Podchodząc bez typowego polskiego kibicostwa do amerykańskich wyborów prezydenckich i tak warto zauważyć ciekawostkę: słabością Hillary Clinton wydaje się być to, co teoretycznie jest jej przewagą, podczas gdy siłę Trumpowi daje jego pewien dość oczywisty brak.
Mianowicie Clinton bez wątpienia jest polityczną profesjonalistką, sprawną i dobrze przygotowaną na potrzeby amerykańskiego show wyborczego. Z jednej strony to bardzo wzmacnia jej przekaz do określonej kategorii wyborców, którzy takiego produktu właśnie oczekują. To amerykańska odmiana „normalsów”, znanych i z Polski, którzy łykna każdą, nawet szkodliwą dla nich bzdurę, byle była podana w odpowiednio autorytatywnym i eksperckim tonie (przykładem, który wrył mi się w pamięć dla zilustrowania takiej postawy na rodzimym podwórku był telewizyjny wywiad rzecznika Orlen-u, jeszcze z czasów quasi-monopolu tego podmiotu, który dowodził, że „w związku z obniżką cen ropy na rynkach światowych – zmuszeni jesteśmy… podnieść ceny paliwa”. – Tak, to brzmi logicznie… – przytakiwal prezenter a z nim miliony normalsów, bo przecież tezę postawił W TELEWIZJI gość z teczką i w garniturze, wiec MUSIAŁA być prawdziwa).
Są zatem ludzie, którzy naprawdę wierzą, że Janusz Palikot nie jest aroganckim ignorantem, Andrzej Olechowski pustym narcyzem, Radek Sikorski bezmyślnym narkomanem, a Aleksander Kwaśniewski prymitywnym pijaczkiem. Odpowiednicy takich wyborców w USA chcą właśnie PROFESJONALIZMU, który u innych zapala jednak czerwoną lampkę: uwaga, produkt sztuczny, oznakować niczym GMO!
Takiemu elektoratowi może spodobać się chaotycznosc Trumpa, fakt, że jest sprymitywizowaną na potrzeby amerykańskie wersją Leppera (choć w przeciwieństwie do śp. lidera Samoobrony ma problem z elementarna dyscypliną umysłową), a najbardziej z polskich polityków przypomina chyba Wałęsę z czasów, gdy establishment podsuwał go sfrustrowanemu społeczeństwu jako rzekomo poza-systemowa alternatywę (tak, tak – naprawdę to działało!).
Jak słusznie zauważył choćby JKM – takie specyficzne nastawienie wyborców mylących nieprofesjonalizm przekazu ze szczerością i autentyzmem – w Polsce było widoczne choćby podczas pamiętnego spotkania M. F. Rakowskiego ze stoczniowcami, podczas którego przyszły premier dosłownie zmiótł Wałęsę – a rodzimi pre-trumpolodzy przysięgliby, że było na odwrót (podobna sytuacja zachodziła i np. podczas zorganizowanej u zarania III RP pyskówki pierwszego aferzysty nowych czasów, Lecha Grobelnego z ówczesnym szefem NBP, prof. Baką i w wielu, wielu innych przypadkach). Ostatecznie bowiem w polityce nie ma przecież czegoś takiego jak prawda (nawet formalna), są tylko subiektywne jej wrażenia… Całą sprawę rozstrzyga zatem kogo w danym momencie jest więcej: zwolenników g…a w profesjonalnej pazłotce, czy takiego samego odchodu, ale dumnie upozowanego na „produkt naturalny”.
Właściwie Hillary Clinton do pełnego sukcesu – na razie jednak tylko w debatach, brakuje jedynie jednej umiejętności, która np. posiadał jej przyglupi poza tym mąż i którą emanuje również obecny gospodarz Białego Domu. Chodzi o wyuczony „pełen luz”, „naturalność”, sprzedawaną na milionowych „nieupozowanych zdjęciach” czy w „spontanicznych żartach” i „dystansie do siebie”. Bodaj od czasów Kennedy’ego bez takich sztuczek właściwie nie ma amerykańskiego show wyborczego, zaś czochranie się z psami, kochanie dzieci, fałszowanie piosenek i obowiązkowe kawały na własny temat są nieodzownym dodatkiem zwłaszcza do wspomnianego pseudo-profesjonalizmu. Az dziw przy tym jak wiele osób daje się nabrać, nawet watpiacy w TV-autorytety – dają się podejść od tej strony i nabierają na tak prymitywna sztuczkę („mówcie co chcecie, ale to jednak fajny gość musi być…! „Nie każdy by się na to zdobył…” i tym podobne objawy wyborczego wyłączenia mózgu). Na podwórku polskim metodę taką z powodzeniem stosuje np. Donald Tusk. Tymczasem problemem Hillary Clinton pozostaje, że swym urokiem osobistym, ciepłem i sympatycznością- dorównuje raczej Jarosławowi Kaczyńskiemu…
Amerykanie mają więc wybór między swoją odmianą Kaczyńskiego, a własnym Wałęsą, a zatem nie ma im co zazdrościć ani tańszego paliwa, ani lodów w 500 smakach. Ani – tym bardziej – pozornej wyborczej, prezydenckiej alternatywy…
Konrad Rękas