Całego okresu Polski Ludowej nie wolno traktować jednakowo. W taki przedstawianiu problemów wyspecjalizowali się historycy związani z Instytutem Pamięci Narodowej (IPN). To co działo się po roku 1956, było niewątpliwie zupełnie innym czasem niż lata stalinizmu (moim zdaniem trafniej je nazywać jednak latami bermanowszczyzny).
Ale to właśnie ten okres próbuje się rozciągnąć na całość Polski Ludowej i budzić niechęć do naszej państwowości tego okresu. A przy okazji przemilczeć twórców i spadkobierców ówczesnego terroru. Warto przypominać o tym jak polski żywioł zmagał się z niechęcią sekciarskich kręgów w Armii Polskiej gen. Berlinga. Przytaczam fragmenty notatki służbowej radzieckiego oficera polskiego pochodzenia majora Władysława Sokołowskiego (syna Iwana). Fragmenty są zaczerpnięte ze zbioru „Polska-ZSRR. Struktury podległości. Dokumenty WKP(b) 1944-1949” wydanego w Warszawie w 1995 roku przez Instytut Studiów Politycznych PAN oraz Stowarzyszenie Współpracy Polska-Wschód, a dotowanego przez… Fundację Batorego. Ciekawe jest to, że pojawiają się tutaj nazwiska prominentnych późniejszych działaczy frakcji puławian w PZPR – Romana Zambrowskiego (późniejszego członka KC PZPR), Mieczysława Mietkowskiego (wiceministra bezpieczeństwa publicznego) i Antoniego Alstera (wiceministra spraw wewnętrznych).
„Do Komitetu Centralnego WKP(b), poczta polowa 28279-K (…) Notka służbowa
Pracując od 20 kwietnia 1944 roku w Zarządzie Politycznym Armii Polskiej na stanowisku inspektora Wydziału Organizacyjno-Instruktorskiego w wystarczającym stopniu poznałem kadrę kierowniczą aparatu politycznego oraz niedociągnięcia w jego pracy, o czym pragnę poinformować w niniejszej notce.
Przede wszystkim należy zaznaczyć, że pracownicy polityczni nie są otoczeni szacunkiem ani przez dowódcę Armii generała Berlinga, ani przez żołnierzy i oficerów Armii Polskiej. I to nie tylko z powodu że dawne Wojsko Polskie nie miało takiego aparatu. Główna przyczyna tkwi w tym, że większość oficerów polityczno-wychowawczych jest słabsza od dowódców liniowych, zarówno pod względem wojskowym jak i moralno-politycznym, że aparat Zarządu Politycznego, wydziałów politycznych dywizji i niższego szczebla jest zaśmiecony ludźmi wrogimi narodowi polskiemu, trockistami, syjonistami, a wręcz obibokami, karierowiczami oraz spekulantami, którzy patrzą na aparat polityczny jako na miejsce wypoczynku, przyjemnego spędzania czasu oraz miejsca bogacenia się (…)
Zgodnie z dyrektywą Mietkowskiego, wszyscy Żydzi, pracujący w aparacie politycznym (a Żydów w aparacie politycznym jest zdecydowana większość) podają w ankietach i wszędzie prezentują się jako Polacy. W niektórych przypadkach Żydzi – pracownicy polityczni – chodzą nawet do kościoła na nabożeństwa i żegnają się, co budzi wstręt i nienawiść do nich ze strony wierzących Polaków. Doszło do tego, że nawet w dokumentach partyjnych, w ankietach wstępujących do partii, wszyscy Żydzi w rubryce „narodowość” piszą „Polak”. W sprawozdaniach, które Mietkowski przesyła do organów kierowniczych, fakt przesycenia aparatu politycznego Żydami również jest starannie ukryty.
W rzeczywistości skład narodowościowy aparatu [politycznego] Armii Polskiej na dzień 1 czerwca 1944 roku wygląda następująco: na 44 oficerów Zarządu Politycznego (łącznie z redakcją gazety wojskowej i kierownictwem Domu Armii Polskiej) – 34 Żydów, 5 Polaków z ZSRR oraz 5 Polaków z Polski, przy czym wszystkie stanowiska kierownicze (szef Zarządu politycznego, jego zastępca, szefowie wydziałów, redaktor gazety) są obsadzone przez Żydów. Zastępcami dowódcy dywizji oraz brygad są Żydzi, z wyjątkiem jednego Polaka, podpułkownika Gawrońskiego (2 DP). W wydziałach politycznych dywizji na 28 odpowiedzialnych pracowników politycznych – 17 Żydów, na 43 pracowników politycznych na szczeblu pułku – 31 Żydów. W pułkowym aparacie politycznym poszczególnych pułków (4. Pułk Artylerii Przeciwpancernej, 5. Pułk Piechoty) nie ma ani jednego Polaka. Na 86 zastępców dowódców batalionów – 57 Żydów.
Nieprawdziwe były również oświadczenia pracowników z grupy kierowniczej Zarządu Politycznego (Zambrowskiego i innych), że rzekomo polscy żołnierze lubią Żydów i nienawidzą radzieckich Polaków, przesłanych do pracy politycznej. Do radzieckich Polaków żołnierze odnoszą się oczywiście z pewną nieufnością, lecz w trakcie pracy znika ona szybko, jeśli żołnierze widzą w oficerze sprawiedliwego, wojskowo przygotowanego, wymagającego i troskliwego dowódcę. O stosunku polskich żołnierzy do Żydów – pracowników politycznych świadczą następujące fakty: W końcu maja br. podczas inspekcji 8. Pułku Piechoty obserwowałem, jak młodzi polscy żołnierze z ironicznym wyrazem twarzy przechodzili obok pracowników politycznych narodowości żydowskiej, nie salutując im. W rozmowie ze mną na strzelnicy 8. PP młodzi żołnierze, w tym jeden polski partyzant, prosili o przeniesienie do innego oddziału, gdzie na stanowiskach dowódczych nie ma Żydów, motywując to tym, że w Wojsku Polskim Żydzi nigdy przedtem nie byli oficerami.
Polscy pracownicy polityczni nie czują się równoprawnymi z Żydami. Np. inspektor Wydziału Organizacyjnego Zarządu Politycznego Armii Polskiej Felicjan Łysakowski w rozmowie ze mną 27 maja br. powiedział, że trzymają go w aparacie Zarządu Politycznego jedynie dla pozoru, w żadne tajemnice go nie wprowadzają i że ogólnie Polacy w Zarządzie Politycznym pełnią jedynie rolę posłańców, wszystkim zaś komenderują Żydzi.
Nauczycielka ludowa Józefa Kancarówna (4. Pułk Piechoty) w rozmowie ze mną 3 czerwca zaznaczyła, że Polaków – pracowników politycznych wyżej niż kompania na stanowiska nie mianują, ponieważ wszystkie stanowiska zajęte są przez Żydów. Kancarówna powiedziała że nie jest antysemitą, ale nie może spokojnie patrzeć na to, jak Żydzi dowodzą Armią Polską, ponieważ naród polski nie żywi sympatii do Żydów, i kiedy zobaczy, że naszym wojskiem kierują Żydzi, to ogólnie nie będzie nas uznawała za armię polską.
Polscy żołnierze i oficerowie odnoszą się do pracowników politycznych narodowości żydowskiej z dużą nieufnością, patrzą na nich jak na szpiclów i nie uzewnętrzniają przed nimi swoich nastrojów. Podczas mojej inspekcji w 8. Pułku Piechoty wśród żołnierzy rozpowszechnione były dywersyjne wieści o tym, jakby przed frontem naszej armii w rejonie Kowala zorganizowała obronę dwukrotnie większa od naszej armia polska, sformułowana przez Niemców. Pracownicy polityczni narodowości żydowskiej z tych kompanii, w których takie wieści znalazły szerokie rozpowszechnienie, nic nie wiedzieli o tych pogłoskach.
Skrytość żołnierzy polskich w stosunku do Żydów – pracowników politycznych z jednej strony oraz zaśmiecanie aparatu politycznego przez próżniaków i karierowiczów, nie interesujących się życiem codziennym, bytem żołnierzy oraz ich szkoleniem wojskowym z drugiej strony zrodziły wypaczone formy pracy politycznej, w których aparat polityczny stoi z daleka od życia pododdziałów i ich przygotowania bojowego (…)
Podpułkownik Gawroński, w celu polepszenia składu kadry pracowników politycznych 2. Dywizji Piechoty obrał w listopadzie 1943 roku linię śmiałego kierowania do pracy politycznej uczciwych i bliskich nam ideowo żołnierzy narodowości polskiej. Z tych samych powodów nie dopuścił do pracy na stanowisku zastępcy dowódcy pułku, przysłanego przez Mietkowskiego, syjonisty Wiślickiego i odesłał do dyspozycji Wydziału Politycznego Korpusu jeszcze kilka osób narodowości żydowskiej. W odpowiedzi na to Mietkowski obruszył się na Gawrońskiego próbując pozbawić go kierowania pracą polityczną w 2. DP. Za wiedzą Mietkowskiego podwładni Gawrońskiego (Alster i inni) ignorowali swojego zwierzchnika i ze wszystkimi sprawami zwracali się bezpośrednio do Wydziału Politycznego Korpusu, bez uzgodnienia z Gawrońskim sami dobierali kadry pracowników politycznych i rozstawali je, w wyniku czego aparat polityczny w poszczególnych pułkach (np. 5. Pułku Piechoty) został dobrany wyłącznie z Żydów (…)
W rozmowie z podpułkownikiem Mietkowskim i majorem Zambrowskim wielokrotnie stawiałem problem konieczności oczyszczenia aparatu partyjnego od wrogich nam ludzi, polepszenia składu narodowościowego pracowników politycznych, przybliżenia aparatu politycznego do życia żołnierzy i pododdziałów, do zagadnień wyszkolenia bojowego.
Stawiałem również problem szkodliwości uogólniającego potępiania Polaków jako ludzi wrogich ZSRR, jak również o szkodliwości uogólniającej ufność do wszystkich ludzi narodowości żydowskiej, bez starannego ich sprawdzenia. Domagałem się od Mietkowskiego śmielszego wysuwania kandydatur Polaków do pracy politycznej, jak również bardziej zdecydowanego wykorzystania w kierowniczej pracy politycznej towarzyszy przybyłych z Armii Czerwonej. Jednakże do chwili obecnej moje propozycje nie są przyjęte, a ja przekonałem się, że bez Waszej interwencji istotnej zmiany sytuacji tu, na miejscu, nie da się osiągnąć”.
Oczywistością jest, że list majora Władysława Sokołowskiego (syna Iwana), pracującego jako inspektor w Zarządzie Politycznym Armii Polskiej, członka od 1931 roku WKP(b) do KC WKP(b) [numer legitymacji partyjnej 2720494] z dnia 13 czerwca 1944 jest elementem wewnętrznej walki pomiędzy różnymi środowiskami, ale doskonale odzwierciedla atmosferę panującą w szeregach ówczesnego Wojska Polskiego.
Opr. Łukasz Marcin Jastrzębski
Myśl Polska, nr 43-44 (26.10-1.11.2020)
Ot, komunistyczne wychwalanie komunofaszystowskiej ,,Polski ludowej”. Za potworne zbrodnie przeciwko narodowi polskiemu popełnione w tym tworze moskiewskim należy się kara nieprzedawnialna i komuchom, i ich dzisiejszemu pomiotowi. Komuchy, wy to NIE Polacy, tylko udawacze Polaków. Nawet jeśliście urodzili się w rodzinach rdzennie polskich. Włazicie też do środowisk narodowych i udajecie ,,narodowców”. Wasze składanie winy za zbrodnie komunistyczne na Żydów, to wasz esbecki trik oszukańczy, mający na celu odwrócenie uwagi od zbrodni na Polakach komuchów nie-Żydów, prawda? Płaćcie, razem z waszymi rodzinami, odszkodowania za krzywdy wyrządzone nam, Polakom. Nie zapomnimy i nie wybaczymy.
Wpierw wytnijmy większość lasów, bo przecież zasadziła je obrzydliwa zbrodnicza komuna.
Dlaczego mielibyśmy wycinać lasy, które są pozytywnym aspektem? Leśnicy należący do NSDAP również sadzili drzewa i nikt nie wpada na głupi pomysł niekrytykowania III Rzeszy tylko dlatego, że istniały jakieś pozytywne aspekty działalności tejże.
Tylko że w ogólnym rozrachunku pozytywnych aspektów działalności Polski Ludowej jest równie dużo co i negatywnych. Gdyby nie „komuna”, większość spóźnionych o 30 lat bojowników przeciwko „komunie” gnieździłaby się w ciasnej chałupie gdzieś na zapadłej małopolskiej, świętokrzyskiej czy podlaskiej wsi i nie miałaby czasu na te wojowanie, bo dzień i noc musieliby zasuwać na karłowatej gospodarce, żeby w ogóle mieć co jeść. Pamiętać też należy, że wiele spośród ofiar zbrodni komunistycznych to ludzie, którzy wraz ze swoimi przodkami byli odpowiedzialni za panujące w Polsce zacofanie, hamując postęp techniczny i gospodarczy w swoich majątkach, co ostatecznie doprowadziło do tego że Polska w 1939 roku stała na niższym poziomie cywilizacyjnym niż jej ziemie w 1914..
Raczej ciężko to „zmierzyć”, więc wstrzymałbym się z tak odważnymi sądami. Z całą jednak pewnością nie należy przekreślać całego dorobku PRL rozumianego nie tyle jako system, co jako działalność poszczególnych osób.
Pisze Pan, że gdyby nie „komuna” etc. – pełna zgoda. Tyle tylko, że np. gdyby nie „komuna”, to obecnie nie mielibyśmy tak zdegenerowanej intelektualnie kadry na uczelniach czy w sądach. Ten system promował wiernopoddańczą postawę zamiast kompetencji i teraz mamy takie kwiatki jak wszelkie Środy, Hartmany na uczelniach i sędziów, którzy gwałt na kobiecie będącej zawodowym żołnierzem (zdarzenie miało miejsce na poligonie) kwalifikują jako wypadek przy pracy. Nie mówiąc już o szeregowych urzędnikach, którzy od pokoleń promują lenistwo, picie kawki i spychoterapię w stosunku do petenta. To są zaszłości systemowe i należy o tym pamiętać.
Co do ofiar zbrodni komunistycznych – sugeruje Pan, że posiadacze majątków hamowali postęp techniczny? Gospodarczy jestem w stanie w jakiś sposób zrozumieć, choć też bym dyskutował, ale hamowanie postępu technicznego przez tę grupę społeczną to chyba jednak nadużycie.
Ja tylko przypominam, że to przedwojenna kadra wymiaru sprawiedliwości bez większych oporów(jedne votum separatum) przyklepała na żądanie Piłsudskiego proces brzeski. Ta sama kadra nie miała też nic przeciwko fałszerstwom wyborczym, prześladowaniom administracyjnym i „nieznanym sprawcom” w oficerskich mundurach. Pisarz Dołęga-Mostowicz fabuły swojej powieści o karierze Nikodema Dyzmy też nie wziął z powietrza, a z rzeczywiście panujących wówczas w tzw. „wyższych sferach” stosunków. Ludzie którzy bardzo dobrze odnajdywali się w aparacie państwowym za zaborów, równie dobrze odnaleźli się w Polsce niepodległej, w Polsce sanacyjnej, Polsce ludowej a teraz mają się dobrze w Polsce demokratycznej. Te zaszłości ciągną się o wiele dłużej, niż od 1945 roku. A co do hamowania postępu technicznego to owszem: zarówno obszarnicy jak i przemysłowcy hamowali w Polsce przedwojennej postęp techniczny, ponieważ wynikające z biedy i postfeudalnej struktury społecznej śmiesznie niskie koszty pracy ich do tego nie zmuszały. Taniej było posiadaczowi majątków zatrudnić kilku chłopów z końmi niż zakupić ciągnik rolniczy, bo ci chłopi byli skłonni pracować za głodowe stawki, żeby tylko mieć za co przeżyć. Taniej było fabrykantowi zatrudnić więcej ludzi niż kupić nowoczesną maszynę, bo robotnicza biedota przyjmowała każdą pracę, żeby tylko mieć co jeść. A mentalność ludzi posiadających w Polsce kapitał opisał niejaki Prus w powieści p.t. „Lalka”. Pisał tam oczywiście o czasach sobie współczesnych, II. poł. XIX wieku, ale do czasów Polski niepodległej wiele się pod tym względem nie zmieniło. Efektem tego było, że w czasie kiedy zarówno państwa Zachodu, jak i Związek Radziecki gwałtownie rozwijały przemysł i technikę, nasze klasy posiadające dalej żyły sobie w idyllicznym dworku czy luksusowej kamienicy i dopiero 1 września roku 1939 niemieckie bomby ich z letargu przebudziły.
Tyle tylko, że ja nie twierdziłem, że w czasach II RP była sielanka. W ogóle jestem przeciwnikiem porównywania nieudanego do nieudanego. Nota bene bardzo często w taki sposób postępuje lewica, gdy próbuje argumentować na rzecz adopcji dzieci przez pary homoseksualne – robi porównania w stylu „to lepiej, żeby dzieci były w domach, w których się pije i bije żonę?” wiedząc, że nie wytrzymają ciężaru argumentów gdy porównuje się do normalnej rodziny. Wracając jednak do meritum – jasne, zaszłości w jakiś sposób się ciągną, ale obecnie jesteśmy bezpośrednimi spadkobiercami konkretnego systemu jeśli chodzi o kadry sądowe czy naukowe – PRL. I to ten system całkowicie dał plamę, mając możliwość zrobienia inaczej. Nie można tego tłumaczyć argumentem „bo za II RP czy zaborów było tak samo”.
Wie Pan, powieściopisarze mają do siebie to, że licentia poetica pozwala na różne hiperbolizacje. To samo zrobił Reymont w „Ziemi obiecanej”. Natomiast tak po prawdzie, ciężko wymagać po 123 latach zaborów i jednak dość przeciętnej sytuacji gospodarczej na tle państw zachodu, aby nagle posiadacze ziemscy zainwestowali masowo w nowinki techniczne takie jak ciągniki, które w Polsce pojawiły się dopiero w latach 20-tych XX wieku i jednak przysparzały sporo problemów w razie awarii (to nie były czasy, w których było wielu mechaników potrafiących naprawić taki sprzęt- szczególnie na wsi). Opłacalność więc była całkiem istotnym argumentem i ciężko wymagać, aby nagle posiadacze zrezygnowali z większych dochodów na rzecz zmiany technologicznej. Do tej pory w wielu zakładach produkcyjnych stosuje się maszyny, które w innych miejscach wyrzucono na śmieci 20 lat temu – właśnie w imię zysku. A ostatecznie to jednak w 20-leciu międzywojennym to w Związku Radzieckim był problem głodu i ogromnej biedy w porównaniu do II RP mimo tych różnic technologicznych. Nie chcę specjalnie bronić tych posiadaczy – chodzi mi tylko o pokazanie, że „hamowanie postępu” odebrałem jako celowe działanie na rzecz tego hamowania a wychodzi na to, że po prostu owo hamowanie było raczej skutkiem ubocznym a nie celem samym w sobie.