Wirtel: Wybory w czasach zarazy – trzech zwycięzców, trzech przegranych

Tegoroczne wybory prezydenckie wyróżniały sie aż z trzech względów. Wybitnie wysoka frekwencja (ok. 66%), minimalna różnica między rywalami w II turze (poniżej 2 pkt. proc), i pierwsze w historii III RP głosowanie, które zostało przełożone (a to ze względu na epidemię wirusa COVID).

Akurat te wybory mają tą specyfikę, co i rozgrywki w piłkarskim pucharze – zwycięzca (dosłowny) jest tylko jeden, a reszta nie bierze nic. Warto jednak przyglądnąć sie wynikom kandydatów, odnieść je do ich oczekiwań, oraz do ich politycznej przyszłości (na podstawie tychże rezultatów). W ten sposób możemy wyłonić kilku wygranych i przegranych (w szerszym znaczeniu).

Andrzej Duda – Obrońca trofeum (nie bez trudu) wygrywa

Trzymając sie piłkarskich porównań, można wyobrazić sobie szaraczka, który wcale nie był faworytem poprzednich rozgrywek, ale niespodziewanie wygrał w wielkim finale. W obecnej edycji był zaś murowanym pretendentem, po czym obronił tytuł, ale aż po zaciętej walce.

Tak też wygląda prezydencka kariera Andrzeja Dudy. W 2015 (o czym mało kto pamięta) miał za zadanie ugrać przyzwoity wynik, wejść do II tury i tam powalczyć z obrońcą tytułu – B.Komorowskim. Ten ostatni był wówczas niemal pewny wygranej, ale brak pokory go zgubił. Do legendy przeszła arogancka odzywka red. Michnika, wg którego Komorowski musiałby rozjechać na pasach ciężarną zakonnicę, żeby owych wyborów nie wygrać.

PiS natomiast (co nietypowe w tej partii) wykazał wtedy odrobinę pokory i szacunku do wyborców, odsuwając w cień niepopularnego J. Kaczyńskiego (przegranego wyborów 2010), i wystawiając młodego, sympatycznego doktora prawa z Krakowa. Dużą rolę odegrał też P.Kukiz (sensacyjnie trzeci), którego elektorat masowo poparł świeżego kandydata, nie strzelającego aż tylu gaf, co jego rywal z obozu PO.

W 2020 sytuacja była odwrotna – to właśnie A.Duda wystąpił w roli obrońcy tytułu, i to on brał na siebie sukcesy i porażki rządzącego obozu PiS (z którego sie wywodzi). Trzeba tu zresztą przypomnieć, że na początku kampanii (pierwotnie wybory przewidziano na 10 maja) był on żelaznym faworytem, a co bardziej gorliwi wyznawcy PiS wróżyli mu nawet wygraną w I turze.

Wszystko zmieniło przesunięcie wyborów (fakt, wymuszone przez epidemię). Obóz rządzący tracił poparcie przez ograniczenia spowodowane zarazą, a bijące w gospodarkę i przedsiębiorców. Stąd też tak zacięta walka w II turze, wygrana jednak (minimalnie, bo nieco ponad 51% głosów) przez dotychczasowego prezydenta. Raz jeszcze potwierdziła sie zasada, że bez poparcia prowincji (tzn. małych miast i wsi), nie idzie w Polsce wygrać wyborów.

Co oznacza re-elekcja A.Dudy z wolnościowego punktu widzenia ? Urzędujący prezydent trzyma sie konserwatywnych zasad (w granicach rozsądku), co można zaliczyć mu na plus. Minusem obecnej głowy państwa jest natomiast brak asertywności do rządzącego PiS (postawa granicząca wręcz z uległością), serwilizm w stronę USA oraz Izraela, jak również niechęć do Rosji i ostentacyjne wspieranie Ukrainy (oczywiście bez żądania czegokolwiek w zamian).

Rafał Trzaskowski – czarny koń rozgrywek

Zostając przy sportowych porównaniach, można docenić zmianę w drużynie PO, która zdjęła z boiska słabą zawodniczkę bez przebicia (M.Kidawa) i wystawiła zawodnika głodnego sukcesu. Rafał Trzaskowski (polityk wykształcony, znający języki i z niezłą prezencją) mógł sie podobać „młodym wykształconym z wielkich miast”, i zjednoczył wokół siebie elektorat anty-PiS, plusując u niego wojowniczą retoryką.

Zwycięzca rozgrywek mógł być tylko jeden, ale wynik ponad 48% jest niewątpliwym sukcesem kandydata PO. Nie bez podstaw niektórzy politycy tej formacji już teraz rzucają sugestię, że ów polityk wyrósł na lidera opozycji, i powinien poprowadzić ją do sejmowych wyborów 2023.

Z wolnościowego punktu widzenia porażka Trzaskowskiego jest akurat dobrą wieścią, a to ze względu jego na bardzo niekorzystny dorobek w roli prezydenta Warszawy. Polityk PO zabłysnął m.in. wspieraniem (z pieniędzy podatnika) wszelkich tęczowych marszów i organizacji, nieudolną próbą zakazania Marszu Niepodległości (przy okazji pozwolił sobie na obraźliwe porównania do „faszyzmu”), i całkowitą bezradnością przy wycieku ścieków do Wisły. Pierwszym wiceprezydentem stolicy Trzaskowski uczynił niejakiego P.Rabieja, osobnika głośno postulującego homo-adopcje i publikującego w sieci łóżkowe zdjęcia ze swoim kochankiem.

Wisienką na owym niesmacznym torcie była niesławna broszurka poświęcona „mowie nienawiści”, a firmowana przez władze stolicy. „Mową nienawiści” wg autorów tego czegoś bywają np. dowcipy, a nawet brak akceptacji. Ofiarami „mowy nienawiści” padają zaś m.in. feministki (jakżeby inaczej). Nie zdziwi oczywiście konkluzja, że „każdy ma obowiązek reagować”, tzn. donosić i żądać karania owej niesłychanej myślo-zbrodni.

Wolnościowcom zostaje więc ulga, że prezydentem Polski nie został człowiek, któremu marzy sie zakaz patriotycznych marszów (ale finansowanie tych tęczowych z publicznej kieszeni), i karanie za poglądy inne niż jego własne.

Krzysztof Bosak – rewelacyjny beniaminek

Wyobraźmy sobie drużynę świeżo promowaną z niższej ligi, lekceważoną przez ekspertów i kibiców, która jednak pokazała pazur i zaszła daleko. W polskiej ekstraklasie taką rolę odegrał Raków Częstochowa, a w prezydenckich wyborach Krzysztof Bosak z Konfederacji (ugrupowanie Korwina i sojuszników).

Już sam start we właściwych wyborach był sukcesem młodego działacza, musiał bowiem przejśc eliminacje w postaci prawyborów (przynać trzeba, ten pomysł Konfederacji jest godny pochwały i naśladowania). Młody narodowiec pokonał w wewnetrznej rozgrywce ultra-katolików (Braun), wolnościowców (Dziambor), wreszcie samego Wodza (Korwin) i jego giermka (Berkowicz).

Wynik ponad 6% jest dla K.Bosaka dużym sukcesem – polityk znany głównie z wystepów w Tańcu z Gwiazdami ugrał tyle, co jego drużyna we wczesniejszych wyborach do Sejmu. Przed wyborami ślub z panną Kariną (szybko ochrzczoną Karyną przez internetowych śmieszków).

Trzeba Bosakowi oddać, że w kampanii odwalił kawał dobrej roboty, punktując nadmiar ograniczeń związanych z epidemią i zgłaszając trochę wolno-rynkowych postulatów w kwestii swobody gospodarczej. Docenić też trzeba zdrowy unio-sceptycyzm i głośną krytykę żydowskich roszczeń (akt 447). Sprzeciw u wolnościowca budzi natomiast podejście K.Bosaka do zakazu handlu w niedziele (akceptuje) oraz aborcji (chciałby zakazać).

Tak czy owak, to właśnie Bosaka należy uznać za trzeciego wygranego owych wyborów, w których zajął wysokie 4. miejsce. Zawstydził przy okazji „ekspertów”, co to na początku kampanii typowali dla niego max. 2-3% glosów.

Szymon Hołownia – znikąd donikąd ?

W gronie wygranych celowo nie wymieniam Szymona Hołowni, a to przy jego niezłym wyniku (3. miejsce i niemal 15%). Hołownia – człowiek bez żadnego politycznego doświadczenia – zwłaszcza na początku kampanii cieszył sie przychylnością TVN i podobnych mediów. Był czas, że to właśnie jego typowano na rywala A. Dudy w II turze.

Nokautem dla Hołowni było wejsćie do gry R.Trzaskowskiego, polityka zawodowego, a walczącego o ten sam elektorat „fajnopolaków”. Widząc spadające notowania, kandydat Hołownia strzelił gola do własnej bramki, teatralnie szlochając nad egzemplarzem konstytucji (podobno straszliwie w Polsce łamanej). Złośliwy ale celny komentarz w intenecie radził owemu kandydatowi, żeby na nastepne nagranie ubrał dla odmiany pieluchę.

Podobno Hołownia zapowiada utworzenie nowej partii – jak efemeryczne bywają takie projekty bez zaplecza i budżetu, niech świadczy los P. Kukiza.
„Otwartemu katolikowi” z TVN szłoby zadedykować biblijny cytat – Z prochu powstałeś, w proch sie obrócisz (w sensie politycznym, rzecz jasna).

Robert Biedroń – pewny przepis na porażkę

Drugie to już prezydenckie wybory, kiedy lewica odnosi porażkę na całej linii, i to na własne życzenie. Magdalena Ogórek (kandydatka SLD z 2015) była zdolna i wykształcona, zupełnie nie pasowała jednak do elektoratu tej partii. Robert Biedroń, znany gejowski aktywista, był chyba najgorszym możliwym wyborem dla lewicowego bloku. Polityk ten jest skrajnie lewicowy światopoglądowo (antyklerykalizm, postulat homo-adopcji, zakaz elektrowni weglowych itp.) i w Polsce ma potężny elektorat, tyle że negatywny.

Nie przynoszą mu chluby piski w stylu „tak, bede donosił do Brukseli” (oczywiście na Polskę, za jej rzekome łamanie prawa) czy też nawoływanie do wsadzania „homofobów” do więzienia („homofobem” jest oczywiście każdy, kto odważy sie na jakąs krytykę tęczowych środowisk). Jeśli dodamy do tego jego dawne wyskoki (postulat zniesienia Bożego Narodzenia, i zastąpienia go „świętem tolerancji”) oraz piski typu „Pierwsza RP słynęła z prześladowania Żydów” (w programie Młodzież Kontra) mamy obraz tęczowego fanatyka, żyjącego w swoim równoległym świecie, i marzącego o karach i zakazach dla wszystkich swoich przeciwników.

Wolnościowca musi więc cieszyć przegrana R.Biedronia na całej linii (z wynikiem ok. 2%). Przypomijmy, że ledwie przed rokiem lewicowa koalicja ugrała ponad 10% w wyborach do Sejmu.

Władysław Kosiniak Kamysz – koniczynka rosła, ale zwiędła

Jednym z głównych przegranych jest na pewno kandydat PSL. Władysław Kosiniak Kamysz w sondażach długo był w pierwszej trójce, a skończył z mizernym wynikiem 2.5%. Umiar i rozwaga, cechujące ludowca, tym razem nie okazały sie atutem, a obciążeniem (wybory prezydenckie mają tą specyfikę, że premiują wyrazistych kandydatów). Polityk PSL bardzo stracił na wejściu do gry R.Trzaskowskiego, szybko uznanego (przez media i elektorat) realnego lidera obozu anty-PiS. W obozie zielonej koniczynki zabrakło siły przebicia, i zdystansowania jak od PiS, tak od PO (co udanie zrobił choćby P.Kukiz w 2015).

Wolnościowiec musi pochwalić u WKK postulat wyższej kwoty wolnej od podatku, częstego rozpisywania referendum, utrzymania kompetencji samorządów. Zarazem jednak trudno nie przypomnieć złośliwego powiedzenia, że w polityce racja bez siły jest niczym. Marna to pociecha, że te akurat wybory zawsze wypadały dla ludowców słabo (dość wspomnieć 1.5% A.Jarubasa w 2015).

Małgorzata Kidawa Błońska – odpadła przed startem

Trzymając sie sportowych (i złośliwych) porównań, szłoby określić pierwotną kandydatkę PO jako boksera, co to przegrał przez nokaut … walkę z cieniem. Innym zestawieniem mógłby być pilkarz, co to potknął sie o własne nogi tak nieszczęśliwie, że już przed pierwszym gwizdkiem wylądował u lekarza.

Małgorzata Kidawa Błońska była wyborem tyleż „postępowym” (jako jedyna kobieta w stawce), co nietrafionym. Jej wpadki, pomyłki, gafy i inne błędy szybko stały sie pośmiewiskiem całego internetu. Mniejsza o zwykłe przejęzyczenia, ciężko jednak usprawiedliwić panią Małgorzatę stawiającą zarzuty ministrowi Gowinowi o złe przygotowanie egzaminów maturalnych (!!!) Sam minister Gowin, nieźle rozbawiony, musiał uświadamiać kandydatkę PO, że minister nauki i edukacji to całkiem inne urzędy i kompetencje.

Bez wątpienia przesunięcie wyborów uratowało PO od pewnego pogromu, bo tym byłaby dla owej partii porażka nie tylko z Dudą, ale i z Hołownią, a może i z Kosiniakiem. A w niektórych sondażach niefortunna kandydatka zbierała już i noty w okolicach 5%. Nasuwał więc sie komentarz w stylu Kmicica z Potopu – Kończ waćpanna, wstydu oszczędź !

Co tam słychać u planktonu ?

Planktonem zwykło sie okreslać partie i polityków, uzyskujących mikroskopijne poparcie – a w tych konkretnych wyborach plankton stanowil polowę stawki (aż 5 kandydatów uzyskało wynik poniżej 0.5%). Nie negując powszechności biernego prawa wyborczego, warto by sie zastanowić nad rozwiązaniem wzorowanym na brytyjskich wyborach do Izby Gmin. Każdy kandydat wpłaca tam tzw. deposit, jeśli nie przekroczy okreslonego progu głosów w okręgu, wpłata przepada. Nie zawadziłoby ustanowić podobnego rozwiązania i w Polsce, z progiem powiedzmy 1%.

O wesołkach typu S.Żółtek czy krzykaczach jak P.Tanajno należałoby wspomnieć tylko w celach rozrywkowych. Faktem jest, że odnieśli swego rodzaju „great success” – tym razem żaden z nich nie byl ostatni.

Deus ex machina i czarny charakter

Na koniec trzeba wspomnieć o przełożeniu wyborów (pierwotnie zaplanowanych na 10 maja, ale kompletnie nieprzygotowanych z powodu wybuchu epidemii). Decydującą rolę w zmianie terminu elekcji odegrał Jarosław Gowin, dając do wiadomości, że jego Porozumienie (część klubu PiS) nie poprze wyborów w pierwotnym terminie, obóz PiS nie uzbiera więc potrzebnej większości w głosowaniu w tej sprawie.

Gowin zapłacił za to stanowiskiem ministra nauki, i zapewne swoją polityczną przyszłością (niemal na pewno to jego ostatnia kadencja w Sejmie). Trzeba jednak przyznać, że zachował sie rozumnie, stawiając interes państwa na pierwszym miejscu. Wybory w teminie majowym były bowiem całkiem nieprzygotowane (zwłaszcza w obwodach zagranicznych), strach przed zarazą był powszechny, więc odbyłyby sie z minimalną frekwencją (może i rzędu 30%), prowadząc z kolei do oskarżeń zwycięzcy o brak legitymacji.

W roli czarnego charakteru wystąpił za to Jacek Sasin, do ostatniej niemal chwili upierając sie przy majowym terminie wyborów i wydruku kart, co doprowadziło do wydatków liczonych na dziesiątki milionów złotych. I to jego należy nazwać negatywnym bohaterem całej historii (patrząc z państwowego, a nie z partyjnego punktu widzenia).

Gdy emocje już opadną

Jak to w wyborach i w sporcie bywa, zawsze jest wygrany i przegrany. Po ostatnim gwizdku można pogratulować przeciwnikowi, albo też sie odgrażać na pokaz, zależy to od klasy zawodnika lub jej braku (po II turze jednemu z zawodników wyraźnie owej klasy zabrakło…). Pogratulujmy zwycięzcy i my, życząc mu przy okazji, żeby w drugiej i ostatniej kadencji wykazał choć trochę niezależności od swojej dawnej partii. Oby tak sie stało, z korzyścią dla wszystkich.

Michał Wirtel

Click to rate this post!
[Total: 17 Average: 3.5]
Facebook

14 thoughts on “Wirtel: Wybory w czasach zarazy – trzech zwycięzców, trzech przegranych”

  1. No ja niemoge chyba pierwszy tekst na tym portalu o wyborach który moge uznac za mmądry.

    1. Minus za to, że chce zakazać „aborcji”? Jak już nawet w kolibrze mamy takich konserwatystów i wolnościowców to mniej nas Boże w opiece.

  2. (…)całkowitą bezradnością przy wycieku ścieków do Wisły(…)
    Za to ludzie głównodowodzącego siłami zbrojnymi po brawurowej akcji prawie natychmiast zatkali cały ten Czarnobyl…

    (…)Trzeba jednak przyznać, że zachował sie rozumnie, stawiając interes państwa na pierwszym miejscu.(…)
    Od kiedy to wybory w nielegalnym terminie są w interesie państwa?

    1. „Od kiedy to wybory w nielegalnym terminie są w interesie państwa?” – od zawsze, kiedy ktoś interes państwa rozumie jako interes wspólnoty a nie wąskiej grupy/partii/swój. Co to w ogóle za bezmyślne pytanie w świetle tego, że już dobre 2500 lat człowiek wie, że istnieje rozdział między czynami legalnymi a moralnymi i to te drugie mają większą wagę?

        1. Proszę przeczytać mój komentarz jeszcze raz – tym razem ze zrozumieniem, bo Pana odpowiedź to zwyczajna bzdura bez związku z tym, co napisałem.

          1. Pięciolatek ma na tyle rozwiniętą motorykę, że przy olbrzymiej dozie farta jest w stanie… nawet zabić napastnika.

  3. To wolnościowcy są za aborcją?! Robienie z tego zarzutu jest chyba jakąś pomyłmką. Wolność chyba polega na tym że człowiek sam decyduje i swoim życiu. Chyba, że nasciturusa nie uznajecie za człowieka.

    1. Wszystko zależy, od tego kiedy zaczyna się człowiek… jeśli od zapłodnienia to trudno mówić o tym, że dziecko decyduje o swoim życiu.

        1. Pięciolatek ma na tyle rozwiniętą motorykę, że przy olbrzymiej dozie farta jest w stanie… nawet zabić napastnika.

      1. To, że sam nie może decydować o swoim życiu wcale nie oznacza, że ktoś może decydować o życiu i śmierci za niego.

  4. Kara śmierci za aborcję ?!
    Aborcja jest morderstwem, czyli zabójstwem z premedytacją. Przemyślana, zaplanowana i opłacona. Korwin-Mikke domaga się kary śmierci za morderstwo, bez okoliczności łagodzących. Ginekologów-aborcjonistów i niedoszłe matki czeka szubienica. Ojców-sponsorów i podżegaczy – krzesło elektryczne.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *