Wielomski: Kurdowie, czyli lekcja realizmu politycznego

Zajmijmy się dziś polityką międzynarodową, a konkretnie Bliskim Wschodem. Oto Amerykanie sprzedali Turkom swojego najwierniejszego militarnego sojusznika: Kurdów. Donald Trump kpiarsko oświadczył: „Kurdowie walczą o swoją ziemię. Jak ktoś napisał dzisiaj w bardzo rozbudowanym artykule, nie pomogli nam na przykład w Normandii. Wymienili różne bitwy. Oni tam są po to, by nam pomóc ze swoimi terenami, a to co innego”. W tym czasie tureckie siły lotnicze i naziemne prowadzą frontalny atak na kurdyjskie oddziały. Turcja ma jedną z największych i najnowocześniejszych armii świata. Wynik konfrontacji jest z góry przesądzony. Kurdyjska armia zostanie szybko zmiażdżona.

Warto podkreślić, że w toczących się zmaganiach w Syrii to Kurdowie stanowili podstawę pro-amerykańskich sił naziemnych. Amerykanie nie mieli najmniejszej ochoty walczyć z Asadem i ryzykować życiem swoich piechociarzy, więc wpadli na logiczny pomysł, że wesprą Kurdów, dostarczą im nowoczesną broń ręczną i roztoczą parasol lotniczy. Lotnictwo amerykańskie będzie rzucać bomby, a Kurdowie poniosą straty w ludziach. W zamian obiecywano im bliżej nieokreślone państwo, quasi państwo, a w najgorszym wypadku autonomię w ramach przyszłej „demokratycznej” Syrii (czytaj: rządzonej przez amerykańską agenturę).

Ale sprawy potoczyły się inaczej. Dzięki katechonicznemu wsparciu rosyjskiemu Asad faktycznie wygrał wojnę. Siły islamskich fanatyków zostały zepchnięte do ostatnich punktów obrony i ich los jest przesądzony. Nie mógł jedynie zaatakować Kurdów i unicestwić ostatniego regionu rebelii, ponieważ ci posiadali nad sobą parasol ochronny amerykańskiego lotnictwa. To znaczyło, że niezależnie od Damaszku poczynało powstawać, zrazu nieformalnie, pseudo-państwo kurdyjskie. A miliony Kurdów mieszkają też w Iraku, nieco mniej w Iranie, a najwięcej w Turcji. Syryjskie państwo kurdyjskie było naturalnym kandydatem na kurdyjski Piemont. Równocześnie stosunki turecko-amerykańskie były coraz gorsze, szczególnie po niedanym zamachu stanu w Ankarze, jak się zdaje, od A do Z zmontowanym przez CIA. Członkostwo Turcji w NATO zachwiało się, Ankara zbliżała się coraz bardziej do Moskwy, kupiła od niej zestawy przeciwlotnicze S-400, w miejsce amerykańskich Patriotów. Erdogan znakomicie zagrał kartą rosyjską, po czym postawił Waszyngton przed wyborem: albo Turcja, albo Kurdowie.

Waszyngton musiał wybrać pomiędzy wielkim a wierzgającym sojusznikiem w Ankarze, a małym i całkowicie podporządkowanym w syryjskim Kurdystanie. I wybrał, oświadczając, że skoro Kurdowie nie pomogli Amerykanom w 1944 roku w czasie lądowania w Normandii, to dziś Stany Zjednoczone opuszczają kurdyjskiego sojusznika. Cóż lekcja Realpolitik. Decyzja Donalda Trumpa jest strategicznie słuszna. Mógł sobie jedynie darować drwiny o Normandii i Kurdach. Nie jestem zwolennikiem opcji kurdyjskiej, także rozumuję o polityce w kategoriach racji stanu, a nie „ideowych”, ale nawet dla takiego politycznego makiawelisty i cynika jak ja – tak mnie oceniają niektórzy moi znajomi i Czytelnicy – to szyderstwo ze sprzedanego sojusznika zabrzmiało obrzydliwe. Równie dobrze Trump mógł powiedzieć, że Kurdowie nie pomogli anglosaskim osadnikom w walce z Apaczami w XIX wieku. Oto mamy nową Jałtę, która zadecydowała o sprawie kurdyjskiej. Zapewne na całe dziesięciolecia.

Przehandlowanie Kurdów, których nadzieje na niepodległe państwo właśnie brutalnie zburzono, stanowi ciekawy przedmiot do analizy i dla polskich elit politycznych, choć nie posądzam ich już o zdolność do racjonalnego analizowania polityki międzynarodowej. Są zbyt ogłupiałe w swojej prymitywnej fascynacji Stanami Zjednoczonymi, zbyt nafaszerowane przez atlantyckie ośrodki wpływu (a zapewne i agenturę), aby z doświadczenia kurdyjskiego wyciągnąć jakiekolwiek wnioski. A te narzucają się same.

Wystarczy przeczytać, dostępną on-line, współczesną doktrynę bezpieczeństwa Stanów Zjednoczonych, podpisaną przez Donalda Trumpa. Czytamy tutaj, że wrogiem nr 1 Waszyngtonu są Chiny. To one zagrażają „demokracji” budując swoją potęgę ekonomiczną i proponując przeciągnąć do Europy Zachodniej Nowy Jedwabny Szlak (NJS). Krótkie spojrzenie na mapę wystarcza, aby skonstatować, że NJS jest niemożliwy bez zgody Rosji, bez jego przeciągnięcia przez Syberię lub republiki środkowo-azjatyckie, które kiedyś należały do ZSRR, a gdzie Moskwa zachowała znaczące wpływy, i południową Rosję. I aby zablokować NJS Waszyngton musi kupić Rosją. Musi, bo inaczej NJS powstanie i handel chiński osiągnie przewagę nad amerykańskim w Europie. Po realizacji tego projektu USA staną się wyspą znajdującą się poza zjednoczoną Eurazją, stanowiącą środek świata. I aby zablokować NJS Waszyngton musi kupić poparcie Rosji, aby ta zablokowała projekt na swoim terytorium.

Czego w zamian zażąda Rosja? Nie wiem. Zapewne realizacji postulatów sformułowanych już wiele lat temu w tzw. Doktrynie Miedwiediewa, czyli dominacji nad terenami poradzieckimi zamieszkałymi przez mniejszość rosyjską, czyli wycofania się USA z poparcia dla Ukrainy i, ewentualnie, krajów nadbałtyckich. A jeśli Moskwa zażąda odwrócenia się Amerykanów od całej Europy środkowo-wschodniej?

W mojej ocenie zablokowanie projektu NJS nie będzie miało dla USA zbyt wysokiej ceny. I dziś dowiedzieliśmy się w jaki sposób ogłosi to światu Donald Trump lub jego następca w Białym Domu. Mniej więcej powie to tak: „Polacy walczą o swoją ziemię. Jak ktoś napisał dzisiaj w bardzo rozbudowanym artykule, nie pomogli nam na przykład w wojnie z Hiszpanią o Puerto Rico i Kubę. Wymienili różne bitwy. Oni tam są po to, by nam pomóc ze swoimi terenami, a to co innego”. Tak kończy się polityka jednowektorowa, gdy państwo stawia karty tylko na jednego sojusznika.

Adam Wielomski

Click to rate this post!
[Total: 26 Average: 4.8]
Facebook

5 thoughts on “Wielomski: Kurdowie, czyli lekcja realizmu politycznego”

  1. Myślałem że to o Kurdach w Normandii to jakiś mit, albo przekręcone słowa. Poczucia smaku to jednak brak Amerykanom.

    1. Słowa o Normandii to nie mit ale całość wypowiedzi została całkowicie zmanipulowana ponieważ Trump powołał sięna artykół autorstwa konserwatywnego Kurta Schlichtera. Materiał zawierał odniesienia do Kurdów i Normandii, ale o wiele szersze i z innymi naciskami: „Kurdowie pomogli zniszczyć Państwo Islamskie, to prawda. Prawdą jest również to, że Kurdowie i tak walczyliby z dżihadystami, ponieważ psychokalifat był tuż obok” – napisał. „Bądźmy szczery, Kurdowie nie pojawili się w Normandii, w bitwie o Inczon, w oblężeniu Khe Sanh, w Kandaharze”. Trump tłumaczył też dziennikarzom, że Stany Zjednoczone przeznaczyły „ogromne sumy pieniędzy” na pomoc Kurdom w zakupie amunicji i broni. To oczywiście nie zmienia wymowy tekstu prof. Wielomskiego, ale pokazuje, że nawet on dał się złapać na słowa o Normandii, podczas gdy, tam głównie chodziło o bardziej współczesną współpracę. Ważne są też słowa Trumpa o całej polityce dt. Bliskiego Wschodu: ,,Prezydent USA Donald Trump powiedział, że zaangażowanie amerykańskiego wojska na Bliskim Wschodzie było „najgorszą decyzją, jaką kiedykolwiek podjęto” – na tym portalu to standardowe myślenie, ale wreszcie jakiś amerykański polityk jasno powiedział, że wywoływanie tzw. arabskiej wiosny było nieporozumieniem i jednym z najbardziej niekorzystnych dla USA konfliktów.

  2. Jakie przehandlowano, kto przehandlował i co im obiecywał? Kuedowie walczyli wspólnie z amerykanami bo mieli wspólny interes. Amerykanie potrzebowali przyczółka i ludzi do jego obsadzenia na miejscu, żeby ograniczyć swoje wydatki i straty. A lewicowi Kurdowie korzystali ze wsparcia Amerykanów w prowadzeniu walki, którą i tak musieliby stoczyć. Bo niezależnie od tego czy dostaliby to wsparcie czy nie, to Państwo Islamskie budując kalifat dążyło do zniszczenia struktur PYD. Taki sam jest długofalowy cel Asada – eliminacja konkurencji uzurpującej sobie władzę na terytorium które my chcemy opanować. Więc przymierze z Amerykanami trwało dopóki obie strony miały jeden wspólny interes. Bo dalekosiężne cele obu stron jak najbardziej mogły się rożnić. Obie strony zdawały sobie z tego sprawę, a jeżeli któraś sobie z tego sprawy nie zdawała, to należy jej współczuć niekompetencji decydentów.
    Autor zapomina też chyba że PYD nie równa się wszystkim „Kurdom”, czy nawet Kurdom syryjskim. Ciekawostką, której zwykle nie kwapiono się podkreślać było to, że swoją reprezentację Kurdowie mają nawet w Państwie Islamskim, także ci syryjscy, którzy wolą religię od komunizmu. To jest głęboko podzielony naród.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *