Sebastian Bachmura: Krajobraz po bitwie

Podejmując się tematyki nadchodzących wyborów byłoby niekonsekwencją w działaniu oraz nieuczciwością wobec Czytelników nie dopisać tych paru słów epilogu, choć piszę te słowa zaledwie kilka godzin po ogłoszeniu wyników przez PKW (a zatem ogólny zarys sytuacji już mamy).

Trudno mi nie kryć zadowolenia z wyniku, biorąc pod uwagę, że zarówno moje oczekiwania odnośnie układu sił w Sejmie spełniły się, jak również pierwszy raz w mojej nie tak długiej historii głosowań partia jak i kandydat, którego zdecydowałem się wesprzeć najprawdopodobniej uzyskali swoje miejsce w parlamencie.

Pomijając jednak w tym momencie moje osobiste odczucia należy spojrzeć na kilka faktów. Bez wątpienia niedosyt może czuć PiS wraz z satelitami, któremu marzyła się większość konstytucyjna, a udało się w przybliżeniu jedynie utrzymać stan posiadania w Sejmie. PSL, które raczej walczyło w „strefie spadkowej” odnotowało przyzwoity wynik, który pozwala im stworzyć merytoryczną opozycję na lewo od PiS, jeśli tylko będą na tyle rozsądni, by to zrobić. Konfederacja, która odniosła zdecydowany sukces w momencie, kiedy było to najbardziej potrzebne również może czuć się zdecydowanym zwycięzcą, tak jak lewica, która wróciła do Sejmu odświeżona, odmłodzona i jak się może okazać w przyszłości, niebezpieczna. A to z tego powodu, że największym przegranym zostaje bezsprzecznie Koalicja Obywatelska, która objawiła w pełnej krasie nijakość liberalizmu, nie mając ani sensowej oferty, która mogłaby przyciągnąć kogoś poza dotychczasowym betonem cierpiącym na zawyżone poczucie własnej wartości, ani wiarygodności, która pozwoliłaby przekonać do siebie ewentualnych niezdecydowanych.

Koalicję najprawdopodobniej czeka równia pochyła w głąb politycznego niebytu i w zasadzie wszystko byłoby dobrze, gdyby nie to, że przedtem liberałowie zdążyli rozbudzić ultraliberalne tendencje po lewej stronie sceny politycznej, rozpętując antykatolicką nagonkę i uderzając w i tak już pokruszone fundamenty moralne narodu konstytuujące ład społeczny w naszym kraju. Beneficjentem tego tlącego się zarzewia rewolucji będzie z całą pewnością Lewica, która już nie dla wyborczych korzyści, ale z ideologicznym zapałem poniesie dalej „płomień rewolucji”. Dlatego też trudno nie zmartwić się nazbyt dobrym wynikiem tej formacji, który może zwiastować nową siłę w opozycji, zdolną zastąpić skompromitowanych liberałów swoją socjalliberalną wizją „miękkiego totalitaryzmu” w stylu zachodnioeuropejskim. O ile Prawo i Sprawiedliwość, czując zagrożenie z prawej strony nie zdecyduje się stawić oporu dalszej westernizacji naszego społeczeństwa, to przy następnych wyborach możemy mieć z lewicą poważny problem gdy okaże się, że zradykalizowanych zwolenników opozycji nie da się już przeciągnąć w kierunku centrum, ani tym bardziej na prawo.

Osobną kwestią pozostają wybory do Senatu, które PiS de facto przegrał zdobywając 48 miejsc, podczas gdy, co oczywiste, potrzebował 51. Oznaczać to może jednak pozytywną rolę Senatu, który ma szansę pełnić rolę rzeczywistej „izby refleksji”, jak się go zwykło nazywać, jeśli tylko znajdzie się w opozycji siła gotowa na merytoryczną pracę – a tak się właśnie składa, że PSL zdobył 3 mandaty, które bardzo by w tej sytuacji przydały się partii rządzącej. Najbardziej oczywiste w tej sytuacji stają się trzy sytuacje: albo PiS pozyska brakujące 3 mandaty spośród pozostałych kandydatów (trzeba pamiętać, że również kilku niezależnych kandydatów wygrało w swoich okręgach), albo PSL zdecyduje się na rolę merytorycznej opozycji, w ten sposób warunkowo umożliwiając przegłosowywanie przynajmniej części ustaw przez Senat bez ich zwracania do Sejmu, albo wreszcie opozycja całkowicie zablokuje działanie Senatu zwracając wszystkie ustawy bez wyjątku do Sejmu, zmuszając PiS do szukania innego modus vivendi w izbie niższej, niż opieranie się na własnych jedynie posłach, jeśli będą chcieli skutecznie odrzucić senackie weto.

Ten ostatni scenariusz uważam za najmniej prawdopodobny uznając, że przy całej swej zaburzonej percepcji rzeczywistości opozycja nie jest w stanie nie dostrzec, że taki plan byłby strzałem samobójczym i w dłuższej perspektywie obróciłby się przeciw nim w sposobie postrzegania przez własny elektorat. Natomiast drugi scenariusz jest o tyle interesujący, że pozostawia nadzieję na powstrzymanie zapędów rządu do przepychania nogą przez cały proces legislacyjny kolejnych pisanych na kolanie „reform”, które wpisują się w od lat przyjęty w naszej polityce trend uchwalania nieprzemyślanego prawa, które w konsekwencji nie spełnia oczekiwań, a często również jest wadliwie skonstruowane. Naturalnie, wariant pierwszy pozostaje tym, którego próbę PiS podejmie na początku i dopiero jego powodzenie zadecyduje o ewentualnych kolejnych opcjach.

Koniec końców nie pokładam zbytnich nadziei na lepszą jakość w polityce PiS-u, a jeszcze mniejsze nadzieje mam na jakiekolwiek sensowne ruchy ze strony głównej opozycji. Swoje oczekiwania kieruję tu w stronę Konfederacji i PSL-u, które mają okazję nakierować PiS na odpowiednie tory, a dzięki przesunięciu debaty publicznej w prawą stronę zmarginalizować rosnące zagrożenie ze strony lewicy.

Sebastian Bachmura

Click to rate this post!
[Total: 11 Average: 4]
Facebook

3 thoughts on “Sebastian Bachmura: Krajobraz po bitwie”

  1. Przypominam tylko, że cały ten PO-PiS to bardziej wypadek przy pracy. Wcześniej scena polityczna dzieliła się na komuchów, solidaruchów i UW-oli. Ta ostatnia formacja była najsłabsza, co mniej więcej odpowiada zachodnim podziałom na socjaldemokratów, chadeków i liberałów. Z tej trójki liberałowie najczęściej są najsłabsi (Niemcy, UK, Parlament Europejski) a jeśli wchodzą w koalicje, to głównie z chadecją. U nas też tak było, gdy UW była przystawką do solidaruchów. Możliwe, że to wszystko wróci do normy – zwłaszcza, że bardziej zaawansowane sondaże wskazują na zanik przepływów elektoratu pomiędzy PiSem i antyPiSem. Wierzganie w wykonaniu PO, czy SLD powoduje, że elektorat przepływa jedynie pomiędzy partiami opozycji, czyli jest to podgrzanie się i kiszenie we własnym smrodzie, skoro są to sojusznicy.

  2. Wynik Konfederacji nie jest sukcesem. Co prawda, w sytuacji kiedy co do pewnych zagadnień istnieje konsensus, aby je przemilczać można liczyć tylko na Konfederację. Z drugiej strony tylko wynik uniemożliwiający największym stworzenie samodzielnie rządu byłby sukcesem. Co do przyszłości Konfederacji to czy może istnieć siła składająca się z dwóch niekoniecznie sprzęgniętych koni?

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *