24 sierpnia prezydent Andrzej Duda złożył wizytę na Ukrainie w związku z 25-leciem proklamowania przez to państwo niepodległości. Był jedynym gościem zagranicznym na tych uroczystościach w randze głowy państwa. Zdaniem sekretarza stanu Krzysztofa Szczerskiego świadczy to o tym jak ważną rolę polityczną odgrywa Polska na Ukrainie. Moim zdaniem natomiast brak na srebrnym jubileuszu ukraińskiej państwowości innych głów państw poza prezydentem Polski świadczy o międzynarodowej izolacji Ukrainy. Ta izolacja jest dobrze widoczna po nieudanej prowokacji ukraińskich służb specjalnych na Krymie w nocy z 7 na 8 sierpnia[1]. Popierający do niedawna Ukrainę Zachód dał reżimowi w Kijowie jasno do zrozumienia, że nie podobają mu się próby umiędzynarodowienia konfliktu wokół Donbasu i Krymu oraz wciągnięcia innych państw do konfrontacji z Rosją. W odpowiedzi na słowa Poroszenki o groźbie „zakrojonej na wielką skalę rosyjskiej inwazji ze wszystkich stron” Pentagon oświadczył, że nie widzi „tego jednorożca, którego wielu tropi. Nie podzielamy tego przeświadczenia, że dojdzie w krótkim czasie do jakiejś masowej koncentracji sił lub ich ruchów”[2]. Z kolei Niemcy pozostawiły bez odpowiedzi prośbę Ukrainy o przekazanie jej „broni defensywnej”[3].
Postępująca izolacja Ukrainy na Zachodzie nie powinna być też zaskoczeniem w sytuacji coraz bardziej kuriozalnych posunięć reżimu w Kijowie. Takich, jak wydanie listu gończego za ministrem obrony Rosji i kilkunastoma innymi dygnitarzami rosyjskimi, czy wypowiedź Zoriana Szkirjaka – doradcy ukraińskiego MSW – o możliwości przekazania Ukrainie przez USA broni masowej zagłady, jeśli prezydentem USA zostanie Hilary Clinton[4]. Dodać do tego należy zupełny rozpad ukraińskiej gospodarki i groźbę wybuchu niezadowolenia społecznego na niekontrolowaną skalę. Pomajdanowa Ukraina staje się dla Zachodu coraz większym problemem, który sam stworzył i którego teraz najchętniej bezboleśnie by się pozbył. Nikt – poza neokonserwatywnymi jastrzębiami w USA – nie myśli już poważnie na Zachodzie o przyjęciu tego kraju do UE i NATO.
Tym bardziej więc dziwi samotna wizyta prezydenta Polski w Kijowie 24 sierpnia, słowa, które podczas niej padły i wspólna deklaracja przywódców Polski i Ukrainy. Centralnym punktem uroczystości w Kijowie była defilada wojskowa, w której obok jednostek ukraińskich uczestniczyła brygada litewsko-polsko-ukraińska (LITPOLUKRBRIG) z Lublina. Na portalu wp.pl red. Oskar Górzyński zachwycił się, że „trójnarodowa brygada była rekwizytem służącym głównemu celowi jego (Andrzeja Dudy – BP) dwudniowej wizyty: promocją idei stworzenia regionalnego bloku państw, znanej przed wojną jako Międzymorze, a która w Kijowie zyskała nową nazwę: Trójmorze”[5]. Z kolei portal niezależna.pl ucieszył się, że po raz pierwszy od 96 lat w Kijowie defilowali polscy żołnierze[6]. A więc prezydent Duda był na drugiej wyprawie kijowskiej. Teraz nie pozostaje mu już nic innego jak wspólnie z Ukrainą uderzyć na Moskwę.
Czy naprawdę nikt w tzw. wiodących mediach nie widzi groteskowości tej defilady polskich żołnierzy w Kijowie? Czy nikt nie widzi groteskowości słów wypowiedzianych z trybuny honorowej przez Petro Poroszenkę – „Towarzyszu Moskalu, z Ukrainą nie ma żartów” – będących cytatem z wiersza sowieckiego poety Władimira Majakowskiego? Słów wypowiedzianych przez przywódcę państwa znajdującego się w sytuacji politycznego, gospodarczego i terytorialnego rozpadu. Takie to mocarstwo ma być partnerem Polski do budowania „bloku Trójmorza”.
Czy nikt nie widzi groteskowości opierania przez Polskę swojej polityki wschodniej na koncepcjach prometeizmu z lat 20. i 30. XX wieku oraz tzw. idei Giedroycia z okresu „zimnej wojny”? Czemu to ma służyć? Naprawdę w Warszawie ktoś wierzy na poważnie w to, że Polska dzięki sojuszowi z Litwą i Ukrainą stanie się europejskim mocarstwem i rzuci wyzwanie Rosji?
Prezydent Duda – jak przypuszczam na serio – powiedział, że w Ukrainie chce „widzieć sojusznika, z którym będziemy współpracować w dziedzinie budowy wspólnoty narodów regionu”. Wielokrotnie podkreślał, że Polska jako pierwsza uznała 25 lat temu niepodległość Ukrainy i cały czas to państwo wspierała. Niestety bez wzajemności, o czym już nie wspomniał.
Zdaniem prezydenta Dudy Trójmorze ma opierać się na trzech filarach: współpracy wojskowej połączonej ze stałą obecnością wojsk NATO, budowie połączeń energetycznych, by „nie być podatnym na rosyjski szantaż” oraz przełamywaniu „animozji wynikających z kwestii historycznych”.
To nie są filary, ale gliniane nogi. Stała obecność większych wojsk NATO w regionie jest nierealna, co zostało jasno powiedziane na lipcowym szczycie NATO w Warszawie. Możliwa będzie tylko symboliczna obecność NATO w Polsce i krajach bałtyckich, ale nie na Ukrainie. Nierealna jest także w bliższej i dalszej perspektywie integracja Ukrainy z NATO. Współpraca wojskowa w ramach Trójmorza polegać więc będzie na bezalternatywnym wciąganiu Polski w konflikt zbrojny na wschodzie Ukrainy. Na razie ogranicza się to do wysyłania broni na Ukrainę i szkoleniu w Polsce ukraińskiego wojska, ale przecież nie jest to ostatnie zdanie Warszawy. Politycy polscy widzą swoją politykę wschodnią wyłącznie jako konfrontację z Rosją, dla której nie ma alternatywy. Czy tak postępują politycy poważni? W czyim imieniu i interesie to robią? Nie można nazwać tego inaczej jak zabawą zapałkami.
Jeszcze bardziej zdumiewająco wygląda postulat budowania połączeń energetycznych z Ukrainą. Zarówno w kontekście dotychczasowych doświadczeń we współpracy energetycznej z tym państwem (zerwanie przez Ukrainę umowy o budowie ropociągu Odessa-Brody-Gdańsk), a także faktu, że Ukraina znajduje się w stanie bankructwa finansowego oraz jest państwem politycznie niestabilnym, niewiarygodnym i nieprzewidywalnym. Robienie interesów z takim partnerem oznacza przyjęcie na siebie ryzyka pokrycia wszelkich kosztów. Zabawa zapałkami? Nie inaczej.
W kontekście uchwały Sejmu z 22 lipca rozczarowują słowa prezydenta Dudy o „przełamywaniu animozji wynikających z kwestii historycznych” (trzeci filar Trójmorza). Jak to „przełamywanie animozji” będzie wyglądać nie pozostawił wątpliwości Petro Poroszenko, który po raz kolejny powtórzył, że „roztrząsanie historycznych detali zostawmy historykom”. Takim zapewne jak Wiatrowycz. Ukraina nie chce rozliczyć się z przeszłością OUN-UPA, na tradycji której buduje swoją tożsamość państwowo-narodową. Polscy politycy z kolei – tak z PiS, jak i liberalnej opozycji – pod pojęciem „przełamywanie animozji historycznych” rozumieją afirmację banderowskiej tożsamości państwowo-narodowej pomajdanowej Ukrainy. Kręcący polską polityką ponadpartyjny obóz rusofobii nie dostrzega niebezpieczeństwa ze strony odrodzonego nacjonalizmu ukraińskiego. Nie dostrzega pomników zbrodniarzy, wielotysięcznych marszów z pochodniami i czerwono-czarnymi flagami, dorocznego festiwalu „Bandersztat” oraz rekonstrukcji historycznych w mundurach galicyjskiej dywizji Waffen-SS. Nie widzi, że w ukraińskiej telewizji otwarcie mów się o „ukraińskim Przemyślu” oraz „etnicznych ziemiach ukraińskich”, które „odeszły do Polski”[7]. Wygląda na to, że nikt w obozie polskiej rusofobii nie dostrzega też niebezpieczeństwa, jakie niesie ze sobą odrodzony nacjonalizm ukraiński w sytuacji politycznego i gospodarczego rozpadu Ukrainy: fali uchodźców, zagrożenia terroryzmem, przejęcia władzy w Kijowie przez jawnych banderowców i oficjalnego wysunięcia przez nich roszczeń terytorialnych wobec Polski. Zagrożenia te są aż nazbyt dobrze widoczne po lekturze wywiadu, jakiego udzielił propisowskiemu tygodnikowi „Do Rzeczy” rzecznik prasowy Prawego Sektora Artiom Skoropadski. Już sam tytuł wywiadu – „Wrogów będziemy wieszać” – mówi wszystko[8].
Skorpoadski nie pozostawia wątpliwości, że w związku z postępującym kryzysem gospodarczym na Ukrainie wybuchnie tam wkrótce nowa rewolta, w której wiodącą rolę odegrają banderowcy. „To już nie będzie taka rewolucja jak dwie poprzednie” – mówi otwarcie Skoropadski. I dodaje: „Będą wieszać wrogów na latarniach albo rozstrzeliwać na ulicach. Jeśli prawdziwa rewolucja się zacznie, Poroszenkę rozstrzelają w piwnicy budynku administracji prezydenta. On to wie…” Obecną władzę w Kijowie Prawy Sektor uważa za „reżim wewnętrznej okupacji” i zrobi wszystko, żeby ją zmienić. Skoropadski nie kryje swoich neonazistowskich poglądów i neguje fakt ludobójstwa wołyńsko-małopolskiego („To była wojna, w której przeciwko sobie walczyły UPA i AK! …AK też mordowała Ukraińców! …ukraińscy nacjonaliści po prostu eliminowali wrogów”, którzy „okupowali etniczne ziemie ukraińskie”). Zdaniem Skoropadskiego Polacy w 1943 roku zasłużyli sobie na swój los, bo „przyszli na naszą ziemię i poniżali naszych przodków”. Za ukraińskie ziemie, które powinny powrócić do „ukraińskiej macierzy” na Wschodzie, uznał „Kubań, Smoleńsk, Rostów nad Donem”. Separatystów z Donbasu proponuje „zamknąć w więzieniach na 20-25 lat bądź na dożywocie”. Silne osobowości dla niego to „Hitler Stalin, Gandhi, matka Teresa”, a Putin „to taka łysa menda pozbawiona charyzmy”.
Jaki jest plan obozu polskiej rusofobii na wypadek zaostrzenia się kryzysu ukraińskiego i objęcia władzy w Kijowie przez np. Prawy Sektor? Jak wówczas będzie wyglądać Trójmorze? Nie mam wątpliwości, że takiego planu nie ma. Jest bawienie się zapałkami. Zaistnienie czegoś takiego jak Prawy Sektor jest właśnie rezultatem bawienia się zapałkami przez polityków polskich na przestrzeni minionego ćwierćwiecza. Zarówno w 2004, jak i w 2014 roku Warszawa mogła dać do zrozumienia USA, że nie poprze kolejnych rewolt na Ukrainie, jeśli ich znaczącymi uczestnikami będą banderowcy. Być może dzisiaj nie byłoby Prawego Sektora oraz obłędnego kultu OUN-UPA na Ukrainie.
Nie można jednak odmówić Skoropadskiemu trafności w ocenie Poroszenki, który „był jednym z twórców Partii Regionów, z której wywodził się Janukowycz, poza tym jeszcze niedługo przed wybuchem rewolucji pełnił ministerialną funkcję w rządzie Azarowa (…). Dzisiaj na Ukrainie jest kilkakrotnie więcej więźniów politycznych niż za czasów Janukowycza”.
Skoropadski roztoczył też wizję sojuszu ukraińsko-polskiego, uderzająco podobną do wizji Trójmorza prezydenta Dudy. „Zapomnijmy o historii – proponuje rzecznik Prawego Sektora – i zbudujmy sojusz niezależnych państw jako przeciwwagę dla upadającej moralnie Europy, USA i agresywnej Rosji. My od dawna mówimy, że potrzebny jest nowy wektor – trzeba stworzyć mniejszą niż UE, ale sprawną strukturę. Polska, Ukraina, kraje bałtyckie, Gruzja, Turcja – to byłaby geopolityczna potęga! (…) Gdyby Prawy Sektor przejął rządy, od razu wyszlibyśmy z inicjatywą sojuszu bałtycko-czarnomorskiego”. Nie dodał, że byłby to „sojusz” podyktowany na ukraińskich warunkach, który oznaczałby bezwarunkowe podporzadkowanie Polski celom polityki ukraińskiej w rozumieniu Prawego Sektora (budowa Wielkiej Ukrainy).
Czy to jest źródło, z którego polityka polska czerpie swoje koncepcje? Wiele wskazuje, że tak, bo na roztoczoną przez prezydenta Dudę wizję bloku Trójmorza Poroszenko nie zareagował. Nie od dzisiaj bowiem wiadomo, że w polityce zagranicznej stawia na Niemcy, a nie na Polskę. Pozornie wydaje się, że to całe Trójmorze to piłsudczykowski prometeizm lub myśli Giedroycia, a to Prawy Sektor.
Przejawem odrealnienia polityki polskiej jest również deklaracja podpisana w Kijowie przez prezydentów Dudę i Poroszenkę z okazji 25-lecia Ukrainy. Mówi się w niej m.in. o integracji Ukrainy z UE i NATO, czyli rzeczach nierealnych i nieaktualnych. Zdaniem sygnatariuszy deklaracji obecne wyzwania i zagrożenia zostały spowodowane „agresją Rosji wobec Ukrainy i okupacją części jej terytorium”. Jest to sformułowanie do bólu propagandowe, odległe od faktów oraz ignorujące najważniejszy z nich – że kryzys ukraiński rozpoczął się od przewrotu na Majdanie, inspirowanego przez USA i Niemcy przy aktywnym zaangażowaniu Polski. Dalej jest mowa o poparciu przez Warszawę „wysiłków Ukrainy w celu przywrócenia jej integralności terytorialnej” i wprowadzenia ruchu bezwizowego pomiędzy Ukrainą a UE. Podkreślono znaczenie Polski w „poszukiwaniu trwałego rozwiązania na rzecz stabilności i pokoju w regionie”, co jest o tyle humorystyczne, że państwa poważne i sam reżim w Kijowie wykluczyły Polskę od udziału we wszelkich rozmach na temat Ukrainy, zarówno w formacie normandzkim, jak i mińskim. Deklaruje się też wspieranie przez Polskę Ukrainy „na jej drodze głębokiej transformacji i reform strukturalnych”. Zapewne dalszym przepompowywaniem pieniędzy w rodzaju darowizny (bo przecież nie pożyczki) miliarda euro z rezerw Narodowego Banku Polskiego pod koniec ubiegłego roku. Najbardziej groteskowo brzmi zdanie, w którym obaj prezydenci apelują „do wspólnoty międzynarodowej o wzmożenie wysiłków, w tym polityki sankcji wobec agresora”, czyli Rosji.
Początkowo media donosiły, że w Kijowie będzie podpisana deklaracja dotycząca „spraw historycznych”. Gloryfikująca banderyzm Ukraina nie zamierza jednak się z nim rozliczać, więc poza pewnymi gestami – jak przekazanie przez prezydenta Dudę administratorowi apostolskiemu diecezji kijowsko-żytomierskiej „krzyża Polaków zamordowanych na ziemiach ukraińskich” – strona polska przeszła nad „sprawami historycznymi” do porządku dziennego. W deklaracji prezydentów jedynie „odnotowano” obecność „tragicznych stron w historii polsko-ukraińskich stosunków” oraz mówi się o wysiłkach polityków, historyków, intelektualistów i hierarchów kościelnych na rzecz pojednania, czyli czegoś czego z winy strony ukraińskiej w praktyce nie ma. W porównaniu z uchwałą Sejmu z 22 lipca jest to ze strony polskiej cofnięcie się daleko w tył. Stanowi to powrót do zabawy zapałkami w obłaskawianiu nacjonalizmu ukraińskiego.
W czasie, gdy prezydent Duda roztaczał w Kijowie wizję Trójmorza oraz razem z Poroszenką groził Rosji nowymi sankcjami, przywódcy Francji, Niemiec i Rosji rozmawiali telefonicznie o Ukrainie[9]. Nie zaprosili do tej rozmowy prezydenta Polski, bo i o czym mieliby z nim rozmawiać? Zachód i Rosja szukają rozwiązania problemu ukraińskiego i zapewne go znajdą z pominięciem polskich polityków, których wypowiedzi i działania muszą budzić politowanie wśród państw poważnych. Polska w swojej polityce ukraińskiej, z koncepcjami Trójmorza itp., jest izolowana w realistycznie nastawionych kręgach politycznych Zachodu. Różnica pomiędzy polityką państw poważnych i Polski jest zasadnicza. Państwa poważne szukają dróg deesakalcji kryzysu ukraińskiego. Polityka polska – inspirowana m.in. przez neokonserwatywnych ekstremistów z USA – opowiada się natomiast za jego eskalacją i własnym bezalternatywnym udziałem w tym konflikcie. Przywódcy państw poważnych nie chcą dopuścić, by z powodu Ukrainy zapaliła się Europa, politycy polscy bawią się zapałkami.
Bohdan Piętka
[1] FSB zapobiegła atakom terrorystycznym ze strony wywiadu MO Ukrainy na Krymie, www.pl.sputniknews.com, 10.08.2016.
[2] Pentagon apeluje, by Ukraina nie tropiła „jednorożców” na swoich granicach, www.pl.sputniknews.com, 21.08.2016.
[3] Ambasador Ukrainy apeluje do Niemców: potrzebujemy broni, www.wprost.pl, 19.08.2016.
[4] Za zamach na bezpieczeństwo narodowe Ukrainy Kijów bierze na cel rosyjskich dygnitarzy, www.tvp.info, 22.08.2016; Doradca ukraińskiego MSW: jeśli Clinton będzie prezydentem, możemy dostać broń śmiercionośną, www.kresy.pl, 20.08.2016.
[5] O. Górzyński, Wizyta prezydenta Polski na Ukrainie. Duda przedstawił ambitną wizję geopolityki, chce silnego paktu państw „Trójmorza”, www.wp.pl, 24.08.2016.
[6] Po raz pierwszy od 96 lat w Kijowie defilowali polscy żołnierze, www.niezalezna.pl, 25.08.2016.
[7] A. Szycht. Ukraińska telewizja: Przemyśl jest ukraiński!, www.prawy.pl, 22.08.2016.
[8] „Wrogów będziemy wieszać” – rozmowa Macieja Pieczyńskiego z rzecznikiem Prawego Sektora Artiomem Skoropadskim, „Do Rzeczy” nr 34, 28.08.2016, s. 62-64.
[9] Przywódcy Francji, Niemiec i Rosji rozmawiali o sytuacji na Ukrainie, www.kresy.pl, 24.08.2016.
Diagnoza może i dobra. Krytyka PIS paradoksalnie ją wzmacnia. Trudno jest krzewić historyzm. Jeszcze trudniej budować coś nowego.Nikt nie lubi tzw. pracy u podstaw.