W niniejszym tekście chcę odnieść się do roli byłych wysokich funkcjonariuszy resortu finansów, którzy zajmowali się podatkami, a zwłaszcza ich domniemanego wpływu na kształt przepisów podatkowych w okresie gdy już „odeszli do cywila”. Mam tu swoje doświadczenia, co prawda pochodzące z odległych czasów (sprzed 26 laty), ale najlepiej zacząć od siebie. Moje doświadczenia w roli osoby odpowiedzialnej w kierownictwie resortu finansów za sprawy podatkowe (lata 1992-1996) miały dość długi prolog: tą problematyką zajmowałem się wcześniej w Zakładzie Prawa Finansowego na Uniwersytecie Warszawskim (od 1977 roku) oraz równolegle dziesięć lat w Instytucie Finansów (lata 1982-1992). Byłem autorem wielu opracowań oraz projektów legislacyjnych dotyczących spraw fiskalnych (i nie tylko), które były również zlecane przez resort finansów, w tym również dość krytycznych w stosunku do praktyki legislacyjnej lat 1989-1991 (za jeden z tekstów na temat partactwa podatkowego tego okresu zażądano nawet wyrzucenia mnie z pracy). Dlatego też gdy premier Jan Olszewski zaproponował mi funkcję wiceministra finansów (odmówiłem wcześniej szefowania resortowi) powierzono mi „z marszu” opracowanie projektów dwóch nowych podatków – VAT-u i akcyzy, na których wcześniej potknął się poprzedni rząd. Opracowano w resorcie również kolejne projekty: w tym banderolowanie wyrobów akcyzowych i system kas rejestrujących (funkcjonuje z powodzeniem do dziś), ulg inwestycyjnych, zryczałtowanego podatku dochodowego, a przede wszystkim Ordynacji podatkowej, którą zdążyłem przekazać do Sejmu. Narastający konflikt z szefem resortu doprowadził do mojej dymisji, która definitywnie zakończyła moją współpracę w tym resorcie; nie proponowano mi jakiejkolwiek współpracy, ja również nie zabiegałem o nią. Zresztą bardzo szybko legislacyjna twórczość kolejnych rządów w większości przypadków miała szkodliwy wpływ na efektywność fiskalną systemu. Przypomnę, że w latach 1996-1998 nastąpił najszybszy w historii najnowszej wzrost dochodów budżetu państwa. Starałem się co prawda (robię to do dziś) ostrzegać przed destrukcją systemu i piętnowałem zło, które wychodziło spod ręki naszego prawodawcy, ale najczęściej był to przysłowiowy głos na puszczy. Co najważniejsze, nieudolność charakteryzująca większość ekip rządzących w Polsce podatkami charakteryzowała również działania destrukcyjne, przynajmniej do 2004 roku, gdy dwa najważniejsze podatki, które trzeba było zharmonizować, wziął się tzw., międzynarodowy biznes podatkowy i przy ochoczym wsparciu całości klasy politycznej doprowadził do największej w okresie pokoju katastrofy fiskalnej, masowych oszustw i wyłudzeń oraz luki w dochodach sięgającej kilkunastu procent. I tak już jest do dziś, a ów biznes bezkarnie dewastuje prawo podatkowe, a ostatnio wziął się za podatek dochodowy od osób fizycznych, bo to on prawdopodobnie napisał tę wszystkie absurdy „Polskiego Ładu”. I tu wracam do problemu, od którego zacząłem niniejszy tekst: jaki jest udział w tym dziele byłych funkcjonariuszy resortu finansów? To, że ów „międzynarodowy biznes” zabiega o ich zatrudnienie, nie jest żadnym odkryciem. Ja też spotkałem się z intratnymi propozycjami z jego strony, a gdy odmawiałem (bo mi z nimi nie po drodze), spotkałem się z nagonką medialną (bo jak się wtedy dowiedziałem – „nam się nie odmawia”). Prym wiodła w tej nagonce pewna „Gazeta” powiązana personalnie z jednym z już zapomnianych liderów owego biznesu, który upadł pod ciężarem własnych szwindli (kto dziś jeszcze wie, co to była afera Enronu?). O aktywności byłych urzędników resortu finansów głośno jest w przypadku akcyzy i patologicznych przywilejów z których korzystają np. tzw. podgrzewacze. Tu jednak byli urzędnicy są zatrudniani bezpośrednio przez samych interesariuszy, dla których prawdopodobnie napisano te przepisy. Obiektywnie oczywiście nie ma w tym nic zakazanego: każdy może dobrowolnie psuć prawo, w tym przepisy podatkowe, zwłaszcza w interesie naszych „strategicznych sojuszników”. Ktoś, kto zdobył szlify w tym procederze jako urzędnik, może to również robić prywatnie. Jesteśmy krajem wolnym, zwłaszcza chronimy wszystkich, którzy zasłużyli się swoją nieudolnością lub psuciem tego, co jeszcze da się zepsuć. Ale czy ci ludzie powinni mieć możliwość wstępu na ministerialne salony? Nie wierzyłem, ale okazuje się, że wiedzą o wszystkim co tam się dzieje, a nawet potrafią publicznie zaopiniować projekt przepisów, który nie został jeszcze opublikowany.
Wielokrotnie pisałem do szefów resortu wskazując na luki i nonsensy m. in. w podatku akcyzowym. Okazało się, że moje listy są znane interesariuszom i wysunęli w związku z tym pod moim adresem groźby, które w normalnym kraju byłyby skandalem, o którym pisałaby prasa. Ale tam nie ma przecież „wolnych mediów”, a im u nas wolno pomijać milczeniem to, co nie jest w interesie „zagranicznych inwestorów”. Dlatego też co rok tracimy w akcyzie grube miliardy, którymi napycha się kieszenie sprytnych interesariuszy, którzy zatrudniają byłych urzędników.
Ciekawe, czy narastający w szybkim tempie kryzys fiskalny doprowadzi do „uszczelnienia akcyzy”, tak jak w 2019 roku udało się usunąć najważniejsze patologię podatku od towarów i usług? Za nimi też stali „zagraniczni inwestorzy”, „międzynarodowy biznes podatkowy” oraz byli urzędnicy resortu finansów. A najważniejsze z nich było tzw. odwrotne obciążenie.
Witold Modzelewski