Łagowski: Leninowska rusofobia i jej dzisiejsze skutki

W polityce polskich rządów wobec Rosji z pewnością istnieje element racjonalnej kalkulacji, niewiele jednak on waży w porównaniu z tym, co nazywamy rusofobią, pewnym stanem umysłów przypominającym świadomość pierwotnej wspólnoty plemiennej. Służy raczej umacnianiu jedności niż oświecaniu, nie poddaje się krytycznemu rozważaniu, wzmaga panikę, gdy ta się pojawi, lub budzi nastrój bojowy, gdy niebezpieczeństwa nie widać. Nie jesteśmy oczywiście w pełni wspólnotą plemienną, lecz zróżnicowanym społeczeństwem, które w znacznej swojej części jest przyzwyczajone do myślenia w kategoriach abstrakcyjnych, i rusofobia występuje też w formie politycznego światopoglądu, który systematyzuje wszystkie informacje dotyczące Rosji, sprowadzając je do tezy głównej. Głównym źródłem rusofobii – co do tego nie ma wątpliwości – jest realna historia, zwłaszcza okres kilkudziesięciu lat powojennych, gdy Rosja radziecka panowała nad Polską za pomocą komunizmu. Należałoby wyjaśnić, dlaczego wzmaga się, w miarę jak oddalamy się od tego okresu. Te przyczyny są trywialne, warto tylko odnotować zaostrzający się konflikt między Stanami Zjednoczonymi i Rosją, w którym Polacy chcą uczestniczyć po stronie Ameryki, jak kiedyś przyłączyli się z entuzjazmem do wyprawy Napoleona na Rosję.

Zasadnicza treść światopoglądu rusofobicznego została wyrażona w podniosłej i płomiennej formie przez poetów romantycznych, zwłaszcza przez Mickiewicza. Skrajniejszy był Zygmunt Krasiński, który do nienawiści plemiennej dodawał jeszcze przepowiednie o komunizmie jako kierunku działań Rosji (co bardzo dziwiło studentów, gdy się o tym dowiadywali w czasach PRL), ale pod względem siły wyrazu nie może on się równać z Mickiewiczem, jak zresztą nikt nie może. Kto chodził do szkoły, pamięta treść lub przynajmniej uczucia nienawiści, jakimi przeniknięta była jego patriotyczna poezja, „Dziady, część III”, a nawet ewangelicznie wystylizowane „Księgi narodu polskiego i pielgrzymstwa polskiego”, które papież Grzegorz VII nazwał „dziełkiem pełnym złości i lekkomyślności”. O Królestwie Polskim z czasów Aleksandra I, gdy było jednym z bardziej liberalnych krajów w Europie, miało polskie wojsko, polskie szkolnictwo, wybieralny Sejm, polską administrację i rozwijającą się gospodarkę, Mickiewicz pisze w przedmowie do „Dziadów, części III”: „Całą administrację nakręcono jako jedną wielką Polaków torturę, której koło obracali carewicz Konstanty i senator Nowosilcow”.

Mickiewicz wiedział, że jego pisma mogą się nie podobać także rosyjskim opozycjonistom, z którymi się zaprzyjaźnił podczas pobytu w Rosji, toteż swój pełen hipokryzji wiersz „Do przyjaciół Moskali” kończy perfidnie: kto z was będzie się skarżył na to, co piszę o Rosji, „dla mnie jego skarga / Będzie jak psa szczekanie, który tak się wdroży / Do cierpliwie i długo noszonej obroży, / Że w końcu gotów kąsać – rękę, co ją targa”. Interesujące jest, że to, co Mickiewicz pisał o Rosji, było całkowicie sprzeczne z tym, co tam osobiście przeżył. W zmitologizowanej i niesamowicie wyolbrzymionej sprawie prześladowań filomatów i filaretów śledztwem objęto niewiele ponad 100 osób, a na więzienie (12 i 6 miesięcy) skazano dwie osoby. Podręczniki historii podają, że pozostałych „dwudziestu zesłano w głąb Rosji”. Temu „zesłaniu w głąb” warto poświęcić parę zdań. Mogli oni wybrać sobie dowolne miasto na osiedlenie i starać się o posadę w dowolnej instytucji państwowej. Były wówczas dwie uczelnie, dwa licea o najwyższym poziomie i najsławniejsze: jedno w Carskim Siole, drugie w Odessie, założone przez księcia Richelieu. Minister oświaty Szyszkow skierował Mickiewicza do tego liceum na stanowisko profesora, mimo że jego kwalifikacje pozostawiały nieco do życzenia. Akurat nie było wówczas wolnego etatu, ale mimo to Mickiewicz mieszkał i żywił się na koszt liceum. Poprosił o posadę w stolicy i ten rzekomy czy rzeczywisty konspirator, „zesłaniec”, tylko dlatego nie został urzędnikiem w archiwum ministerstwa spraw zagranicznych, ponieważ płace były tam bardzo niskie. Jego utwory, „Konrad Wallenrod” i inne, ukazywały się drukiem i były omawiane z wielkimi pochwałami w prasie polskojęzycznej. Moskiewskie salony i kręgi literackie przyjmowały go z życzliwością. Senator Nowosilcow przeczytał „Konrada Wallenroda” i sporządził raport dla cara, podkreślając, że wprawdzie utwór ma wymowę niemoralną – pochwala zdradę – i cenzura nie powinna była na publikację pozwolić, ale o jakimkolwiek pociąganiu autora do odpowiedzialności nie może być mowy. Car tym się nie zainteresował, ale z jego polecenia powołano trzyosobową komisję złożoną z samych zwolenników Mickiewicza, nic dziwnego, że opinia, jaką wydali, była laudacją.

Poeta podczas pobytu w Odessie i na Krymie był podobno szpiegowany, ale proszę uważać na słowo „szpiegowanie”. Życzyłbym sobie być tak szpiegowany. Tajną agentką była piękna hrabina Karolina z Rzewuskich Sobańska, skąd­inąd kochanka Mickiewicza. O tym też warto pamiętać, oglądając „Dziady” w teatrze.

Utwory Mickiewicza z ich antyrosyjską treścią nigdy nie były tak masowo czytane jak w PRL, gdy były lekturą obowiązkową w całym szkolnictwie, bo też scholaryzacja nigdy przedtem nie była tak masowa i nie trwała tak długo. Trzeba odpowiedzieć sobie na pytanie, dlaczego Sowieci i polscy komuniści na to się godzili. Jak wiadomo, ci ostatni, jeśli nie wszyscy, to w znacznej części, nie mieliby nic przeciw temu, aby Polska została wcielona do Związku Radzieckiego na prawach Ukrainy czy Białorusi. Nie taki jednak był plan Stalina; nakazał on komunistom polski patriotyzm, zaczynając od nazwy Związku Patriotów Polskich. Nie zgodził się na zmianę hymnu i przypuszczam, że orzełek w koronie także by mu nie przeszkadzał. Tu trzeba sięgnąć do zagranicznej uczonej, żeby rzecz nieco wyjaśnić, bo polscy autorzy w sprawach tak rosyjskich, jak radzieckich są niewiarygodni. Hélène Carrère d’Encausse pisze (w książce „Eurazjatyckie imperium. Historia Imperium Rosyjskiego od 1552 do dzisiaj”), że władza radziecka na początku swego panowania dokonała zdumiewającego aktu „skruchy” wobec narodów i narodowości podbitych przez Imperium Rosyjskie.

Dziś jesteśmy przyzwyczajeni do takich aktów „skruchy” wyrażanych przez byłe państwa kolonialne wobec swoich byłych poddanych, ale początek zrobili komuniści rosyjscy. Bolszewicy potępili totalnie historię Rosji przedrewolucyjnej. Jeżeli Rosja carska była absolutnym złem, to narody przez nią uciskane słusznie się buntowały i ich powstania były słuszne. Tym buntującym się narodom należy dać satysfakcję i uhonorować ich bohaterów. Do tej rewizji historii i „skruchy” wzywał przede wszystkim Lenin, który – jak skądinąd wiadomo – wytykał Dzierżyńskiemu i Stalinowi, że jako nie-Rosjanie za bardzo chcą być Rosjanami i przyjmują rosyjski punkt widzenia.

Bolszewicka „skrucha” miała służyć integracji narodów znajdujących się wewnątrz Związku Radzieckiego i sprzyjać ogólnoradzieckiemu patriotyzmowi, ale w rzeczywistości doprowadziła do wzmocnienia narodowej samowiedzy nie-Rosjan, a w dalszym następstwie do nacjonalizmów mniejszości i rozpadu ZSRR. Z inspiracji, a niekiedy nakazów Lenina granice republik wytyczano ze szkodą Rosjan. Dziś neobanderowska Ukraina raczej wybierze wojnę z Rosją, niż da sobie odebrać terytoria przyznane jej przez „skruszonych” bolszewików, Lenina, Stalina i Chruszczowa.

W okresie przygotowań do wojny, a zwłaszcza podczas wojny ojczyźnianej, Stalin skorygował nihilistyczne potępienie całej historii Rosji i zaczęła się rehabilitacja rosyjskiego imperium. Jednak w Polsce po wojnie Sowieci zastosowali bolszewicki schemat „skruchy” za krzywdy wyrządzone nam przez Rosję carów; nurt powstańczy został podniesiony do poziomu, na jakim postawiła go poezja romantyczna. Nurty ugodowe, konserwatywne w polskiej polityce czasów PRL były potępiane i stąd pochodzi komiczne zjawisko, że „antykomuniści”, zwłaszcza młodszego pokolenia, przyjmują konserwatyzm jako decorum, a politykują jak radykałowie insurekcjoniści, apologeci powstań.

Okres PRL charakteryzował się ideologiczną dwuwładzą: „przyjaźń” ze Związkiem Radzieckim i naśladowanie jego ustroju z jednej strony i systematyczne podtrzymywanie antyrosyjskiej tradycji powstańczej. Po upadku ZSRR pozostał tylko monopol rusofobicznej ideologii powstańczej.

Bronisław Łagowski

Tekst ukazał się w „Przeglądzie” oraz na stronie internetowej pisma:

https://www.tygodnikprzeglad.pl/leninowska-rusofobia-dzisiejsze-skutki/

Click to rate this post!
[Total: 0 Average: 0]
Facebook

2 thoughts on “Łagowski: Leninowska rusofobia i jej dzisiejsze skutki”

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *