Lewicki: G7 czy trójkąt Primakowa? Kluczowa rola Rosji i ważna Polski

We Francji w Biarritz odbył się 45 szczyt G7, czyli spotkanie przywódców najważniejszych państw świata zachodniego, to jest: USA, Francji, Niemiec, Japonii, Wielkiej Brytanii, Kanady i Włoch.  Pokazał on, że Zachód jest w coraz większej rozsypce. Nie ma tam jedności ani co do celów jakie chce się osiągnąć, ani metod jakimi należałoby się posłużyć, ani, co najważniejsze, nie ma wystarczających sił, które można by użyć. I w ten sposób to spotkanie, po raz kolejny przybrało charakter debaty, z której nic nie wynika, a w omawianiu niektórych spraw, jak kwestie klimatyczne, USA nie wzięło nawet udziału. W ten sposób oczywistym jest postawienie pytania, jaki ten szczyt ma  sens.

Aby trochę ożywić i przyciągnąć uwagę mediów i obserwatorów postanowiono wrzucić pewien intrygujący temat. Chodzi oczywiście o sprawę włączenia Rosji do formatu G7 i rozszerzenie go do G8, co już miało miejsce w latach 1997-2014.  Za włączeniem Rosji do G7 wypowiedział się Donald Trump, co zapewne spowodowało, że inni przywódcy zaczęli zaraz kwestionować sens takiego kroku i mówić o warunkach jakie Rosja powinna najpierw spełnić. To z kolei wywołało oficjalną relację Rosji, która poprzez rzecznika Kremla Dmitrija Pieskowa oświadczyła, że powrót do tego gremium nie jest celem Rosji, zaś  minister Ławrow dodał, że Rosja nikogo nie prosiła o rozpoczynanie dyskusji na ten temat, nie jest zainteresowana udziałem w pracach G7 i jakichkolwiek kroków w tym względzie nie zamierza czynić. Zaś inny ważny rosyjski polityk Konstantin Kosaczew nazwał G7 „kółkiem wzajemnej adoracji”, które mało kogo interesuje.

Można by to wszytko skomentować tak, że Rosja powiedziała członkom tego klubu: „poszli won”. Dlaczego tak się stało? Głownie z powodu tego, że znaczenie tego gremium bardzo osłabło, jego decyzyjność jest żadna, a rosyjski prezydent nie ma ochoty wysłuchiwać uwag jakichś żegnających się już z polityką person w rodzaju Donalda Tuska, Angeli Merkel, czy Giuseppe Conte.

Władimir Putin zdaje się preferować kontakty bezpośrednie, w których można załatwić o wiele więcej. Być może taki jego styl pracy, to w jakiejś części pozostałość z czasów młodości, gdy był on pracownikiem wywiadu zajmującym się m.in. werbunkiem agentów. Tutaj w grę wchodziły wyłącznie kontakty bezpośrednie.  Dla wielu obserwatorów i komentatorów życia politycznego, szczególnie w Polsce, fakt uprzedniej pracy Putina w wywiadzie, stanowi coś kompromitującego, co powinno go dyskredytować jako przywódcę demokratycznego państwa. Ci państwo zapominają, że np. prezydent USA George H. W. Bush miał za sobą karierę w służbach, którą rozpocząć miał  jeszcze na początku lat 60.[i], a jej ukoronowaniem była posada szefa agencji CIA. Oczywiście, kariera Putina, który zaczynał od służby od podstaw, a doszedł tylko do funkcji starszego pomocnika kierownika oddziału[ii], była bardzo skromna i nie można jej w żaden sposób porównać do możliwości Busha, który należał do jednego z kilku najważniejszych klanów rządzącej w USA oligarchii.

Ale to tylko taka dygresja i względy tego rodzaju oczywiście  nie odgrywają tu istotnej roli. To okazywanie przez Rosję wyraźnej niechęci, co do włączenia się w jakieś struktury Zachodu, wynika z czegoś innego, a mianowicie z szybkiego upadku znaczenia Zachodu w świecie. Rosja kiedyś, po rozwiązaniu ZSRR, była mocno nastawiona na współpracę z Zachodem i taką postawę wyrażał, kierujący wówczas rosyjską dyplomacją, Andriej Kozyriew. Dość szybko jednak Rosją przekonała się, że jest to droga donikąd, i budowa, obiecywanego, wspólnego domu, w którym Rosja zajęłaby aprobowane miejsce, nie następuje. W roku 1996 miejsce Kozyriewa zajął  Jewgienij Primakow, który był, od niego, o wiele bardziej asertywny w kontaktach z Zachodem. Świadczy o tym jego zachowanie podczas kryzysu w Jugosławii w 1999 roku. Primakow właśnie leciał z wizytą do USA, gdy dowiedział się, że NATO zaczęło bombardować Jugosławię. Podjął wtedy decyzję o przerwaniu wizyty i nakazał powrót do Moskwy. Samolot zawrócił nad oceanem i zdarzenie to nazwano „pętlą Primakowa”. Rosja była wtedy zbyt słaba by wpłynąć zasadniczo na bieg zdarzeń w Jugosławii, ale wysunięta potem przez Primakowa koncepcja zwana „trójkątem Primakowa” okazała się mieć dużą przyszłość.

Ów „trójkąt Primakowa”, co zostało przedstawione przez niego podczas wizyty w Indiach w roku 1999, polegał na ustanowieniu strategicznej współpracy Rosji, Chin i Indii celem zrównoważenia wpływów Zachodu i podważenia jednobiegunowości świata rządzonego przez USA. Wówczas wydawało się to pomysłem mało realnym, jako że przewaga Zachodu, nawet nad połączonymi siłami Rosji, Chin i Indii była zbyt wielka. W roku 1999 łączny dochód narodowy (GDP) tych trzech krajów stanowił, nawet z uwzględnieniem relacji cenowych (PPP), tylko 14 proc. światowego GDP, zaś jeśli chodzi o państwa wchodzące do grupy G7 to było to ponad 44 proc.[iii] Jeśli zaś przedstawić wartości w cenach bieżących, wówczas przewaga Zachodu będzie jeszcze większa. I oto nie upłynęło nawet 20 lat a te relacje zupełnie się zmieniły. W roku 2018 udział grupy G7 to 30 proc., zaś trójkąta Primakowa to 29,2 proc., czyli prawie równo.  Potencjały gospodarcze już się wyrównały, a jeśli chodzi o potencjały demograficzne, to tu wymienione  trzy kraje euroazjatyckie mają potężną przewagę nad grupą G7, którą zamieszkuje tylko 764 mln ludzi, zaś Chiny, Indie i Rosję aż 2 miliardy 823 miliony, czyli 3,7 razy więcej. Na dodatek, jak to obliczył amerykański ośrodek analityczny Pew Research Center, średni wskaźnik urodzeń w krajach grupy G7 wynosi obecnie tylko 1,61[iv], gdy wielkość wymagana dla prostej zastępowalności pokoleń wynosi 2,1. Są to zatem kraje szybko starzejące się, co spowoduje, że będą one jeszcze szybciej tracić dystans do innych.

 Nie można się zatem dziwić, że Rosja, która sama jest głównym inicjatorem różnych projektów integracyjnych w ramach Eurazji, odrzuciła propozycję ponownego wstąpienia do G7. Krok taki, gdyby był skuteczny, zostałby zapewne odczytany, przez Chiny i Indie, jako pewien rodzaj zdrady przez Rosję, która przeszłaby na stronę Zachodu w tej grze o nowy porządek świata. Dlatego też Rosja zaproponowała by grupę G7 rozszerzyć do G10 i włączyć tam, poza Rosją, także Chiny i Indie, co zaproponował przewodniczący Komitetu ds. Międzynarodowych Rady Federacji, wspomniany wcześniej, Konstantin Kosaczew. Krok taki, jakkolwiek oczywisty, jest nie do zaaprobowania przez USA, których zgoda się na coś takiego byłaby rezygnacją z obecnej dominacji na świecie. Należy mieć tylko nadzieję, że spadek znaczenia USA będzie postępował na tyle szybko, że nie zdecydują się one na wojnę, jako metodę utrzymania obecnego nieformalnego statusu jedynego mocarstwa. Jest to wielce możliwe, gdyż do tej pory USA przystępowały do wojny tylko przeciwko państwom, które przewyższały wielokrotnie, pod względem gospodarki, ludności, czy stanu i liczebności sił zbrojnych. Obecnie. tej przewagi, która jest przecież podstawową przesłanką sukcesu, już nie ma.

Za to o wiele bardziej realnie, niż USA, ocenia sytuację prezydent Francji Emmanuel Macron, który ostatnio zaczął wprost zabiegać o względy Rosji i konkurować w tym względzie z Niemcami, które, owszem, też są za współpracą gospodarczą, ale politycznie chcą utrzymywać Rosję na dystans i zachować obecne sankcje. Pod tym względem sytuacja zaczyna przypominać tą z ostatniego ćwierćwiecza XIX stulecia, kiedy to Rosja, podobnie trzymana na odległość przez Niemcy, zawarła sojusz z Francją i ostatecznie uzgodniła kwestie sporne z Wielką Brytanią. Dziś powtórzenie tej gry wobec Rosji nie będzie łatwiejsze, gdyż Rosja ma realną alternatywę w postaci owego trójkąta Primakowa. Jeśli prezydent Macron szybko nie sfinalizuje swoich deklaracji to sprawa będzie nie do odwrócenia i ostatecznie słaby Zachód stanie wobec wielkiego bloku euroazjatyckiego, który będzie dominował pod każdym względem. Rosja ma ambicję bycia łącznikiem między obu blokami i funkcja junior partnera Chin nie spełnia jej ambicji, dlatego rozszerzenie bloku euroazjatyckiego o Zachodnią Europę, byłaby, z punktu widzenia Rosji, najlepszym wyjściem. Macron znowu mówi o wspólnej Europie od Lizbony do Władywostoku. Idea de Gaulle’a, o Europie od Lizbony do Uralu, którą wysunął on już w 1959 roku, czyli 60 lat temu, nie została zrealizowana. Tym razem może to zostać sfinalizowane, gdyż  wielu widzi korzyści z takiego rozwiązania, zaś ewentualnych przeciwników jest mało. Zalicza się do nich Polska, ale tylko tak długo, jak przeważają tu wpływy amerykańskie, które nie są przecież wieczne, zaś zachowanie USA wobec Polski, w wielu sprawach powoduje, że sens i wartość tego egzotycznego sojuszu, wielu, także w Polsce, stawia pod znakiem zapytania. Polska pełni obecnie rolę kordonu sanitarnego oddzielającego wschód od zachodu Europy.  Inne kraje, w rodzaju Ukrainy, czy Rumunii, nie można zaliczać do przeszkód, gdyż tam wszystko jest do kupienia, a zatem i przystąpienie ich do nowego projektu jest kwestią negocjacji i związanych z tym transferów finansowych.

 Także i do Polski ma przyjechać, na początku przyszłego roku, prezydent Macron, i pewnie będzie miał coś ważnego do zaproponowania, Być może to, by Polska przystąpiła do projektu euroazjatyckiej współpracy, realizowanego bez udziału Ameryki.  USA, które potencjalnie byłyby największym przegranym takiego rozwiązania, będą oczywiście przy pomocy wszystkich możliwych metod i środków starać się temu przeciwstawiać. Dlatego też, gdy okazało się, że gdy na 80 rocznicy wybuchu drugiej wojny  światowej w Polsce pojawili się bardzo ważni przedstawiciele Niemiec i Francji, w postaci kanclerza i prezydenta Niemiec, oraz premiera Francji, to prezydent Trump, który tymczasem zrezygnował z wizyty w Polsce, pośpieszył zakomunikować, że wkrótce się jednak pojawi. Zapewne nastąpi to po wyborach w Izraelu. Polska, z wielu względów, jest ważna w tej globalnej rozgrywce, dlatego powinniśmy dołożyć wszelkich starań by być po stronie tych, którzy w niej wygrają, bo jeszcze jednego „zwycięstwa moralnego” to Polska może już nie przetrzymać.

Stanisław Lewicki

[i] https://www.cia.gov/library/readingroom/docs/CIA-RDP99-01448R000401580069-6.pdf

[ii] https://www.novayagazeta.ru/news/2019/01/08/148156-putin-rasskazal-o-poluchenii-zvaniya-leytenanta

[iii] https://data.worldbank.org/indicator/NY.GDP.MKTP.PP.CD

[iv] https://www.pewresearch.org/fact-tank/2019/08/23/g7-nations-stand-out-for-their-low-birth-rates-aging-populations

Click to rate this post!
[Total: 14 Average: 4.7]
Facebook

10 thoughts on “Lewicki: G7 czy trójkąt Primakowa? Kluczowa rola Rosji i ważna Polski”

  1. (…)Rosja była wtedy zbyt słaba by wpłynąć zasadniczo na bieg zdarzeń w Jugosławii(…)
    Czy ja wiem? Byle Aidid przegonił Amerykanów z Somalii…

    1. Co innego wojna asymetryczna na swoim terytorium a co innego dyplomatyczne rozgrywki by uniemożliwić interwencję w kraju neutralnym i oddalonym. W pierwszym przypadku opinia publiczna płacze za Tobą, bo jesteś biedny i bity przez imperialistyczne siły, a w drugim na ciebie krzyczą, bo nie chcesz bronić tych co mają prawo do samostanowienia. Plus jeszcze ta dysproporcja mówienia i opisywania zbrodni dokonywanych przez Serbów i nie-Serbów (wyglądało to tak, jakby tylko Serbowie mordowali i gwałcili, a inni byli potulni jak baranki).

      1. W sensie prawnomiędzynarodowym Kosowo jest nadal serbskie. ONZ przyjęło zasadę, że dopiero zgoda państwa macierzystego na secesję legalizuje nowe państwo. Trwają wysiłki, aby przekupić Serbię i uzyskać taką zgodę czyli uznanie Kosowa przez Serbię.

    2. A ilu ich tam było w tej Somalii? Polityka USA nie ucierpiała zanadto po wycofaniu się z Somalii. Natomiast czas pokazał, że w przypadku Jugosławii USA chodziło o uzyskanie swojego przyczółka na Bałkanach pod bazę wojskową, co się ostatecznie udało zrobić w Kosowie.

      1. Nie ucierpiała? Stracili opinię hegemona, bo wystarczy mocniej nacisnąć, aby odeszli w niesławie… a z strat konkretnych to utrata kontroli nad obszarem morskim mającym strategiczne znaczenie dla handlu. Mają szczęście, że piraci są za cienki na zablokowanie Zatoki Adeńskiej… blokada Cieśniny Ormuz przy to mały pikuś.

        1. Stratę wizerunkową już mieli chociażby w Wietnamie.

          Realnej kontroli nad obszarami morskimi i tak nie mieli ani przed anarchizacją ani po Somalii. Ciągle były i są ataki Somalijczyków. Zatem tu nie miałoby znaczenia. By uchronić przed piractwem konieczne byłoby ustabilizowanie regionu, wzmocnienie gospodarki oraz państwa. To jednak nie jest możliwe w warunkach wolnorynkowych, bo wolny rynek już jest – anarchia to całkowita realizacja idei „wolność”

          Zatem no po prostu… Myli się pan 🙂

  2. Zachód jest coraz słabszy, ale i Rosja też. Wśród krajów trójkąta Primakowa Rosja najwolniej się rozwija się i ma najgorszy potencjał ludnościowy. Rosja staje się powoli podnóżkiem Chin, a nie równorzędnym partnerem. Ta rosnąca nierównowaga potencjału Chin i Rosji musi spędzać sen z oczu Putinowi. Wcale nie jest pewne, że Europa porzuci USA dla Rosji. Gdzie zarobi więcej ?

    1. Nie ucierpiała? Stracili opinię hegemona, bo wystarczy mocniej nacisnąć, aby odeszli w niesławie… a z strat konkretnych to utrata kontroli nad obszarem morskim mającym strategiczne znaczenie dla handlu. Mają szczęście, że piraci są za cienki na zablokowanie Zatoki Adeńskiej… blokada Cieśniny Ormuz przy to mały pikuś.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *