Stany Zjednoczone zdeterminowane są walczyć z Rosją nie tylko do ostatniego ukraińskiego żołnierza, ale także do ostatniego czołgu. Byle tylko pochodził on z UK i Niemiec, no i najlepiej był przekazany za pośrednictwem Polski. Oczywiście, czym innym jest sprzęt amerykański, którego przecież nie ma co narażać i którego obsługa jest zdaniem Waszyngtonu widocznie zbyt skomplikowana dla słowiańskiej hołoty. Dlatego właśnie wspierać kijowską juntę pojadą czołgi ze znakami polskimi, brytyjskimi i zapewne niemieckimi, jednak nie amerykańskimi. I to w takich tylko ilościach, by walki na Ukrainie podtrzymywać, ale żeby – broń nas Hobbes! – nie dopuścić do żadnego w nich przełomu.
Polska stacja przepakowywania broni dla Kijowa
Polityczne tańce wokół zaopatrywania Kijowa w broń pancerną NATO są niebezpieczne nie tyle zresztą dla armii rosyjskiej, co dla wciąganych coraz głębiej w zaangażowanie w wojnę państw europejskich, ze szczególnym uwzględnieniem Polski. Wbrew bowiem mocarstwowym opowieściom kadry zarządzającej III RP – nasz kraj bynajmniej się nie zbroi. Przeciwnie, my tylko ko przepakowujemy (i finansujemy) zbrojeniowe prezenty dla Ukrainy. Kolejne deklaracje (jak ta prezydenta Andrzeja Dudy, złożona niedawno we Lwowie i powtórzona potem parokrotnie, m.in., w Davos) na temat oddania Ukrainie naszych (?) Leopardów – potwierdzają jedynie, że Polska wcale nie staje się taką militarną potęgą, jak przedstawiają to polscy politycy. Przeciwnie – Polska to tylko stacja przeładunkowa broni, sprzętu wojskowego i najemników dla Ukrainy. Transporty z taką zawartością są przekazywane do Polski, przemalowywane (albo i nie…) w polskie barwy i natychmiast przesyłane dalej, do Kijowa. Czołgi, rakiety, amunicja, finansowane z polskich podatków nie służą bynajmniej Polsce, ale wyłącznie przedłużaniu wojny przez ukraińską juntę. Takie działania szkodzą zarówno interesom polskim, jak i ukraińskim przedłużając tę niepotrzebną, szkodliwą i destrukcyjną dla obu naszych nacji konfrontację z Moskwą.
Pójdziemy w bój bez broni?
Nawet bowiem przyjmując absurdalne założenie, że „lepiej żeby polski czołgi walczyły nad Dnieprem niż nad Bugiem” – jego zwolennicy nie zbliżają się do odpowiedzi na pytanie co miałyby począć Siły Zbrojne RP w sytuacji, gdyby Rosjanie faktycznie znaleźli się bezpośrednio na naszej południowo-wschodniej granicy? My stalibyśmy wobec nich całkowicie rozbrojeni, mając warunkowe deklaracje sojuszników do (być może…) podjęcia działań po upływie 48 godzin – za to nadchodzące siły rosyjskie miałyby zapewne w takiej sytuacji szereg pytań o używany przeciw nim polski sprzęt, jak i o walczących z nimi polskich najemników. I co wtedy?! – należałoby zapytać wszystkich zwolenników oddawania Ukraińcom ostatniego polskiego naboju. Jasne, będziemy wydawać więc, kupimy jeszcze więcej sprzętu. Po co? Żeby też „lepiej walczył nad Dnieprem”? Albo już może nad Zbruczem, wreszcie Bugiem? I żebyśmy tak czy inaczej – byli bez broni, bez amunicji i jeszcze bez pieniędzy?
Maszynka do mielenia Słowian
Z drugiej strony, jak trafnie zauważają eksperci, ilości sprzętu, o który obecnie toczy się międzynarodowy spór między Anglosasami a „Starą Europą” – to dla polski maksimum naszego dotychczasowego wysiłku zbrojeniowego, tymczasem na froncie rosyjsko-ukraińskim jest to przerób mniej więcej tygodniowy. Tyle samo trwa zużycie batalionu ukraińskich żołnierzy, wypuszczanych co trzy miesiące z amerykańskich obozów szkoleniowych NATO. Ani kompania polskich/niemieckich Leopardów 2, ani 14 brytyjskich Challengerów 2 tej wojny nie rozstrzygną. Nawet zebrane tak wielkim wysiłkiem politycznym maksymalnie 140 czołgów – to przedłużenie wojny o mniej niż kwartał. O co więc naprawdę chodziło w całym tym sporze? Oczywiście, w dużej mierze o oswajanie zachodniej opinii publicznej z jawnym już angażowanie się NATO w ukraińskie działania kontrofensywne. Przesuwa to okno debaty dalej, zapewne docelowo w stronę użycia w charakterze rezerw i uzupełnień frontu ukraińskiego wojsk polskich czy rumuńskich. Oczywiście nadal przy politycznym jedynie i być może zaopatrzeniowym wsparciu Anglosasów – znowu jednak, nie by wygrać, nie by stworzyć „regionalne mocarstwa” (jak może śnią niektórzy nad Wisłą i Dunajem), ale by wielka maszynka do mięsa rozkręcona na Ukrainie nie zatrzymała się w nieustającym przerobie niepotrzebnych nikomu nacji środkowo- i wschodnio-europejskich.
Amerykańsko-brytyjsko-niemiecki rozbiór Polski?
Można też założyć, że odmawiając Ukrainie własnych Abramsów, a jednocześnie pozwalając na rozpętanie burzy propagandowej wokół niemieckiej pancernej wstrzemięźliwości – Waszyngton i Londyn mają własne cele w rozgrywce o przywrócenie własnych porządków w Unii Europejskiej. To „zły Berlin” miał zostać zdyscyplinowany tak, by nie tylko podporządkować się całkowicie geopolityce i celom militarnym Anglosasów, ale przede wszystkim by partycypować w pełni w realizowanej przez stolice globalnej finansjery transformacji kapitalizmu. I nie ma się co cieszyć, że ujawniona po raz kolejny różnica zdań między naszym głównym hegemonem politycznym (USA), a hegemonem gospodarczym (Niemcami) może przynieść nam jakąś korzyść, np. osłabienie którejś z tych zależności. Przeciwnie, bardziej prawdopodobne jest, że docelową cenę za kompromis anglosasko-niemiecki – również zapłaci… Polska. Albo bowiem Niemcy w zamian za zwiększenie swego zaangażowania w podtrzymywanie wojny na Ukrainy uzyskają podtrzymanie carte blanche dla dalszego eksploatowania naszego kraju jako źródła taniej siły roboczej i ośrodka konsumowania resztek – albo wykrojenie z Unii Europejskiej bezpośredniej strefy wpływów amerykańsko-brytyjskich zostanie opłacone oddaniem Niemcom interesujących ich części Rzeczypospolitej w zupełnie już oficjalne władanie. Czy zatem naprawdę, przyjemność wysłania na zniszczenie 14 Leopardów warta jest potencjalnej utraty Wrocławia? I czy chcemy dalej prowadzić politykę konfliktu z Rosją pozbywając się jednocześnie uzbrojenia?
Przecież to prosta droga do narodowej katastrofy.
Konrad Rękas
Właśnie tak. Broń z Polski obsadzona przez ukraińskich żołnierzy walczy nad Dnieprem po to, żeby nie musiała walczyć nad Wisła obsadzona przez polskich żołnierzy. Toczenie wojny z Rosją rękami ukraińskimi jest o wiele bardziej opłacalne niż rękami polskimi.
Gdyby, mimo wszystko, Rosja Ukrainę pokonała, to i tak nad polską granicą stanęłaby dużo słabsza niż w przypadku, gdyby Ukraina żadnej pomocy nie dostawała. Na szczęście jest to wariant kompletnie nierealistyczny, bo Rosja nigdy na Bugiem już zbrojnie nie stanie. Prędzej wojska ukraińskie dotrą do Wołgi niż rosyjskie do Bugu.
Przekazywanie Ukrainie nowoczesnej (nowocześniejszej od rosyjskiej nawet o kilka generacji) broni nie wydłuża zresztą wojny, tylko ją skraca. Oczywiście wojnę można zakończyć nawet dzisiaj, wystarczy tylko, że katechon Putin wycofa się z Ukrainy. Ale skoro nie chce on słuchać głosu rozsądku, to będzie musiał słuchać leopardów i abramsów. Bo nie jest też prawdą, że Amerykanie nie chcą przekazać abramsów – wręcz przeciwnie.
Lepiej wydawać pieniądze na pokonanie Rosji na Ukrainie, niż na pokonanie Rosji w Polsce, bo w tym drugim przypadku będzie to dla Polski dużo bardziej kosztowne. A argumentowanie, że Rosji jest z tego powodu przykro, jest jakieś takie …infantylne.
btw, Słowianie to nie to samo co Rosjanie. Słowianie (Ukraińcy, Polacy, Czesi, Słowacy, Słoweńcy, Chorwaci, Czarnogórcy, Macedończycy i Bułgarzy) są przeciwko Rosji i wspierają na różne sposoby Ukrainę.
Skąd ten determinizm, że musiałaby być wojna nad Wisłą? Czyżbyś przeszedł na marksistowski determinizm lub orientalny fatalizm i porzucił liberalną wolną wolę?
Powiedzmy że nie musiała, ale byłaby bardzo prawdopodobna (tak z 70-80%) wszak Polskę tez obejmowało ultimatum Putina z grudnia
Za to bezczelne duraczenie czytelników, które pilaster tu uprawia, winien on dostać od admina bana. Przecież to nie żarty, bo to jest podżeganie Polaków do zaangażowania w ten konflikt.
Dość mamy tego w głównym ścieku.
Po co promować osobę i poglądy tego człowieka?
Nie, to naukowy bartosiakizm, czyli geopolityka. Chiny naruszyły globalną równowagę sił, więc państwa takie jak Rosja, Niemcy, Turcja, czy Arabia Saudyjska – odzyskują autonomię strategiczną. Zaczynają się sadzić i podskakiwać, realizując swoje interesy środkami, które mają pod ręką. W przypadku Rosji jest to siła militarna, bo tylko to im zostało. Jeśli chodzi o Niemcy, będą to wpływy ekonomiczne, media i agentura. Raczej softpower. Turcja? Regionalne prężenie muskuł + rozmaite „rady turańskie”. Arabia Saudyjska? Zobaczymy.
UK zachowuje się tak, jak się zachowuje, właśnie z powodu brexitu. Brytyjczycy robią to, co chcieliby zrobić Amerykanie, którzy nie bardzo chcą brudzić sobie ręce. Czołem Wielkiej Rosji imperialno-prawosławnej. Uuurrraaa…!!