Tablicowa propaganda za miliardy

Tablice informacyjne przy inwestycjach współfinansowanych przez unijnych podatników muszą być przymusowo stawiane, co zawarte jest już w umowie beneficjenta o dotację unijną. Jaki jest cel stawiania unijnych tablic informacyjnych, które szpecą tak rzekomo chroniony przez euro urzędasów krajobraz? Wyłącznie propagandowy. Mało tego, śmiem twierdzić, że cały system dotacyjny służy głównie celom propagandowym i urzędnikom w Brukseli absolutnie nie zależy na inwestycjach, które realizowane są z unijnych funduszy, lecz właśnie na tym, by tysiące tablic spełniało swój propagandowy cel. Przeciętny Kowalski widzi taką tablicę i myśli: „Dobrze, że jesteśmy w tej Unii Europejskiej, bo to dzięki niej buduje się i remontuje drogi, skrzyżowania, szpitale, uczelnie, centra kultury, infrastrukturę komunalną, centra miast czy przygotowuje tereny pod inwestycje”. Kowalski nie widzi czego innego, o czym poniżej.

 

Unia nie zarabia

Należy podkreślić, że na każdej z tych propagandowych tablic informacyjnych widnieje fundamentalne kłamstwo. Mianowicie to nie Unia Europejska współfinansuje różne projekty, bo Unia nie ma fabryk ani nie dostarcza żadnych usług na rynku, czyli nie zarabia. Oznacza to, że nie posiada własnych pieniędzy. Fundusze wydawane przez urzędników z Brukseli zostały ciężko zarobione przez mieszkających w unijnych krajach członkowskich podatników, w tym w znacznej części Polaków (między innymi składka unijna), a następnie pod przymusem zabrane im w formie haraczu podatkowego.

Zarówno w stacjach telewizyjnych, jak i radiowych trwa kampania propagandowa na temat funduszy europejskich. „Mogłeś tego nie zauważyć” – słyszymy. Doprawdy trudno byłoby nie zauważyć tych tysięcy tablic propagandowych – trzeba by nie wychodzić chyba w ogóle z domu. Niedługo po otwarciu lodówki też zobaczymy tablicę informacyjną, że Unia współfinansuje lód w zamrażarce. Problem leży gdzie indziej. Te wszystkie tablice są wszędzie widoczne, a nie widać czego innego. Nie widać, ile pieniędzy państwa członkowskie zabrały swoim podatnikom, aby unijni urzędnicy mogli łatwą ręką rozdawać te miliardy euro. Nie widać tego, że w ten sposób okradziono z pracy mieszkającego na terenie Unii Europejskiej podatnika. Nie widać, miejsc pracy, które nie powstały, bo przedsiębiorcy musieli zapłacić większy podatek ku uciesze socjalistów z Brukseli. Dlaczego na tablicach propagandowych nie ma informacji, jakie koszty poniósł najpierw unijny podatnik z państwa-darczyńcy, by przekazać miliardy urzędnikom, a potem unijny podatnik z państwa-odbiorcy unijnych dotacji, aby współfinansować te wszystkie często niepotrzebne projekty?

 

85% dofinansowania?

Na dodatek dane na tablicach informujących o wysokości unijnego dofinansowania najzwyczajniej w świecie często mijają się z prawdą z jeszcze jednego powodu. – Normą w realizacji projektów dofinansowanych ze środków europejskich (zarówno w Polsce, jak w innych krajach UE) jest rozbieżność kwot przyznawanego dofinansowania w momencie złożenia wniosku o dofinansowanie oraz w momencie zakończenia realizacji projektu. Wynika to z wielu przesłanek, takich jak np. rozstrzygnięcia postępowań przetargowych, zmiany do dokumentacji projektowej, itp. – mówi „Najwyższemu Czasowi!” Monika Paulina Żukowska, podinspektor z Centrum Komunikacji Społecznej Urzędu Miasta Stołecznego Warszawy. – Jednocześnie w niektórych projektach zdarzają się przypadki obniżenia poziomu dofinansowania. O ile wystąpią, tego typu pomniejszenia wynoszą najczęściej nie więcej niż kilka procent wartości dofinansowania, często są to wartości mniejsze niż 1 proc. Główną przyczyną zwrotów bywają kwestie związane ze stosowaniem procedur udzielania zamówień publicznych, wynikające często z niedostosowania prawa krajowego do przepisów unijnych bądź interpretowaniem w sposób bardziej restrykcyjny tych przepisów niż w przypadku przedsięwzięć realizowanych ze środków krajowych. Sytuacje pomniejszenia dotacji obejmowały m.in. wątpliwości związane z wyborem wykonawcy lub też powstanie dochodu w trakcie realizacji projektu (w przypadku projektów inwestycyjnych np. sprzedaż części wybudowanej infrastruktury). To właśnie ten mechanizm jest przyczyną rozbieżności pomiędzy powszechnym odbiorem wysokości grantów unijnych („UE daje 85%”) a realnym poziomem dofinansowania, który otrzymuje beneficjent środków europejskich – wyjaśnia Żukowska.Zresztą co z tego, że Unia Europejska wyda nawet 85 procent na jakąś prowadzoną przez urzędników inwestycję, skoro potem trzeba ją będzie utrzymywać już z własnych pieniędzy. Budowana właśnie nowa siedziba Muzeum Śląskiego w Katowicach otrzymała współfinansowanie z Brukseli na poziomie 85 procent tzw. kosztów kwalifikowanych, czyli 225 mln zł. W stosunku jednak do rzeczywistych kosztów inwestycji (324 mln zł) unijne współfinansowanie wyniesie już niecałe 70 procent. Niestety Unia nie będzie współpłaciła za utrzymanie tego olbrzymiego molocha – zapłacą lokalni podatnicy. Podobne problemy ma choćby stadion we Wrocławiu. Jego budowa na Euro 2012 nie była – co prawda – współfinansowana z pieniędzy unijnych, ale urzędnicy nie potrafią zorganizować ani jednej imprezy, która by wyszła na zero, nie mówiąc o jakimkolwiek zysku dla miasta. Do październikowego meczu piłkarskiego Brazylia – Japonia wrocławscy podatnicy dopłacili 800 tys. zł. Wcześniej na turnieju piłkarskim Polish Masters i koncercie zespołu Queen Wrocław stracił łącznie około 10 mln zł, a na walce bokserskiej Tomasza Adamka z Witalijem Kliczką, koncercie Georga Michaela i pokazie Monster Jam – łącznie 1,4 mln zł. Fakt jest taki, że stadiony wybudowane na Euro 2012 przynoszą straty, kiedy stoją puste, ale jeszcze większe koszty generują, gdy samorządowcy organizują na nich imprezy. Taka sama jest sytuacja w przypadku tysięcy inwestycji, realizowanych przez urzędników za unijne pieniądze, o których nikt nie myśli przyszłościowo. A potem samorządowe długi przekraczają ustawowe limity.

 

Unia dotuje… odchody słonia

Ale Unia Europejska dotuje jeszcze ciekawsze projekty. Na początku tego roku Jeroen Van Dam, holenderski „artysta”, otrzymał grant w wysokości 96 tys. euro na „dzieło sztuki” składające się z zardzewiałej beczki, w której umieścił… odchody słonia. Fakt ten z oburzeniem skrytykował Georgios Koumoutsakos, grecki europarlamentarzysta, mówiąc, że Unia zmusza Grecję do ogromnych cięć wydatków, a jednocześnie wydaje znaczne fundusze na takie „dzieła”, jak „Recyclution”, na dodatek w krajach, gdzie kryzys nie jest tak dotkliwy. To Unia Europejska finansuje też projekty edukacyjne i szkoleniowe, na które nie ma chętnych, zakup drogowych fotoradarów (które podobnie jak unijne tablice informacyjne czy ekrany dźwiękoszczelne przy drogach szpecą krajobraz polskich miast i wsi) czy kampanię społeczną, której celem jest zmiana nastawienia Polaków do mniejszości romskiej.

Ostatnio brytyjski „Sunday Telegraph” opublikował listę wątpliwych przedsięwzięć, zrealizowanych z funduszy unijnych. Unijni podatnicy, w ramach programów strukturalnych, ufundowali między innymi budowę ogrodu botanicznego we Francji (ponad 16 mln euro dotacji), biblijny ogród w Muszynie (ponad 2,5 mln zł) czy organizację festiwalu muzycznego na Gwadelupie (Karaiby). Jeden z unijnych dokumentów stwierdza, że w 121 programach dotacyjnych istnieją ryzykowne płatności o łącznej kwocie ponad 5 mld euro z uwagi na fakt, że pieniądze mogły nie zostać wydane jak należy. – Fundusze strukturalne są niecelowe i gospodarczo nieracjonalne – powiedział Paweł Swidlicki z brytyjskiego think tanku Open Europe. – Należy ustalić jasne powiązanie pomiędzy wydatkami i ich skutkami, aby uniknąć aktualnej sytuacji, kiedy pieniądze często są wydawane na projekty, które mają minimalnie pozytywne albo nawet negatywne rezultaty – dodał.

Wbrew twierdzeniom premiera Donalda Tuska, który uważa, że wspólny budżet jest niezbędny do istnienia Unii Europejskiej, w rzeczywistości unijny budżet jest kulą u nogi państw członkowskich. I to zarówno tych, które oficjalnie są płatnikami netto, jak i tych, które są rzekomo odbiorcami pomocy netto. Tak naprawdę bowiem do otrzymywania unijnych dotacji trzeba tyle dokładać, że wszystkie państwa są płatnikami netto, tucząc przy okazji armię biurokratów zarówno w Brukseli, jak i w krajach członkowskich. Wiele gmin w Polsce jest już tak bardzo zadłużonych, że nie stać na dalsze branie kredytów tylko po to, by współfinansować wykorzystywanie unijnych dotacji. Na dodatek w tym roku po raz osiemnasty z rzędu Europejski Trybunał Obrachunkowy nie zatwierdził unijnego budżetu (tym razem za rok 2011). Oznacza to, że aż 5 mld euro (3,9 proc. budżetu) zostało wydane niezgodnie z przepisami (w 2010 roku – „tylko” 3,7 proc. budżetu). Dlatego początkiem uzdrowienia unijnych gospodarek powinna być właśnie likwidacja unijnego budżetu, a tym samym możliwości korupcyjnych i unijnych dotacji do wszystkiego i niczego.

W ciągu siedmiu lat ostatniej perspektywy budżetowej (2007-2013) Unia Europejska, której łączny budżet wyniósł 864,3 mld euro, zabrała każdemu mieszkańcowi średnio 1722 euro, a każdemu z 223 milionów pracujących – 3876 euro. W nowej perspektywie finansowej na lata 2014-20, według propozycji Komisji Europejskiej, budżet Unii mimo kryzysu ma być jeszcze większy i ma wynieść ponad 1033 mld euro. Oznacza to obciążenie przeciętnego mieszkańca Unii kwotą 2058 euro, a przeciętnego unijnego pracownika – sumą 4633 euro. A co gorsza, można przepowiedzieć, iż tylko kwestią czasu jest to, że unijny budżet będzie wkrótce musiał być uzupełniany kredytami od światowej finansjery.

W latach 2004-2013 łączna składka Polski płacona do Brukseli wyniosła około 124,2 mld zł. Na każdego Polska, w tym nawet nowo narodzonego niemowlaka, przypada 3268 zł. Z kolei w przeliczeniu na każdą z 16 milinów pracujących osób (bo tylko one tworzą jakikolwiek pieniądz swoją pracą) jest to spora kwota 7762 zł. W nowej perspektywie finansowej 2014-2020 premier Donald Tusk chce uzyskać z Unii Europejskiej 300 mld zł. Nie mówi się jednak o tym, że składka unijna Polski w tym czasie wyniesie szacunkowo co najmniej 150 mld zł (ostre negocjacje budżetowe trwają). Oznacza to, że na przeciętnego mieszkańca Polski i na przeciętnego pracownika przypadnie jeszcze większa kwota do zapłacenia.

Niniejszy artykuł został opublikowany w nr 48 tygodnika “Najwyższy CZAS!” z 2012 r.

Źródło: wym-1355257619476

M.G. 

Click to rate this post!
[Total: 0 Average: 0]
Facebook

0 thoughts on “Tablicowa propaganda za miliardy”

  1. UE wprowadziła tą swoją „pozytywną propagandę” i posługuje się nią prawie na każdym kroku. Teraz jeszcze ta kampania w mediach,żeby ktoś przypadkiem nie zapomniał. Niestety, póki co jest to w Polsce całkiem skuteczne, przynajmniej patrząc na ogół Polaków. Co do tych reklam w telewizji – ciekawe czy komukolwiek zadziała mechanizm obrzydzenia, gdy po raz kolejny dzień w dzień widzi ten sam materiał o jednoznacznym przesłaniu? Przeciętny człowiek lubi być urabiany?

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *