Wielomski: O czterech fazach rewolucji (dwie notatki z FB)

Rewolucja miała (dotąd) cztery fazy: 1/ Reformacja – uwolnienie wiernych od autorytetu Tradycji i Kościoła; 2/ Oświecenie – uwolnienie ludzi od wiary, a poddanych od monarchii; 3/ Marksizm – uwolnienie ludzi od własności; 4/ Postmodernizm – uwolnienie ludzi od przyrodzonej im natury (rozumnej i biologicznej). Aż strach pomyśleć od czego emancypować nas może faza nr 5? (notatka z 23.08.2019).

 + + +

Mój wczorajszy wpis o etapach rewolucji wywołał kontrowersję z tej racji, że jako ostatni etap rewolucji podałem postmodernizm, a nie rewolucję 1968, czyli neomarksizm (Szkołę Frankfurcką). Już wyjaśniam: Mam zasadnicze wątpliwości czy frankfurtczycy, neomarksiści czy – jeśli ktoś woli (błędnie) – „marksiści kulturowi” byli jeszcze marksistami. Celem marksizmu jest uspołecznienie własności w efekcie dialektycznych praw rozwoju, wynikłych z materializmu historycznego. Nurty '68 nie wysuwają takiego programu. Frankfurtczycy pogodzili się z kapitałem, zaakceptowali instytucję państwa, skonstatowali klęskę rewolucji bolszewickiej i niemożność utworzenia państwa na gruncie filozofii politycznej Marksa, uznając ją de facto za utopię. Odrzucili i uspołecznienie własności i determinizm historyczny oparty na materializmie. Cała ich koncepcja ogranicza się do radykalnej krytyki kultury mieszczańskiej, którą chcą radykalnie zdekonstruować, usuwając kategorię prawdy i odrzucając nowożytny racjonalizm. Ofiarą tej dekonstrukcji padł także marksizm, który został zrelatywizowany (np. przez dodanie freudyzmu), a jego racjonalistyczne ostrze zostało zmienione w „a może tak, a może nie”. Ten systemowy brak prawdy, negacja pojęć, płynność i relatywizowanie wszystkiego (łącznie z biologią w zakresie płci) jest charakterystyczne dla filozofii postmodernistycznej, czyli dla nurtu radykalnie liberalnego, i niemarksistowskiego.
Innymi słowy: stoję na stanowisku, że frankfurtczycy dokonali dekonstrukcji marksizmu, a więc nie są neomarksistami, lecz krytykami racjonalistycznego jądra marksizmu. Dekonstrukcja zaś stoi u źródeł postmodernizmu, który – posługując się już językiem wolnym od wokabularza marksistowskiego – zniszczył cały dorobek i filozofii klasycznej, i chrześcijańskiej, i nowożytnej. Marksizm stanowił utopijne apogeum nowożytnej racjonalności. Postmodernizm był jej grabarzem, a Szkoła Frankfurcka kończy intelektualną historię marksizmu. (notatka z 24.08.2019).

Adam Wielomski

Click to rate this post!
[Total: 13 Average: 4]
Facebook

30 thoughts on “Wielomski: O czterech fazach rewolucji (dwie notatki z FB)”

  1. Szkoła frankfurcka zwana błędnie „marksizmem kulturowym” faktycznie jest pełnym liberalizmem zarówno społeczno-obyczajowym, jak i gospodarczym. Stanowi przeciwieństwo zarówno konserwatyzmu, nacjonalizmu, faszyzmu, jak i marksizmu i tym bardziej lewicy autorytarnej typu realny socjalizm. Walka z 'frankfurtyzmem’ jest priorytetem łączącym wszystkie te przeciwne mu środowiska, tak więc jest podstawą do zawiązania sojuszu ekstremów przez nie.

  2. Ja powiem tak – to już jest zabawa w semantykę, nominalizm, sofistykę itd. Czy nazwiemy kaczkę koniem to przecież nie zmieni własności kaczki, jej funkcjonowania itd. Tak też czy nazwiemy czwartą falę rewolucji postmodernizmem, neomarksizmem, woltą wobec realizmu, quasi-neonominalizmem, post-historycyzm itd. to i tak metoda funkcjonowania, własności i inne parametry owej czwartej fali rewolucji pozostają niezmienne. Niechaj te szczegóły zostaną pozostawione dla historyków z pokolenia naszych praprawnuków bo te zabawy zużywają tylko niepotrzebnie energię…

    1. Cogito, ergo polonus sum – to ma znaczenie, bo jak się tego nie rozumie, to w dyskusji z kimś obeznanym w problemie wychodzi się na pustą głowę, nafaszerowaną ideologicznie.

            1. W normalnym państwie czynniki degenerujące ucisza się siłą czy to poprzez użycie przymusu bezpośredniego, czy przez wsadzanie do więzienia i reedukację przez pracę.
              W zwalczaniu jakichś zdegenerowanych zjawisk używa się zarówno argumentów, jak i przymusu bezpośredniego. Nigdy tylko jednego z nich. Przede wszystkim ważne jest ukształtowanie systemu wartości społeczeństwa, na nim opiera się jego przyszłość. Ruch LGBT chce dokonać przewartościowania obecnego systemu wartości, który i tak jest zdegenerowany w stosunku do poprzednich kilkudziesięciu lat niszcząc przyszłość społeczeństwa. Dlatego odpowiadając na Twoje pytanie – tak, owszem, LGBT jest aż tak niebezpieczną ideologią, że trzeba ją zwalczać merytorycznie, ale też siłowo – „ogniem i mieczem”. To się nazywa pragmatyzm cywilizacyjny, ideologiczny i kulturowy.

                1. Nie porównywałbym PRLu do nacjonalistów/tradycjonalistów. Metody, jakie oni stosowali to kwestia względna względem wartości, jakie prezentowali, a nie miały one nic wspólnego, ani z Tradycją, ani z nacjonalizmem/narodowym kolektywizmem i suwerenizmem (pomimo istnienia różnych poronionych organizacji typu PAX, czy Grunwald). Relatywizuję ocenę samych środków, jakie stosowali – w ich ocenie bierze się pod uwagę ideę, jakiej służyli, a tak jak wspomniałem wyżej była ona obca nacjonalizmowi i konserwatyzmowi.
                  Oczywiście nie zamierzam się użalać nad losem gejów w PRLu XD

                  1. Jednym słowem, o ile nacjonaliści i konserwatyści popierają działania mające efekt eugeniczny dla społeczeństwa i kultury to od czasu PRLu obserwujemy efekt dysgeniczny. Przejawiało się to na polu kulturowym (brzydota socrealizmu) i społecznym (rozpicie narodu, w pewnych okresach słabe wyżywienie itd), po transformacji ten efekt się nasilił. Nie muszę tłumaczyć, jakie obserwujemy dysgeniczne zjawiska kulturowe, pod względem społecznym doszło do osłabienia więzi wspólnotowych i solidaryzmu społecznego, a w kwestii wyżywienia naród jest faszerowany przetworzoną, niezdrową i mało wartosciową żywnością.
                    Radykalne działania same w sobie nie są złe – ważne, czy mają one na celu efekt eugeniczny, czy dysgeniczny dla społeczeństwa i jego kultury.

  3. « Mam zasadnicze wątpliwości czy frankfurtczycy, neomarksiści czy – jeśli ktoś woli (błędnie) – “marksiści kulturowi” byli jeszcze marksistami. »

    Szanowny Panie,
    niezbyt trafne jest Pana rozumowanie.
    To tak jakby bronił Pan opcji, że rozważania, które wytyczyły różne kierunki tomizmu, nie były tomizmami (np. Idziego Rzymianina, Suareza, lowańczycy, Gilson, Krąpiec, Gogacz).
    Rozumiem, że chce Pan « wybronić » doktrynę Marxa, a nie marksizm, nazywając ją utopią.
    Pamiętam rozmowę, lata 1970., ze studentami UW, którzy twierdzili, że nie zajmują się marksizmem, lecz analizują dzieła Marksa. Taki powrót Althusera – Marx na nowo odczytany – wyrzucili go za to z partii. W tych latach był też powrót do Freuda (Lacan). A marksizm poszedł dalej, właśnie do szkoły frankfurckiej, do neomarksizmu, do dekonstrukcjonizmu, do gendryzmu czy do « kultury [?] inaczej ». Ale u podstaw tych ruchów był i jest jednak marksizm. Może według Pana wypaczony, niewątpliwie, ale marksizm.

    1. @ proca – przeciwnie, nie mam zamiaru bronić Marksa. Z dwojga złego jest oczywiście gorszy od frankfurtczyków.

      1. Wróćmy do marksizmu. Np. K. Karoń jest marksistą. Proszę zauważyć, że K. Karoń tylko zmienił nazwę Marksa : z ekonomiczno-ideologicznego rozróżnienia « burżuj / proletariusz » uczynił literacką « pan / niewolnik » (wolny / niewolnik). To są nieprecyzyjne abstrakty : szewc szyjący i sprzedający buty czy reperujący je dla burżuja; tyran w domu, a podnóżek w pracy ? Takie rozróżnienia można mnożyć pewnie w nieskończoność, ale one nie wytłumaczą nam, kim jest człowiek ? Jeżeli szukać już jakiegoś filozoficznego określenia u Marksa, to człowiek nie jest samodzielnym bytem, jest tylko relacją (A. Szaff usiłował określić jednostkę) Popytu do Podaży. Taka relatywna relacja, gdyż popyt i podaż zmieniają się, to i człowiek-relacja też ulega zmianie. A dla K. Karonia ? Nie odpowiedział na to pytanie, a za mało słuchałem/czytałem jego prac, by coś sensownego powiedzieć, ale chyba człowiek dla niego też jest jakąś relatywną relacją do pracy, która czyni go wolnym, bądź zniewolonym. Marksizm zakorzenił się dość głęboko w kulturze. Czasami nie zdajemy sobie z tego sprawy. Po 68. już nie tylko zbrojnie (Pol Pot) zdobywał teren, ale wkraczał pokojowo do instytucji, przemysłu rozrywkowego, mas mediów, na uniwersytety. Ukradkiem zniewolił nasz intelekt, nasz język. Właśnie marksizm jako perspektywa rozumowania, gdyż przecież nikt nie stanie się inkarnacją Marksa, by głosić Nowy Wspaniały Świat tak jak on.

    2. Ale tutaj Pan nie rozumie podejścia w klasyfikacji. Przedstawię to na przykładzie filozofii.

      Chińscy legiści wyszli z konfucjanizmu ale nie legizm nie jest częścią konfucjanizmu. Nie zaś neokonfucjanizmem (istnieje takie pojęcie), konfucjanizmem prawniczym czy konfucjanizmem tyranicznym.

      Zatem pochodzenie nie determinuje klasyfikacji a to nie determinuje nazewnictwa.

  4. Całe to uporczywe oddzielanie neomarksizmu od marksizmu służy jedynie próbie podrzucenia kukułczego jaja tradycji liberalnej, by mieć ją za co krytykować z pozycji konserwatywnych. Niczemu więcej.

    Profesor Wielomski chce mieć amunicję przeciw liberałom, dlatego będzie ze wszystkich sił starał się mnożyć wątpliwości czy neomarksizm w istocie jest jeszcze marksizmem. Gdyby miał uznać, że jednak jest, odpowiedzialność za dzisiejsze ekscesy znowu spadłaby na marksistów i nie można byłoby przyprawić gęby liberałom, co najwyraźniej jest jakąś niedogodnością dla konserwatysty.

    Dla mnie marksizm zrelatywizowany, zfreudyzowany i zirracjonalizowany wciąż pozostaje marksizmem, gdyż ta jego wspominana dekonstrukcja nie dosięga tego co najistotniejsze, czyli: antykapitalistycznych resentymentów, kolektywizmu oraz polilogizmu. Wręcz przeciwnie, w po-mo-marksizmie zwłaszcza ten ostatni ulega wzmocnieniu, bo nie jest ograniczany strukturą jakiejś teorii dziejów czy postępu. U Marksa, żeby można było się uznać za opresjonowanego, trzeba było znaleźć się w odpowiedniej klasie społecznej. Teraz nie trzeba – wystarczą tożsamości obrażonych na świat, więc bariery wejścia do kolejnej emancypacyjnej rewolucji zostały zdecydowanie obniżone. Ale sama rewolucja i obietnice redystrybucji dóbr (tym razem w formie jakichś przywilejów) nie została przecież odwołana.

    Trudno również zgodzić się, że postmodernizm jest ruchem radykalnie liberalnym, skoro określa go „systemowy brak prawdy, negacja pojęć, płynność i relatywizowanie wszystkiego”, podczas gdy centralnym pojęciem liberalizmu jest wolność. Jeżeli liberalizm miałby negować centralne pojęcie na jakim się opiera, naruszyłby przecież swoją podstawę i zniósł sam siebie.

    Szkoła Frankfurcka może sobie kończyć intelektualną historię marksizmu, pozostając jednakże częścią marksistowskiej tradycji i dokonując rozkładu od środka.

    1. Bo „neomarksizm” nie ma z marksizmem, ani tym bardziej z myślą Marksa nic wspólnego.
      „Neomarksizm” porzucił swoją bazę społeczną, zaakceptował kapitalizm i teraz sam współpracuje z wielkim kapitałem.
      Tak więc nie masz racji, że „neomarksizm” nie porzucił antykapitalistycznych resentymentów, kolektywistyczny też nie jest, bo broni obecnego systemu liberalnego, którego elementem jest atomizacja społeczeństwa i chce ten liberalizm wzmocnić. Choć istnieje kolektywistyczny komponent w „neomarksizmie” pod postacią squatów itp burdeli.
      Jedyne, co zostało w nim wspólnego z marksizmem to chęć „obrony represjonowanych”. Tyle tylko, że oni „bronią” innej kategorii osób niż marksiści, oni bronią osób, które w marksistowskim porządku i w myśli Marksa byliby uznani za zdegenerowany produkt kapitalizmu. Bo w rzeczywistości te „mniejszości” – znaczy się postmodernistyczni gogusie widziani jako zorganizowana grupa społeczna powstali w środowisku dekedenckich mieszczuchów, nie w społeczności robotniczej, czy tym bardziej chłopskiej.
      Kwestia polilogizmu. Przyznać muszę, że nie słyszałem wcześniej tego słowa, dzięki, że o nim wspomniałeś. Pobieżnie przeczytałem coś w internecie na temat polilogizmu, dowiedziałem się, że jest to przekonanie, że różne grupy rozumują w różny sposób, mają odmienne logiki i uważają własną logikę za prawidłową.
      Według mojego mniemania jest to po prostu fakt obiektywny i każda ideologia z natury jest polilogiczna. Korwin też by się załapał na polilogizm. Z drugiej strony trudno mówić o polilogizmie w przypadku „neomarksistów” skoro oni relatywizują praktycznie całą kulturę, skoro oni są relatywistami kulturowymi to nie ma podstawy, by mówić w ich przypadku o stałej i spójnej logice. Polilogizm ma również to uzasadnienie, że różne systemy i rozwiązania są skuteczne w różnych państwach, a w innych są nieskuteczne, tak więc różne logiki są stosowane, a czasem kierowanie się logiką jest schsmatyczne i w ramach pragmatyzmu odchodzi się od schematów. Mogę się mylić, bo nie jestem zgłębiony w temacie polilogizmu, tak więc słowa krytyki na ten temat chętnie przyjmę.
      Swoją drogą liberałowie też mają swoją grupę „uciśnionych” – są nimi „represjonowani przedsiębiorcy przez etatyzm państwa”. Tak więc istnienie docelowej grupy społecznej, którą „trzeba bronić” jest cechą wspólną zarówno marksizmu, liberalizmu, jak i „neomarksizmu”. Na antypodach tego myślenia generującego konflikt klasowy stoją dwie ideologie – konserwatyzm/tradycjonalizm i nacjonalizm. Pierwsza ideologia stawia za cel powrót do naturalnego ładu społecznego i systemu wartości nakreślonego przez Tradycję pierwotną (czy to chrześcijańską, czy pogańską), w ten sposób stoi ponad tymi konfliktami społecznymi marksistów, „neomarksistów” i liberałów. Druga ideologia stawia sobie za cel jedność narodu i solidaryzm narodowy. Dla nacjonalizmu siła narodu i interes całego narodu stoi ponad interesami jednostki i interesami klasowymi, w ten sposób nacjonalizm staje się czystym kolektywizmem.
      „Trudno również zgodzić się, że postmodernizm jest ruchem radykalnie liberalnym, skoro określa go “systemowy brak prawdy, negacja pojęć, płynność i relatywizowanie wszystkiego”, podczas gdy centralnym pojęciem liberalizmu jest wolność”
      Bo właśnie ta liberalna „wolność” jest podstawą dla relatywizmu uprawianego przez postmodernistów i „neomarksistów”. Relatywizm jest widziany jako „wyzwolenie się” z dotychczasowych schematów narzuconych przez tradycyjny porządek. Tradycjonalizm jest przeciwieństwem tego, ponieważ tradycjonalizm opiera się na dyscyplinie cywilizacyjno-kulturowej, której brak w liberalizmie, „neomarksizmie” i postmodernizmie.
      Być może „neomarksiści” zaczęli swoją drogę ewolucyjną z marksizmu, ale ta droga prowadzi do liberalizmu.
      Podczas gdy inne drogi ewoluujące z marksizmu mogą prowadzić do nacjonalizmu (przykład azjatyckich, latynoamerykańskich i afrykańskich ruchów marksistowskich) lub też do konserwatyzmu/tradycjonalizmu (głównie dotyczy to rosyjskiego środowiska).
      Z mojej-nacjonalistycznej perspektywy mogę powiedzieć tyle, że nie taka myśl Marksa straszna, jak ją malują. Podobnie mogę stwierdzić o niektórych nurtach „tradycyjnego” marksizmu, z którymi nacjonaliści i tradycjonaliści mogli w historii i mogą teraz zawiązać sojusz ekstremów.

      1. „Swoją drogą liberałowie też mają swoją grupę “uciśnionych” – są nimi “represjonowani przedsiębiorcy przez etatyzm państwa”.”
        Tutaj trochę zbyt cząstkowo potraktowałem temat, bo określiłem tylko ekonomiczną część liberalizmu. Liberalizm kulturowy/obyczajowy/społeczny walcząc z systemem konserwatywnym walczy z „opresją tradycyjnego porządku” (często występuje tutaj walka z religią i jej przykazaniami), a w systemie realnego socjalizmu walczy z „opresją jednostki”. Jednym słowem liberalizm kulturowy „broni” jednostki przed „totalitaryzmem”.

        1. *Korwin też by się załapał na polilogizm.*

          Obawiam się, że wątpię. Korwin raczej wychodzi z założenia, że ludzie, którzy się z nim nie zgadzają, są po prostu zbyt mało inteligentni, by dojść do jego wniosków. Skoro nie dochodzą w swoich przekonaniach tam, gdzie on, widocznie gdzieś po drodze pobłądzili.

          Z tego, że mądry się z głupim nie może dogadać, nie musi wynikać, że posługują się jakimiś odrębnymi logikami, a po prostu, że jeden z nich jest mniej kompetentny i sprawny w myśleniu.

          Mises we wspomnanym tekście pisze tak:

          „To prawda, że niektórzy mają zdolność do głębszych i bardziej wyrafinowanych rozważań niż pozostali, zaś inni, niestety, nie są w stanie pojąć procesów wnioskowania zawartych w długich ciągach dedukcyjnych. Jednak, dopóki człowiek potrafi podążać drogą myślenia dyskursywnego, zawsze będzie opierał się na tych samych, ostatecznych zasadach rozumowania, stosowanych przez wszystkich innych ludzi. Istnieją osoby, które nie umieją liczyć powyżej trzech — lecz ich liczenie, choć ograniczone, nie różni się w swej istocie niczym od liczenia Gaussa czy Laplace’a. Żaden historyk ani podróżnik nie pokazał nam nigdy przypadku społeczności, dla której a oraz nie-a byłyby tym samym, bądź która nie pojmowałaby różnicy między potwierdzeniem a zaprzeczeniem. Prawdą jest, iż ludzie na porządku dziennym gwałcą zasady logicznego rozumowania. Jednakże, każdy, kto fachowo zbada ich wnioskowania, będzie potrafił wskazać popełniane przez nich błędy”.

          1. „Obawiam się, że wątpię. Korwin raczej wychodzi z założenia, że ludzie, którzy się z nim nie zgadzają, są po prostu zbyt mało inteligentni, by dojść do jego wniosków. Skoro nie dochodzą w swoich przekonaniach tam, gdzie on, widocznie gdzieś po drodze pobłądzili”
            W takim razie on sam nie jest zbytnio inteligentny, bo inteligentna osoba potrafi wysłuchać drugą stronę i próbuje ją zrozumieć, a Korwin tym bardziej powinien to wiedzieć, bo jego „myśl” nie jest najwyższych lotów.
            „W praktyce marksiści również współpracowali z wielkim kapitałem. Ktoś im rewolucję sponsorował. Z tego co pamietam, chcieli też kupować sznur, na którym mieli wieszać tego, kto im go sprzedał. Jeżeli neomarksizm zaakceptował kapitalizm, to jakoś bardzo selektywnie, dla wybranych, w niezbyt wolnorynkowej postaci, czyli de facto nie zaakceptował a okaleczył i toleruje o tyle, o ile się przed jego ideami ukorzysz. Gdy ludzie dobrowolnie reprodukują normy społeczne, których on nie akceptuje, pojawiają się już problemy i naciski”
            Być może „neomarksiści” do kapitalizmu wplatają swoje wątki ideologiczne niezwiązane z ekonomią. Co nie zmienia faktu, że oni w ogóle nie dążą do zmiany stosunków ekonomicznych i akceptują obecny system kapitalistyczny, o ile zapewni im się żarcie w lodówce. Marksiści tym się różnili od „neomarksistów”, że oni faktycznie mieli wojowniczą naturę i rzeczywiście wojowali z kapitalizmem. „Neomarksiści” co najwyżej „wojują” z katolikami, patriotami i normalnymi (czyli tradycyjnymi) rodzinami.
            „Nonsens. O faktycznej atomizacji to można sobie tak naprawdę pomarzyć, bo ona jest efektem zwyczajnej liberalnej demokracji, bez żadnych naleciałości. Tu z kolei kłania się Intersekcjonalizm. Nie spostrzegasz, że istnieje cała olimpiada poszkodowania, a jego stopień określa się przez przynależność grupową? Kobietom trzeba rekompensować to, że nie są mężczyznami, czarnym, że nie są białymi, homoseksualistom, bo nie są heteroseksualni. Uznaje się, że to właśnie jakieś grupy nie mają odpowiedniej pozycji przetargowej, dlatego trzeba je organizować politycznie. Ja tu widzę kolektywistyczną konsolidację, skutkującą typowym group thinkiem i jego narzucaniem u innych. Atomizacja następuje raczej wtedy, gdy ludzie mogą się skupić na swoich różnicach, zatracają grupową tożsamość i skupiają na swoich indywidualnie określonych interesach, ciągnąć każdy w swoją stronę. Dziś czegoś takiego nie ma, wszyscy się radykalizują i organizują w plemienne bloki”
            Co nie zmienia faktu, że w obecnych stosunkach społecznych panuje egoizm, czy to indywidualistyczny, czy grupowy. Kolektywizm zakłada altruizm wobec swojego społeczeństwa i prymat interesów wspólnoty nad interesami jednostek. Sorry, ale pederaści nie walczą o dobro społeczeństwa, tylko wyłącznie o swoje prawa do manifestacji swoich dekadenckich popędów. Jest to czysty hedonizm.
            „No właśnie w ich przypadku najłatwiej o nim mówić, skoro jest już zupełnie obcesowy, widoczny bardziej niż u klasycznych marksistów”
            Oni nie kierują się żadną logiką i nawet nie udają posiadania własnej logiki. Ich hasłem jest „tolerancja” i nic więcej, dlatego nie można w ich przypadku mówić o polilogizmie, bo najpierw trzeba mieć własną logikę. Ich „logiką” jest płycizna intelektualna i poprawność polityczna.
            Wspominałeś o intersekcjonalności. Walka z nią faktycznie jest stosowana za pomocą przynależności grupowej. Tylko, że walka z nią ma na celu zniszczenie wszelkiej tożsamości, co w ostateczności doprowadzi do zniesienia wszelkiej przynależności grupowej, czyli atomizacji. Jest to paradoks frankfurtystów – chcą zniszczyć przynależność grupową za pomocą przynależności grupowej, która jest wykorzystywana do walki z intersekcjonalnością, która określa tożsamość grupową.
            „Może sobie być podstawą, ale oni właśnie tę podstawę teraz znoszą, występując przeciw niej. Dlatego właśnie trudno uznawać ich za liberałów. Chyba, że w myśl najbardziej prymitywnego punktu widzenia zakładającego, że wszystko co rodzi liberalny porządek musi być liberalne, bo niemożliwością jest, aby liberalne drzewo wydawało antyliberalne owoce. A jednak tak się dzieje”
            Dla konserwatysty i nacjonalisty nie ma to znaczenia – oba nurty niszczą tożsamość narodową i Tradycję, dlatego oba nurty są wrogie konserwatyzmowi i nacjonalizmowi.

            1. *Być może “neomarksiści” do kapitalizmu wplatają swoje wątki ideologiczne niezwiązane z ekonomią. Co nie zmienia faktu, że oni w ogóle nie dążą do zmiany stosunków ekonomicznych i akceptują obecny system kapitalistyczny, o ile zapewni im się żarcie w lodówce. Marksiści tym się różnili od “neomarksistów”, że oni faktycznie mieli wojowniczą naturę i rzeczywiście wojowali z kapitalizmem. “Neomarksiści” co najwyżej “wojują” z katolikami, patriotami i normalnymi (czyli tradycyjnymi) rodzinami.*

              Ale ostatecznie zmieniają te stosunki ekonomiczne. Zwłaszcza kiedy nie ograniczają się wyłącznie do zwyczajnego ostracyzmu i decydują się korzystać z sądów, gdy na przykład zaskarżają ludzi odmawiających im świadczenia usług. I wygrywają te sprawy. To ja się pytam, gdzie jest ta sztandarowa, liberalna swoboda handlu?

              To nie tak, że oni co najwyżej sobie wojują z jakimiś tam konserwatywnymi grupami, skoro ostatecznie przekłada się to na brak wolności gospodarczej ogółem i kończy się ingerencjami państwa w podobnych sprawach. Ma się to zatem nijak do liberalizmu – zarówno światopoglądowego, jak i gospodarczego. Dlatego zaliczanie neomarskistów do grona liberałów to nieporozumienie, o ile nie w ogóle czysta perfidia.

              *Oni nie kierują się żadną logiką i nawet nie udają posiadania własnej logiki. Ich hasłem jest “tolerancja” i nic więcej, dlatego nie można w ich przypadku mówić o polilogizmie, bo najpierw trzeba mieć własną logikę. Ich “logiką” jest płycizna intelektualna i poprawność polityczna.*

              OK, czyli po prostu nie potrafisz dostrzec polilogizmu w wydaniu neomarksistów. Odnotowuję i idziemy dalej.

              *Wspominałeś o intersekcjonalności. Walka z nią faktycznie jest stosowana za pomocą przynależności grupowej. Tylko, że walka z nią ma na celu zniszczenie wszelkiej tożsamości, co w ostateczności doprowadzi do zniesienia wszelkiej przynależności grupowej, czyli atomizacji. Jest to paradoks frankfurtystów – chcą zniszczyć przynależność grupową za pomocą przynależności grupowej, która jest wykorzystywana do walki z intersekcjonalnością, która określa tożsamość grupową.*

              Paradoks, czy nie – siłą rzeczy nie zalecają żadnego indywidualizmu, tylko go zwalczają., bo nie jest im do niczego potrzebny. Z postawami indywidualistycznymi w ogóle się dziś walczy na całej szerokości sceny politycznej – zarówno na lewicy, jak i na tej nowej alt-rightowej prawicy, bo nie sprzyja on radykalizacji i mobilizacji mięsa armatniego.

              *Dla konserwatysty i nacjonalisty nie ma to znaczenia – oba nurty niszczą tożsamość narodową i Tradycję, dlatego oba nurty są wrogie konserwatyzmowi i nacjonalizmowi.*

              Nie ma znaczenia, że w krytyce tych wrogich nurtów, przyprawia się im gębę i posługuje nieprawdą, stawiając w roli chochoła?

              Ja nie mam niczego przeciwko konserwatywnej krytyce liberalizmu i sam mogę częściowo taką wyprowadzać; uznając, iż głównym problemem liberalizmu jest niechęć do wytwarzania wyższej kultury, własnych ośrodków wychowawczych pozwalających wytwarzać świadomość swojej ortodoksji a następnie jej bronić. W rezultacie, mało kto zna w ogóle liberalną ortodoksję, wie gdzie przebiegają jej granice i powstaje przyzwolenie na wszystko skutkujące chwiejnością.

              I to byłaby celna krytyka. Ale jeżeli historyk idei z tytułem profesora pcha w objęcia liberałów postmodernizm (duchowego spadkobiercę sceptycyzmu, czyli filozoficznego stanowiska w największym stopniu podważającego kompetencje rozumu) czy szkołę frankfurcką z jej teorią krytyczną, wymierzoną głównie w oświeceniowe ideały stawiające wspomniany rozum na piedestale, to można tylko załamać ręce.

              Liberalizm jest stanowiskiem oświeceniowym, ma się więc nijak do postmodernistycznego czy neomarksistowskiego ciemnogrodu, uprawiającego wyłącznie dekonstrukcję i destrukcję. Tam, gdzie tradycja liberalna jest żywa, wciąż korzysta się z rozumu, szuka apriorycznych uzasadnień dla swoich tez, jak w czasach Kanta. Stąd masz środowiska zjednoczone wokół Austriackiej Szkoły Ekonomii czy libertarian, którzy nie ulegają nowinkarskim modom przenoszonym w kulturze. Uznają deontycznie, że mają rację, nie obawiają się jej wywodzić, wytwarzać skonkretyzowanych ideałów wolnościowej organizacji społeczeństwa, uznawanej przez nich za optimalną i opisują w detalach mechanizmy, które miałyby ją stabilizować. A później się spierają o kwestie techniczne, podważają słabsze argumenty i pomysły. Mogą być pyszałkowaci, ale uznają optymistycznie, że jakaś prawda jednak istnieje i można ją przekazać innym. Nie robiliby niczego z tych rzeczy, gdyby zostali antyintelektualnie ukąszeni przez postmodernizm czy teorią krytyczną.

              Faktyczni spadkobiercy myśli Oświecenia wciąż tu są, po prostu zostali zredukowani liczebnie do pozycji jedynej wioski Galów stawiających opór Rzymianom z komiksów o Asteriksie. Uzupełnieniem może byliby ludzie zajmujący się naukami ścisłymi. I to tyle. U całej reszty ludzi nie widzę żadnej woli podtrzymywania czy tym bardziej rozwijania tradycji liberalnej albo pozostawaniu wiernym ideom Oświecenia. Dlatego padają ofiarami bastardyzacji, są przerabiani na humanistyce w lewicowe drony, nie dbające o wolność, ani swoją, ani cudzą.

              1. „Ale ostatecznie zmieniają te stosunki ekonomiczne. Zwłaszcza kiedy nie ograniczają się wyłącznie do zwyczajnego ostracyzmu i decydują się korzystać z sądów, gdy na przykład zaskarżają ludzi odmawiających im świadczenia usług. I wygrywają te sprawy. To ja się pytam, gdzie jest ta sztandarowa, liberalna swoboda handlu?”
                W pewnym sensie „neomarksiści” ograniczają rynek. Z tym, że nie wiąże się to z wprowadzaniem socjalistycznego modelu gospodarki, tylko z tworzeniem monopoli rynkowych, dominacją tych monopoli nad państwami i nie tyle ekonomicznym (za wyjątkiem powstawania tych monopoli), a bardziej „kulturowym” (a raczej wspakulturowym) ograniczaniem przedsiębiorczości. Znaczy się zgadzam się z tym, że „neomarksizm” ogranicza wolność ekonomiczną na polu kulturowym oraz wolność ekonomiczną dla mniejszego biznesu. Tradycyjni marksiści bardziej na odwrót, jeśli pozwalali na zachowanie jakiejś prywatnej przedsiębiorczości, to prędzej dla tej drobnej niż dla wielkobiznesowej burżuazji.
                „To nie tak, że oni co najwyżej sobie wojują z jakimiś tam konserwatywnymi grupami, skoro ostatecznie przekłada się to na brak wolności gospodarczej ogółem i kończy się ingerencjami państwa w podobnych sprawach. Ma się to zatem nijak do liberalizmu – zarówno światopoglądowego, jak i gospodarczego. Dlatego zaliczanie neomarskistów do grona liberałów to nieporozumienie, o ile nie w ogóle czysta perfidia”
                Z tym, że w duopolu „neomarksiści”- wielki biznes państwo nie jest podmiotem gospodarki i kultury, a przedmiotem. Wielki biznes narzuca państwu wprowadzanie prawa korzystnego dla nich, a „neomarksiści” narzucają, albo próbują narzucać państwu wspieranie wspakultury.
                W ostateczności mogę się zgodzić, że „neomarksiści” nie są liberałami gospodarczymi (choć socjalistami też nie są). Są jednak liberałami kulturowymi, albo libertynami/hedonistami – jak wolisz ich nazywać. Z pewnością są bliżsi liberalizmowi kulturowemu niż konserwatyzmowi.
                ———————–
                W każdym razie bez owijania w bawełnę – wielkiemu kapitałowi podoba się „neomarksistowska” walka o wspakulturę, ponieważ jest ona tematem zastępczym tłumiącym debatę na temat problemu międzynarodowego kapitału i banksterstwa.
                „Paradoks, czy nie – siłą rzeczy nie zalecają żadnego indywidualizmu, tylko go zwalczają., bo nie jest im do niczego potrzebny”
                W każdym razie „neomarksizmu” nie można nazwać kolektywizmem, ponieważ nie mieści się ona w definicji kolektywizmu, którą ja podałem. Czy jest indywidualistyczny? Nie bawiąc się w semantykę jeśli wolisz to użyję określenia egoistyczno-hedonistyczny zamiast indywidualistyczny.
                ——————
                Odnośnie ostatniej kwestii, którą poruszasz w ramach odpowiedzi na ostatnie cytowane zdanie:
                Za długo nie chce mi się rozwodzić nad każdym zdaniem, dlatego w skrócie napiszę, że odrzucam liberalizm, ponieważ jest on całkowicie innym systemem wartości (z mojej perspektywy antywartości) od Tradycji i Porządku oraz Idei Nacji. To, czy mu się przyprawia gębę, czy nie, oraz czy wypracował spójny system filozoficzny niewiele mnie interesuje.
                ————————
                Swoją drogą zastanawiałem się nad liberalizmem gospodarczym i porównywałem go do dystrybucjonizmu. I w sumie to pomyślałem sobie, że skoro Korwin postuluje maksymalnie rozszerzyć prawi do własności dla Polaków to nie jest on aż taki straszny, jak o nim myślałem. Problem jest tylko jeden, że dystrybucjonizm postuluje ochronę socjalną, a Korwin już nie (bo on patrzy w kategoriach konkurencji), ale jak on sam mówi „chcącemu nie dzieje się krzywda”, tak więc może ochrona socjalna zostałaby wprowadzona oddolnie i zintegrowana z systemem samorządów? Różnica między Korwinem, a Chestertonem jest chyba taka, że ten drugi nie miałby nic przeciwko rozszerzaniu własności przy pomocy państwa, a ten pierwszy w życiu by na to nie poszedł. W każdym razie Korwin w poglądach pro-własnościowych jest odpowiednikiem realnego socjalizmu, czy anty-rewizjonizmu, bo obie strony chcą swoje, co prawda odmienne systemy wprowadzać od razu. Dystrybucjonizm jest odpowiednikiem chińskiego socjalizmu, lub oryginalnej myśli Marksa, bo te systemy chcą ewolucyjnie wszystko wprowadzać. Dystrybucjonizm chce zlikwidować etatyzm za pomocą państwa, a Marks i chińscy socjaliści chcą wprowadzić socjalizm posługując się w pierwszej fazie (w Chinach po Mao jest to druga faza) metodami rynkowymi.
                Huhuhu, z Korwina (i w ogóle libertarian) można zrobić dystrybucjonistę jeszcze :>)

                1. *W ostateczności mogę się zgodzić, że “neomarksiści” nie są liberałami gospodarczymi (choć socjalistami też nie są). Są jednak liberałami kulturowymi, albo libertynami/hedonistami – jak wolisz ich nazywać. Z pewnością są bliżsi liberalizmowi kulturowemu niż konserwatyzmowi.*

                  I to się zgadza. Można to wytłumaczyć, odwołując się do pojęcia demoliberalizmu. Wspomniani libertyni czy hedoniści w większym stopniu są demokratami niż liberałami, bo niezbyt dbają o wolność ludzi, z którymi się nie zgadzają, chcą za to przeforsowywać swoje rozwiązania środkami politycznymi, poprzez demokrację.

                  O ile dawniej w ramach liberalizmu było miejsce na tolerancję dla libertynizmu/hedonizmu w odpowiednich granicach – na ogół: granicach własności prywatnej, tak teraz ogon zaczyna machać psem i potrzeby tego rodzaju grup są brane na sztandary, wprowadzane do polityki głównego nurtu, kosztem całej reszty społeczeństwa. Piszę, że ogon macha psem, bo libertynizm nie jest zbyt pojemnym treściowo stanowiskiem (o ile w ogóle to uznać za jakieś stanowisko a nie postawę) a tym bardziej biorącym pod uwagę interesy kogokolwiek innego, kto akurat libertynem nie jest, podczas gdy dawniej tradycja liberalna skupiała się na tym, jak podporządkować i pogodzić różne sprzeczne ludzkie postawy, na ogół przez ograniczanie sfery publicznej i wspieranie prywatnej, dzięki czemu każdy mógł uzyskać dla siebie i swojego punktu widzenia jakąś niszę, dążąc do szczęścia tak jak je subiektywnie rozumiał.

                  Dzisiaj z kolei wspomniani libertyni chcą zająć sferę publiczną, zdobyć wpływ na prawo a następnie za ich pomocą podporządkować całą resztę. Nie ma w tym niczego liberalnego, jest to co najwyżej demokratyczne. W gruncie rzeczy, problem więc sprowadza się do tego, czy liberalizm można w ogóle pogodzić z demokracją. Według mnie – nie można, bo w praktyce aby go utrzymać i nie dopuszczać do dominacji którejkolwiek ze zbiorowości składającej się na społeczeństwo, trzeba by pacyfikować każdą grupę, która podnosi łeb i chce metodami politycznymi zdobyć władzę nad resztą społeczeństwa. Geje chcą zastępować publiczny paradygmat liberalny jakimś swoim, narzucając się całej reszcie? Wypuścić na nich czołgi.
                  Konserwatyści chcą zrobić to samo? Wypuścić na nich czołgi.
                  Socjaliści chcą politykować, tworzyć jakieś mechanizmy pod walkę klas i redystrybucję dóbr? Wypuścić na nich czołgi.

                  Ukonorowanie liberalnego podejścia sprowadza się więc do anarchicznego porządku sfer prywatnych, w którym usuwa się potencjalnych uzurpatorów, pragnących narzucać swoje reguły czy warunki całej reszcie, bo oni z konieczności będą w ten sposób naruszać swobody innych, zajmując bądź powiększając sferę publiczną i stamtąd wywierając wpływ na tę prywatną.

                  W liberalizmie potraktowanym radykalnie i konsekwentnie, chodzi po prostu o śmierć polityki, która zawsze zagraża czyjejś wolności, jak nie tych, to innych. Przy takim podejściu w sferze publicznej pozostaje miejsce wyłącznie na bezwarunkową afirmację sfery prywatnej, a co więcej to od złego pochodzi i do złego prowadzi. Przesłanie jest proste: wykończ pretendenta, który chce tobą rządzić – nieważne czy to gej, konserwatysta, lewicowiec czy centrysta – kto wychodzi poza sferę prywatną ze swoimi postulatami czy ansami, ten wróg twojej wolności, który prędzej czy później ci ją naruszy.

                  Liberalny wieczny pokój między ludźmi o bardzo zróżnicowanych poglądach jest do osiągnięcia tylko wówczas, gdy zgadzają się oni ograniczać swe ambicje do sfery prywatnej. Kiedy się nie zgadzają, należy ich zgładzić, albo liczyć z tym, że ten pokój i porządek zniosą. Intersekcjonalizm i neomarksizm wykraczają poza sferę prywatną, wiec są przeciw niemu – należy więc ich proponentów zgładzić.

          2. “Obawiam się, że wątpię. Korwin raczej wychodzi z założenia, że ludzie, którzy się z nim nie zgadzają, są po prostu zbyt mało inteligentni, by dojść do jego wniosków. Skoro nie dochodzą w swoich przekonaniach tam, gdzie on, widocznie gdzieś po drodze pobłądzili”
            OK, tylko że to jest właśnie polilogizm (przynajmniej w wykonaniu Marksa), czyli przekonanie, że własna logika jest jedyną słuszną, a logika innych jest „pokrętna”, „błędna” lub „świadczy o niskiej inteligencji” przeciwnika. Korwin tak samo traktuje logikę swoich oponentów, jak to robił Marks, czyli ją wyśmiewa i drwi z niej. Korwin, niezależnie jakie ma IQ nie jest żadnym naukowcem, tylko populistą łopatologicznie tłumaczącą swoje poglądy dla „ciemnego ludu”. Tyle tylko, że w przeciwieństwie do Marksa (nawet jeśli Marks popełniał błąd logiczny) jego myśli brakuje nadbudowy czysto intelektualnej, Korwin nie jest polskim odpowiednikiem Misesa, raczej jest Lepperem liberalizmu (dlaczego Lepper? Dlatego, że on nie był jakimś myślicielem-intelektualistą, tylko czystym populistą).

            1. @Yark
              W takim razie poproszę jakieś dowody, na przykład w postaci cytatów, świadczące za tezą, że Korwin uznaje, iż struktura logiczna u ludzi się różnicuje ze względu na pochodzenie, wyznawane idee czy właśnie inteligencję. Ja miałem przyjemność bądź nieprzyjemność słuchania JKMa od lat i nie pamiętam, żeby przejawiał jakieś polilogistyczne ciągoty. Wręcz przeciwnie – uznawał, że ludzie są socjalistami czy interwencjonistami, gdyż albo mają złą wolę, albo nie rozumieją ekonomii.

              Z tego, że Korwin wyśmiewa oponentów, nie można wnioskować, że uznaje, iż posługują się jakąś odmienną logiką. Równie dobrze może ich przecież wyśmiewać za to, że nie posługują się właściwie tą samą, jaką dysponują wszyscy inni.

              1. „W takim razie poproszę jakieś dowody, na przykład w postaci cytatów, świadczące za tezą, że Korwin uznaje, iż struktura logiczna u ludzi się różnicuje ze względu na pochodzenie, wyznawane idee czy właśnie inteligencję”
                Pierwsze, co mi przychodzi na myśl to różnica rozumowania i inteligencji między kobietami, a mężczyznami, jaką Korwin postuluje.

      2. *“Neomarksizm” porzucił swoją bazę społeczną, zaakceptował kapitalizm i teraz sam współpracuje z wielkim kapitałem.*

        W praktyce marksiści również współpracowali z wielkim kapitałem. Ktoś im rewolucję sponsorował. Z tego co pamietam, chcieli też kupować sznur, na którym mieli wieszać tego, kto im go sprzedał. Jeżeli neomarksizm zaakceptował kapitalizm, to jakoś bardzo selektywnie, dla wybranych, w niezbyt wolnorynkowej postaci, czyli de facto nie zaakceptował a okaleczył i toleruje o tyle, o ile się przed jego ideami ukorzysz. Gdy ludzie dobrowolnie reprodukują normy społeczne, których on nie akceptuje, pojawiają się już problemy i naciski.

        *kolektywistyczny też nie jest, bo broni obecnego systemu liberalnego, którego elementem jest atomizacja społeczeństwa i chce ten liberalizm wzmocnić. Choć istnieje kolektywistyczny komponent w “neomarksizmie” pod postacią squatów itp burdeli.*

        Nonsens. O faktycznej atomizacji to można sobie tak naprawdę pomarzyć, bo ona jest efektem zwyczajnej liberalnej demokracji, bez żadnych naleciałości. Tu z kolei kłania się Intersekcjonalizm. Nie spostrzegasz, że istnieje cała olimpiada poszkodowania, a jego stopień określa się przez przynależność grupową? Kobietom trzeba rekompensować to, że nie są mężczyznami, czarnym, że nie są białymi, homoseksualistom, bo nie są heteroseksualni. Uznaje się, że to właśnie jakieś grupy nie mają odpowiedniej pozycji przetargowej, dlatego trzeba je organizować politycznie. Ja tu widzę kolektywistyczną konsolidację, skutkującą typowym group thinkiem i jego narzucaniem u innych. Atomizacja następuje raczej wtedy, gdy ludzie mogą się skupić na swoich różnicach, zatracają grupową tożsamość i skupiają na swoich indywidualnie określonych interesach, ciągnąć każdy w swoją stronę. Dziś czegoś takiego nie ma, wszyscy się radykalizują i organizują w plemienne bloki.

        *Z drugiej strony trudno mówić o polilogizmie w przypadku “neomarksistów” skoro oni relatywizują praktycznie całą kulturę, skoro oni są relatywistami kulturowymi to nie ma podstawy, by mówić w ich przypadku o stałej i spójnej logice.*

        No właśnie w ich przypadku najłatwiej o nim mówić, skoro jest już zupełnie obcesowy, widoczny bardziej niż u klasycznych marksistów.

        *Mogę się mylić, bo nie jestem zgłębiony w temacie polilogizmu, tak więc słowa krytyki na ten temat chętnie przyjmę.*

        Najlepiej chyba zacząć od tekstu: „Co naziści zapożyczyli od Marksa?” Misesa, bo on klarownie wyjaśnia, na czym dokładnie to polega i dlaczego w ogóle opłaca się przyjmować taką pozycję, skutkującą zupełną niemożliwością porozumienia i nieuchronnym konfliktem.

        Jeżeli uznaje się, że polilogizm jest prawdziwy, to próby znajdowania słabych punktów w cudzej argumentacji i jej podważanie nie mają żadnego sensu, bo nawet twierdzenia poprawne logicznie są efektem logiki o wrogim pochodzeniu i można je z góry z tego powodu odrzucić. Polilogista powie ci, że się mylisz, nie dlatego, iż rzeczywiście popełniasz jakiś błąd, a już przez sam nieprawy rodowód ideologiczny logiki, którą się posługujesz.

        Dzisiaj to się objawia na przykład tak, że jeśli wdajesz się w spory z maniakami intersekcjonalności i podważasz sens istnienia parytetów dla takich czy innych grup, stawiając mocne argumenty przeciw lub przyjmujesz pozycję zdroworozsądkowca, który prosi, aby mu wyjaśnić, dlaczego miałby popierać ich stanowisko, to powiedzą ci, że skoro ich nie rozumiesz, jesteś po prostu częścią problemu.

        *Bo właśnie ta liberalna “wolność” jest podstawą dla relatywizmu uprawianego przez postmodernistów i “neomarksistów”.*

        Może sobie być podstawą, ale oni właśnie tę podstawę teraz znoszą, występując przeciw niej. Dlatego właśnie trudno uznawać ich za liberałów. Chyba, że w myśl najbardziej prymitywnego punktu widzenia zakładającego, że wszystko co rodzi liberalny porządek musi być liberalne, bo niemożliwością jest, aby liberalne drzewo wydawało antyliberalne owoce. A jednak tak się dzieje.

        Tak jak Weimar był republiką bez republikanów, tak dziś na Zachodzie mamy liberalizm bez liberałów, bo o ile wszyscy korzystają z możliwości liberalnego porządku, to nikomu nie chce się go bronić czy podtrzymywać a modne robi się występowanie przeciw niemu.

      3. (…)Podobnie mogę stwierdzić o niektórych nurtach “tradycyjnego” marksizmu, z którymi nacjonaliści i tradycjonaliści mogli w historii i mogą teraz zawiązać sojusz ekstremów.(…)
        Przy odrobinie erystyki można skonstruować sojusz Kaczyński-Trump-Le Pen-Salvini-Putin… tylko, że on jest warty co pakt Ribentrop-Mołoto czy inne Święte Przymierze.

        1. „Przy odrobinie erystyki można skonstruować sojusz Kaczyński-Trump-Le Pen-Salvini-Putin… tylko, że on jest warty co pakt Ribentrop-Mołoto czy inne Święte Przymierze”
          To, ile warte są takie sojusze, zależy od okoliczności.

            1. No brawo, że na to wpadłeś. Z sojuszami ekstremów jest tak samo, chyba że zaczynają się między ideologiami tworzącymi taki sojusz zacierać granice vel różnice ideologiczne między nimi zaczynają się zacierać.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *