Polski katolicyzm już od dawna posiada skłonności heretyckie, odbiegające od wykładni Kościoła powszechnego, a tendencja ta ma swoje korzenie – jak sądzę – w polskim romantyzmie i głoszonych wówczas pogańskich ideach mesjanistycznych starających się nadać polskiemu cierpiętnictwu narodowemu będącemu skutkiem ucisku zaborców, a zwłaszcza carskiej Rosji jakieś znaczenie sakralne bądź magiczne. O ile jednak w XIX wieku skłonność ta miała znaczenie literackie i raczej metaforyczne, o tyle później urosła do monstrualnych rozmiarów, wywierając realny wpływ na bieg wypadków. Jednym z przejawów powyższej tendencji była odbiegająca od linii Watykanu ocena roli Kościoła w okresie PRL-u, którą propagowała tzw. polska prawica antykomunistyczna i będący w orbicie jej wpływów księża, czego przykładem była m.in. sprawa arcybiskupa Stanisława Wielgusa, zmuszonego przez polskich katolików do rezygnacji z funkcji metropolity warszawskiego wbrew decyzji papieża Benedykta XVI.
W czasach najnowszych nurt neopogański rozkwitał w reakcji na katastrofę smoleńską i przybierał postać jej rozmaitych spiskowych interpretacji szerzonych zwłaszcza w kręgu komisji śledczej Antoniego Macierewicza. Doszukiwanie się głębokich podtekstów próbujących nadać tragedii z 10 lutego 2010 roku z jednej strony sens religijny jako rzekomy znak od Boga, z drugiej zaś polityczny sugerujący, że za tragedią stoją wrogie Polsce siły, oczywiście w sposób jednoznaczny kojarzone z ośrodkami decyzyjnymi Kremla było zresztą znamienne dla sporej części polskiego społeczeństwa zwodzonego przez patriotyczne media. Wątpliwe z punktu widzenia nauki Kościoła były także obchody miesięcznic smoleńskich nasuwające skojarzenia z pogańskimi misteriami.
Wojna rosyjsko-ukraińska stawia powyższe konteksty na ostrzu noża. Przez polskich katolików i polski kler jest ona oczywiście interpretowana jako manichejski spór sił dobra z Szatanem będącym uosobieniem zbrodniczych inklinacji Kremla, a wszelkie odstępstwa od tej oficjalnej wykładni określane są mianem zdrady stanu i V kolumny Putina.
Polski episkopat od początku krytycznie podchodził do wstrzemięźliwej postawy Watykanu względem rosyjskiej agresji na Ukrainie, zarzucając jej brak odwagi, a wśród katolickich publicystów pojawiały się opinie, że papież nie stanął na wysokości zadania, a nawet, że nie zdał najważniejszego egzaminu pontyfikatu. Piotr Semka wyraził opinię, że papieżowi Franciszkowi brakuje „odwagi proroka”. Mariusz Cieślik pisał o „godnym ubolewania absolutnym zagubieniu głowy Kościoła”. Natomiast Tomasza Terlikowskiego zniesmaczyła postawa papieża, który „ośmielił się” modlić nie tylko za żołnierzy ukraińskich, ale także rosyjskich wielokrotnie też podejmując zabiegi na rzecz pokoju i pojednania pomiędzy bratnimi narodami. Z tych też powodów Franciszek krytycznie wypowiedział się o koncepcji dozbrajania Ukrainy, argumentując to groźbą eskalacji konfliktu.
Podobnie przewodniczący Konferencji Episkopatu Polski abp Stanisław Gądecki „pouczał” papieża w kwestii wojny toczącej się w Ukrainie. Polski hierarcha wysyłał też listy do Patriarchy Moskiewskiego i całej Rusi Cyryla prosząc o podjęcie zabiegów na rzecz zażegnania widma wojny. Zważywszy, że tego typu zabiegi zarezerwowane są dla dyplomacji watykańskiej nawet ostrożni publicyści określali powyższy incydent mianem „polskiej schizmy”. W odpowiedzi na powyższą korespondencję Patriarcha Cyryl okazał się błyskotliwym i nie pozbawionym ironii dyplomatą pisząc, że „istnieje wieczne przymierze krwi wiary Rosji i Ukrainy” oraz „że jeżeli biskupi polscy rzeczywiście chcą zrobić coś dobrego, to niech odwodzą polskich polityków od agresywnych wypowiedzi na temat Rosji i sytuacji obecnej wojny”.
Opisane zdarzenia stanowiły jednak tylko preludium do kontrowersji, które wzbudził przebieg wielkopiątkowej drogi krzyżowej, tradycyjnie odbywającej się z udziałem papieża Franciszka w rzymskim Koloseum. Stolica Apostolska zdecydowała, że przy przedostatniej, XIII stacji drogi krzyżowej, krzyż poniosły rodziny z Ukrainy i Rosji. Rozważania, które miały zostać odczytane przy XIII stacji, napisane zostały natomiast przez dwie kobiety, przyjaciółki, pochodzące z Rosji i Ukrainy, które pracują razem w szpitalu w Rzymie. To pielęgniarka Irina z Ukrainy oraz rosyjska studentka pielęgniarstwa, Albina. W trakcie przebiegu uroczystości Franciszek w swoim stylu nawoływał do pojednania i podania sobie dłoni.
Sytuacja wzburzyła polską opinią publiczną, a publicyści i politycy prześcigali się w opiniach, że jeszcze za wcześnie na tego typu pojednanie. Będzie można o tym pomyśleć – mawiano – gdy Rosjanie opuszczą Ukrainę, zapłacą za zniszczenia i przeproszą za swoje zbrodnie. Choć na pierwszy rzut oka owe głosy wydają się rozsądne, wszak ich radykalizm wynika ze sprzeciwu wobec okrucieństwa toczących się działań wojennych, osobiście głęboko się solidaryzuję z wypowiedzią papieża. Mało tego – wbrew przytaczanym opiniom – uważam ją za proroczą i ponadczasową, choć dzisiaj tego tak jeszcze nie postrzegamy. Przyznam, że nie wszystkie działania obecnego pontyfikatu budziły dotąd moją sympatię. Podobnie jak większość polskiej prawicy miałem dość wstrzemięźliwy – oględnie mówiąc – stosunek do głoszonych przez Franciszka postępowych poglądów. Co innego obecna postawa papieża. Ostatnie wypowiedzi dowodzą, że nad Watykanem czuwa Opatrzność.
Po pierwsze – papież ma obowiązek wzywać do pojednania, przebaczenia i miłości bo taki jest sens chrześcijańskiego miłosierdzia i to miłosierdzia okazywanego zapiekłym wrogom. Kto, jak nie papież ma obowiązek o tym przypominać i kiedy jak nie teraz jest czas po temu by to czynić. Paradoksalnie „lewicującemu” Franciszkowi pasuje odwoływać się do głębokiego sensu gałązki oliwnej, która ma moc rozbrajającą zatwardziałe serca politycznych przywódców, despotów, dowódców wojennych zdolnych do nieludzkich czynów.
Po drugie – instytucja papieska ma to do siebie, iż działa w perspektywie długookresowej, a nie tej czy innej sytuacji politycznej, popularności poszczególnych idei czy systemów politycznych, które przecież z perspektywy wieczności zmieniają się często jak w kalejdoskopie. Także wojny są, były i będą, a papieżowi wolno się w ich kwestii wypowiadać inaczej, niż podpowiadają media czy rządzący politycy, inaczej właśnie dlatego, że papież przemawia z innej, bardziej transcendentnej perspektywy.
Twierdzenie papieża, że „wszyscy jesteśmy winni”, na pierwszy rzut oka brzmi niedorzecznie, a nawet heretycko. Bezpośrednia odpowiedzialność spływa na Putina i tego już nic nie jest w stanie zakwestionować. Twierdzenie papieża mówi jednak coś innego, a co dotyczy ukrytych przesłanek wojny i jej różnorodnych kontekstów. Wszak to nie tylko zbrodniczy napad Rosji na Ukrainę, co narzuca się naszym oczom. Podskórnie dają w niej znać zadawnione krzywdy i powikłane zależności – pomiędzy Wschodem i Zachodem kontynentu, pomiędzy kompleksami jednych i demoliberalną pychą drugich. Dla ich zrozumienia trzeba stosować analizę wielowarstwową i dlatego właśnie „nikt z nas nie jest tu bez winy”.
Cechą polskiego romantyzmu i prometeizmu politycznego jest sprzeczne z duchem łacińskim upraszczanie złożonej sytuacji i sprowadzanie jej do alternatywy wszystko albo nic. W myśl podobnej postawy niedawno zmarły poeta romantyczny Jarosław Marek Rymkiewicz zaleca by walić bezpardonowo we wroga podobnie jak jego Samuel Zborowski uderzył czekanem w kasztelana przemyskiego, bo taki czuł odruch serca. To postawa nie tylko zabójcza z politycznego punktu widzenia bo niezdolna do realistycznej oceny sytuacji (i odwodząca od jakże potrzebnych tu negocjacji pokojowych), ale także religijnie heretycka, gdyż odwołująca się do pogańskich mitów i uproszczeń. Radziłbym polskim katolikom raczej zaufać Watykanowi i uważniej wsłuchiwać się w jego wyważony głos, choć z perspektywy bieżącej brzmi on kontrowersyjnie, tkwi w nim ponadczasowa prawda.
Michał Graban
Przecież Bergolio to zwyczajny komuch. Klucz do rozpoznania postępowania Jego Świątobliwości odnaleziony 🙂