości nie są traktowane serio – bardzo źle znosi wystąpienia, w których domyśla się szczerości i autentyzmu. W dodatku establishment polityczny III RP już dość dawno rozpoznał, że także w obrębie polskiego obozu narodowego działają osoby i całe środowiska skażone oportunizmem, marzeniami o wejściu w skład akceptowanej elity politycznej, które należy wyłuskać, podkupić i odizolować od naturalnej bazy – także dzieląc polskich narodowców na „tych dobrych”, czyli już wchłoniętych przez PiS (Sylwester Chruszcz, Adam Andruszkiewicz), a nawet… PO (patrz Roman Giertych) – i „ekstremistów”, np. zbyt mocno akcentujących sprawę amerykańskiej dominacji, roszczeń syjonistycznych czy zagrożenia ukraińskiego. Podział Marszów Niepodległości na „ucywilizowany” i „spałowany” – może być kolejnym przykładem tej samej taktyki.

Narodowa opozycja

Narodowcy znaleźli się w Sejmie dzięki swojej fuzji z formacją paleo-liberalizmu ekonomicznego (z elementami konserwatywnymi) – czyli środowiskiem Janusza Korwin-Mikkego. Liberalizm Konfederacji jest więc jej determinantą i wyróżnikiem, pozwalającym zachowywać odrębność od PiS-u. Jest to jednak pewien paradoks, bo to właśnie elementy myśli narodowej powinny budować nieprzekraczalny mur między polityką Prawa i Sprawiedliwości a każdym, kto uważa się za polskiego narodowca! Bo przecież to PiS jest formacją najbardziej zdeterminowaną, by utrzymywać zależność Polski od Stanów Zjednoczonych, PiS jest ugrupowaniem najbardziej w polskich realiach nastawionym na popieranie „Izraela”, PiS wreszcie realnie nie zrobiło i nie zrobi ani dla ograniczenia dominacji zachodniego kapitału nad Polską, ani dla prawdziwego ograniczenia imigracji do naszego kraju (twarde liczby wyraźnie bowiem potwierdzają – że rząd w Warszawie prowadzi politykę otwartych drzwi wobec przybyszów ze Wschodu i Południa, a tylko opowiada, że jest inaczej). Sprzeczna wreszcie z całą narodową szkołą myślenia politycznego jest cała polityka wschodnia PiS-u, zakładająca m.in. bezwarunkowe popieranie sztucznych i antypolskich państewek na Litwie i na Ukrainie – byle tylko prowadziły one politykę wrogą Rosji (nawet kosztem mieszkających na Wschodzie Polaków).

Słowem – to narodowcy powinni być najbardziej ideową i fundamentalną opozycją wobec rządów PiS-u (jak zresztą i całej III RP, której partia Jarosława Kaczyńskiego jest tylko częścią i produktem). A jednak – z różnych względów – nie są i to właśnie różne odpryski ruchu narodowego i Ruchu Narodowego okazują się być szczególnie mało odporne na wciąganie przez formację rządzącą. Winna jest oczywiście od początku błędnie określona agenda ideowo-programowa tych środowisk, sprowadzająca się w istocie do dość płytkiego założenia „chcemy tego samego, co centro-prawica, tylko bardziej i trochę głośniej”. Każe to wyborcom ulegającym patriotycznemu sztafażowi PiS-u widzieć w tej odmianie narodowców w najlepszym razie młodzieżówkę, a w najgorszym nawet bojówkę obozu rządowego, bez żadnej realnej refleksji na temat rzeczywiście występujących, nieprzekraczalnych różnic.

Ruch narodowy (jako nurt, nie tylko jako partia) staje więc dziś przez zasadniczym problemem: czy trzymać się formuły liberalnej, która przyniosła wszak te upragnione kilka miejsc w parlamencie i liczyć, że spodziewany po śmierci Jarosława Kaczyńskiego upadek PiS-u skłoni wyborców do zainteresowania leseferyzmem, poglądami Miltona Friedmana czy nawet Ayn Rand – czy jednak wrócić do/trzymać się programu konsekwentnie endeckiego, będącego alternatywą dla całego paradygmatu partyjno-medialno-socjalekonomicznego III RP tak na polu postulowanego solidaryzmu społecznego, postulatu odbudowy własnej siły gospodarczej i militarnej Polski i oczywiście geopolitycznego realizmu.

Właśnie ostatnią okazją do takiego sformułowania odrębnej wizji Polski narodowej mogłyby być przychodzące wybory prezydenckie, trudno jednak dziś wskazać konkretnego kandydata czy choćby środowisko, które było zdolne wystąpić w nich właśnie z programem Solidarności Narodowej.

Zamiast rozwoju idei narodowej w Polsce – mimo pozornego sukcesu – można więc raczej spodziewać się pewnego zastoju i dalszej dezorientacji, a z czasem może i przejęcia kolejnych form polskiego obozu narodowego przez środowiska zupełnie mu obce. Co bowiem miałoby przeszkodzić np., by podczas nieuchronnego rozpadu PiS-u wodzem polskiego nacjonalizmu nie ogłosił się choćby Antoni Macierewicz?

Narodowcy a sprawa wschodnia

Teoretycznie to, co nawet teraz odróżniać powinno prawicową opozycję parlamentarną od PiS-u – powinna być polityka zagraniczna. Nawet jednak w Konfederacji czynnikiem rozsądku w polityce wschodniej pozostaje raczej Janusz Korwin-Mikke (osamotniony w tym zakresie nawet wśród własnych wyznawców) niż liderzy deklaratywnego Ruchu Narodowego, szalenie wyczuleni na wszelkie oskarżenia o „rosyjską agenturę” w stopniu nie mniejszym niż establishment III RP. W dodatku i JKM, i Grzegorz Braun swoje niekiedy całkiem racjonalne przemyślenia choćby na temat współczesnych relacji z Rosją – mieszają z dogmatycznie ideologicznym myśleniem o przeszłości, co zawsze kończy się z ich strony próbami pouczania Rosjan co w historii ich obszaru geopolitycznego panom polskim posłom nie odpowiada. Oczywiście, to i tak dużo lepiej niż z założenia rusofobiczne zacietrzewienie całej reszty III RP, ale to wciąż nie jest realizm… realny. Najbardziej nawet przyjazne Rosji i Rosjanom polskie środowisko polityczne nie może przecież za Rosjan wygrywać ich historycznych wojen domowych – ani dla Białych, ani dla Czerwonych i najwyższa pora, żebyśmy to w końcu w tym wąskim kręgu ludzi pozbawionych antyrosyjskich uprzedzeń powiedzieli jasno.

Znacznie lepiej prezentuje oczywiście postawa narodowców i to niemal wszystkich ugrupowań i środowisk na odcinku ukraińskim. Chociaż jeszcze kilkanaście lat temu wsparte dolarami starania banderowców o pozyskanie polskich sojuszników, gotowych rozgrzeszyć nacjonalizm ukraiński za Rzeź Wołyńską i inne zbrodnie wydawały się przynosić pewne efekty (od których nie wolne było także kierownictwo Ruchu Narodowego) – o tyle oddolna presja mas sympatyków ostatecznie ukróciła chyba takie zapędy. Polscy narodowcy byli, są i będą przeciw ukraińskiemu nazizmowi i zwłaszcza w tym zakresie można przynajmniej liczyć na choćby próby łapania za ręce wciąż ślepo pro-kijowskich władz w Warszawie. Da to zapewne niewiele dopóki nie rozwiąże się problemów w samym Kijowie i Lwowie (najlepiej wprowadzając do tego ostatniego polskiego wojewodę…), ale może stanowić i punkt oporu przeciw polskiej niesuwerenności, i potencjalną płaszczyznę porozumienia z Rosją, i element odróżniający od PiS-u – no i przede wszystkim będzie w samej swej istocie narodowe, odwołując się do obowiązku państwa polskiego roztaczania opieki nad wszystkimi etnicznymi Polakami niezależnie od ich miejsca zamieszkania i nad całym obszarem polskiego geopolitycznego oddziaływania, obejmującym nasze dawne Kresy Wschodnie.

To także ważna analogia z polskim Świętem Niepodległości. Gdy przed 101 laty Polska odradzała się po latach zaborów – pierwszym miejscem, w którym trzeba było chwycić za broń, by niepodległość wywalczyć, był polski Lwów, a walkę tę toczyła polska młodzież Orlęta Lwowskie przeciw zachodnim Ukraińcom. Może i dziś właśnie w ten sposób uda się nam odbudować naszą własną niepodległość?

Konrad Rękas

Click to rate this post!
[Total: 9 Average: 3.8]
Facebook

5 thoughts on “Rękas: Czas Orląt”

  1. Matuszce Rassiji należałoby zafundować terapię tomahawkami. Prymitywny, barbarzyński kraj – brak wolności słowa, mordy polityczne pomimo braku kary śmierci. PKB per capita $11 947 wobec polskiego $15 629 oraz amerykańskiego $59 495. Jak z wolnością gospodarczą? Index of Economic Freedom 2019:
    – USA (76.8)
    – Poland (67.8)
    – Russia (58.9).

      1. Używał, i jedynie skompromitował się, a kolejne prowokacje islamistów usiłujących oskarżyć legalne władze syryjskie o używanie gazów bojowych przechodzą już bez echa. Pozdrowienia dla wszystkich, którzy jeszcze wierzą w bajki obcinaczy głów i ich mocodawców, że Baszar kogokolwiek w tej wojnie gazował…

      2. Spokojnie, żeby tylko była wola polityczna ze strony USA. ISIS też by załatwili w ciągu kilku dni. Jak widać, takiej woli nie ma. Być może nawet istnienie ISIS jest na rękę USA. A Assadowi należy się solidne manto i to nie za gazowanie, ale za to, że jest socjalistą. Mentalnie ten człowiek jest gdzieś pomiędzy Gierkiem a Łukaszenką. Państwowa forma własności środków produkcji, publiczna edukacja, służba zdrowia, system emerytalny i zasiłki dla nierobów. Poza tym protekcjonizm i interwencjonizm.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *