Lewicki: Budapeszt w Warszawie

 

Dawno temu, przed prawie dwunastu laty, Jarosław Kaczyński, na jednym z wieców, wyraził mocne przekonanie o pewnym nadejściu politycznego zwycięstwa: „Przyjdzie taki dzień, że będziemy mieli Budapeszt w Warszawie”.
Było to wypowiedziane w czasie, gdy jego partia była w głębokiej opozycji i szans na szybkie zwycięstwo widać nie było. Wręcz przeciwnie, triumfujący wtedy Donald Tusk, zapowiadał swojej konkurencji, że „wyginie jak dinozaury”. Ale sytuacja, po kilku latach, się zmieniła i owe „dinozaury” nie tylko, że same nie wyginęły, ale też nie dały się wytłuc kamieniami, jak widziała konkurowanie miedzy ludźmi a dinozaurami pani Kopacz – ta co po Tusku objęła rządy.

Do tej pory PiS wygrał dwa razy samodzielną większość w Sejmie, ale nigdy nie było to zwycięstwo na miarę tego, jakie osiągnął na Węgrzech Victor Orbán, który aż cztery razy z rzędu sięgnął po większość konstytucyjną (w 2010r., 2014r., 2018r. i 2022r.).
Najbardziej zdumiewające jest przy tym to, że największe zwycięstwo osiągnął za czwartym razem, w 2022 roku, kiedy jego partia zdobyła ponad 54 proc. głosów. Na dodatek, ten sukces został osiągnięty w sytuacji gdy cała opozycja zjednoczyła się przeciwko Orbánowi, gdyż pomysł ten wydawał się pewną  receptą na zwycięstwo.
Węgierska opozycja wystąpiła wspólnie w wyborach lokalnych w  roku 2019 i osiągnęła niejaki sukces: cztery z pięciu  największych miast na Węgrzech opanowała wtedy opozycja. To zachęciło ich do podpisania w 2020 roku formalnego sojuszu o nazwie „Zjednoczeni dla Węgier”.
Jednak, jak należało się spodziewać, w mocno niespójnej koalicji, którą jednoczyła wyłącznie chęć odsunięcia Orbána od władzy,  zaczęły się problemy i już na rok przed wyborami parlamentarnymi w roku 2022, sondaże znowu pokazywały przewagę partii Fidesz.

Także w Polsce, zanim jeszcze wybory na Węgrzech nie zweryfikowały negatywnie skuteczności zbijania się opozycji w jedną amorficzny twór, media zblatowane z opozycją długo i ostro walczyły o jedną listę opozycji, która miała być cudownym i jedynym sposobem na wygranie wyborów. Ta walka o jedną listę polegała na odsądzaniu od czci wszystkich polityków opozycji, którzy nie chcieli podporządkować się Tuskowi i stworzyć z nim jednej listy, oczywiście na jego zasadach.
Nie na wiele się to zdało, ale jeszcze teraz można słyszeć głosy płaczące nad porażką takiego pomysłu. Teoretycznie mogli mieć rację, jednak praktycznie nigdy nie jest tak, że elektoraty się zwyczajnie sumują i zawsze, w przypadku zawierania sojuszy, jacyś dotychczasowi zwolennicy odchodzą, gdyż nie są w stanie zaakceptować sojusznika, jego dotychczasowych posunięć, elementów programu, a najczęściej oblicza jego polityków.
Sojusze znacznie lepiej wychodzą po wyborach, kiedy chodzi o udział we władzy, zaś ewentualna utrata części zwolenników jest mniej istotna.
Jednak także i teraz, kiedy ta kwestia jest już rozstrzygnięta i samodzielny start komitetów wyborczych „Trzeciej Drogi” i „Lewicy” jest pewny, zakończenie propagandowych gier mających na celu zepchnięcie tych komitetów pod próg wyborczy i przejęcie części ich elektoratu nadal ma miejsce.
Tak należy rozumieć publikowanie jakichś mało wiarygodnych sondaży, pokazujących, że te komitety mogą nie przekroczyć progu wyborczego.

Zauważyć też należy, że Tusk wykorzystuje, w swojej politycznej walce, wiele pomysłów i sposobów działania węgierskiej opozycji, chcącej nieskutecznie ograć Viktora Orbána podczas ostatnich wyborów. Do takich należało oczywiście usilne forsowanie jednej listy, co na Węgrzech się udało, ale w Polsce już nie.
Ale nie tylko o tę sprawę chodzi. Do tego rodzaju trików należą także próby przejęcia jakiejś części agendy głoszonej przez przeciwnika i umieszczanie na listach ludzi, którzy wydają się bardziej radykalni w swych prawicowych i narodowych poglądach niż formacja Orbána.
Na Węgrzech doszło do tego, że na czele opozycji, jako kandydat na premiera, umieszczony został Péter Márki-Zay, samorządowiec o konserwatywnych poglądach, zupełnie nie pasujący do liberalno-lewicowego oblicza większości opozycji, ostro sprzeciwiający się przyjmowaniu migrantów, który w urzędzie miasta, którym kierował, umieścił „licznik imigrantów”, co miało dowodzić, że Orbán, mimo swojej antyimigranckiej retoryki, faktycznie sprowadza do kraju tysiące osób spoza granic Unii.
W Polsce zupełnie podobną narrację wyborczą stosuje Tusk, który także przyjął na listy Romana Giertycha, znanego uprzednio z radykalnie antyliberalnych poglądów.
O ile jednak na Węgrzech wszystkie te zabiegi opozycji wydawały się jakoś spójne i konsekwentne, o tyle Tusk nie jest w stanie zapewnić ani jednego, ani drugiego.
Uprzednie zaangażowanie osób z partii Tuska przeciwko budowie muru na granicy z Białorusią i uszczelnieniu tej granicy, czyni niewiarygodnymi jego obecne zapewnienia o zatrzymaniu imigracji.  Wspomniany Peter Marki-Zay mało się hamował podczas brutalnych ataków na Orbána i potrafił nawet mówić, że „połowa węgierskiego rządu to geje”. U nas, jak na razie, tego nie ma, ale poczekajmy, kampania dopiero na dobre się zaczyna. Przecież na listach KO znalazła się osoba, której przypisuje się donoszenie na gejów w czasach PRL i jakoś nikomu to nie przeszkadza.
Nie tylko w sferze używanych metod walki wyborczej widać tu podobieństwo do Węgier. Także, jeśli chodzi o próbę wizualnego propagowania swojego politycznego wizerunku, mamy coś podobnego. Węgierska opozycja miała swoją niebieską wstążkę, a u Tuska jest biała koszula z konturami serca, nazwanego przez przeciwników „pustym sercem”.

Nawet względem czegoś takiego jak owe znane „osiem gwiazdek”, jest wcześniejszy odpowiednik węgierski w postaci „O1G”.
Można domniemywać, że źródło i inspiracja tego wszystkiego, tej swoistej technologii walki o władzę, znajduje się gdzie indziej i można do tego dojść śledząc przepływy pieniędzy od różnych organizacji o międzynarodowym zasięgu, takich, którym bardzo zależy na tym, by zmienić władzę w Polsce i na Węgrzech.
Dlaczego to jest nieskuteczne? Problem leży najpewniej w tym, że ci międzynarodowi macherzy i ich miejscowi kompradorzy, nie są w stanie dostosować się do lokalnych warunków, ani nawet nie chcą zniżać się do tego, by zrozumieć zwykłych mieszkańców Polski, ale z uporem maniaka, po raz kolejny, usiłują wszystko robić  według tego samego wzoru, który już się nie sprawdza, został  dawno zdemaskowany i zdekodowany.
Jako jawnie wspierający Tuska w walce o władzę zadeklarowali się: przewodnicząca Komisji Europejskiej, Ursula von der Leyen, oraz szef frakcji Europejskiej Partii Ludowej, Manfred Weber, który wskazał Tuska jako swojego przedstawiciela w Polsce, mającego zastąpić PiS u władzy.
Tego rodzaju jawna próba ingerencji została bardzo źle odebrana w Polsce, gdzie wielu ludzi jeszcze pamięta podobne ingerencje Kremla w czasach PRL. Przez takie działania, zamiast wzmocnić Tuska, faktycznie go osłabili i spowodowali, że Kaczyński i Mazowiecki nie chcą z nim debatować wskazując jako partnera do rozmowy właśnie Webera. Jak sens rozmawiać z małpką, jak jest kataryniarz?

Nie tylko jednak w działaniach liberalnej opozycji widać podobieństwo do działania ich węgierskich odpowiedników. Także w działania Zjednoczonej Prawicy widać wykorzystywanie wzorów węgierskiego Fideszu.
Takich podobieństw, co do prowadzenia kampanii wyborczej, jest wiele, ale w jednym przypadku jest ono wyjątkowo uderzające i jest to prawie kalka rozwiązania węgierskiego.
Chodzi mi tu o pomysł referendum powiązanego z wyborami. Same pytania były oczywiście różne: na Węgrzech dotyczyły one wyłącznie kwestii ograniczenia dostępu treści LGBT i ideologii gender do osób nieletnich, zaś w Polsce każde z pytań będzie dotyczyło innej sprawy (imigracja, mur na granicy, majątek narodowy, wiek emerytalny).
Tym niemniej jednak, sama konstrukcja referendum, czyli cztery pytania postawione w taki sposób, że większość odpowiedzi będzie na nie, jest dokładnie taka sama i raczej nie da się utrzymywać, że jest to przypadek.
To wzorowanie się na przypadku węgierskim ma jednak inny wymiar dla polskiej partii rządzącej i dla opozycji. W przypadku Kaczyńskiego jest to korzystanie z doświadczeń zwycięskiej formacji, która, przypomnę, cztery razy z rzędu osiągnęła większość konstytucyjną, zaś w przypadku Tuska jest to wzorowanie się na kompletnie przegranych, którzy po raz czwarty zostali znokautowani.
Dlaczego zatem Tusk to robi? Nie wiem! Przecież już Einstein miał stwierdzić, że szaleństwo to ciągłe robienie tego samego, ale oczekiwanie innych rezultatów.

Stanisław Lewicki

Click to rate this post!
[Total: 14 Average: 3.2]
Facebook

2 thoughts on “Lewicki: Budapeszt w Warszawie”

  1. ale ślicznie pan autor bredzi – na zamówienie zjednoczonych prawiczków aka patriotów <<<piździelcy doskonale wiedzą o tym „zleceniu’ i stąd te ich małpie ruchy>i stąd polska ekipa rządząca cieszy się zasłużoną opinią – amerykańskich konserwatystów – jako retarded – opóźnionych w rozwoju – znowu w kontekście całokształtu 'polityk’ piździelców mających cechy PEŁNEJ WIOCHY- Końskie.
    I pytanie do pana autora-warsiawiaka było nie było”
    dlaczego jaro 'prezes tysiąclecia’ kaczor (tyż warsiawiak) wybrało na miejsce swojego kandydowania….Siedlce a nie warszawasztetl? Takie pan jesteś świetny znawca wszelkich tematów!!!
    Strawestuję powiedzenie Michalkiewcza (o Wałęsie):
    kto czyta-słucha Kaczora, sam sobie szkodzi
    bo bydła jakie piździelcy – w każdym aspekcie cywilizacyjnym – narobili w latach 2010-2023 to upadek Polski i Polaków.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *