Łagowski: Nieżywy Karol Marks wciąż straszy

Gratuluję naukowcom z Uniwersytetu Szczecińskiego i dziękuję im za zorganizowanie konferencji naukowej poświęconej Karolowi Marksowi. Wkroczeniem policji nie powinni byli być zaskoczeni, bo ustawodawstwo zabraniające publicznego manifestowania symboli komunizmu, a Marks jest czymś gorszym niż symbol, bo głównym i najbardziej wpływowym twórcą ideologii komunistycznej, otóż to ustawodawstwo jest powszechnie znane i egzekwowane z ogłuszającym biciem w bębny tudzież z pedanterią, jakiej w Polsce się nie spotyka w żadnej innej dziedzinie. Organizatorzy konferencji wiedzą, że w Polsce obowiązuje dekomunizacja ulic, placów, skwerków, mostów, widocznych stron kamienic itp., ale myśleli, że ponieważ konferencja naukowa nie jest żadną z tych rzeczy, stoi poza podejrzeniami. Otóż nic nie stoi poza podejrzeniami. Mocą woli politycznej duopolu Platformy Obywatelskiej oraz Prawa i Sprawiedliwości wszelkie dające się zauważyć materialne, słowne lub obrazkowe nieszydercze wspomnienia komunizmu zostały uznane za przestępstwo. Nawet skromna tablica upamiętniająca adres, pod jakim półtora wieku temu mieszkała Róża Luksemburg, okazała się zagrożeniem dla tożsamości narodowej i porządku ideowo-policyjnego, jaki panuje dzięki PO-PiS, PSL i pomniejszym partiom.

Przypadek szczeciński skłania mnie do zastanowienia się, jaki jest, a jaki był mój stosunek do marksizmu. Pamięć potrafi być czynna i przekręcić to, co było. Parę słów dodam też o komunizmie. „Kapitału” nie mogłem czytać z takiego powodu, że przeważająca ilość zdań jest w nim oceniająca; unikam tak namolnego oddziaływania na moje emocje pod pozorem naukowego wywodu. Jest to dzieło, nie przeczę, potężnego intelektu, ale nie wierzę, żeby ono z kogoś zrobiło marksistę. Należy do nauk ekonomicznych, ale jego główna idea jest antyekonomiczna. Marks napisał wiele innych dzieł, wśród których są znakomite, jak np. „18 brumaire’a Ludwika Bonaparte”, i haniebne, jak łobuzerski pamflet na Proudhona „Nędza filozofii”.

W czasach socjalizmu (jakoś nie mogę nawyknąć do słowa „komuna”) kilkadziesiąt tomów dzieł Marksa i Lenina zaliczałem do środków ucisku. I mówię to nie w sensie metaforycznym, lecz dosłownym. Był to system ideokratyczny; te księgi miały nie tylko zaprzątać umysły (nazywano to przesadnie zniewalaniem umysłów), ale regulować praktykę, kształtować rzeczywistość i w pewnym stopniu miały taki wpływ. Dla marksistów ortodoksyjnych wykładanie doktryny było prawie że bezpośrednim sprawowaniem władzy. Sceptycy, „rewizjoniści”, malkontenci, kontestatorzy niezbyt jawni, eurokomuniści itp. po swojemu interpretowali marksizm i mieli poczucie (wśród nich ja), że interpretując ideologię w duchu liberalnym, demokratycznym czy narodowym (w tym ostatnim przypadku pisma Marksa o Polsce i Rosji były bardzo pomocne) wpływają jakoś na „historię”, dzięki czemu stawali się nadzwyczaj ważni we własnych oczach. Władza polityczna, nie zawsze spuszczając ich z oczu, a może nawet nigdy, umacniała ich w tym samopoczuciu.

Może dziś bym już nie pamiętał, jaki wówczas miałem stosunek do marksizmu, gdyby nie zostały „spisane czyny i rozmowy”. Prof. Andrzej Walicki cytuje w książce „Zniewolony umysł po latach” fragment mojego listu do niego z roku 1981: „Chciałbym kiedyś dowiedzieć się, co w marksizmie jest cenne. (…) Badać oczywiście należy każdą chorobę, także dzieje marksizmu, ale żeby z intencją zarażania? Pasteur dobrze zrobił, badając wściekliznę, ale jeszcze lepiej zrobił, nie starając się wydobyć ze wścieklizny czegoś pozytywnego, co by pozwoliło ludziom być tylko trochę wściekłymi. (…) Na dłuższą metę myślenie marksistowskie prowadzi z powrotem do szałasów i hordy pierwotnej. (…) Jednym słowem – zajmować się marksizmem surowo zabraniam, odradzam, odstraszam i w ogóle staję na przeszkodzie. Chyba że chodzi o wykazanie nicości, perfidii, kłamliwości i obskurantyzmu tego psizmu”. To jest ton człowieka, który w danej chwili ma czegoś dość, którego rozsądek, założywszy, że go trochę posiada, został przyćmiony niecierpliwością i dlatego drze się i tupie jak dziecko. Podobnie zachowują się pisowcy i platformersi, nie powiem, że do dziś, lecz dopiero dziś. Drą się i tupią na marksizm i komunizm, zwłaszcza ci pierwsi.

Leszek Kołakowski wykazał godne podziwu opanowanie emocjonalne, pisząc pierwszy tom swojej historii marksizmu poświęcony Marksowi. Jest to dzieło gruntowne, wnikliwe i doskonale obiektywne. Było napisane w Warszawie i przeznaczone do wydania w Polsce. Zrobiłem kiedyś w odczycie później drukowanym kąśliwą uwagę o tej książce, ponieważ sądziłem, że należało uśmiercać Marksa przez przemilczanie. Następne tomy Kołakowski napisał na emigracji i są one cierpką polemiką, w przypadku Lenina, Trockiego i niektórych innych przechodzącą w satyrę. Bardzo mi się to wówczas podobało.

Obecnie, gdy marksizm i komunizm nie mają już żadnej mocy wpływania na rzeczywistość i istnieją wyłącznie jako wspomnienie, jest czas na bezstronne i bezinteresowne ich badanie, bo niech nikt nie mówi, że najlepszym znawcą kija jest ten, komu obito nim pewną część ciała. Komunizmu się nie badało, kiedy panował, lecz go się cierpiało. I oto pech: władza, jaka się wyłoniła po jego spokojnym i grzecznym odejściu, jest obłąkana misją walki z tym, czego nie ma, i wymyśla coraz głupsze kary za komunizm, a o nim samym pozwala mówić tylko jadowicie lub prześmiewczo. Gdy prokurator podejrzewa, że gdzieś mogą rozważać ten temat w tonie serio – przysyła policję. On to robi, ale władzą ustawodawczą nie jest. To już jest punkt końcowy systemu tłumienia niezależnej myśli badawczej, przedtem zmuszono do poprawności politycznej całe zastępy naukowców, którzy są dziś tak samo odważni, jak byli kiedyś.

W miarę oddalenia w czasie marksistowski komunizm wydaje się wydarzeniem coraz bardziej naukowo intrygującym. Czym on był w swojej istocie? Alain Besançon napisał książkę, by dowieść, że leninizm był gnozą. To już coś mówi, moim zdaniem dużo. Gdzie indziej pisze, że komunizm to wynaturzone chrześcijaństwo (imitatio perversa), tak jak nazizm to perversa imitatio judaizmu. Pokrewieństwu komunizmu z chrześcijaństwem ewangelicznym na ogół się zaprzecza, z czego się domyślamy, że przynajmniej niekiedy twierdzi się, że ono istnieje. Gdybym miał tutaj, na poczekaniu wtrącić do dyskusji swoje trzy grosze, powiedziałbym, że komunizm to herezja świeckiej religii opartej na dogmacie suwerenności ludu. Marksiści niewiele musieli się natrudzić, żeby znaleźć swój odpowiednik dla tej gry słów – zastąpili ją „dyktaturą proletariatu”. Herezje przeważnie trwają krócej niż kościec ortodoksji i taki los spotkał też komunizm. Najgłębszą analizę marksizmu – na moją znajomość rzeczy – dał Andrzej Walicki w swoim dziele „Marksizm i skok do królestwa wolności”. Książka ta ukazała się w niesprzyjającym dla niej czasie, ale wypłynie na powierzchnię, gdy zaczną się nowe badania, co prawdopodobnie nastąpi, bo ten prymitywny przymusowy antykomunizm nie może wiecznie trwać. A może nie nastąpi, ponieważ, jak mi się zdaje, polscy badacze społeczni nie są wystarczająco zaciekawieni tym, jak było naprawdę, zdając się na Amerykanów oddelegowanych do uczenia Polaków i innych wschodnich Europejczyków, co ci przeżyli w swojej niedawnej historii.

Marksistowski komunizm miał skutki zależne od tego, gdzie i w jaki sposób został wprowadzony. Polakom głównie działał na nerwy, Rosję potwornie zrujnował, a Chiny wprowadził na drogę sukcesów, jakim świat nie może się nadziwić.

To samo wydarzenie inaczej się opisuje, gdy ono się dzieje, a inaczej, gdy już się stało i inne już być nie może.

Bronisław Łagowski

za: Tygodnik Przegląd i portal  https://www.tygodnikprzeglad.pl/niezywy-marks-wciaz-straszy/

Click to rate this post!
[Total: 14 Average: 4.2]
Facebook

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *