Sułkowski: Konwencja PiS czyli sky is the limit!

 Gdy kilka lat temu pisałem tekst porównujący program wyborczy PiS z „Manifestem komunistycznym” Karola Marksa zastanawiałem się czy te obietnice to zwykła „kiełbasa wyborcza” bez pokrycia czy faktycznie ta partia w przypadku objęcia władzy zacznie realizować swoje postulaty. Po kilku latach rządów PiS widać wyraźnie, że pod względem ekonomicznym duch Marksa w działaniach partii Jarosława Kaczyńskiego niestety żyje i ma się całkiem dobrze. Co gorsza – wyborcy wydają się ślepi na źródła pomysłów miłościwie nam panującej władzuchny i chętnie popierają ich realizację. Po trosze wynika to z analfabetyzmu ekonomicznego większości Polaków, którzy nie zdają sobie sprawy, że aby dostać coś od państwa, to państwo musi najpierw komuś zabrać w podatkach. Po trosze wynika to także z naszej sytuacji ekonomicznej – niektórzy być może zdawali sobie sprawę z mechanizmów działania rozdawnictwa, ale woleli dostać coś niż nic i polepszyć nieco byt swoich bliskich. Kierownictwo PiS wyczuło to idealnie, co potwierdziło się wczoraj, gdy miała miejsce konwencja PiS, której mottem powinno być amerykańskie powiedzenie: „sky is the limit!”.

Festiwal obietnic przedwyborczych trwa w najlepsze i opozycja wydaje się zupełnie bezradna wobec wyśrubowanych standardów PiS. Powiedzmy sobie szczerze – koalicja PO, Nowoczesnej i reszty wesołej bandy matołków od początku rządów PiS nie jest w stanie wypracować programu, który z perspektywy wyborcy byłby konkurencyjny dla partii Kaczyńskiego. Bo co mieliby obiecać? Jeszcze więcej pomocy socjalnej? Przecież sami krytykowali program 500+. Może uwolnienie rynku i zmniejszenie podatków? Wtedy nie tylko pozbawiliby siebie dostępu do znacznej części funduszy od podatników, ale i znów targnęliby się na hipokryzję – przecież za rządów PO obciążenia fiskalne wyraźnie wzrosły. Niespecjalnie konkurencyjna wydaje się również Wiosna Roberta Biedronia, która będzie raczej szkodliwym folklorem niczym Ruch Palikota. Toteż można śmiało przypuszczać, że opozycja niewiele się nauczyła i nadal głównym punktem ich programu jest bycie przeciwko PiS. Ta narracja funkcjonowała przez kilka lat, ale nie da się jednym mizernym pomysłem wygrywać wyborów w nieskończoność. Fakt, że opozycja tego nie zauważa świadczy tylko o tym, że są to fatalni politycy i jeszcze gorsi stratedzy, dlatego zupełnie nie nadają się do rządzenia państwem. Niestety, obóz władzy również do tego się nie nadaje, ale bezrozumny demos nie zwraca na to uwagi – liczy się to, że państwo znów chce rozdawać i to jeszcze więcej niż poprzednio.

Jak wyglądają te obietnice? W skrócie można to ująć następująco – jeszcze więcej socjalizmu! Obiecano rozszerzenie programu 500+ tak aby już na pierwsze dziecko można było pobierać świadczenia oraz trzynastkę dla emerytów. Na pierwszy rzut oka postulaty słuszne – w końcu jak rozdawać to wszystkim a w szczególności emerytom, którzy byli ignorowani przez kolejne władze. Niestety jest to myślenie całkowicie katastrofalne w skutkach zarówno w wymiarze ekonomicznym, moralnym jak i społecznym. Nie chodzi tutaj o bzdurne argumenty o rzekomym dotowaniu patologii – GUS nie odnotował żadnego znaczącego wzrostu sprzedaży alkoholu od momentu wprowadzenia programu. Trzeba powiedzieć sobie wprost – z 500+ korzystają zwyczajni obywatele i jest programem, który rzeczywiście na pierwszy rzut oka pomógł części Polakom. Widać to w trakcie wakacji, kiedy to o wiele więcej dzieci może cieszyć się wypoczynkiem nad morzem czy w górach. Z tego powodu bardzo trudno wyjaśnić szaremu Kowalskiemu, że choć żyje mu się nieco lepiej, to otrzymywanie pieniędzy od podatników musi się źle skończyć, bo niewielu się zastanawia jaka jest cena tej pomocy. Można się upierać, że od strony ekonomicznej te 500 złotych stanowi zwrot podatku, który co miesiąc „odciąga” nam pracodawca (przy pensji minimalnej mniej więcej taka jest różnica między pensją brutto a netto). Tyle tylko, że po pierwsze, to dotyczy sytuacji, w której mamy do czynienia z (na chwilę obecną) dwójką dzieci. A co z osobami, które mają na przykład nieco większą gromadkę pociech i otrzymują pensję minimalną lub niewiele wyższą? W Polsce mamy ponad pół miliona rodzin wychowujących trójkę i więcej dzieci – śmiało więc można powiedzieć, że w tym licznym gronie znajdzie się spora grupa spełniająca powyższe warunki. Skąd idą pieniądze na pokrycie programu 500+ dla nich? Ano niestety z kieszeni innych podatników. Do tego trzeba wziąć pod uwagę, że istnieją rodziny wielodzietne, w których jest 8 czy 10 dzieci – w tym przypadku argument z „odbierania tego co swoje” jest już zupełnie chybiony. Chyba, że obrońcy takiej narracji będą twierdzili, że chodzi o inne obciążenia, jak np. VAT, ale w takim wypadku program staje się niesprawiedliwy dla rodzin, które mają mniej dzieci, bo owe rodziny nie „odbierają tego, co ich”.

Po drugie, takie liczenie jest oparte na błędnych założeniach – nie chodzi o to aby odzyskiwać swoje pieniądze przez kolejne programy redystrybucyjne tylko o to aby te pieniądze realnie trafiały do naszej kieszeni. Obsługa redystrybucji jest zawsze kosztowna i zawsze podatnik musi ponieść obciążenia z tym związane. Toteż gdy państwo daje nam 500 złotych, to realnie wydaje o wiele więcej, bo konieczne jest utrzymanie całego łańcucha biurokratyczno-urzędniczego, co nakazuje twierdzić, że ów program jest niewydajny ekonomicznie. Zresztą brak wydajności jest również problemem w wymiarze demograficznym – program 500+ nie przyniósł zamierzonych efektów – liczba urodzeń nie tylko nie wzrosła w znaczny sposób od momentu wprowadzenia programu, ale w ostatnich miesiącach notujemy spadek urodzeń. Warto tutaj zaznaczyć, że nie mogło być inaczej. Rzeczywistości nie planuje się przy biurku pisząc projekt czy ustawę. Ta oświeceniowa metoda, którą tak uwielbia lewica jest niemożliwa do realizacji – rzeczywistość składa się ze zbyt dużej ilości zmiennych aby ograniczony ludzki rozum był w stanie wszystko zaplanować i przewidzieć konsekwencje.

W końcu po trzecie, zadaniem państwa jest tworzenie warunków dla obywateli a nie rozdawnictwo. Realną pomocą w sferze fiskalnej byłoby obniżenie podatków. Zamiast rozdawać pieniądze należy stworzyć warunki, w których pensja będzie „więcej warta” dzięki większej sile nabywczej pieniądza. Dla przykładu – larum podnoszone od kilku lat dotyczące jakości opału (głównie węgla) w Polsce to wynik tego, że na cenę tony węgla składa się w prawie połowie cały szereg podatków (akcyza, podatki środowiskowe, opodatkowanie transportu etc.). Wielu ludzi nie stać by zapłacić 900 zł za tonę dobrej jakości węgla dlatego albo palą węglem ze wschodu, który jest tańszy o nawet 300 zł za tonę czy po prostu śmieciami. Podobnie ma się rzecz z pensją czy emeryturami – płacenie składek zdrowotnych na niewydajny system, w którym np. na rezonans magnetyczny trzeba czekać półtora roku a na endokrynologa nawet 3 lata jest zupełnie bezsensowny. Niby Polacy o tym wiedzą, narzekają na ów system, ale i tak chętnie wyciągają rękę po kolejne ochłapy od państwa głosując na tych, którzy jak najwięcej obiecają. Podobnie ma się rzecz z realizacją idiotycznego programu Mieszkanie+. Przecież idealnym rozwiązaniem w obecnej sytuacji wyśrubowanych cen na rynku nieruchomości byłaby zmiana przepisów dotyczących budowy domu na zgłoszenie. Wystarczyłoby zmienić dopuszczalne wymiary z 35m2 u podstawy z poddaszem nieużytkowym do np. 50m2 u podstawy i zezwolić na użytkowanie poddasza (z zachowaniem wysokości budynku w obecnym kształcie przepisów) co pozwoliłoby zbudowanie bez zezwoleń i całej biurokracji np. domu technologią szkieletową o łącznej powierzchni 100m2 za pieniądze rzędu 110-120 tysięcy zł + koszt niewielkiej działki i mediów. Zważywszy na fakt obecnych cen mieszkań w mieście byłoby to o wiele bardziej opłacalne i zapewniałoby własny dom wielu, którzy nie mają zdolności kredytowej na 2-pokojowe mieszkanie za 300 tysięcy zł. Niestety zamiast lobbować na rzecz takich korzystnych zmian Polacy dają się nabrać na propozycje rządu. Czyż to nie jest idealny obrazek powszechnej schizofrenii?

Choć nadal twierdzę, że należy się bronić rękami i nogami od opozycji, która chce na siłę zdemoralizować polskie społeczeństwo różnymi programami aborcyjnymi, genderowymi czy innymi wymysłami środowisk LGBT to bardzo przykre jest, że z drugiej strony największa siła polityczna w Polsce serwuje nam postulaty ekonomiczne, których nie powstydziłby się sam Marks. Co bardziej smutne, mam wrażenie, że Polacy nie chcą się oswobodzić z uścisku tych dwóch szkodliwych dla nich ramion. Byłem zażenowany wynikami wyborów na prezydenta mojego rodzinnego miasta – Łodzi, które wygrała Hanna Zdanowska. Argumenty wielu łódzkich wyborców w stylu „bo Łódź się zmienia, są nowe chodniki, drogi i dworzec” w świetle tego, że inwestycje Zdanowskiej były horrendalnie drogie i bezsensowne a miasto jest coraz bardziej zadłużone pozwalają mi sądzić, że podobnie zażenowany będę po wyborach parlamentarnych. Wystarczy pomalować trawę na zielono, rzucić jakiś ochłap i przykryć fatalną kondycję państwa frazesami prezesa o wolności i pełnym portfelu. Wygrana w wyborach gwarantowana.

Marcin Sułkowski

Click to rate this post!
[Total: 14 Average: 4.3]
Facebook

19 thoughts on “Sułkowski: Konwencja PiS czyli sky is the limit!”

  1. Autor pominął jeszcze jeden ważki punkt radosnej twórczości PiSiej ferajny. Mianowicie ten, że rozwijana przez rząd PiS hojna polityka socjalna połączona z przemilczaną dziś, ale stale i konsekwentnie realizowaną masową imigracją, prowadzi do tego, że z każdym rokiem coraz większa część ściąganych podatków trafia prosto do imigrantów.

  2. PIS prowadzi właściwą politykę redystrybucji dochodów. Problem współczesnego kapitalizmu polega na uszczuplaniu dochodu siły roboczej a jednocześnie na zwolnieniach podatkowych dla najbogatszych. To prowadzi do stagnacji gospodarczej. Inna sprawa to na ile wystarczy pieniędzy i ile uda się ściągnąć w formie podatków. Tego na razie nie wiemy.

    1. Nie istnieje coś takiego jak właściwa redystrybucja, bo ta jest ze swej natury niemoralna. Nie mówiąc już o tym, że jest niewydajna ekonomicznie, ale to akurat nie ma znaczenia.

      1. Czy mógłby Pan wyjaśnić co się kryje pod tajemniczym pojęciem „niewydajności ekonomicznej” redystrybucji dochodów?

        1. @Mateusz – nie wiem co jest tajemniczego w pojęciu braku wydajności ekonomicznej redystrybucji, o której pisze się od Adama Smitha poprzez szkołę austriacką czy libertarian aż do neoliberałów. Niemniej spróbuję wyjaśnić. Co do zasady – redystrybucja jest niewydajna ponieważ cele jakie sobie stawia wymagają większych środków finansowych niż jest to konieczne do osiągnięcia tego celu. W skrócie pieniądz + urzędnik > pieniądz. Operując przykładem – ZUS jest instytucją, która zmusza do redystrybucji i oferuje w zamian rzekomo pozwalającą na godne życie emeryturę. Nie trzeba być ani świetnym ekonomistą ani matematykiem żeby wiedzieć, że człowiek pracujący przez 40 lat będzie miał więcej pieniędzy na starość jeśli będzie je wpłacał na lokatę niż gdy będzie płacił składki emerytalne (mowa o tej samej kwocie). Nie ma się co dziwić, skoro w instytucji jaką jest ZUS pracuje ponad 40 tysięcy ludzi, na których utrzymanie i również składki emerytalne muszą płacić składkowicze. Przypomnieć również warto, że dyrektorzy oddziałów ZUS potrafią dostać nawet kilkadziesiąt tysięcy złotych premii. W przeciwieństwie do ZUS bank, w którym mamy pieniądze na lokacie potrafi zarabiać dzięki tym pieniądzom.

          1. Chciałbym odnieść swoją uwagę najpierw do przedstawionego przez Pana schematu „pieniądz+ urzędnik >pieniądz”. Ten składnik w postaci urzędnika jest kluczowy, bo po pierwsze urzędnik ma pracę, a po drugie dzięki temu, że jest tam, gdzie jest, może administrować systemem redystrybucji dochodów. Oczywistym jest, że pochłania pewne środki finansowe, ale to jest cena, którą budżet państwa (a w zasadzie to podatnicy) płacą ,właśnie za to, że w jakiś sposób umówili się (lub zostało im to narzucone) na system redystrybucji, który ma za zadanie niwelować nierówności dochodowe. Efektywności tutaj nie brakuje. Efektem jest praca dla urzędnika i dodatkowe środki dla gorzej sytuowanych. Efektem jest w końcu zaspokojenie ludzkich potrzeb. Redystrybucja jest efektywna właśnie w tym ujęciu. Jeśli za cel działalności gospodarczej człowieka przyjmujemy zysk, to owszem, dla jednostek, które obciążone są najwyższą stawką podatkową (w progresji będą to podmioty najlepiej sytuowane) zysk będzie niższy i z tego punktu widzenia jednostki te tracą. Ale jeśli jako cel działalności gospodarczej przyjmiemy zaspokajanie potrzeb ludzkich, to redystrybucja cel ten realizuje. Idąc przedstawionym przez Pana tokiem rozumowania, to żaden instrument polityki fiskalnej państwa nie miałby racji bytu, bo podmioty gospodarcze lepiej by sobie radziły bez tych instrumentów (np. bez podatków i opłat, bo zostawałoby im wówczas więcej „w kieszeni”, bez składek na ubezpieczenia społeczne bo inwestowałyby sobie sami przeznaczone na te cele środki itd.) Co więcej, być może nawet budżet nie byłby wcale potrzebny. Ten punkt widzenia jest utopijny. Państwo potrzebuje środków do realizacji swoich celów, w takiej kwocie, aby te cele mogło zrealizować i środki te musi jakimś sposobem pozyskać. Adam Smith również uznawał działanie państwa za konieczne i to w dodatku w zakresie realizowania potrzeb publicznych. Poza tym, A. Smith, austriacy, liberalizm i neoliberalizm to nie cały dorobek myśli ekonomicznej. I nie twierdzę tego z pozycji zaciekłego krytyka tych doktryn, bo nim nie jestem, ale nie uważam też, że doktryny o tym zabarwieniu powiedziały już wszystko na temat ekonomii. Oparcie się o wyłącznie liberalne paradygmaty jest sprzeczne z zachowawczym spojrzeniem na świat, ponieważ, wychodzi się wówczas z założenia, że jeśli podmiot gospodarczy ma jakieś środki finansowe i w dodatku ma ich dużo, to się nimi podzieli, z własnej, nieprzymuszonej woli. Albo się nie podzieli, ale dobrze byłoby gdyby się podzielił, stale podkreślam, z własnej woli. Jednocześnie, wszelkie przymusowe daniny są traktowane jako kradzież; są przecież zamachem na własność prywatną. Nic bardziej mylnego, gdyż natura ludzka skalana jest grzechem i potrzebuje norm prawnych, które skutki tego grzechu (które w tym wypadku, ostatecznie przeradzają się w nierówności dochodowe), będzie niwelować. W tym momencie do akcji wkracza państwo, stosując redystrybucję dochodów, np. przy pomocy progresywnej skali podatkowej podatku dochodowego. Ostatni kryzys finansowy pokazał jak kraje stosujące wysokie transfery społeczne poradziły sobie z jego skutkami. Mieszkańcy tych krajów zdecydowanie mniej odczuli skutki tego kryzysu, właśnie dzięki redystrybucji. Oto dlaczego uważam pojęcie „niewydajnej ekonomicznie redystrybucji dochodów” za bezzasadne.

            1. Pozwolę sobie dla ułatwienia cytować fragmenty, do których się odnoszę. Mam nadzieję, że nie będzie to Panu przeszkadzało.

              „po pierwsze urzędnik ma pracę” – i jest to praca bezproduktywna. Równie dobrze możemy wysypać ciężarówkę piachu i dać państwową pracę człowiekowi, który będzie przesypywał ten piach z jednej sterty na drugą. Urzędnik nie jest mi potrzebny do np. odkładania na emeryturę i ja wcale nie chcę mu płacić.

              „po drugie dzięki temu, że jest tam, gdzie jest, może administrować systemem redystrybucji dochodów” – jak pisałem wyżej – jest to bezproduktywne. Do tego dochodzi zwyczajny brak kompetencji urzędnika – człowiek na państwowej posadzie za biurkiem nie ma bladego pojęcia o kwestiach rynkowych bo nigdy na rynku nie pracował. Tak niekompetentna osoba decyduje o kwestiach, w których ekspertem jest tak naprawdę np. przedsiębiorca. Czyste kuriozum.

              „to jest cena, którą budżet państwa (a w zasadzie to podatnicy) płacą ,właśnie za to, że w jakiś sposób umówili się (lub zostało im to narzucone) na system redystrybucji, który ma za zadanie niwelować nierówności dochodowe” – po pierwsze mówienie o jakiejkolwiek umowie na system redystrybucji jest chybione – nikt co pokolenie nie pyta poszczególnych obywateli czy chcą być w tym chorym systemie czy nie. To jest system narzucony. Po drugie, niwelowanie nierówności nie ma żadnego sensu, bo nierówności wynikają z ludzkiej natury – jeden jest bardziej pracowity a drugi mniej, jeden ma więcej talentu a drugi mniej. W efekcie ten, który jest bardziej pracowity czy utalentowany jest karany przymusowym oddawaniem na rzecz tego, który jest leniwy. To jest zwyczajna niesprawiedliwość i grabież.

              „Efektywności tutaj nie brakuje. Efektem jest praca dla urzędnika i dodatkowe środki dla gorzej sytuowanych.” – to w takim razie skoro według Pana efektywnym jest tworzenie sztucznych stanowisk to w razie remontu mieszkania proszę zatrudnić 50 osób. Niech 2 pracuje a reszta dokonuje np. „państwowej kontroli jakości”. Zobaczymy czy wtedy uzna Pan, że to jest efektywne ekonomicznie.

              „Efektem jest w końcu zaspokojenie ludzkich potrzeb.” – pożądanym efektem jest sprawiedliwość a nie zaspokojenie ludzkich potrzeb. Gdyby było tak jak Pan mówi, to państwo mogłoby swobodnie przystać na legalizację prostytucji, kradzieży etc. bo przecież ludzie wtedy zaspokoiliby swoje potrzeby.

              „Redystrybucja jest efektywna właśnie w tym ujęciu.” – nie, nie jest, bo jednym zabiera żeby dać innym. Ktoś może mieć ochotę wysłać dzieci do lepszej szkoły i nie może, bo państwo zabiera mu pieniądze na rzecz innych. Ergo – zaspokojenie potrzeb nie występuje.

              „Idąc przedstawionym przez Pana tokiem rozumowania, to żaden instrument polityki fiskalnej państwa nie miałby racji bytu, bo podmioty gospodarcze lepiej by sobie radziły bez tych instrumentów” – bo tak w rzeczywistości jest. Ani ja ani Pan nie potrzebujemy VATu czy urzędnika przy zakupie bułki. Naszym celem jest zakup bułki a nie płacenie od niej podatku czy utrzymywanie kogoś, kto jest zbędny.

              „Ten punkt widzenia jest utopijny.” – nie, nie jest. I to wynika z dwóch kwestii – prakseologii i historii. Nigdy w historii nie było takiej ilości obciążeń fiskalnych jak obecnie. Obywatelowi do funkcjonowania w państwie jest potrzebny sprawnie działający system sądów, policja i armia. Przez dziesiątki pokoleń człowiek potrafił odłożyć na swoją emeryturę sam lub wychować dzieci tak, żeby mu pomogły. Tak samo było z pomocą charytatywną czy szpitalami, które były wynikiem działania jednostek (przy pomocy Kościoła na przykład) a nie przez przymus państwowy. Co się takiego wydarzyło, że nagle nie potrafimy pomóc bliźniemu czy zapłacić za swoje leczenie? Ano nic takiego. Po prostu państwo w modelu interwencjonistycznym stwarza lepsze warunki do realizacji partykularnych interesów. Proszę zwrócić uwagę jakie pole do przekrętów stwarza rozrośnięty aparat państwowy z całym szeregiem swoich koncesji, pozwoleń itp.

              „Adam Smith również uznawał działanie państwa za konieczne” – i ja nie twierdzę, że państwo nie jest potrzebne. Co więcej – uważam, że jest ono konieczne. Tyle tylko, że w kształcie minimalnym – umożliwiającym realizację podstawowych zadań państwa i stwarzającym warunki sprawiedliwego rozwoju każdego człowieka.

              „Oparcie się o wyłącznie liberalne paradygmaty jest sprzeczne z zachowawczym spojrzeniem na świat” – pełna zgoda. Dlatego moja opinia nie wynika z ekonomicznych dociekań czy to szkoły austriackiej czy A. Smitha, bo choć te szanuję i uznaję za wartościowe to jednak nie poruszają one w sposób bezpośredni kwestii metafizycznych korzeni tego, jak powinna wyglądać gospodarka. Taką odpowiedź według mnie daje tylko katolickie rozumienie człowieka i należy tutaj zwrócić uwagę na takie cechy podmiotu jak wolność i rozumność. Skoro człowiek z natury jest wolny i rozumny (owa wolność i rozumność też są odpowiednio rozumiane), to sprzecznym z jego naturą jest system oparty na ekonomicznym przymusie. I tutaj trafiamy na sedno – Pan twierdzi, że przez fakt grzechu pierworodnego człowieka należy zmuszać do pomocy. Wynika to z kompletnego braku zrozumienia funkcji prawa jak i konsekwencji grzechu pierworodnego. Zadaniem prawa jest przywrócenie sprawiedliwości – nie ma nic sprawiedliwego w zabraniu pracowitemu by dać leniwemu ani zabieranie zdolnemu by dać przeciętnemu. Grzech pierworodny zaś nie powoduje z konieczności zawłaszczenia/degeneracji woli czy rozumu – gdyby tak było, nie byłoby mowy o wolnej woli czy możliwości moralnej klasyfikacji czynu. Człowiek mimo grzechu nadal dysponuje wolą i rozumem i to dlatego rozliczany jest po śmierci za swoje uczynki. Jeśli państwo narzuca pomoc, to przecież jednostce, której zabrano środki nie będzie się to liczyło jako dobry uczynek, bo nie było efektem jego czystych intencji, woli i rozumu. Tak samo jak w sytuacji, w której da Pan jałmużnę gdy ktoś trzeci przykłada Panu pistolet do głowy – owa jałmużna jest efektem strachu przed konsekwencjami a nie chęci pomocy. To zmienia całą perspektywę. Przypominam, że obowiązkiem państwa dla katolika jest również stwarzanie możliwości uzyskania zbawienia – państwo musi w swoim prawie stanowionym naśladować prawo boże. Czy Bóg przykazał dzielenie się z bliźnim jednostce czy nakazał państwowy przymus pomocy? Odpowiedź jest jasna, więc powoływanie się na nauczanie Kościoła by uzasadnić redystrybucje jest zwyczajnie chybione. Mówi o tym zarówno Pismo Święte („kto nie chce pracować niech nie je”) jak i encykliki (Rerum novarum czy Quadragesimo anno).

              „Ostatni kryzys finansowy pokazał jak kraje stosujące wysokie transfery społeczne poradziły sobie z jego skutkami.” – nic podobnego. Po prostu państwa socjalistyczne przed kryzysem były na tyle niżej niż państwa z mniejszą ilością interwencjonizmu, że siłą rzeczy mniej odczuły negatywne skutki. W dużym skrócie – mniej straciły bo mniej miały. Dla przykładu – Polacy o wiele mniej odczuli kryzys po upadku Lehman Brothers niż Amerykanie. I nie wynika to ze wspaniałości systemu redystrybucji tylko smutnej prawdy, że gdy zwykli Amerykanie tracili kilka domów, na których miesięcznie zarabiali duże pieniądze przez spekulację (kredyt był niższy niż koszt wynajmu – stąd zysk w przypadku „górki” rynkowej) to w Polsce nie było możliwości takiej spekulacji, bo przez masakrycznie wysoki ZUS czy podatki zwykła osoba ledwo co mogła sobie pozwolić na kredyt na własny kąt i to też nie w swojej walucie. Czego skutki odczuwane są obecnie w przypadku kryzysu frankowiczów.

              „Oto dlaczego uważam pojęcie „niewydajnej ekonomicznie redystrybucji dochodów” za bezzasadne.” – proszę zwrócić uwagę, że najprężniej rozwijające się państwa to nie zdegenerowana Szwecja ze swoim welfare state czy Francja z rozdawnictwem komu popadnie. Wynika to z prostego faktu – dobrobyt bierze się z pracy a nie z zasiłków.

              Dodam od siebie, że Pan w ogóle nie zwraca uwagi na katastrofalne konsekwencje redystrybucji w postaci rozleniwienia człowieka a w dłuższej perspektywie braku innowacyjnej gospodarki co przekłada się na zubożenie społeczeństwa. Pan patrzy tylko w perspektywie „teraz” i żeby się najeść, a nie w perspektywie kolejnych pokoleń, które redystrybucja zwyczajnie zadłuża. Nie zauważa Pan również, że w przypadku redystrybucji człowiek stawia sobie podstawowe pytanie – po co mam się bardziej starać i ryzykować, skoro mogę sobie bezpiecznie funkcjonować dzięki redystrybucji? W ten sposób właśnie na polskich uczelniach w kierunkach technicznych od lat jesteśmy zacofani a prywatne uczelnie na zachodzie realizują np. program budowy sondy dla NASA, dzięki czemu przyczyniają się do rozwoju całej ludzkości. I to naprawdę nie dotyczy tylko uczelni, ale wielu sektorów ludzkiej działalności. Kolejnym przykładem może być służba zdrowia – gdy była prywatna w USA to ludzie chorzy z całego świata jeździli się leczyć właśnie tam, bo dawała największe szanse na wyleczenie. Nie jeżdżono do Polski czy Szwecji, ale właśnie tam, gdzie jest najbardziej dynamiczny rozwój. A ten czy tego chcemy czy nie, jest w sektorze prywatnym, bo ludzie mają motywację do działania – działają dla siebie, swoich bliskich i nie są narażeni na to, że co wypracują to i tak im ktoś zabierze.

      2. Stworzenie idealnych warunków rozwoju dla biznesu, np. poprzez istnienie rajów podatkowych, zwolnień podatkowych, możliwości zaniżania płac też jest redystrybucją.

        1. @Ed – istnienie rajów podatkowych i zwolnień nie jest redystrybucją. Zaniżanie płac bez zgody pracownika jest niesprawiedliwością. I choć redystrybucja jest niesprawiedliwa, to nie jest to tym samym, co zaniżanie płacy. Szczerze powiedziawszy nie do końca rozumiem co Pan ma na myśli, bo twierdząc, że niskie podatki są redystrybucją zwyczajnie mija się Pan z prawdą.

  3. Pozwolę sobie przedstawić krótki bilans fiskalnych pomysłów obecnego Rządu:

    – podniesienie kwoty wolnej od podatku. Owszem, podatnicy o dochodach mieszczących się w przedziale 13.001- 85.528 zł tej zmiany nie odczuli, bo dla nich ta kwota wolna od podatku, jest taka jak wcześniej. Dla najmniej zarabiających ta kwota wynosi 8000 zł, Pan Prezydent wywiązał się z obietnicy. Warto zauważyć, że Rząd zastosował niespotykany dotąd w polskim systemie podatkowym mechanizm kwoty wolnej od podatku regresywnej, co w pewien sposób wprowadziło quasi-progresję samego PITu. Rozwiązanie na plus dla podatników, poza tymi najwięcej zarabiającymi, bo powyżej 127 000 zł dochodu rocznego kwota wolna od podatku nie przysługuje.

    – wprowadzenie preferencyjnej stawki CIT, najpierw w wysokości 15%, a od tego roku 9%. To jest bardzo niska stawka. Osobiście nie hołduję takim obniżaniem stawki CIT, ale z perspektywy tego podatnika, którego ten podatek obciąża, jest to korzystne rozwiązanie.

    – 500+ jest gigantycznym, nowatorskim programem, którego pozytywnych skutków nie sposób podważyć. Czy wpłynie na wzrost urodzeń? Na odpowiedź na to pytanie jeszcze będziemy musieli zaczekać. Sytuacja materialna rodzin na pewno znacznie się poprawiła.

    Co do samych planów PiS na kolejną kadencję to:

    – obniżenie pierwszej stawki PIT do 17%, to byłaby pierwsza od 10 lat obniżka PIT i najniższa stawka w historii polskiego PITu. Co się z tym wiąże? Nie tylko mniejszy podatek do zapłacenia po rozliczeniu z Urzędem Skarbowym, ale też wyższe wynagrodzenie netto miesięczne dla pracownika, bowiem od wynagrodzenia jest pobierana zaliczka na podatek dochodowy, przy niższej stawce byłaby ona niższa

    – podniesienie kosztów uzyskania przychodu – kolejny plus dla podatnika, wyższe koszty => niższy dochód do opodatkowania => niższy podatek do zapłaty

    – stawka 0% dla podatników do 26 roku życia – kolejny ciekawy pomysł, korzystny dla młodego podatnika

    Z danych publikowanych przez Władzę Monetarną – inflacja nie szaleje, stopy procentowe od długiego czasu są stabilne.

    1. (…)– stawka 0% dla podatników do 26 roku życia – kolejny ciekawy pomysł, korzystny dla młodego podatnika(…)
      Dla starszego już niekoniecznie…

        1. @Mateusz
          Nie, zniesienie podatku dla osób dla do 26 roku życia nie jest zupełnie neutralny. Dlaczego? Otóż chodzi o koszty takiego pracownika, on często gęsto jest jeszcze studentem, (odpadają składki zdrowotne), a teraz odpadnie jeszcze kwestia opodatkowania, będzie pracownikiem znacznie tańszym, przez co na rynku pojawi się jeszcze większa dysproporcja i każdy powyżej 26 roku życia, będzie miał pod górkę ze znalezieniem pracy, bo pracodawca, zgodnie ze swoim interesem, nie zatrudni np. 50 latka, tylko jego 24 letniego syna.

    2. @Mateusz – nie będę się odnosił do całości, bo nigdy nie twierdziłem, że PiS nie zrobił nic dobrego. Owszem, zrobił i bodaj najważniejszą kwestią jest zmiana perspektywy w kontrolach skarbowych, kiedy to Urząd Skarbowy musi udowodnić winę a nie podatnik musi udowodnić niewinność, co było skandaliczne. Do tego w końcu interpretacje kierowników US są wiążące i nie ma sytuacji, w których urzędnik przeprowadzający kontrolę ma narzędzie, żeby po swojemu coś zinterpretować. Niemniej Pana twierdzenie, że 500+ przyniosło pozytywne skutki by zaraz obok napisać, że nie wiadomo czy ów program wpłynie na wzrost urodzeń jest co najmniej kuriozalne. Szczególnie, że już wiemy, że cel programu w postaci wzrostu liczby urodzeń nie został zrealizowany – wzrost był nieznaczny a obecnie notujemy spadek. Śmiało więc należy uznać, że program, którego koszty uniemożliwiają np. modernizację armii jest zwyczajną klapą a jedynym jego celem jest kupienie wyborców. Proszę też nie twierdzić, że „inflacja nie szaleje” – wystarczy zobaczyć jak wzrosły ceny materiałów budowlanych i usług w tym sektorze od momentu pojawienia się 500+. A to nie jest jedyny taki sektor.

      Skoro pisze Pan o samych plusach polityki fiskalnej PiS to proszę być uczciwym i napisać o ponad 20 nowych obciążeniach fiskalnych. Proszę też wspomnieć o stricte komunistycznym rozwiązaniu prawa pierwokupu PRYWATNEJ działki leśnej czy rolnej przez państwowe instytucje, które na domiar złego mają prawo wycenić wedle własnego „widzi mi się” tę nieruchomość i wymusić sprzedanie właśnie im za taką a nie inną cenę. Proszę też zwrócić uwagę na sztywne trzymanie się tabeli eurotax przy imporcie samochodów z UE bez względu na realny koszt zakupu pojazdu, jego stan etc. Można tego wyliczać wiele. Bo z socjalistami tak właśnie jest, że czasami nawet uda im się kilka rzeczy zrobić dobrze, ale przy okazji zepsują kilkadziesiąt innych.

      1. Nie można liczyć na spektakularny wzrost dzietności po kilku latach działania programu. Ale wzrost dzietności to jedno, a poprawa sytuacji materialnej to drugie. Tego pierwszego z nadzieją wyczekujemy, a to drugie spełniło się w momencie pierwszej wypłaty świadczenia.
        Inflacja nie szaleje i nie zanosi się aby miała szaleć. Jeśli ten program rzutuje na branżę budowlaną i spożywczą, to i tak możliwości finansowe rodzin się poprawiły.
        20 nowych obciążeń fiskalnych nie wymienię, bo nie znam aż tylu. Mógłby Pan?

        1. @Mateusz – „Nie można liczyć na spektakularny wzrost dzietności po kilku latach działania programu.” – dlaczego nie? Przecież PiS twierdził, że ten program załatwi problem demografii. Mamy na efekty czekać tyle ile na ostateczny dokument komisji Macierewicza, który co kilka tygodni od lat twierdzi „już za chwilę wyjaśnimy wszystko”? Nie sądzę. Po prostu trzeba powiedzieć sobie wprost – nikt nie zdecyduje się na dziecko dla 500 złotych. Zresztą co to za głupie myślenie, że dzieci to się biorą z datków od państwa?

          „wzrost dzietności to jedno” – wzrost dzietności to przyczyna celowa i przyczyna sprawcza tego programu.

          „poprawa sytuacji materialnej to drugie” – poprawa sytuacji materialnej nie była podawana jako przyczyna tego programu. Gdyby była, to PiS musiałby rozdawać wszystkim – przecież każdemu przyda się dodatkowy grosz.

          „Jeśli ten program rzutuje na branżę budowlaną i spożywczą, to i tak możliwości finansowe rodzin się poprawiły.” – nie, nie poprawiły się w sensie ogólnym i nie poprawiły się w dłuższej perspektywie i tego właśnie nie rozumieją zwolennicy redystrybucji. Istotna jest nie ilość pieniędzy ale ich siła nabywcza. Co mi po tym, że dostałem 500 zł więcej, skoro dla przykładu za farbę do pomalowania mieszkania czy masło teraz płacę analogicznie więcej? I tak jest w wielu sektorach i w końcu rynek dostosuje się do ilości pieniądza na nim i będzie tak we wszystkich sektorach. Z tego też powodu podnoszenie pensji minimalnej nie daje długofalowych skutków i każda socjalistyczna gospodarka musi to robić praktycznie co rok. Gdyby to było skuteczną metodą to przecież nie trzeba byłoby co rok podnosić owej pensji, prawda?

          Co do obciążeń fiskalnych (a do tych zaliczają się nie tylko podatki ale i parapodatki) to wystarczy wyszukać w google. Zresztą podałem kilka przykładów w poprzednich komentarzach.

          1. Dlatego nie można liczyć na ten spektakularny wzrost, bo takie trendy nie pojawiają się od razu po wprowadzeniu ustawy. Niezależnie od tego co PiS mówił/mówił. Poza tym, to jest program przede wszystkim mający na celu poprawę sytuacji materialnej rodzin z dziećmi. Perspektywa otrzymania 500 zł nie równa się podjęciu decyzji o posiadaniu dziecka, to oczywiste. Założenie, że taki schemat miałby działać, jest do granic absurdu optymistyczne. Ale to właśnie poprawa sytuacji materialnej w dalszym kroku ma zachęcać rodziny do posiadania dzieci.

            1. „Dlatego nie można liczyć na ten spektakularny wzrost, bo takie trendy nie pojawiają się od razu po wprowadzeniu ustawy.” – to w takim razie dlaczego PiS chwalił się początkowym wzrostem? Ano właśnie dlatego, że spodziewali się efektów. Wynika to z przyjętej przez lewicę perspektywy – co sobie zaplanujemy i wprowadzimy to MUSI zadziałać. Nie uwzględnia się faktu, że człowiek nie jest w stanie ogarnąć rozumem całej rzeczywistości i wcale plan nie musi zadziałać. I twierdzenie, że będziemy musieli czekać długie lata na efekty jest bezsensowne – paraliżujemy inne istotne dla Polski sektory dla wątpliwych efektów za ile lat? 10? 30? 50? Prowadząc gospodarkę w ten sposób to za 30 lat może nie być co prowadzić.

              „Perspektywa otrzymania 500 zł nie równa się podjęciu decyzji o posiadaniu dziecka, to oczywiste.” – w takim razie potwierdza Pan moje zdanie, że jest to program niesprawiedliwy. Skoro jego cel jest inny niż deklarowany (deklarowano wzrost demograficzny a Pan podaje cel w postaci poprawy sytuacji materialnej rodzin), to należałoby rozdawać wszystkim.

              W Polsce program 500+ dostaje blisko 2,5 miliona rodzin co kosztuje budżet około 20 miliardów złotych. W tym samym czasie mamy prawie 3 miliony jednoosobowych działalności gospodarczych, które są maltretowane horrendalnymi składkami ZUS. Zamiast rozdawać 500 złotych (tak po prawdzie to o wiele więcej, bo państwo ponosi ogromny koszt tej redystrybucji) z kieszeni podatników wystarczyłoby znieść przymus uiszczania składek ZUS (pojawił się taki pomysł na wzór Niemiec). Na chwilę obecną dzięki temu Polakowi zostawałoby w kieszeni 1300 zł, które mógłby spożytkować tak, jak uważa to za stosowne. Co więcej – zmniejszyłyby się ceny usług, więc zyskałoby całe społeczeństwo. To jest realna poprawa sytuacji materialnej Polaków i stworzenie warunków do posiadania dzieci. Jakoś Polacy w UK nie mają problemu z ilością dzieci i nie wynika to z zasiłków a z np. śmiesznie niskich kosztów prowadzenia działalności.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *