Nie tak dawno Jarosław Kaczyński zapowiedział, że skończyła się epoka, gdy Polska była „brzydką panną” na wydaniu w stosunkach międzynarodowych i ogłosił, że za jego rządów Polska nauczy się „wstawać z kolan”. Złośliwi, pośród których był także autor niniejszego felietonu, od razu kpili, że cała strategia Kaczyńskiego polegać będzie na „wstawaniu z kolan” w przypadku Rosji i Niemiec oraz na kurczowym trzymaniu się klęcznika wobec Stanów Zjednoczonych. I przyznać muszę, że PiS przeszedł moje najśmielsze oczekiwania.
Przeszedł moje oczekiwania, gdyż o ile w stosunku do Rosji należało się spodziewać zaostrzenia retoryki (bo cóż więcej rząd pisowski może zrobić?), o tyle „wstawanie z kolan” wobec Berlina nabrało charakteru karykaturalnego. Oczywiście, mogło ono mieć charakter wyłącznie werbalny, gdy nasza gospodarka ma charakter neokolonialny, wpisując się w niemiecką Mitteleuropę. Dlatego nasza „polityka” zagraniczna cechuje się wyłącznie gestami, jakże typowymi dla tradycji romantycznej, insurekcyjnej i sanacyjnej. Największym z tych gestów było domaganie się od Niemiec odszkodowań wojennych, o czym z góry było wiadomo, że jest to pomysł bez szans na realizację. Jedynym realnym skutkiem tej polityki było skłócenie Warszawy z Berlinem, a przy okazji także z Paryżem i kilkoma innymi stolicami europejskimi. Właściwie, to mamy konflikt z kim tylko się da i pod jakimkolwiek pozorem.
Nieprzemyślane i werbalne działania polityczne mają jednakże swoje konsekwencje. Dobrych relacji z Moskwą ten rząd nie ma i mieć nie będzie. Rosja traktowana jest u nas niczym jakiś dziedziczny wróg, który nie jest partnerem, lecz wrogiem z samej definicji. Zagrożenie rosyjskie zostało bardzo mocno przeszacowane, gdyż Władimir Putin ani nie posiada potencjału militarnego, aby napaść i trzymać pod okupacją Europę Wschodnią, ani nic nie wskazuje, aby nawet miał taki zamiar, skoro spod rosyjskich wpływów wyemancypowała się nawet słaba i pogrążona w dezintegracji Ukraina. Jednakże to subiektywne poczucie zagrożenia ma swoje skutki. Polska całą przyszłość i bezpieczeństwo wiąże z Zachodem, definiując Wschód jako jedno wielkie zagrożenie. Osłabiało to zawsze nasze pozycje negocjacyjne z Niemcami i USA, gdyż nie mieliśmy szans na – jak to się ostatnio mawia – „dywersyfikację” sojuszy międzynarodowych. Musieliśmy mieć gwaranta bezpieczeństwo albo w Berlinie, albo w Waszyngtonie. Tę pierwszą opcję obstawia PO, tę drugą zaś PiS. Swoją drogą zauważmy, że absolutne wieloletnie niezainteresowanie Niemiec zwiększeniem środków na utrzymanie i powiększenie sił zbrojnych świadczy o zupełnie odmiennych szacunkach Berlina, który nie obawia się działań militarnych ze strony Rosji. Moim zdaniem, jest to ocena realistyczna.
Przeszacowanie przez rząd PiS zagrożenia rosyjskiego i zupełnie bezsensowne zantagonizowanie stosunków z Niemcami doprowadziło do katastrofalnych skutków. W sytuacji, gdy rzekomo otaczają nas sami wrogowie – Rosja i Niemcy – postawiono jednostronnie na sojusz ze Stanami Zjednoczonymi. Jest to powtórzenie klasycznego błędu sanacyjnej dyplomacji, która także szukała gwarancji brytyjskich przeciwko III Rzeszy i Związkowi Radzieckiemu. Błąd ten ma dziś zupełnie inny wymiar, gdyż inne są proporcje: potencjał militarny amerykański oczywiście jest gigantyczny w stosunku do angielskiego z 1939 roku, ale odległość i skala amerykańskich interesów w Polsce jest także inna. Ustawa 447 wykazała, że te amerykańskie interesy mają zgoła inny charakter niż przypuszczano w neosanacyjnych kręgach rządzących w Warszawie. Jeśli Amerykanom chodzi o zachowanie i wzmocnienie ekonomiczne Polski, to tylko po to, aby miał kto spłacać wielomiliardowe roszczenia finansowe.
Tak jak pisałem na początku, rząd PiS przeszedł także moje oczekiwanie jeśli chodzi o relacje z Waszyngtonem. Kontynuując fatalne relacje z Rosją i kłócąc się dodatkowo z Niemcami i innymi krajami zachodniej Europy, Warszawa utraciła wszystkie atuty w stosunkach międzynarodowych, szczególnie zaś atut strategicznego geopolitycznego położenia między Europą a Rosją, Azją w szerszym pojęciu. Blokowanie, w amerykańskim interesie, budowy Jedwabnego Szlaku przez Polskę może spowodować wykluczenie nas także i z tej mega-inwestycji i możliwości „dywersyfikacji” partnerów strategicznych, poprzez dokooptowanie do nich Chin. Wykluczając z możliwych partnerów Rosją i Niemcy, nie robiąc nic dla wprowadzenia do gry Chin, Polska zdała się na łaskę i niełaskę Amerykanów. Ci natychmiast dostrzegli katastrofalne błędy naszej dyplomacji i widząc, że stali się jedynym i bezalternatywnym sojusznikiem Polski, natychmiast przycisnęli śrubę. Zaczęło się od ustawy o IPN, potem była ustawa 447, wreszcie, Prezydent RP Andrzej Duda nie został przyjęty przez Donalda Trumpa w czasie swojego pobytu w USA, musząc zadowolić się spotkaniem z wójtem czy burmistrzem Jersey City, tym samym, który znieważył kilka dni wcześniej Marszałka Senatu RP.
Reakcji polskiej nie było. Przeciwnie, w swoim wystąpieniu w ONZ Prezydent Duda poparł amerykańską politykę prowojenną wobec Iranu, a szef naszego MSZ jedzie do Stanów Zjednoczonych podziękować za rozmieszczenie wojsk w naszym kraju. To są skutki jednostronności naszej polityki zagranicznej. Nie mamy, poza Stanami Zjednoczonymi, żadnego ważnego sojusznika. Nie możemy szachować Amerykanów grając na wielu politycznych fortepianach równocześnie. To zaś oznacza, że Waszyngton może nas przyciskać i stawiać pod ścianą jak chce i kiedy tylko chce. Skutkiem „wstawania z kolan” wobec Berlina i Moskwy jest już nie klęczenie, lecz leżenie krzyżem przed Waszyngtonem. Pikanterii temu „wstawaniu z kolan” dodał przypadkowy, ale jakże anegdotyczny fakt, że w samym epicentrum tego podnoszenia się Polski z klęcznika Jarosławowi Kaczyńskiemu posłuszeństwa odmówiło własne kolano i trafił z tego powodu do szpitala.
Adam Wielomski
Tekst ukazał się w tygodniku Najwyższy Czas!
Nasz rząd doprowadził niestety do tego, że zamiast wstać z kolan, myśmy jeszcze się przewrócili na twarz i to do błota oraz z zawiązanymi rękoma. Propozycja zapłaty przez Polskę 2 mld USD za obecność obcych wojsk to kolejny tejże polityki totalny absurd.