Ależ oczywiście, że Konwencja Stambulska jest absolutnie niezbędną – gdyż, jak wiadomo, polski kodeks karny nie tylko zezwala, ale nawet zaleca obtłukiwanie się małżonków kablem od prodiża (byle nie tą stroną z prodiżem) i tylko deklaracje międzynarodowe zmieniają ten stan rzeczy! Stąd właśnie tak popularny w (jakże patologicznych wcześniej) polskich małżeństwach stał się okrzyk „Tknij mnie tylko, dziadu ty – to z tym do Stambułu pojadę!„.
Generalnie zaś upór jednych, że jakiś świstek naprawdę zmniejsza(y) przemoc domową – ma mniej więcej taką samą moc, jak wiara drugich w decydującą rolę speckomisji sejmowych dla zwalczania pedofilii.
To są koszta Zachodu
Z jednej strony prawactwo daje się łapać na wszystko, co deklaratywne – bo samo tak lubi i jest to bodaj jedyny język polityki („polityki”), który do tych kręgów dociera. Potwierdzają to także kolejne mikroaferki i tematy zastępcze, w rodzaju nieszczęsnych stanowisk o „strefach wolnych od LGBT”, właśnie używanych skwapliwie do dalszego odzierania Polaków ze złudzeń, że zachodni projekt geopolityczny raz – nie jest ideologiczny, a dwa – przecież miał służyć wyłącznie do „pomagania” i „wyrównywania szans”, a nie stymulowania obrotów gospodarek Niemiec i USA. Jako najbardziej entuzjastyczna kolonia amerykańska w Europie (co potwierdziły kolejne badania), jak również najbardziej wdzięczny za każde zarabiane na nas euro członek Unii Europejskiej – ponosimy teraz jedynie możliwe koszta swojej geopolitycznej przynależności. A hałaśliwe awantury o dokumenty podrzędnego znaczenia, jak rzeczona Konwencja – mają tylko ten oczywisty fakt przysłonić.
Jednocześnie zaś kolejny spór o pietruszkę pasuje też stronie odgórnie pasowanej na… drugą, bo przecież nigdy żaden progresista nie przeczytał żadnego dokumentu, w obronie którego albo przeciw któremu protestuje. Wszak z Konwencją jest dokładnie tak, jak z „piekłem kobiet„. Tak jak wtedy wszystkie były pewne, że chodzi o jakąś PiSowską ustawę, żeby kobiety skrobać szydełkiem i wsadzać do więzień – tak teraz jest powszechnie wiadomym, że się ustawowo nakaże bicie żon w każdą niehandlową niedzielę. Ba, PR-owcom progresywnym układa się to wszystko w znakomitą całość: ciemny chłop (z rzeszowskiego) idzie głosować na PiS, potem wraca pijany za pincet plus i złamanym trzonkiem od łopaty bije żonę (z pewnością zastraszoną lesbijkę o płci społecznej). Inna rzecz, że reszta uczestników tej ganianki jest nie lepsza i też sądzi, że cały czas pociera lampę od znikania lewactwa…
Tymczasem zrozummy wreszcie – to cały czas nie jest mecz, to picipolo do jednej brameczki.
Prawo nie polega na deklar/macjach
A przecież od strony prawnej i ustrojowej to naprawdę jest całkiem proste. Deklaracje międzynarodowe są wyrazem ideologii, a nie aktami stanowiącymi prawo, choćby nawet udawały, że jest inaczej. Prawo międzynarodowe służy sobie do kończenia wojen i rozgraniczania stref połowów, a nie ratowania dzieci, pingwinów i demokracji. W przypadku takim, jak ta nieszczęsna Konwencja problem nie ogranicza się zresztą tylko do treści takich apeli, ale przede wszystkim do ich powszechnej nadprodukcji. Mamy do czynienia z INFLACJĄ różnego typu mniej lub bardziej ostrych zobowiązań, tworzących chmurę pseudo-prawną. Zawodowi dyplomaci i nie gorzej żyjący z tego aktywiści tworzą stosy takich świstków, żeby potem partyjni PR-owcy mieli czym zajmować opinię publiczną.
Ma ktoś pomysły jak lepiej stosować już obowiązujące prawo? To niech je wdroży, zamiast produkować zdewaluowaną makulaturę. Dlatego też wzruszać tylko ramionami można na postawę oj-tam-oj-tam: „Przecież takie deklaracje nie mają znaczenia, skoro nie mają mocy, więc niech tam sobie będą...”. Nie mają znaczenia? Ani mocy? No to tym bardziej SĄ ZBĘDNE. Do kosza z nimi. Ojtający nigdy sobie nie robili porządku w biurkach?
Czy trzeba bowiem wiecznie powtarzać, że prawo nie składa się z deklaracji, tylko ze spisu ograniczeń wolności. Najlepiej i możliwie nielicznych.
Wdzięczność post-Solidarności
Niestety, trudno stwierdzić czy w tym przypadku mamy do czynienia tylko z rytualnym zajmowanie elektoratów wojną pozornie ideologiczną oraz odwracaniem uwagi od rządowej wtopy na szczycie UE. Trudno się bowiem oprzeć niepokojowi, jaki budzi korelacja kolejnej gówno-wojenki – i następnego już po szambobombie pedofilskiej ataku na Kościół katolicki.
Moje związki z hierarchią czy w ogóle z duchowieństwem katolickim są mniej niż żadne, niemniej patrzę i kolejny raz kręcę głową jak osoby i środowiska nawet szczerze, nie tylko deklaratywnie wierzące i konserwatywne – lecą za dzwonkiem jakiejś tam konwencji podczas gdy właśnie demoluje się im nie tylko strukturę, ale i samego ducha Kościoła, najpierw go depedofilując, a teraz znów lustrując.
Cała opowiastka o czekoladkach kardynała Gulbinowicza nie brzmi wprawdzie nawet jak poważny temat, jednak zwiastować może problem sam w sobie fundamentalny. Cóż, ma to swój urok, gdy post-Solidarność, która dostała swój udział we władzy nad Polską właśnie dzięki m.in. rozmowom Episkopatu z SB – tak pięknie odwdzięcza się za swoje miejsce w historii Polski. No bo co ten biedny Kościół sobie myślał, że pozwolą mu zachować jakiś bezpieczny rezerwat wśród wiernego ludu Polan? Bez rozmieszania pedofilią, a teraz i lustracji?
Drodzy księża biskupi, gdyby wszyscy wasi poprzednicy byli tak zapobiegliwi – to z takim pomyślunkiem nie przetrwalibyście 2.000 lat. Kupiliście sobie tylko dodatkowe 30 (bynajmniej nie za bombonierki). Czas się widać rozliczyć…
Albo Zachód – albo chrześcijaństwo
Watykan stając po stronie Zachodu w rywalizacji z Blokiem Sowieckim popełnił fundamentalną, egzystencjalną pomyłkę nie tylko błędnie (?) skalując zagrożenie z obu stron, ale przede wszystkim dowodząc całkowitego niezrozumienia własnego położenia w globalnym układzie sił. Wybierając (?) stronę Kościół katolicki wyrzekł się swego kluczowego atutu – wartości posiadanej tylko w balansie między Blokami. Gdy jedni musieli się z nim liczyć jako ważnym elementem nadbudowy, drudzy zaś doceniali siatkę wpływów wykraczającą poza granice geopolityczne. Watykan pomógł pokonać komunizm – i został sobie sam z liberalizmem. No to teraz ma – od poziomu czekoladek, po anihilację cywilizacyjną.
A myśleli, że lwy to był problem…
Oczywiście, piszę błąd – ale był to najprawdopodobniej po prostu skutek działania agentury.
Komuniści mieli (uzasadnioną) obsesję na punkcie zewnętrznej infiltracji – tropili ją i tępili jednak nie tam, gdzie potrzeba: we własnych szeregach, armii, gospodarce. A powinni byli pilnować seminariów… Dla Kościoła byłoby dużo zabawniejsze – i oczyszczające ustalenie kto w jego ramach uzyskał wpływy jako agent CIA, Wall, Street etc. Sęk w tym, że przecież ta ekipa nadal chyba stanowi czołówkę kościelną…I nie mówimy bynajmniej (tylko) o Polsce.
Być może zresztą na obronę jest już za późno. Zbyt wiele pól odpuszczono (zwłaszcza w polskiej polityce), do zbyt głębokiej defensywy Kościół przeszedł już na forum globalnym, by ratować akurat swoje polskie stadko, którego pasterze liczyli na drapane przy obozie politycznym sprzedającym ich właśnie bez wahania swoim prawdziwym mocodawcom. Postawiono na zwycięstwo Zachodu – a na Zachodzie nie ma miejsca nawet na koegzystencję chrześcijaństwa z progresywno-liberalnym systemem (anty)wartości.
Nie miejmy bowiem złudzeń. Za jedną dyskusję o jakimś stambulskim świstku dla naiwnych – elity III RP przehandlują po cichu całe polskie chrześcijaństwo, tradycję i wartości etyczne. A naiwni i/lub kupieni będą tylko podpisywać kolejne Apele Środowisk Patriotycznych, Narodowych i Chrześcijańskich wyrażające jednoznaczne poparcie dla rządu, prezydenta i imiennie ministra Ziobro w podzięce, że znowu nas ratują. Nazwiska będzie można już przepisywać z apelu na apel.
W końcu, gdy się już zostało podającym piłkę w meczu picipolo – to zostaje latać wokół jedynej, małej brameczki…
Konrad Rękas
Kto puścił ten obrzydliwy bełkot?
Panie Konradzie, cała ta konwencjach to w temat zastępczy na okres wakacji.
O wiele bardziej byłbym wdzięczny za Pański komentarz odnośnie niespokojnej sytuacji u naszych wschodnich sąsiadów. Jak Pan ocenia aresztowanie 32 wagnerowców pod Mińskiem w kontekście przedwyborczym?
Panie Konradzie, Panowie Redaktorzy, do tamtejszych wyborów prezydenckich został tydzień. Dlaczego cisza w eterze w tym temacie?
Ruska monarchia + chiński kapitalizm = Prawica.
Amerykańska d***kracja + eurosocjalizm = Lewica.
Cóż, Łukaszenko posługuje się rosyjskim straszakiem, żeby zaszantażować i sparaliżować Zachód. Bo skoro Kreml chce obalić białoruskiego prezydenta – to przecież obowiązkiem Zachodu jest go ratować, a nie zwyczajowo wspierać mińskich majdaniarzy!
Wrzutka jest sprytna, bo wprawdzie Moskwa niczego takiego nie czyni (a jeśli nawet prywatne firmy rosyjskie miały jakieś anse do Baćki – to zostały z nich dość radykalnie wyleczone), ale Zachód nie bardzo ma wyjście niż kontynuować swoją narrację o wszechobecnych „zielonych ludzikach”. Czy tym manewrem jednak Aleksander Grigorjewicz nie pogorszy swoich długofalowych relacji z wpływowymi rosyjskimi ośrodkami (w końcu wagnerowcy dokądś jechali…) – to się dopiero okaże.
Na razie jednak zręczność Baćki, który jest wszak prezydentem białoruskim, a nie rosyjskim – budzić musi uznanie.