3 lipca minie 74. rocznica śmierci Adolfa Nowaczyńskiego. Cenię go od czasów studenckich, kiedy w antykwariacie kupiłem dwa oprawione roczniki „Myśli Narodowej” z lat trzydziestych ubiegłego wieku. Nowaczyński miał tam swoją stałą rubrykę pn. „Ofensywa”, w której niemiłosiernie chłostał wszystkich tych, którzy mu z różnych względów zaleźli za skórę.
Czynił to z wrodzoną sobie lekkością i swadą, bawiąc się słowem, nadając mu nowe konteksty, zmieniając pisownię wyrazów lub łącząc je w oryginalne ciągi myślowe. Smagał polityków, literatów i naukowców. Nie oszczędzał nikogo. O Piłsudskim pisał nie inaczej, jak „komendiant Piłsudski”, co było przyczyną jego licznych kłopotów i napaści „nieznanych sprawców”. Był trzykrotnie dotkliwie pobity, a w jednej z utarczek stracił oko. Pomimo tego dalej robił swoje.
Na początku ubiegłego wieku był częścią krakowskiej cyganerii, której nie oszczędzał w swoich satyrach i pamfletach. Nie podzielał jej fascynacji erotycznych, które w ówczesnej modernistycznej bohemie krakowskiej zahaczały często o perwersję. Wyśmiewał natchniony poetyzm młodopolski, rugając przy okazji lansowaną filozofię szczególnego znaczenia poety, jako swoistego kapłana. Nie interesowała go sztuka dla sztuki, widział dla niej funkcję zdecydowanie bardziej praktyczną, stanowiącą raczej program działania, który odpowiadałby na dokonujące się przemiany, a nawet je stymulował. Ze swoim środowiskiem młodopolskim rozprawił się w „Facecjach sowizdrzalskich” i „Skotopaskach sowizdrzalskich”, czyniąc przy okazji pożądany przez siebie rumor. Od 1907 roku zaczął jednoznacznie przechodzić z pozycji młodopolskich na pozytywistyczne.
Był mistrzem napaści prasowych, jakże innych, niż dzisiejsze, tabloidowe. Choć sięgał nader często po argumenty ad personam, nie przebierając przy tym w delikatności, to jednak nie sposób było mu odmówić kunsztu i przenikliwej inteligencji. Był wybornym obserwatorem życia, dostrzegał i umiejętnie syntetyzował to, co innym umykało z pola widzenia. Jego pamflety, będące świadectwem czasów, w których żył, weszły na trwałe do kanonu tego gatunku. Toczył namiętne i ostre polemiki, często narażając się własnemu środowisku, którego również nie oszczędzał. Jego polemiczna natura pozwoliła mu pozostać prawdziwie wolnym. Nowaczyńskiego nie dało się nigdzie zapisać czy uszeregować. Wymykał się jako osobowość.
Politycznie związał się z narodową demokracją i jej punktu widzenia bronił w niezwykle oryginalny i nietuzinkowy sposób. Ostrze krytyki kierował przeciw sanacji, która dawała mu wiele pożywki, o co zresztą nie było trudno. W właściwą sobie „powagą”, doprowadzał do szewskiej pasji pomajowych panów pułkowników i panie pułkownikowe wraz z całym wachlarzem usłużnych pochlebców. Jako ciekawostkę, ale jakże ważną w życiu Nowaczyńskiego, warto odnotować spotkanie brata Alberta (Adama Chmielowskiego), którego poznał podczas leczenia gruźlicy w Zakopanem. Stał się dla niego jednym z duchowych wzorców, o którym wyrażał się zawsze z atencją.
Nie oszczędzał mniejszości narodowych, w tym Żydów, co do dzisiaj stanowi asumpt do tego, by nazywać Nowaczyńskiego antysemitą czy wręcz faszystą. To oczywista nieprawda, choć prawdą jest, że język miał w tej materii mocno niewyparzony. W jego publicystyce znaleźć jednak można, czego nie chcą zauważać jego krytycy, wiele głosów przychylnych Żydom. Mawiał o nich, że są „najcenniejszymi drożdżami”, ożywczo działającymi na krnąbrną polską naturę i, gdyby nagle ich zabrakło, to trzeba by ich jak najszybciej sprowadzić.
Drażnił tym co bardziej narowistych endeków, ale cóż, taki już był. Nie bał się pisać i mówić tego, co myśli. „Każda nacja drwi z drugiej nacji i wszystkie nie tracą racji” – zwykł mawiać i trudno mu odmówić w tym słuszności. Popierał np. postulowany przez cześć środowisk żydowskich, a zwłaszcza syjonistycznych i – co zrozumiałe – narodowo-radykalnych, plan emigracji Żydów do Palestyny. Ot, urok czasów. Jako Polak, kpił przede wszystkim z Polaków, obrywając za to z prawa i lewa. Miał mnóstwo wrogów i przyjaciół. Należał do gatunku ludzi dobrze przyprawionych. Gatunku rzadko spotykanego dzisiaj. Zmarł w 3 lipca 1944 roku.
Z książek Nowaczyńskiego, które posiadam: „Studia i szkice”, Lwów 1901, „Facecye sowizdrzalskie”, Kraków 1903, „Skotopaski sowizdrzalskie”, Kraków 1904, „Co czasy niosą”, Warszawa 1909, „Fryderyk Wielki”, Warszawa 1910 (grany do dzisiaj na scenach teatralnych) oraz „Małpie zwierciadło”, „Młodość Chopina”, „System doktora Caro” (powieść sciene fiction z 1927 roku, rzec można o Unii Europejskiej), „Warta nad Wartą”, „Poznaj Poznań”, “Plewy i perły”, a także inne, których na tę okazję nie wygrzebałem.
Maciej Eckardt
Myśl Polska, nr 27-28 (1-8.07.2018)
Antologie tekstów Adolfa Nowaczyńskiego dostępne są TUTAJ