Jak ocenia Pan dotychczasowy przebieg prawyborów w Konfederacji. Czy był to, z perspektywy doświadczenia, pomysł słuszny, godny naśladowania, czy może chybiony?
Uczestniczyłem w kilku zjazdach jako mąż-kierowca-obnośny księgarz w jednym naszej kandydatki, a mianowicie Magdaleny Ziętek-Wielomski, co pozwoliło mi się przyjrzeć i samym wyborom, wybieranym i wybierającym. Pomysł uważam za znakomity z dwóch powodów.
Po pierwsze, w prawyborach wzięło udział ok. 7.000 osób. Przed salą ludzie ci dzielili się na „narodowców”, „braunistów”, „korwinistów”, „dziamborytów”, „ziętkowców”, etc. Na sali przemieniali się w jedność i wychodzili z poczuciem, że istnieje wspólne „my” – Konfederacja i konfederaci. Słowem, prawybory mocno scementowały tworzące to stronnictwo partie. Ten, kto dziś zrobiłby partyjną schizmę, ten straciłby zaufanie wielu swoich dotychczasowych wyborców. Schizma to, dla jej autora, samobójstwo polityczne.
Po drugie, Konfederacja cierpi na nadmiar liderów. Zawsze miała ich nadmiar, choć błędy polityczne Kai Godek, Marka Jakubiaka i Leroy’a zmniejszyły już ich liczbę. Było dla mnie oczywiste, że Konfederacja może nie przetrwać wyborów prezydenckich, w których wystartować może tylko jeden lider. Nie mogąc uzgodnić tej kwestii pomiędzy sobą, liderzy słusznie pozwolili rozstrzygnąć tę kwestię elektoratowi. Teraz muszą zdać się na jego werdykt, choć – oczywiście – na sobotnich wyborach dojdzie do układów i układzików między kandydatami, bo wyborcy nie dali jednoznacznego rozstrzygnięcia. Ale siłę poszczególnych środowisk już znamy. W wyborach tych nie uczestniczyli bowiem z reguły zwykli wyborcy. Jakieś 80-90% głosujących to członkowie partii członkowskich Konfederacji.
Co pozytywnego pokazał proces prawyborczy w tej partii?
Tak jak powiedziałem: mocno scementował środowiska współtworzące Konfederację. Pokazał też zjawiska, których nikt się nie spodziewał. Mam tutaj na myśli stosunkowo słabe wyniki Janusza Korwin-Mikkego. Nikt się chyba tego nie spodziewał, nawet sam Zainteresowany. Ale gdy rozmawiałem z członkami Wolności to wielu z nich mówiło o nim „nasz Prezes-dziadek”. Znaczy: szanujemy, kochamy, ale uważamy, że przyszedł czas na polityczną emeryturę. Jak mi się zdaje, Pan Janusz zrozumiał to przesłanie.
A negatywnego?
Nie dostrzegam negatywów.
Dało się słyszeć opinie, że cały proces, w tym debaty, ujawnią zbyt wiele różnic między poszczególnymi komponentami składowymi Konfederacji, co może przyczynić się do rozłamów, a może nawet rozpadu. Pana zdaniem są to słuszne obawy?
Przed prawyborami i debatami obawy te były zasadne. Przebieg obaw nie potwierdził. Prawdę mówiąc, to większość kandydatów usiłowało być nijakimi, uśmiechniętymi, kochającymi wszystkich. Właściwie tylko dwoje było wyrazistych, a mianowicie Janusz Korwin-Mikke i moja Żona Magdalena Ziętek-Wielomska. I tylko pomiędzy tym dwojgiem doszło do poważnego i zauważalnego sporu. Gdy Pan Janusz prezentował program kosmopolitycznego liberalizmu, to moja Żona klasycznie endecki program narodowego solidaryzmu. Można powiedzieć, że we dwoje prowadzili debatę w imieniu wszystkich kandydatów, z grubsza dzielących się na narodowych i liberalnych, bo taki jest skład Konfederacji. Główni kandydaci robili co mogli, aby nie wejść ze sobą w spór ideowy lub polityczny. I nie weszli. Bosak mówił wiele o wolności, a Dziambor o interesie narodowym.
Wydaje się, że prawybory pozwoliły na kilka obserwacji: mocną pozycję K. Bosaka jako reprezentanta (w sumie jedynego) frakcji narodowców, podobnie w przypadku G. Brauna i jego frakcji, a zarazem relatywnie słabe poparcie dla Janusza Korwina-Mikke, ustępującego A. Dziamborowi czy K. Berkowiczowi. Pana zdaniem, to jakiś istotny prognostyk?
Tak. Przy całej mojej prywatnej sympatii dla Pana Janusza, widać, że nawet jego zwolennicy uznają go za polityka schodzącego. Zauważalne było to, że dostawał ciągle największe brawa, co nijak nie przekładało się na głosy. Prawdę mówiąc uważam, że znaczący fakt ciągłego podsypiania – w PE, w Sejmie, a nawet i w czasie zjazdów prawyborczych – spowodował powstanie przekonania, że nie ma już kondycji fizycznej, aby powalczyć o prezydenturę. Było tylko pytaniem czy się sam z tym pogodzi i zostanie intelektualnym mentorem skrzydła wolnościowego, czy będzie próbował rzutem na taśmę wystawić np. własną kandydaturę jako niezależnego lub zrobić rozłam? Jednak jego publiczne oświadczenia wskazują, że pogodził się z tą nową dlań sytuacją. Prawdę mówiąc nie spodziewałem się tak silnej pozycji Dziambora w Wolności i Brauna w Konfederacji jako takiej.
Co czeka, a może grozi, Konfederacji na finiszu prawyborów?
Rozmawiamy w piątek, a jutro mamy zjazd wyborczy. W sytuacji, gdy prawybory nie dały nikomu 158 elektorów, zapewniających elekcję, wszystko może się stać, nawet to, że kandydaci i elektorzy jutro się skłócą pomiędzy sobą. Mam nadzieję, że elektorzy zachowają się racjonalnie i nominują osobę mającą największe możliwości wyborcze, a nie kogoś, kto zradykalizuje wizerunek Konfederacji. W tych wyborach trzeba pójść nie w ekstremizm, ale po elektorat prawicowy popierający jeszcze Andrzeja Dudę.
Rozmawiał Marek Trojan
Pierwodruk: kresy.pl