Świat stoi dziś w obliczu dwóch wielkich zagrożeń: wybuchu III wojny światowej i wielkiego kryzysu 2.0, znacznie poważniejszego niż ten z lat 2008-2011 i podobnego do załamania rynków z lat 30-tych XX wieku. Oba te zjawiska są zresztą ze sobą powiązane, bowiem trwająca seria wojen lokalnych i duże prawdopodobieństwo pojawienia się kolejnych ognisk zapalanych, na Bliskim Wschodzie i na Morzu Południowchińskim, wydają się być metodami zakamuflowania nadchodzącego kryzysu neoliberalnego globalnego kapitalizmu. W tej sytuacji uniknięcie wojny staje się zagadnieniem życia i śmierci, w szczególności dla narodów środkowoeuropejskich, znajdujących się w naturalnej strefie zgniotu między Zachodem i Wschodem. Jakiekolwiek straty i zniszczenia, które dotknęłyby Polskę, Rumunię, Węgry czy Słowację i Czechy w związku z wojną z Rosją – przez Anglosasów uznawane są za koszty akceptowalne. Możemy być kolejnymi ofiarami tej wojny i ani w Waszyngtonie, ani w Londynie nikt się zawaha, by wysłać polskich czy rumuńskich żołnierzy, by ginęli najpierw na Ukrainie, a potem może i na terytorium naszych własnych państw.
NATO już jest na Ukrainie
Wojska NATO nie muszą zresztą nawet na Ukrainę wkraczać, bowiem od dawna już tam są. Z tygodnia na tydzień zwiększa się po stronie Kijowa obecność francuska i brytyjska, oficjalnie głównie szkoleniowa i logistyczna, no i wywiadowcza, ale wiadomo też o aktywności NATO-wskich sił specjalnych, saperów, żandarmerii, a nawet policji, m.in. polskiej. Po prostu informacje na ten temat są dawkowane opinii publicznej Zachodu tak, by stopniowo oswajać ją z coraz większym zaangażowanie militarnym NATO. W ten sposób pełnowymiarowe włączenie się do wojny takich państw jak Polska będzie wydawać się po prostu logiczną konsekwencją już wcześniej trwających działań. Niestety, w obecnej sytuacji politycznej, jeśli taka decyzja zapadnie – nie można sobie wyobrazić uniknięcia udziału Polski w wojnie z Rosją, choć wysłaniu polskich wojsk na Ukrainę sprzeciwia się ponad 90 proc społeczeństwa. To nie Polacy jednak decydują, ale amerykański hegemon.
Miraż Kresów
Zwłaszcza w Rosji polskie wejście do wojny bywa niekiedy przedstawiane jako próba aneksji terytoriów stanowiących obecnie Zachodnią Ukrainę. Tymczasem trzeba rozdzielić sentymenty i nadzieje polskiego społeczeństwa od polityki rządu Polski. Władze w Warszawie nie chcą anektować części Ukrainy, to zupełna oczywistość, której w Polsce nikomu tłumaczyć nie trzeba, a rosyjskie media niepotrzebnie łudzą się, że jest inaczej. Oczywiście, gdy blisko 1/3 Polaków ma jakieś historyczne, rodzinne związki z Kresami Wschodnimi, w tym z ziemiami zajmowanymi obecnie przez Ukrainę – trudno, byśmy zapomnieli, że miasta takie jak Lwów, Łuck, Stanisławów, Równe, Tarnopol przez stulecia stanowiły żywe ośrodki polskiego życia kulturalnego i społecznego. Powrót tych terenów do polskiej macierzy byłby wydarzeniem epokowym i wielkim świętem narodowym, jednak obecni rządzący nie będą Polakom robić takich prezentów. Przeciwnie, jeśli polskie wojska znajdą się na Ukrainie, to by ratować reżim kijowski i zabezpieczyć dawne polskie ziemie… dla Ukrainy. Sami Polacy zresztą nie byliby obecnie wstanie zmierzyć się z jakimikolwiek zmianami granicznymi, nieważne, na korzyść czy niekorzyść Polski. Chodzi zresztą nie tylko o możliwości materialne, ale i potężną barierę psychologiczną.
Oczywiście też jednak, jeśli polskie wojska wejdą do Lwowa, nawet jako sojusznicy prezydenta Zełeńskiego i mera Sadowego nie oznacza to wcale, że szybko stamtąd wyjdą. Stworzona zostanie nowa sytuacja geopolityczna, a ta zawsze może zostać nasycona nową treścią. Może nią być unia polsko-ukraińska, ale czy będzie ona bardziej polska, czy bardziej ukraińska – dopiero się okaże i wiele zależy od determinacji i zaangażowania samych Polaków, jeśli granica przedzielające odwiecznie polskie ziemie naprawdę zniknie. W końcu milionom Ukraińców bardziej niż na ziemi – zależy na wyjeździe dalej na Zachód. A próżnię na ich miejsce będzie można wypełnić. Na pewno Polacy nie zarządzaliby gorzej swoją dawną własnością na Wschodzie niż robią to dzisiaj oligarchowie i kapitał zachodni. Z pewnością też jednak brać należy pod uwagę słabość polskiego potencjału, tak demograficznego, jak i gospodarczego. Wypluwszy na zachodni rynek pracy 3 miliony aktywnych zawodowo Polaków – III RP pozostaje tylko podwykonawcą gospodarczych Wielkich Niemiec. W takiej sytuacji to aktywny na Ukrainie kapitał międzynarodowy miałby z miejsca przewagę w ramach nierównej unii, co poniekąd może tłumaczyć samo pojawienie się i zadziwiającą trwałość całego konceptu.
Widmo UkroPolin
Pomysł unii polsko-ukraińskiej (czymkolwiek miałaby ona być) co jakiś czas pojawia się zwłaszcza w kręgach bliższych brytyjskiej polityce wobec Kijowa. Można więc domniemywać, że jest to jeden kilku możliwych scenariuszy, przewidywanych w Londynie i Waszyngtonie dla Ukrainy, w zależności od przebiegu wypadków na froncie i zapewne od stabilności reżimu Zełeńskiego. Gdy zacznie się on chwiać, zaś Polska będzie musiała stać się kolejnym państwem frontowym, wówczas jakiś nowy polsko-ukraiński twór państwowy pozwoliłby tylnymi drzwiami wciągnąć Ukrainę do NATO, a ponadto inne państwa należące do sojuszu miałyby rozwiązane ręce, by nie udzielać UkroPolinowi bezpośredniej pomocy zbrojnej, nie zachodziłaby bowiem przesłanka art. 5 Traktatu.
Własność, a nie unia
Scenariusz taki ma więc wiele plusów dla Zachodu, byłby natomiast bardzo niebezpieczny dla Polski, która za jednym zamachem znalazłaby się w stanie faktycznej wojny z Rosją, a w dodatku wyrzekłaby się własnej suwerenności (i tak wprawdzie ograniczonej przez NATO i UE) na rzecz jakiegoś niedookreślonego tworu państwowego ze znaczącym wpływem nazistów i oligarchów. Zamiast więc odnieść narodowe korzyści z upadku reżimu w Kijowie – zapewnilibyśmy mu bezpośredni wpływ na wewnętrzną politykę polską, w dodatku ostatecznie dewastując własną gospodarkę, zwłaszcza rolnictwo i transport. Tymczasem Polacy mogą i powinny dążyć do odzyskania polskiej WŁASNOŚCI na Kresach Wschodnich, ale bez zbędnego i szkodliwego obciążenia tamtejszą skorumpowaną ukraińską administracją oraz przede wszystkim bez uwikłania się w samobójczą z naszego punktu widzenia wojnę z Rosją.
Rosjanie nie są wrogami Polaków ani żadnego innego narodu Europy Środkowej, prawdziwym zagrożeniem są natomiast dla nas wszystkich podżegacze wojenni, zachodni kompleks wojenno-przemysłowy, a także kijowscy naziści i oligarchowie. To przed nimi musimy się bronić, za wszelką cenę unikając wojny.
Konrad Rękas
Nie tak dawno prof, Izydorczyk na eMisji tv powiedział, że udział Polski w tej wojnie miałby w istocie charakter obrony paktu Ribbentrop – Mołotow. Dzięki za wspomnienie o naszych piastowskich ziemiach za Bugiem.
Śmierć d***kratycznym imperialistom ze zgniłego zachodu – przeklętym wrogom narodowo-katolickiej, polskiej klasy chłopsko-robotniczej!
Poczęstujmy ich sowiecką bombą atomową. Czołem Wielkiej Rosji! Uuurrraaa…!!
W pełni zgadzam się z tym artykułem. Może za wyjątkiem przejęcia ziem wschodnich ale to i tak zupełnie dywagacje. Jednakże zastanawiam się do czego to wszystko prowadzi… Jeżeli Polski i Ukraiński naród pozbędzie się młodych mężczyzn, to w przeciągu kilkudziesięciu lat skurczą się te narody kilkukrotnie. Ceny nieruchomości przestaną rosnąć i przez to nie będzie jakiejkolwiek możliwości spłacenia gigantycznych długów. Pojawi się przestrzeń do życia, bezpieczna, ze skapciałymi, bezbronnymi i zadłużonymi starcami. Ktoś tutaj przyjedzie się osiedlić. Myślę że będą to Żydzi. Już od dawna mówi się że w Izraelu nie da się już żyć i chyba nawet padła liczba – 10 lat. Przejmą te ziemie i nas zdominują bo to stosunkowo młody, aktywny i waleczny naród. Polin czy UkroPolin się odrodzi. To jest drugie dno.
MICHAŁ spokojnie. Gdy w jewropie zachodniej umocni się islamski kalifat to mnóstwo naszych rodaków tam zamieszkałych od ostatnich dziesięcioleci będzie z powrotem spieprzać do Polski. A żydostwo ma się u nas rozmnażać jak króliki!????? I Polak tego nie będzie kumać, że zechcą przejmować nasz kraj!??? Nie zauważy tego!??? Żydostwu wydaje się już na wyrost, że Polska będzie dla nich lądem najbezpieicniejszym na świecie, że tylko na zachodzie jewropy np. w Niemczech czy Francji jest antysemityzm a u nas go nie ma!??? Na razie może i nie ma bo naród Polski jeszcze śpi, upojony zdobyczami kapitalistycznego dobrobytu, jego błyskotkami. Lecz byłoby zbyt piękne aby było prawdziwe oczekiwane przez żydostwo poczucie spokoju kosztem polskiego narodu! Żydostwo zbyt pewne siebie nie obawia się w Polsce antysemityzmu, który nieoczekiwanie dla niego gruchnie z podwójną niż na zachodzie siłą!Czy myślisz sobie, że Polacy będą się tak biernie przyglądać, że się nie zorientują w końcu o co tu biega!??? Polacy są nieprzewidywalni i to żydostwo pogonią! Miejsce żydostwa jest w Afryce i tam niech sobie siedzą! Ot co!