Podstawowym dogmatem polskiej prawicy „niepodległościowej” jest twierdzenie, że podstawową przyczyną niedomagań państwa polskiego jest brak dekomunizacji. Wszystkie bolączki państwa wynikają rzekomo z tego, że Polską rządzą ludzie, którzy nie są nieskazitelnie czyści etycznie i pod względem ortodoksji ideologicznej, gdyż skazili się współpracą z „komuną”.
To ich kompromituje ostatecznie i po wsze czasy, na zasadzie: „raz komunista, na zawsze komunista”. Stąd oczywiście wynika krytyka układu z Magdalenki oraz żądania przeprowadzenia szerokiej lustracji funkcjonariuszy publicznych, księży, artystów, a pewnie też i innych grup zawodowych i społecznych.
Czego natomiast w tej narracji w ogóle nie ma? Oczywiście kwestii fachowych kadr – pod względem wiedzy i umiejętności. Prawica „niepodległościowa” zdaje się przyjmować założenie, że etyczna i ideologiczna ortodoksja zastępuje wiedzę, umiejętności i doświadczenie, gdyż sprawia, że ktoś „dobrze chce”. Problem polega na tym, że człowiek ma nie tylko wolę, lecz także i rozum, a dobre czyny wynikają nie tylko z dobrej woli, lecz także z właściwego osądu, jak również z faktycznych umiejętności wykonania podjętej decyzji.
W kontekście najnowszej historii Polski należy więc zadać pytanie: czy ludzie, którzy pełnili w PRL ważne oraz mniej ważne funkcje, rzeczywiście są bezużyteczni dla III RP? Tak może twierdzić tylko i wyłącznie osoba kierująca się motywacjami ideologicznymi, bądź też osoba mająca dobre rozeznanie w sprawie, ale źle życząca Polsce i celowo i świadomie działająca na jej szkodę.
Po pierwsze, czy funkcjonariusze PRL rzeczywiście kierowali się przede wszystkimi motywacjami ideologicznymi, czyli ideologią komunistyczną, czy też socjalistyczną? Śmiem przypuszczać, że twierdzenie to jest prawdziwe tylko w stosunku do niewielkiej grupy. Co ciekawe, jest absolutnie prawdziwe w stosunku do wielu działaczy KOR, którzy walczyli o socjalizm, ale o „socjalizm z ludzką twarzą”, jak wyraził się Zbigniew Herbert na temat Adama Michnika. Dwóch głównych ideologów KOR w końcu wprost przyznawało się do socjalizmu. Jacek Kuroń walczył o trockistowski model państwa, natomiast Jan Józef Lipski – mason, który po 1989 reaktywował PPS – wielokrotnie pisał o tym, że walczy o socjalizm innego typu, czyli bez państwa totalitarnego.
Jakimi motywacjami kierowała się więc większość funkcjonariuszy PRL? Oczywiście witalnymi, co jest jak najbardziej zrozumiałe. Ludzie chcieli mieć pracę, mieszkanie, jakoś się ustawić. W końcu nie każdy dostawał pieniądze z zagranicy, jak część działaczy Solidarności, powiązana z zachodnią masonerią, socjaldemokracją, chadecją, czy też neokonami. I czy rzeczywiście należy moralnie potępić tych, którzy chcieli w PRL założyć rodzinę, wyżywić ją i w miarę normalnie żyć? Z punktu widzenia ideologicznego antykomunizmu – tak. Problem polega jednak na tym, że etyka antykomunistyczna zna tylko jedno przykazanie: całkowita bezkompromisowość jeśli chodzi o współpracę z komunistami. Drugi problem polega na tym, że takiej etyki nie stosował nikt na świecie – to ideologia stworzona dla tubylców bloku wschodniego, dzięki której Zachód miał przejąć kontrolę nad resztą świata.
Należy bowiem zauważyć, że ci, którzy najwięcej pieniędzy wydawali na propagowanie tej ideologii na Wschodzie, sami bynajmniej jej nie wyznawali. I tak np. Helmut Schmidt, po tym jak RFN zerwał stosunki dyplomatyczne z ZSRR po zajęciu przez ten ostatni Afganistanu, jeździł po cichu do Moskwy i zawierał z Rosjanami lukratywne umowy na dostawy surowców. Natomiast służby specjalne RFN i NRD ściśle z sobą współpracowały, bowiem jak słusznie zauważył Rafał Brzeski, to że okupanci podzieli kraj na dwie części, nie oznaczało, że Niemiec będzie uważał Niemca żyjącego po drugiej stronie rzeki lub muru za wroga, lecz będzie podejmował skuteczne działania mające na celu połączenie podzielonego kraju.
Należy także wskazać na to, że instytucja, która w Polsce przez tysiąc lat była odpowiedzialna za kształtowanie kręgosłupa etycznego narodu Polskiego, czyli Kościół katolicki, sama również nie podzielała antykomunizmu ideologicznego! Kościół dobrze wie, że w Dekalogu nie ma przykazania: nie będziesz współpracownikiem państwa komunistycznego albo socjalistycznego. Natomiast znajdują się tam takie przykazania, jak nie kradnij, nie zabijaj, nie mów fałszywego imienia przeciwko bliźniemu swemu. I z przestrzegania tych właśnie przykazań Kościół rozliczał bądź też powinien był rozliczać funkcjonariuszy PRL.
Jednym słowem: etyka antykomunizmu ideologicznego została celowo spreparowana na Zachodzie jako rozsadnik Bloku Wschodniego oraz jako narzędzie sterowania państwami z tegoż bloku po dzień dzisiejszy.
Podsumowując powyższe rozważania należy stwierdzić, że w kwestii etyczności wielu funkcjonariuszy PRL podstawowym problemem nie było to, że współpracowali oni z „komuną”, lecz ich ogólna moralna demoralizacja, która była jedną z największych bolączek PRL. Okazało się, że „moralność socjalistyczna” nie uzupełniła luki powstałej po zniszczeniu „moralności burżuazyjnej”. Rzecz jednak w tym, że problem ten trapił właściwie całe społeczeństwo – nawet księża, którzy budowali Kościoły, musieli stosować metody „pozyskiwania” materiałów budowlanych, które nie zawsze wytrzymałyby krytykę z punktu widzenia zasad katolickiej etyki scholastycznej.
I tutaj przechodzimy do kolejnego problemu. Jeśli demoralizacja dotyczyła tak szerokich warstw społecznych, to skąd miały się rekrutować kadry mające rządzić III RP? Przekonanie, że wystarczy być antykomunistą, żeby być dobrym patriotą, jest kłamstwem założycielskim polskiego obozu „niepodległościowego”! Dobrym patriotą jest nie ten, kto chce dobrze, lecz ten, kto potrafi dostrzec, co w konkretnej sytuacji jest mniejszym złem!
A należy sobie postawić pytanie co było mniejszym złem w sytuacji, gdy zdemoralizowane społeczeństwo miało zacząć funkcjonować w zupełnie nowym układzie geopolitycznym, z inną ideologią – ideologią demokracji liberalnej, i w sytuacji konkurencji ekonomicznej z wysoko rozwiniętymi państwami Wspólnot Europejskich?
Można zadać sobie pytanie, co by było, gdyby władzę objęli przede wszystkim ci działacze Solidarności, którzy nigdy, w żaden sposób nie pełnili funkcji publicznych, gdyż pełnienie przez nich w przeszłości takich funkcji świadczyłoby o tym, że są „komunistami”? Czy tacy ludzie byliby w stanie przeprowadzić Polskę przez okres transformacji ustrojowej tak, żebyśmy nie padli łupem zachodnich banksterów, międzynarodowych korporacji i zachodnich agentur? Odpowiedź jest zupełnie jasna.
Zwolennicy radykalnej prawicy „niepodległościowej” odrzucali i do dziś w większość odrzucają wszystko, co zostało wypracowane przez funkcjonariuszy PRL czy też nawet naukowców, jak choćby pracowników Instytutu Zachodniego, którzy bardzo przytomnie wskazywali na to, że konkurencji gospodarczej z Zachodem po prostu nie wytrzymamy i zostaniemy przezeń połknięci.
Należy więc rozważyć inny scenariusz i wrócić do pytania: czy funkcjonariusze PRL rzeczywiście byli bezużyteczni dla III RP? Czy, mimo ich mniejszej lub większe demoralizacji, nie należało wykorzystać ich wiedzy i doświadczenia do budowania nowego systemu politycznego? Moim zdaniem można było i trzeba było. To był świetny moment do tego, żeby wykorzystać potencjał tych, którzy sami w PRL się dusili i nie mogli rozwinąć skrzydeł, bo mieli nad sobą rzeczywiście „komuszego głąba”. Jak można było ich wyselekcjonować? Poprzez system zadaniowy: rozwiążesz problem i poradzisz sobie z wykonaniem jakiegoś zadania, zostajesz, jak nie: wypadasz. Gdyby zastosować to rozwiązanie, mielibyśmy kadry wyselekcjonowane według klucza umiejętności, a nie „dojść”, czy też ideologicznej ortodoksji.
Na marginesie należy wskazać na to, że w PRL były proponowane rozwiązania problemu kadr, które miałyby uwolnić Polskę ze stanu zależności od Moskwy. Swoje rozwiązanie proponowała m.in. Liga Narodowo-Demokratyczna: budowanie patriotycznych kadr w oparciu o aparat państwowy PRL. Działacze Ligi dobrze rozumieli, że kadr nie da się wychować na „konspirze”, gdyż wiedza związana z kierowaniem państwem, jest wiedzą praktyczną, a więc musi, przynajmniej częściowo, zostać wypróbowana w praktyce. Należało tylko prowadzić intensywną pracę wychowawczą, tak by przeciwdziałać skutkom demoralizacji szerzącej się w społeczeństwie.
A ponieważ PRL, najpóźniej od czasu Gierka, nie był już żadnym państwem totalitarnym, tylko autorytarnym, istniały praktyczne możliwości przeprowadzenia takiego zadania. Warunkiem było oczywiście odcięcie się od finansowanych przez Zachód działań opozycji i deklarowanie lojalności w stosunku do istniejącego państwa polskiego, co też działacze Ligi robili, a co wyznawcy antykomunizmu ideologicznego im dzisiaj zaciekle wypominają.
Co ciekawe, ci sami wyznawcy nie krytykują Solidarności – do której wielu z nich należało – za to, że nie rozwiązała problemu kadr. Z tego co wiem, to bł. ksiądz Popiełuszko był świadomy problemu i zainicjował działania mające na celu budowanie takich kadr. Jeśli tak było, to przypuszczalnie była to główna przyczyna jego śmierci, a nie antykomunizm jako taki. Tym bardziej, że są pewne poszlaki wskazujące na to, że w sprawę jego zabójstwa zaangażowane były służby niemieckie, a nie rosyjskie. Natomiast co zrobili działacze KOR dla budowania takich fachowych kadr? KOR kadr nie budował, lecz posługiwał się naiwnymi robotnikami w celu przejęcia władzy dla siebie. Co ciekawe, jest to motyw znany z budowy komunizmu: robotnicy jako narzędzie inteligenckich elit, dzięki którym te mogły przejąć władzę. Różnica do budowy socjalizmu jest jednakże taka, że w „wolnej Polsce” lud został wyrzucony z ich fabryk, a lumpenelity zgarnęły kasę za ich sprzedaż.
Jednym słowem porozumienia z Magdalenki były absolutnie logicznym ciągiem procesów, które zostały zainicjowane w latach 70-tych, między innymi za sprawą nowej niemieckiej Ostpolitik. Niemiecka polityka wschodnia celowo, konsekwentnie i planowo wspierała opozycję antykomunistyczną w Polsce, i to nie tylko poprzez bezpośrednie finansowanie, ale fundowanie stypendiów, publikowanie artykułów w prasie niemieckiej czy wydawanie książek
Największą bolączką III RP nie jest brak rozliczenia się z „komuną”, tylko brak kadr, posiadających nie tylko odpowiednie morale, ale przede wszystkim wiedzę i umiejętności. W tej kwestii można było pójść w ślady Niemiec po II WŚ, gdzie de facto żadnej „grubej kreski”, czy też jak mawiają sami Niemcy „godziny 0”, po prostu nie było. Denazyfikacja jest mitem mającym na celu poprawienie wizerunku Niemiec, w rzeczywistości można mówić o ciągłości niemieckich kadr już od czasów państwa pruskiego. Także bowiem rewolucja z 1918 r. i obalenie monarchii ciągłości tej w żadnym stopniu nie przerwało. Socjaldemokraci wprawdzie obsadzili wiele stanowisk rządowych i administracyjnych, ale po pierwsze, wielu z nich już wcześniej było czynnych w służbie państwowej, a po drugie, po I WŚ nie przeprowadzili żadnych czystek kadrowych, lecz stopniowo obsadzali stanowiska swoimi ludźmi. Stąd Hitler, który mimo tego, że ze służby publicznej usunął osoby pochodzenia żydowskiego i część socjaldemokratycznej opozycji, dysponował odpowiednimi kadrami do realizowania swoich planów.
Wracając do sytuacji Niemiec po II WŚ można oczywiście oburzać się moralnie tym, że takiej denazyfikacji nie było. Rzecz w tym, że w Niemczech opozycji praktycznie nie było, a zdecydowana większość społeczeństwa w ideologię narodowo-socjalistyczną rzeczywiście wierzyła – w przeciwieństwie do późnego PRL, w którym w komunizm mało kto wierzył. Państwo niemieckie, kierując się swoim interesem, zrobiło to, co rzeczywiście z punktu widzenia jego interesów było rozwiązaniem optymalnym.
Reasumując, należy stwierdzić, że podstawową przyczyną niedomagań obecnego państwa polskiego nie jest „brak rozliczenia się z komuną”, lecz brak fachowych kadr, reprezentujących wysoki poziom moralny. I bynajmniej nie z punktu widzenia etyki antykomunizmu ideologicznego, lecz z punktu widzenia zasad etyki cywilizacji łacińskiej.
Magdalena Ziętek-Wielomska
Myśl Polska, nr 39-40 (25.09-2.10.2016)
Działanie to wytworzyło w samych partiach efekt podobny, wykluczyło się z niej osoby mające wiedzę o aparacie państwa. Ciągle rotując masami partyjnymi.