Do napisania tego tekstu, o kondycji i rokowaniach na przyszłość liberalnej demokracji, skłoniło mnie wysłuchanie dyskusji zorganizowanej przez thinkzine „Nowa Konfederacja”, której dano nazwę: „Demokracja liberalna w odwrocie”.
To jest też tytuł książki Kurlantzicka, którego tezami zajęli się dyskutanci. Związane z nimi przewidywania są niewesołe dla przyszłości owej liberalnej demokracji, gdyż, jak twierdzi autor, dziś ten rodzaj demokracji przestał się rozszerzać, a wprost przeciwnie, liczba krajów, gdzie panuje taki ustrój, jest najniższa od zakończenia zimnej wojny.
Wśród uczestników dyskusji od początku panowało pewne zamieszanie i niezgoda nawet co do uznania ważności zasad owej demokracji liberalnej, które jeden z zabierających tam głos, dr. Bartosiak, określił, chyba pogardliwie, mianem „ideolo”. Nazwał jednocześnie dwie podstawowej zasady, które jego zdaniem, decydują o tym, czy w danym kraju jest demokracja, czy już jej nie ma. Są to: wolność słowa i własność prywatna.
Tak jak w wielu sprawach nie zgadzam się z opiniami dr. Bartosiaka, tak w tej sprawie jestem skłonny przyznać mu rację.
Faktycznie, kraj i system, gdzie dopuszcza się i praktykuje ograniczanie wolności słowa i wyłączanie pewnych ludzi i całych grup społecznych z politycznego dyskursu, nie zasługuje na miano demokratycznego. A jak inaczej nazwać pozbawienie urzędującego poprzednio w USA prezydenta, Donalda Trumpa, możliwości kontaktowania się ze swoimi zwolennikami przez wpisy na koncie Twittera. Porównajmy jego sytuację z przypadkiem Aleksieja Nawalnego, który, osadzony w kolonii karnej w Rosji, może jednak publikować na swoim koncie Twittera. Dla wielu takie porównanie, możliwości korzystania z wolności słowa przez prezydenta Trumpa w USA i Nawalnego w rosyjskim zakładzie karnym, wyda się absurdalne, ale jednak nie udawajmy, że nie ma tematu, tylko dlatego, że Rosję z definicji uzna się, zapewne słusznie, za kraj niedemokratyczny.
Zajmijmy się także bliżej istotą owego liberalnego „ideolo”, czego za bardzo nie chcieli rozwijać uczestnicy wspomnianej na początku dyskusji. Co składa się na to pojęcie? Zapewne będzie to, co można nazwać obecnie „liberalną triadą”, czyli prawa zwierząt, mniejszości seksualnych oraz kobiet, uzupełnione może o walkę z klimatem.
Problem kryzysu liberalnej demokracji nie polega jednak na tym, że jacyś ludzie, nazywani populistami, czy też, dla lepszego efektu, faszystami, uparli się by zwalczać idee owej demokracji, ale ten problem polega na tym, że liberalna narracja coraz mniej obchodzi zwykłych ludzi i coraz bardziej widzą oni, że to co liberałowie proponują zupełnie ignoruje ich potrzeby i aspiracje.
To właśnie powoduje, że coraz mniejsze jest poparcie dla liberalnej agendy „ideolo”, a coraz większe zabieganie o konkretne interesy. I to widać także w rozgrywkach wewnątrz bloku państw liberalnych, czyli zespołu państw anglosaskich na czele z USA, oraz Unii Europejskiej.
Stare kraje Unii wydają się prezentować pewne poczucie wyższości względem USA, między innymi z tego powodu, że w USA istnieje kara śmierci, która w UE nie jest akceptowana.
Powoduje to, że owi „Europejczycy” patrzą z pewną pogardą na „barbarzyńców” z USA, którym łaskawie gotowi są pozwolić, by ci bronili ich obecnie przed Putinem i zapewniali im dostęp do szlaków komunikacyjnych umożliwiających ekspansję gospodarczą. Tymczasem USA zdają się mieć już dość wypełniana takiej roli i żądają za te usługi coraz większej zapłaty. Tym bardziej, że same USA bardziej koncentrują się na obszarze Pacyfiku zaś w Europie chcą stworzyć koalicję chętnych, którzy byliby w stanie sami wystawić siły zbrojne zdolne do samodzielnej obrony.
Problem polega na tym, że państwa Unii zupełnie zapomniały o utrzymywaniu własnej siły militarnej i obecnie taką, realnie zdolną do działania, faktycznie nie dysponują. Nie chodzi przy tym o braki w uzbrojeniu. Prawie we wszystkich tych krajach doszło, po 2000 roku, do likwidacji lub zawieszenia poboru, przez to ich armie nie mają ani odpowiedniej ilości żołnierzy, a jeszcze bardziej cierpią na całkowity brak wyszkolonych rezerw. Nawet tych nielicznych własnych żołnierzy traktowano bardziej jako materiał do reedukacji w zakresie poszanowania praw mniejszości seksualnych oraz kobiet, co, przy wprowadzaniu w szeregi, coraz większej ilości przedstawicieli wszelkiego rodzaju mniejszości, mogło jeszcze bardziej pogorszyć sytuację w zakresie sprawności bojowej tych sił zbrojnych. Na dodatek, w przypadku podejrzenia naruszenia jakichś standardów praw człowieka, także w akcji bojowej, żołnierzom tym groziło postawienie przed sądem, co musiało eliminować inicjatywę i w ogóle chęć angażowania się w walkę.
W ten sposób coraz bardziej stawała na porządku dziennym kwestia, kto będzie bronił liberalnej demokracji w sytuacji zagrożenia militarnego. Wobec obecnych poważnych zagrożeń dokonano odkrycia mądrości nowego etapu i zauważono, że bez promowania służby w armii nie da się jednak obronić wartości liberalnej demokracji. Dla przykładu w Polsce, liberalne pismo nazywa teraz tych, którzy nie chcą służyć w armii, „pasażerami na gapę”, choć jeszcze całkiem nie dawno takie postawy pochwalano.
Jednak długotrwała lewicowo-liberalna ofensywa dała jednak nieodwracalne skutki. Okazało się, że, szczególnie w Europie, są on zatrważające. Z sondażu Gallupa wynika, że obecnie coraz bardziej marginalna mniejszość ludności tych krajów uważa za stosowne walczyć za swój kraj: Holandia – 15 proc., Niemcy – 18 proc., Belgia – 19 proc., Włochy – 20 proc., Hiszpania – 21 proc., Francja – 29 proc.
Obecnie w wielu z tych krajów prowadzi się dyskusje w sprawie przywrócenia poboru. Jednak jaki jest sens w przymuszaniu do służby wojskowej ludzi, którzy nie chcą walczyć?
Poza tym, pozostając w liberalnym paradygmacie, zderzymy się też z innymi problemami dotyczącym armii. Na gruncie teorii gender kobiety powinny w podobnym stopniu być zaangażowane w siłach zbrojnych. Tymczasem, oglądając bardzo wiele różnych nagrań, filmów i reportaży z toczącej się wojny na Ukrainie, i to dotyczących każdej ze stron, stwierdzić muszę, że w okopach zupełnie nie ma parytetu płci. Są tam sami mężczyźni. Owszem, obok setek mężczyzn, których widziałem na tych nagraniach, była także jedna kobieta, ochotniczka, przedstawiająca się jako kierowca bojowego wozu piechoty, ale jej wygląd, a konkretnie bardzo rozbudowana i fantazyjna fryzura, wskazywała, że raczej nie może to być prawda, gdyż przecież założenie hełmofonu zupełnie zrujnowałoby jej fryzurę. Może, co najwyżej, kierowała jakimś samochodem dowożącym zaopatrzenie?
Zatem jak to ma być? W obejmowaniu najwyższych stanowisk w państwie jest konieczny parytet płci, a w okopach to już nie?
Ten kryzys dotyka także USA, gdzie ludzi gotowych do walki o swój kraj jest już także tylko 44 proc. W Polsce, tylko nieznacznie więcej (47 proc.). Kto zatem będzie bronił liberalnej demokracji? To pytanie stało się bardzo aktualne, szczególnie obecnie, gdy Rosja, poprzez swoje działania rzuciła wyzwanie zachodniemu światu. W szeregi obrońców zapisał się prezydent Ukrainy Zełenski. Podczas jego niedawnej wizyty na Kapitolu miała miejsce taka znamienna, choć może niezbyt powszechnie zauważona scena. Podczas powitania z pełniącą jeszcze funkcję spikera Izby Reprezentantów, Nancy Pelosi, wykonała ona gest, który wyglądał jakby pocałowała ona Zełenskiego w rękę. Można to interpretować jako symboliczne podziękowania dla Zełenskiego za to, że zdecydował się on poświecić wszystko, w tym życie mieszkańców Ukrainy, dla ratowania swojego państwa, ale przecież także zachodnich, liberalnych wartości. Nie jest pewne, jaki inny przywódca by się na to zdecydował.
Jest rzeczą znaną, że najbardziej bojową częścią sił zbrojnych Ukrainy są nacjonaliści, często służący jako ochotnicy.
Tymczasem, w krajach liberalnych wszelkie przejawy nacjonalizmu są aktywnie zwalczane i prowadzona jest przeciwko niemu nieustająca nagonka. A w stosunku do Ukrainy panuje cisza, ba, nawet swego czasu, na samym początku siłowej konfrontacji Ukrainy z Rosją, pani Anne Applebaum, znana amerykańska dziennikarka, napisała, że „nacjonalizm jest dokładnie tym, czego potrzebuje Ukraina”.
Skąd to dziwne podejście? Czy dla liberała mogą istnieć dobrzy nacjonaliści? Przecież narody to są tylko „wspólnoty wyobrażone”, a istnienie państw i oddzielających je granic jest skandalem i to ma się zakończyć.
Nie trzeba być jednak szczególnie dociekliwym, by zrozumieć o co chodzi. Nacjonaliści, którymi generalnie każdy liberał się brzydzi, są tylko w jednym przypadku akceptowalni, mianowicie w takim, kiedy dałoby się ich użyć przeciwko jeszcze większemu wrogowi liberalnego świata, którym dziś jawi się Rosja.
W tym sensie, tytułowe pytanie o to, czy nacjonaliści mogą uratować liberalną demokrację, jest całkiem do rzeczy.
Co ciekawe, owo zmiękczenie pryncypialnego podejścia do nacjonalizmu, można zaobserwować także w stosunku do Polski. Przed rokiem 2022, każdorazowe przejście Marszu Niepodległości wzbudzało wściekłe ataki ze strony liberalnych kręgów i oskarżenia o propagowanie faszyzmu.
Tymczasem ostatni marsz, już w czasie trwania wojny na Ukrainie, nie spotkał się z tak zmasowanym atakiem jak poprzednio. Czyżby chodziło o to by nie antagonizować polskich środowisk narodowych, a spróbować raczej wykorzystać je przeciwko Rosji?
Gdyby to się udało, liberałowie upiekliby dwie pieczenie przy jednym ogniu, doprowadzając do starcia dwóch swoich przeciwników i samemu, przy tym, pozostając na uboczu i minimalizując swoje zaangażowanie i straty.
Takie kalkulacje mogą dotyczyć pewnych politycznych manewrów względem roli Polski w tym konflikcie. To można już było zauważyć obserwując działania wokół pomysłu przekazania polskich samolotów Mig 29 stronie ukraińskiej. Nasi najwięksi sojusznicy ogłosili wówczas, że Polska może te samoloty przekazać, ale będzie to jej suwerenna decyzja, czyli, w domyśle, możliwe konsekwencje tego posunięcia spadną na Polskę i nie będą podstawą do uruchomienia kolektywnej obrony NATO w ramach punktu piątego. Wtedy władze polskie zareagowały przytomnie i zaproponowały przekazanie tych samolotów bezpośrednio USA, aby to państwo przekazało je, z kolei, Ukrainie.
Podobne podejrzenia, w kwestii intencji i woli rzeczywistego zaangażowania NATO, mogą wzbudzić także inne oświadczenia. Dla przykładu, amerykańska ekspertka i pisarka, Masha Gessen, która wcześniej mocno atakowała Polskę, udzieliła swego czasu wywiadu dla niemieckiego pisma „Der Spiegel”, gdzie sugerowała, że polskie lotniska, z powodu wykorzystywania ich do zaopatrywania Ukrainy, mogą stać się celem dla rosyjskiego uderzenia. Portal Deutsche Welle, który relacjonował i skomentował ten wywiad, napisał: ”Powstaje pytanie – kontynuuje Gessen – czy NATO uzna taki atak za zamach na terytorialną integralność Polski”.
Zaprawdę, dobre pytanie i chociaż potem prezydent Biden zapewnił, że „jesteśmy w pełni gotowi do obrony każdego centymetra terytorium NATO” to jednak my Polacy, nauczeni historycznymi doświadczeniami, powinniśmy być ostrożni i przyjmować takie zapewnienia z pewnym dystansem, zakładając, że można je też źle zrozumieć i lepiej na ich podstawie zbyt wiele sobie nie obiecywać, nie podejmować ryzykownych działań, a koncentrować się bardziej na wzmacnianiu bezpieczeństwa własnych granic.
Stanisław Lewicki
Dla globalizmu lewica i nacjonalizm to jedynie narzędzia do swojej pracy. Jesli trzeba zdemoralizować naród zalecają lewicowość, jeśli trzeba rozłożyć wrogi kraj na części zalecają nacjonalizm. W kolorowych rewolucjach widać bratnie szlaki tych dwóch rzekomo nieznoszacych się ideologii non stop. Z tym ze to nacjonalizm lemingów, którym przed nosem macha się flagą, zeby przejąć bunt przeciwko temu co samemu się stworzyło buntem wcześniejszego pokolenia, który także samemu się sprowokowało. Jest to sojusz banderowców i elgiebetarni. Sojusz pisowców i lewicy sorosa. W Rosji Kamikadzedead opłacany na zachodzie liberał cały czas hejtuje południowców osadzających się w Moskwie , za co samo na zachodzie zostałby cancelowany. Nawalny zaczynał od nacjonalizmu i co jakiś czas miał rasistowskie teksty. Choć osobiscie akurat tego drugiego nadal uważam za agenta Putina.
Z drugiej jednak strony powstają sojusze ekstremów. Lewicy starego typu z klasycznymi nacjonalizmami . Elektoraty starej lewicy w Europie czy Usa przeszły na stronę nacjonalistycznej prawicy. Tego globalizm nie lubi. Ci chcą mieć swoje granice i swoją gospodarkę.
Armia bez nacjonalizmu nie ma żadnego uzasadnienia. Co masz bronić w świecie który granice uznaje za zło i toksyczną meskość? Okazuje się wrecz ze nie o obronę chodzi tylko globalizm, który miał rzekomo zapchac hamburgerami macdonalda zołądki i stworzyć swiatowy pokoj , jest przeciwnie główną siłą podpalającą świat kolejnymi konfliktami wojennymi. ale armia trockistów poległa niedaleko wisły, a armia tęczowych lesbijek usa ucieka z afganu.
Armia jest tożsama z męskim pierwiastkiem. Podaważasz meskosc i nacjonalizm likwidujesz uzasadnienie armii. Są tylko najemnicy, a w nastepnych pokoleniach także najemników nie ma skąd brać. W dawnym świecie dlatego system wiedział ze musi coś zrobić z męską dumą mężczyzn bez własności, a w obecnym uważa ze musi ich upokorzyć do końca.
Mądrość etapu. Obecnie promujemy nacjonalizm w Ukrainie tylko po to, żeby walczyć z ruskim mirem. Jeśli jednak Ukraina dołączy już do jankeskiego mira, to trzeba będzie ten nacjonalizm zwalczać. Spokojnie, poczekajmy że 20 lat i sprawa się wyjaśni.
Nacjonalizm na Ukrainie skończy tak, jak nacjonalizm w Chorwacji. Murzyn zrobił swoje, Murzyn może odejść.
Sz Panie,
przeczytałem jako autorytet dla Pana „Masha Gessen” i zrobiło mi się po prostu śmieszno.