Starcza to czy dziecięca choroba nawrotowa ruchu narodowego? Znowu czytam i słyszę coś w guście „Wielka Polska Liberalna„. A przecież jeśli (nadal) będzie „liberalna” – nigdy nie stanie się Wielka. Za to co raz mniej będzie polska…
Kolejny już raz tak zwana niezależna część sceny politycznej – okazuje się być zależna od wciąż tych samych haseł, w żaden sposób nie będących realną alternatywą dla istniejącego systemu społeczno-ekonomicznego w Polsce. Najzabawniejsze bowiem, że co by nie mówić – to jednak JKM wychował wnuki… Balcerowicza.
Przez trzy dekady z jednej strony obowiązywał w polityce gospodarczej III RP paradygmat neoliberalny (oparty na pewności siebie Ał!-torytetów), a jednocześnie jako alternatywa ludowa wobec niego przedstawiał się liberalizm korwinowy, który jako jedyny cokolwiek w ogóle próbował tłumaczyć. W efekcie już kilka lat temu salon zauważył, że (przynajmniej w młodszych pokoleniach) nie tylko nie następuje spodziewany i oczywisty opór i odejście od haseł liberalnych, ale przeciwnie, są one postrzegane jako jedyna możliwa opozycja wobec… siebie samych.
Dorosła kolejna już więc generacja karmiona przekonaniem, że ideologia ta jest nieomal obiektywnym prawem przyrody. W dodatku też coraz liczniej pojawiały się korwinięta bez Korwina. To do nich więc najpierw próbowano skierować ofertę Palikota, następnie Petru, teraz zaś łowi w tym gronie Gwiazdowski czy próbuje się tam wpasować nieszczęsnego Jakubiaka. Zaprawdę bowiem, jeśli Polsce przydarzy się nieszczęście funkcjonalnego przetrwania III RP – to odbędzie się to właśnie do wtóru haseł liberalnych, a więc tak, jak ten potworek został nam adoptowany.
Przyczyna wydaje się prosta. Nikt nigdy niczego Polakom z ekonomii nie wyjaśniał, stąd ci aktywniejsi przyzwyczaili się, że liberalizm jest jak majeranek – we wszystkich daniach i potrawach: charakterystyczny dla prawicy, typowy dla lewicy, normalny dla centrum, pasujący i do rządu, i do opozycji. „Poza liberalizmem nie ma życia!” – panuje wiara.
A tymczasem liberalizm to tylko choroba powodująca bezpłodność. Intelektualną.
Kołowrotek UBER Alles!
Jej objawy napotykamy niemal na każdym kroku, w codziennym życiu. Nudny będę, ale starcie taksówkarze vs. UBER/Wiedzący z Internetu – to kolejny przykład jak celowa i skuteczna jest pułapka niskich dochodów, w której Polacy trzymani są od wczesnych lat 90-tych. Dzięki „konkurowaniu niskimi kosztami pracy” – Polacy są całkowicie nieodporni na to właśnie nieszczęsne „g… mnie to obchodzi, ważne, że taniej!„. Takim grepsem gaszącym załatwiono w Polsce m.in. produkcję („ch… z dziewiarstwem, tylko chińskie dresy!”), handel („g… mnie obchodzi jakiś polski handel, w markecie taniej!„) czy transport („ch… z busami, koleją, PKS-ami, chcemy jeździć za złotówkę, niech zachodnie korporacje przejmą rynek!„) i w zasadzie ze wszystkim, co tylko zamarzyło się w polskiej gospodarce kontrolować podmiotom zagranicznym, wiedzącym co to dumping, psychologia sprzedaży i jak używać takich sztuczek do likwidowania lokalnej konkurencji.
Poza zaś prostym naciskiem ekonomicznym – zmieniano też świadomość Polaków, utrwalając w nas kliszę: „nie określa się co robisz, jak zarabiasz na życie i ile zarabiasz – definiuje cię tylko bycie konsumentem!„. Stąd właśnie współczesny uczestnik gospodarki nie widzi się inaczej niż jako kupujący, pasywnie domagający się tylko jak najtańszego produktu, przy pełnym ignorowaniu skąd się on bierze i jakie są systemowe następstwa danego pojawiania się towarów i usług. Poza byciem konsumentem dajemy się jeszcze postrzegać tylko jako płatnicy – i tylko płatnicy, bo już w żaden sposób nie beneficjenci! – podatków. Oczywiście, „zbyt wysokich!„.
Już banałem jest, że działa to także w drugą stronę. Niskie dochody ułatwiają też rozszerzanie… pułapki niskich dochodów. To kolejna cecha śmieciowej gospodarki liberalnej, kołowrót: zarabiasz mało – więc chciej jak najtańszego – w związku z czym nie miej gdzie pracować – zatem walcz dla nas o prawo dorabiania sobie najwyżej paru groszy, np. jako taryfiarz bez licencji.
Mysz w kołowrotku. Sama napędza swoje więzienie.
„Wolny rynek” czyli oligarchia
Zawód taksówkarza wyewoluował w oparciu o szczególne umiejętności, niegdyś wyjątkowe i wymagające znacznego wkładu pracy, następnie dodatkowo skodyfikowane i uznane za wymagające formalnego potwierdzenia:
- umiejętność kierowania pojazdem,
- znajomość danego miasta/terenu.
Druga, jak się podnosi – została w dużej mierze wyeliminowana przez postęp technologiczny. Pierwsza – bynajmniej nie, przynajmniej dopóki autonomiczne kapsuły taksówkowe, jeżdżące już eksperymentalnie np. w Londynie się nie upowszechnią.
Dalej – zawód taksówkarza budzi często niechęć nie tyle dlatego, że ktoś kiedyś został przewieziony dłuższą drogą, ani że odruchowo wiemy, że przed zielonym światłem powinno się wciskać gaz, a nie hamulec. Zawód taksówkarza wkurza, bo – dopowiedzmy to – nie jest z tego świata! A dokładniej – nie jest ze świata wolnego rynku. Branża indywidualnych przewozów pasażerskich jest bowiem RYNKIEM REGULOWANYM, co współcześnie budzi szok niczym przetrwanie dinozaurów. Tak mszczą się dekady wmawiania, że liberalizm to „po prostu normalność„, a nie ideologia służąca akumulacji kapitału i zysków z niego w ręce oligarchicznych monopoli. „Jak można regulować rynek, to się przecież w głowie nie mieści!” – czytamy i słyszymy, i faktycznie, niektórym się ewidentnie… nie mieści. Taksówkarze (ale także np. w różnym stopniu przewoźnicy międzymiastowi, aptekarze, prowadzący nocną sprzedaż alkoholu itd.) funkcjonują w realiach administracyjnego regulowania dostępności do zawodu, jego liczebności, a nawet stawek/bazy dochodów. Przyznajmy – nie zawsze ma to sens, czasem jest skutkiem zupełnie już anachronicznych zaszłości, które jednak przede wszystkim powinny być dostrzeżone, zweryfikowane i zrozumiane, a nie tylko wciąż zakrzykiwane. Zwłaszcza, że jakże często tak w swoim czasie modne „otwarcie zawodów” sprowadza się najpierw do ich pauperyzacji, a następnie przejęcia, kontroli cen, monopolizacji i wtórnej (przeważnie nieformalnej) regulacji, tylko już nie przez państwo, samorząd czy korporacje zawodowe, ale przez korporacje finansowe (swoją drogą to też charakterystyczne, że właśnie w walce z dawnymi korporacjami zawodowymi – współczesne korpo zdobyły nie tylko obecną pozycję, ale nawet ukradły pobitym wrogom ich nazwę…).
Używanie przeciwko nim argumentów wolnorynkowych jest więc NIEPOROZUMIENIEM, krytykowaniem ryby, że po drzewach nie chodzi. W istocie bowiem atakowany jest nie „zły, pazerny taksówkarz„, tylko sam mechanizm, sama możliwość regulowania rynku (o ile nie reguluje go jeszcze w jakimś segmencie finansjera). To zaś nam tłumaczy motyw i cel całej operacji. Wszędzie i zawsze tam, gdzie wznoszony jest sztandar „nieskrępowanej wolności gospodarczej„, gdzie opowiada się o „konsumenckim prawie wyboru„, no i oczywiście o „konkurowaniu ceną” – chodzi o interes jakiegoś wielkofinansowego monopolu/oligopolu.
W tym zaś konkretnie przypadku – także o jasno wyrażone życzenie Stanów Zjednoczonych, które wszystkie te bajeczki o „wolnym rynku” głoszą tylko wtedy, gdy to wygodne finansjerze, do której należy to państwo.
Konkretne wnioski
Niestety, liberalna choroba zaraziła także politykę w Polsce, w tym sporą część środowisk lubiących określać się jako niezależne. Kto zaś nawet jeszcze nie zachorował – rozważa często ustąpienie przed szantażem moralnym i pseudointelektualnym, że oto znów pojawia się jakaś zupełnie ostania szansa całkowitego odmienienia oblicza III RP, tylko wystarczy przymknąć oczy na drobiazg. Że będzie ona III RP… jeszcze bardziej trzecioerpowską – liberalną, antykomuszą, geopolitycznie ślepą (więc nadal zależną), może tylko trochę bardziej pobożną. A dokładniej – nie będzie nawet taka, tylko ktoś tam gdzieś może zdobędzie sobie kolejne źródło pozyskiwania posłów dietetycznych.
Istnieją bowiem kolejne stopnie wtajemniczenia wyborców. Najpierw trzeba otrząsnąć się z głosowania „na złość tamtym” i żeby „ale mieli miny!”. Następnie należy oduczyć się głosowania „no, ale jednak nie są tamtymi…”. Dalej/w międzyczasie jest jeszcze „faktycznie, są całkiem do bani, ale ci lepsi i tak nie mają szans…!”. Potem jednak, kiedy już, już wydaje się, że obciążenia zniknęły i głosuje się swobodnie – pojawia się to najtrudniejsze: niedoskonałość tych, którzy zostali.
Czytam na prawicowych portalach iście kołczowskie zaklinania, żeby „nie przejmować się, że może coś nie jest doskonałe…”, że to skrajna małostkowość tak czepiać się o nieporuszanie wszystkiego w kampanii wyborczej…, że przecież liczy się ogólne przełamanie duopolu, bez wdawania w dzielące szczegóły i że w sumie najważniejsze, to… zaufać. ZNOWU.
Tymczasem zaufanie to jedna z najgłupszych przesłanek w dokonywaniu wyborów politycznych. Przykro mi, ale jeśli ktoś już dziś, tworząc swoją platformę wyborczą w założeniu wyrazistą i radykalną:
- unika wskazania realnych przyczyn fatalnego położenia Polski,
- nie potrafi właściwie nazwać jej sytuacji międzynarodowej,
- nie wskazuje po imieniu wrogów…
…i tylko mrugając i półsłówkując sugeruje: „ZAUFAJCIE nam, a my to potem tak jakoś, tego, po(d)opisujemy” – to niby jakim cudem mamy wierzyć, że nabierze odwagi i przenikliwości na przyszłość?
Nie, nie widzę sensu głosowania na listy, która obiecują tylko, że będą wrzucać fajne filmiki z przemówień w Parlamencie Europejskim, jednocześnie niczego realnie nie zmieniając w położeniu geostrategicznym Polski, a więc i nie wyciągając jej z gospodarczej pułapki. Przecież w ten sposób zostanie tylko zajęte na jakiś czas miejsce na scenie politycznej III RP, jakby się prosiak uwalił w kałuży i za szczyt nonkonformizmu uważał uwalanie błotem – ale realnie w Polsce na lepsze nie zmieni się nic.
Bo jeśli Polska będzie liberalna – nie tylko nie będzie Wielką. Po prostu – nigdy nie będzie normalną.
Konrad Rękas
Oto ceny produktów w jednym z kapitalistycznych (zachodnich) marketów i w socjalistycznym (polskim) „blaszaku”:
mydło Protex – 2,59 vs. 4,09
mleko łaciate – 2,49 vs. 2,90
woda gazowana Staropolanka – 1,69 vs. 2,10
domestos – 8,99 vs. 12,00.
I tak można by wymieniać. Pomijam fakt, że ludzie lubią chodzić do supermarketów, bo są tam fajne koszyki na kółkach, muzyka z głośników i dużo miejsca. Mam dwie sąsiadki – emerytki, które co tydzień w poniedziałek spotykają się o 10, piją kawkę i jadą bezpłatnym autobusem do Auchana. U nich to cały rytuał. Mają pozakładane karty emeryckie, zbierają jakieś tam punkty a w ogóle, dla nich samo wybranie się do sklepu jest frajdą.
Wracając do rzekomego, polskiego „liberalizmu” – o tym, czy jest to liberalizm, przesądza Index of Economic Freedom. I tak, w 2019 wynik Polski, to 68,7 (46. miejsce na świecie). Daleko nam do takich liberlandów, jak chociażby Irlandia – 80,5 (6. miejsce), Australia – 80,9 (5. miejsce), czy Hong Kong – 90,2 (1. miejsce). Korwinizm, to właśnie przebicie magicznej granicy 90-ciu punktów.
Tzw. państwa liberalne w istocie są liberalne tylko w zakresie ekspansji zewnętrznej i podbijania obcych rynków oraz przejmowania słabszych gospodarek. U siebie wewnętrznie są nieliberalne stosując masowo pomoc państwową dla wielu gałęzi gospodarki, utrudniając przejęcia przez obce firmy, mieszając się w stosunki pracodawca pracownik itd. Widać to na przykładzie USA oraz państw członkowskich UE, np. Niemcy i Francja. Podbijanym wmawia się jakieś brednie o potrzebie otwarcia rynków.
A czy zastanawiał się nad źródłem różnic w cenach? Dlaczego w supermarketach ceny są znacznie niższe niż w sklepie prywatnym? I nie, nie chodzi o stopień „wolności gospodarczej w kraju macierzystym jednostki handlowej”. Jest czynników mnogo. Korporacja może kupić hurtowe ilości bezpośrednio u producenta lub hurtownika. Może sobie na to pozwolić, bo ma swoje składy, z których może umieścić naddatki i rozprowadzić po swoich punktach w zależności, gdzie jest większa sprzedaż. I teraz jest taki powiedzmy Jan Kowalski, który otworzył sobie sklepik osiedlowy. Ponieważ przewidywane obroty towarów nie są jakieś gigantyczne to jest zmuszony kupować tego typu towary u hurtownika drugiego czy trzeciego etapu, czyli już na wstępie kupuje towar droższy (bo od pośrednikiem kolejnego szczebla – każdy po drodze narzuca swoją marżę). Do tego kupując mniejsze ilości nie może liczyć za bardzo na zniżki. Nie ma też możliwości zakontraktowania znacznie większej ilości by „mieć na później”, bo potrzebny byłby dodatkowy skład a to przestrzeń, która przy takiej wartości, się nie zwróci. A to tylko po stronie towaru! Bo są jeszcze różnej maści inne praktyki, dzięki którym korporacja sieci supermarketów może sobie pozwolić np. dumping, zmowa cenowa, uzyskanie ulg podatkowych.
I teraz zastanówmy się, co by mogłoby się stać w USA gdyby mieli większą wolność gospodarczą. Na przykładzie General Motors. GM upada na początku ostatniego kryzysu. Czy na trupie molocha powstawać będą drobne firemki motoryzacyjne, z którego potem powstałaby nowa korporacja zdolna do globalnej walki? Czy może byłby wielki wykup przez zagraniczne koncerny samochodowe, zabierając amerykańską myśl techniczną, drenując umysł itd. Wiedza i patenty zostałaby przeniesiona do krajów macierzystych, inżynierowe, badacze i naukowcy zatrudnieni i zachęceni do współpracy z „naszymi”. Gdyby pojawiłby się drobny przedsiębiorca, który chciałby odtworzyć wielkość amerykańskiej motoryzacji, prawdopodobnie zostałby zduszony przez zagraniczne korporacje-sępy.
Nadmiernie wielka wolność gospodarcza prowadzić może albo do monopolizacji albo do oligopolizacji rynku. Oba przypadku prawie wszystkie szkoły ekonomiczne uważają za sytuację patologiczną, w długofalowej perspektywie szkodliwe dla konsumenta, postępy i ogólnie gospodarki.
A że są ludzie, którzy lubią i mają rytuały związane z supermarketami? Cóż – kiedyś ludzie lubili chodzić na publiczne egzekucje, tworząc przy okazji całej otoczki. Ale czy to oznacza, że publiczne egzekucje były czymś dobrym…
„Korporacja może kupić hurtowe ilości bezpośrednio u producenta lub hurtownika. Może sobie na to pozwolić, bo ma swoje składy, z których może umieścić naddatki i rozprowadzić po swoich punktach w zależności, gdzie jest większa sprzedaż.”
O, to to! I bardzo dobrze! Dzięki temu ceny w Lidlu są takie same w wielkiej Warszawie, jak i w zadupiastych Mońkach na Podlasiu, gdzie mieszka 10 tys. ludzi. To się nazywa sprawiedliwość dziejowa. W przeciwnym razie byłoby tak, że drobny prywaciarz z zapadłej wsi rżnąłby ludzi, sprzedając im chleb za 3,5 PLN, który w wielkim mieście można kupić za 2,8 PLN. Przy tym trzeba pamiętać, że mieszkańcy wsi są najczęściej ubożsi od miastowych.
Mydła, mydłami. W rankingu najtańszych sklepów w Polsce jest Auchan i Kaufland. Auchana u mnie w mieście nie ma, ale Kauf jest i bardzo go sobie chwalę. Ostatnio kupowałem sok malinowy z Herbapolu i sprawa wygląda tak: w Kaufie – 4,29 zł, natomiast w polskim sklepie – 5,70 zł. Złodzieje! Co więcej, w dobie korony, w Kaufie mają taką czaderską maszynę do dezynfekcji rąk i dają foliowe rękawiczki za free. U „polaka” nie zdezynfekujesz rąk, a o rękawiczkach możesz pomarzyć. Musisz mieć swoje. Pomidory nadpsute, sałata zczerniała, banany posiniaczone. Sowiecka jakość, zachodnia cena.
Wielkie korporacje, oligopole, monopole to wszystko są zjawiska charakterystyczne być może dla świata liberalnego, ale nie dla wolnego rynku. Rodzą się na patologicznym styku polityki i gospodarki. Wolny rynek sam w sobie oznacza tyle że każdy jest sam za siebie odpowiedzialny w ramach prawa naturalnego. W żaden sposób nie wyklucza to dobrowolnej wspólnotowości.
Wolny rynek to po prostu sprawiedliwość bez żadnego przymiotnika.
Z tym że niestety natura ludzka jest jaka jest, i nad wolnością rynku musi stać ktoś z batem, aby rzeczone patologiczne zjawiska nie wystąpiły. I właśnie też niestety z tej natury człowieka dzierżący owy bat niemal zawsze dogadają się z tymi, którzy im zaoferują odpowiednio wiele, zwłaszcza jeśli okres ich władzy wynosi 4 lata, więc okres na wzbogacenie się mają niewielki… Stąd nie można się doktrynersko trzymać jednej koncepcji wolnego rynku, trzeba po prostu pragmatycznie w danej chwili prowadzić taką politykę gospodarczą, jaka się najbardziej opłaca
Nie – to właśnie wolny rynek dąży do monopolizacji, oligopolizacji itd. itd. Mamy powiedzmy branżę X. W tej branży działają powiedzmy 20 spółek. Każda spółka prowadzi się prywatnym, egoistycznym interesem. Jednak dochodzi do sytuacji, gdy spółki Y3, Y5, Y10 przeżywają bolączki. Mogą zostać wykupione przez spółki Y1, Y2 czy Y8? Mogą – jest wolny rynek, nikt nie może zakazać im wykupu spółki która jest w dołku. Wraz z deltą czasu dochodzi do wyższych kosztów, technologii, wiedzy itd. Ktoś, kto mógł wejść do rynku branży X w roku Z musiał mieć kapitał wysokości A. W roku Z+50 wejście do rynku branży X wymaga już kapitału wysokości 10*A. Wraz z postępem technologicznym oraz modą przybliża się szklana ściana. Dlatego np. na rynku zachodnim nie wytworzyła się realna konkurencja dla Facebooka czy Youtuba. I tak długo, jak rynek mediów społecznościowych jest rynkiem wolnym, tak długo FB czy YT będzie realnym monopolistą w swojej dziedzinie. A zobacz, że pozostali się dostosują do tego stanu rzeczy i tak np. na stronach polskich nie znajdziesz wtyczek współgrających z rosyjskim VK czy innymi portalami społecznościowymi. Jedynie guziki typu „share on FB” lub „Like in FB”.
Ale mamy też przykład historyczny. Rynek naftowy w USA i Rockefeller. Ówczesny rynek naftowy nie był jakoś ograniczony restrykcjami czy coś ale dzięki drapieżnej polityce Rockefellera uzyskał faktyczny monopol. I dopiero interwencja państwa i zakończenia całkowitej wolności na rynku naftowym zastopował jego faktyczny monopol (chociaż dominację i tak zachował).
(…)Dlatego np. na rynku zachodnim nie wytworzyła się realna konkurencja dla Facebooka czy Youtuba.(…)
W przypadku społecznościówek to kwestia… socjologiczna. Np. po co mam się rejestrować na G+ skoro rzekomo* cały świat jest na Facebooku i to tam… wygrywa się wybory na Prezydenta!
* Wg. podawane przez nich statystyki użytkowników są mocno pompowane.
A dlaczego lud korzysta głównie z Windowsa, skoro tylu szpeniów twierdzi, że Linux lepszy? Lenistwo i nawyk.
Do czego lepszy? Do korzystania z komputera w celach rekreacyjnych czy nawet do korzystania z prostych narzędzi w pracy zdecydowanie lepszy jest windows. Jest znacznie wygodniejszy w obsłudze dla laika.
Bo w szkolna informatyka jest uczona na komputerach z Windowsem?
(…)Dlatego np. na rynku zachodnim nie wytworzyła się realna konkurencja dla Facebooka czy Youtuba.(…)
W przypadku społecznościówek to kwestia… socjologiczna. Np. po co mam się rejestrować na G+ skoro rzekomo* cały świat jest na Facebooku i to tam… wygrywa się wybory na Prezydenta!
* Wg. mnie podawane przez nich statystyki użytkowników są mocno pompowane.
Z UBERA jeszcze nie korzystałem, ale z blablacar – nagminnie. Jeżeli za przejazd z miasta do miasta mam płacić w socjalistycznym PKS-ie 24-28 zł, to wolę zaklepać blablacara i jechać za 10-12 zł. Taniej i szybciej.
UBER i blablacar to są 2 różne rzeczy… pierwsze to klasyczne świadczenie usługi, a drugie to sharing economy.
No tak, pomimo tego np. studenci bardzo często korzystają z blablacar. Efekt jest taki, że kiedyś było znaczniej więcej połączeń z rozmaitych zadupiów do Lublina a teraz jakby mniej. Blablacarem bez żadnych zniżek można dojechać taniej niż pksem z ulgą. Poza tym państwo nie musi dopłacać do zniżek. Śmigam wielokrotnie na trasach Lublin-Warszawa oraz Lublin-Białystok i powiem tak – w piątki i niedziele jest wzięcie. Praktycznie nie zdarza się, żebym miał mniej niż 2 pasażerów.
Mylnie określony skutek i przyczyna: wpierw polikwidowano połączenia autobusowe, potem dopiero wkroczyły internetowe aplikacje i poniemieckie samochody dzięki którym mają kogo kojarzyć…
(…)No tak, pomimo tego np. studenci bardzo często korzystają z blablacar. Efekt jest taki, że kiedyś było znaczniej więcej połączeń z rozmaitych zadupiów do Lublina a teraz jakby mniej. (…)
Teraz to już pojechałeś… zbiorkom został zamordowany przez blablacar. Jest tylko jeden problem ten pomór zaczął się jeszcze rozpowszechnieniem się internetu w Polsce. Ba! Lata ’90 było okresem zagłady głównej.
Kto ma lepszą gospodarkę i wyższy poziom życia? Białoruś, Ukrainiec czy Polak? A podobno PKB na głowę w 1989 na Ukrainie było wyższe niż w Polsce. Nawet te pseudoliberalne reformy i złodziejska „prywatyzacja” były lepsze od tego co nam Pan Rękas proponuje.