Do napisania tego tekstu skłoniły mnie refleksje, które zrodziły się we mnie w trakcie bardzo ciekawego wystąpienia amerykańskiego politologa i kandydata Donalda Trumpa na ambasadora USA przy UE, prof. Theodora Mallocha. Wystąpienie miało miejsce podczas konferencji „Czy Unia Europejska może być Stanami Zjednoczonymi Europy?”, która odbyła się 12 maja w Sejmie Rzeczypospolitej Polskiej.
W pierwszej części swojego wystąpienia Ted Malloch mówił o roli, którą Polska odegrała w procesie upadku Bloku Wschodniego, o Janie Pawle II, jak również o innych postaciach reprezentujących polską tradycję wolnością, jak choćby Kazimierz Pułaski. W drugiej części uzasadniał tezę dlaczego UE nie może i nie powinna stać się państwem federalnym w formie Stanów Zjednoczonych Europy. Jego główny argument odwoływał się do zasady subsydiarności, która – jak sam pokazał – wywodzi się ze scholastyki, a później stała się jedną z naczelnych zasad Katolickiej Nauki Społecznej. Malloch słusznie przypomniał, że zgodnie z tą zasadą człowiek powinien mieć możność swobodnego kształtowania swojego otoczenia, natomiast scentralizowane struktury biurokratyczne coraz bardziej mu to uniemożliwiają. W przypadku powstania państwa europejskiego sytuacja jeszcze bardziej się pogorszy. Malloch odwoływał się także do wielokulturowej tradycji Europy, która diametralnie różni się od okoliczności powstania USA.
Refleksje, które mi się nasunęły w trakcie słuchania jego wystąpienia nie dotyczą bezpośrednio tego, o czym mówił Prelegent, lecz pewnego „stanu ducha”, który ono wywołało – jak mi się zdaje – u większości osób obecnych na sali. Wśród uczestników imprezy dało się bowiem wyczuć wrażenie pewnej kulturowej bliskość między „duchem” obecnym w wystąpieniu Amerykanina, a naszą „polską duszą”. I temu zagadnieniu poświęcony jest właśnie ten tekst.
Słuchając słów amerykańskiego kandydata na ambasadora mnie także trudno było nie poddać się uczuciom pewnego rozrzewnienia i entuzjazmu do zacieśniania więzów między Polakami i Amerykanami. Oczywiście, od razu włączyła mi się lampka ostrzegawcza: masz przed sobą profesjonalistę, który został świetnie przygotowany do odegrania wyznaczonej mu roli. W końcu tajemnicą poliszynela jest, że brał udział w rozmontowywaniu Bloku Wschodniego, a teraz prawdopodobnie ma przyczynić się do rozmontowania UE i szuka sojuszników, z którymi taką operację mógłby przeprowadzić. My się oczywiście świetnie do tego zadania nadajemy. Stąd w wystąpieniu Mallocha odwołanie do naszej wolnościowej tradycji, stąd wyrażany przez niego entuzjazm dla wyzwolenia Polski spod jarzma komunizmu, stąd odwołanie do Katolickiej Nauki Społecznej i chrześcijańskiego pojmowania wolności, stąd przedstawianie UE jako nowego zagrożenia dla „złotej polskiej wolności”. Stąd oczywiście Kazimierz Pułaski i Jan Paweł II – co charakterystyczne, osoba Lecha Wałęsy została jakby lekko pominięta, co może wynikać z tego, że postać ta została propagandowo zaanektowana przez eurokratów, a więc przeciwników Mallocha. Mając więc to wszystko na uwadze, można by sprawę zamknąć i powiedzieć: świetna robota pijarowska. Rzecz w tym, że sprawy tej nie da się tak łatwo skwitować tym stwierdzeniem.
Polaków i Amerykanów bowiem rzeczywiście łączy pewien ideał wolności. Ideału tego nie znajdziemy u naszych najbliższych „dużych” sąsiadów, czyli u Niemców i Rosjan, jak również w etatystycznej Francji. Znajdujemy go natomiast u Anglosasów. Stąd przekonanie polskiego badacza cywilizacji Feliksa Konecznego, że z Anglosasami łączy nas ta sama cywilizacja – cywilizacja łacińska. Problem polega jednak na tym, że polskie i anglosaskie pojmowanie wolności w pewnych kwestiach rzeczywiście są bardzo podobne do siebie, natomiast w innych zasadniczo się różnią, czego, niestety, nie dostrzegł sam Koneczny, jak również wielu innych Polaków zapatrzonych w Wyspiarzy.
Zacznijmy od podobieństw. Z Anglosasami łączy nas przekonanie, że państwo nie powinno wtykać nosa w sprawy obywateli i powinno gwarantować im jak największą swobodę działania, szczególnie w kwestiach gospodarczych. Taki model panował w I RP, taki model funkcjonował do wybuchu I WŚ w Wielkiej Brytanii czy USA, choć po 1914 r. był w tych państwach coraz bardziej zastępowany przez model etatystyczny. Pewien renesans przeżył w czasach rządów prezydenta Reagana i premier Thatcher, w ostatnich latach jednakże znowu znalazł się w defensywie. Można jednak przyjąć, że jest to podejście do państwa, które charakteryzuje zarówno polską, jak i anglosaską tradycję polityczną.
Inne są jednakże źródła tej tradycji. Jeśli chodzi o model anglosaski, to decydujący wpływ na jego ukształtowanie miał kalwinizm (purytanizm). Kalwinizm stoi na gruncie pesymizmu antropologicznego, który zakłada, że człowiek jest doszczętnie zepsuty przez grzech pierworodny. Z tego założenia Kalwin wyciągnął wniosek, że państwo powinno był jak najsłabsze, gdyż w przeciwnym razie stanie się niebezpiecznym narzędziem w rękach zdemoralizowanego człowieka. Kalwinizm – tak jak w gruncie rzeczy słusznie przedstawił Max Weber – wykształcił swoją własną etykę pracy, która stała się podstawą nowoczesnego kapitalizmu. Podstawą sukcesu państw anglosaskich stało się silne mieszczaństwo, kupcy, producenci, a w przypadku USA, także ciężko pracujący osadnicy.
Kalwińskie źródła anglosaskiego modelu wolnościowego zadecydowały o tym, że jego podstawowym normotypem są motywacje ekonomiczne. Purytańska etyka pracy, bogacenie się jako cel sam w sobie (kwestia predestynacji) i skrajnie rozwinięte skąpstwo nadały kształt temu modelowi. Stąd też ciemne strony tego systemu: niskie motywacje etyczne (a często ich całkowity brak), sankcjonowanie niesprawiedliwości przez prawo, wyzysk, przemoc – w stosunku do Indian, ludów kolonialnych, proletariatu czy niewolników. Co ciekawe, te ciemne strony systemu anglosaskiego zostały jakoś tak pominięte przez Konecznego, a przecież znajdowały się w oczywistej kontrze do propagowanego przez niego ideału cywilizacji łacińskiej.
Źródła polskiej wolnościowej tradycji są inne. Polska szlachta, chcąc uniknąć wojen religijnych, które wyniszczały Europę Zachodnią, stanęła na gruncie zasady wolności religijnej – chodziło o to, by ocalić zbiory. W związku z tym nie doszło do umocnienia się centralnej władzy, jak to miało miejsce w zachodniej Europie. Szlachta rosła w siłę, kosztem mieszczaństwa i władzy centralnej. Ze względu na strukturę i położenie państwa gospodarka prosperowała. Koneczny słusznie wskazuje na silnie zakorzeniony personalizm w polskiej kulturze szlacheckiej, niechęć do postaw skrajnych i dbałość o sprawy swojego domostwa. Niestety, ale także i ten system miał swoje ciemne strony: zasady cywilizacji łacińskiej często nie obowiązywały w stosunku do stanu trzeciego. Można wręcz mówić o szowinizmie stanowym, którego przejawem był autentyczny wyzysk niższych warstw społecznych. Nie bez powodu w ślubach lwowskich składanych przez króla Jana Kazimierza padają takie sformułowania jak „jęczenie w presji ubogiego pospólstwa oraczów, przez żołnierstwo uciemiężonego” i zobowiązanie do starania się po uczynionym pokoju „ażeby odtąd utrapione pospólstwo wolne było od wszelkiego okrucieństwa”. Polski ideał wolnościowy ma więc z jednej strony silny element etyczny, ale zakres obowiązywania tej etyki jest często, niestety, dość ograniczony, co w powiązaniu ze słabo wykształconą kulturą prawną skutkuje po prostu prywatą czy zwykłym warcholstwem.
Polska przespała więc moment, kiedy na Zachodzie, ale także i w Rosji, zaczęło powstawać nowoczesne państwo, jak również rozpoczął się proces industrializacji. W momencie, kiedy świat wchodził w nową epokę, Polska zniknęła z mapy politycznej świata i Polacy zaczęli walczyć o przetrwanie narodu. W związku z tym doszło do pewnego – obecnego do dzisiaj – zmitologizowania I RP i jej ideału wolności. Z jednej strony każdy Polak chciałby żyć jak „pan” – być swoim własnym przełożonym. Z drugiej strony traktujemy często swoich rodaków właśnie tak, jak by przynależeli do stanu trzeciego… W Polsce nie wykształciliśmy umiejętności myślenia w kategoriach szerszych niż własne domostwo, a nawet w tej sferze nie potrafimy działać długofalowo.
Powyższa charakterystyka obydwu modeli tłumaczy, skąd u Anglosasów bierze się skłonność do konsekwentnego pilnowania swoich interesów. Anglosasi mają do polityki podejście stricte biznesowe, w którym nie ma miejsca na etykę, chodzi o zysk, i to długofalowy. Józef Kossecki mawiał, że najgorszej jest być sojusznikiem Anglosasów – w pewnym sensie miał rację, bo respektowanie zasad etycznych, czy nawet porozumień, które przestały być dla Anglosasów korzystne, rzeczywiście nie jest cechą charakterystyczną angielskiego stylu uprawiania polityki. Z drugiej strony, Anglosasi są jednak dość przewidywalni – jeśli oczywiście rozumie się ich sposób myślenia.
Nasz sposób uprawiania polityki jest natomiast mieszanką postulatów etycznych oraz skłonności do prywaty i anarchii. Spotkanie obydwu modeli często bywa dla nas bolesne – kończy się faktyczną, czy też odczuwaną przez nas zdradą ze strony Anglosasów. Trudno jednakże zrzucać na Anglików odpowiedzialność za skutki wad Polaków. W końcu czy Churchill nie miał racji mówiąc o naszym narodzie: „Najdzielniejszy pośród dzielnych, prowadzony przez najpodlejszych wśród podłych”?
Anglosaski, purytański i polski, szlachecki model wolnościowy mają więc pewne punkty styczne. Łączy je niechęć do silnej władzy centralnej, która jest charakterystyczna dla systemu niemieckiego i rosyjskiego. Stąd też jesteśmy w pewnym sensie naturalnym sojusznikiem dla Anglosasów wtedy, kiedy z jakiś powodów zamierzają oni prowadzić politykę skierowaną przeciwko któremuś z tych państw. W tej chwili prawdopodobnie chodzi o Niemcy i ich projekt scentralizowanej Unii, która stanowi przykrywkę dla przeprowadzanej przez Berlin ekonomicznej kolonizacji Europy. Silnie rozwijająca się gospodarka niemiecka – żerująca między innymi na taniej polskiej sile roboczej – zaczęła także zagrażać Anglosasom. Stąd Brexit, stąd ostentacyjne zachowanie Trumpa w stosunku do Angeli Merkel. Anglosasi wiedzą, że najpewniejszym środkiem osłabienia niemieckiego walca eksportowego jest zniszczenie Unii Europejskiej, a przede wszystkim odcięcie im dostępu do polskiej, czeskiej, słowackiej i węgierskiej taniej siły roboczej. Co w zaistniałej sytuacji leży w naszym interesie, to pytanie na inny felieton. Bez wątpienia musimy sobie jednakże zdawać sprawę z tego, że z Anglosasami łączy nas zamiłowanie do przedsiębiorczości. Niestety, w przeciwieństwie do nich nie potrafimy myśleć całościowo i długofalowo, co oczywiście – jak zwykle – stanowi dla nas określone zagrożenie w przypadku, gdybyśmy postanowili zaangażować się w ich projekt.
Magdalena Ziętek-Wielomska
Tekst ukazał się w tygodniku Najwyższy Czas!
Na zdjęciu prof. Ted Malloch i prof. Adam Wielomski
2 thoughts on “Ziętek-Wielomska: O polskim i amerykańskim pojmowaniu wolności”