Zbliżająca się szybkimi krokami data zaprzysiężenia Donalda Trumpa, jako 45 prezydenta Stanów Zjednoczonych powoduje wyraźne przyspieszenie polityczne w tym kraju. Akcja przeciwko Trumpowi ma dwojaki charakter, po pierwsze, jest to atak bezpośredni, po drugie, dotychczasowa administracja w pośpiechu prowadzi politykę faktów dokonanych, które mają związać ręce nowemu prezydentowi.
Można się jedynie dziwić, że sytuacja – pomimo oskarżeń o charakterze zasadniczym i to w wykonaniu najważniejszych instytucji bezpieczeństwa państwa, czołowych mediów będących potężnym oparciem dotychczasowego establishmentu, wreszcie promowanych przez te media wpływowych i popularnych polityków – nie wydaje się być jeszcze ekstremalną.
U nas podobna sytuacja, czyli nie przymierzając, uznanie przez czołowych polityków i przez większość głównonurtowych mediów oraz służby wywiadu, że nowowybrany prezydent RP jest kreacją rosyjskich służb, hakerów i samego W. Putina, doprowadziłaby z pewnością do przewrotu politycznego i to o charakterze gwałtownym. I choć USA to nie Polska, zagrożenia nie można absolutnie bagatelizować.
Przed Bożym Narodzeniem mieliśmy wystąpienie CIA zarzucające wprost Rosji wykreowanie Trumpa. Teraz doszedł raport FBI w tym samym tonie. Po nim Obama kazał wydalić z kraju dyplomatów rosyjskich i rozszerzyć sankcje na Rosję. Człowiek z pewnością opętany nienawiścią do Rosji, a jednocześnie czołowa twarz amerykańskiej War Party (Partii Wojny), senator John McCain robi objazd po krajach bałtyckich, Ukrainie i Gruzji, potwierdzając(!?) tam zobowiązania USA, otwarcie oskarżając Rosję o wykreowanie Trumpa i nawołując do poszerzenia sankcji i do przeciwstawienia się imiennie samemu Władimirowi Putinowi.
Na Ukrainie McCain powiedział: Przekazuję przesłanie od amerykańskiego narodu – jesteśmy z wami, wasza walka jest naszą walką i razem zwyciężymy (…) W 2017 roku pokonamy najeźdźców i odeślemy ich tam, skąd przyszli. Do Władimira Putina (kieruję przekaz): nigdy nie pokonasz ukraińskiego narodu, ani nie pozbawisz go niepodległości i wolności.
Czują Państwo, czym to pachnie. Można co prawda uznać McCaina za człowieka chorego psychicznie, ale byłoby to tylko akademickie uproszczenie i niczego by w istocie nie zmieniło w rzeczywistości, w której przyjmowany jest on przez marionetkowe rządy wasali USA, jak tytan zwiastujący prawdziwą wolność, jak Prometeusz niosący światło demokracji na ziemie otoczone cieniem moskiewskiego samodzierżnego kagiebisty. Nawiasem mówiąc, prezydent Putin zwrócił kiedyś uwagę na fakt, że McCain został pojmany w czasie wojny wietnamskiej, przetrzymywano go w dziurze w ziemi i zasugerował możliwość poddania (jeszcze nie) senatora praniu mózgu…
Tymczasem amerykańscy niezależni obserwatorzy i społeczności internetowe, które w istocie są zwycięzcami ostatnich wyborów, bo to one zakwestionowały tyranię establishmentu i wszechwładzę sprostytuowanych mediów z Washington Post, New York Timesem i CNN na czele, oraz zmobilizowały miliony Amerykanów do aktywności, która przełożyła się na sukces wyborczy, totalnie wykpiwają oficjalną propagandę „zhakowanych wyborów” – tytułem przykładu: To Władymir Putin jest tajnym prezydentem USA, tak, US stało się USSR. Wszystko skończone. Trump jest komunistą, który przyjmuje rozkazy od Putina.
Grał do tej pory, ale w istocie jest komuchem-miliarderem – ale jednocześnie zupełnie poważnie mówią o pełzających zamachu stanu tzw. elity, o szachowaniu Trumpa, o wiązaniu mu rąk przez establishment, o sojuszu wszystkich rzekomo różniących się sił przeciwko elektowi.
Te „elity” to: CIA, która stała się agencją zinstytucjonalizowanych zabójców międzynarodowych, a której zagraża zapowiedź semi-izolacyjnej polityki Trumpa, przemysł zbrojeniowy żyjący z eksportu wojen w ostatnim 25-leciu, neokonserwatyści i likudowcy w Izraelu, jako nadbudowa ideologiczna, generałowie o mentalności zimnowojennej i jastrzębie wojenni, dla których sama myśl o możliwości zredukowania wpływów jedynego światowego supermocarstwa jest herezją, wreszcie służące im wszystkim i same budujące świat niemal doskonałej fikcji, media.
Jak w tym wszystkim odnajdzie się Trump?
Nadzieją dla wolnego świata jest, aby udało mu się zrealizować jak najwięcej z zapowiedzi, a przede wszystkim – i to powinna być główna troska prezydenta-elekta – aby nie dał się wmanewrować w sytuację, w której jedynym wyjściem będzie zwrócenie się do swoich wrogów o pomoc. Dlatego jestem pełen niepokoju o nadchodzącą prezydenturę Donalda Trumpa. Nie uważam hurraoptymistycznie, że establishment, że neokoni już przegrali i mogą się zająć tylko lizaniem ran. Są wciąż nie tylko bardzo groźnym przeciwnikiem, ale także siłą, która ma nadal przewagę, przynajmniej na papierze, nad Trumpem i jego wyborcami. A jest wiele obszarów, w których Trump może być wyprowadzony w pole. Zapowiedź nominacji Davida Friedmana, „agresywnego syjonisty” – w opinii m.in. Pata Buchanana – na ambasadora USA w Izraelu i zapowiedź przeniesienia ambasady z Tel Avivu do spornej Jerozolimy, to zupełnie niepotrzebny akt zaostrzenia sytuacji na Bliskim Wschodzie, gdzie Trump powinien wygaszać napięcia narosłe od 1991 r., a nie je pogłębiać.
Poparcie dla kolonizacyjnej polityki Netanyahu budowania osiedli żydowskich na palestyńskim Zachodnim Brzegu, Trump ogłosił po przyjęciu przez ONZ, bez weta USA, rezolucji potępiającej Izrael za te działania. Sytuacja jest bardzo skomplikowana. Ambasador Izraela w USA Ron Dermer pozwolił sobie na skandaliczny komentarz, że USA nie tylko nie zaprotestowały przeciwko temu międzynarodowemu gangowi, ale w istocie stoją za tym gangiem. O statusie Izraela w kontaktach USA świadczy brak jakichkolwiek reakcji na takie przekroczenie zasad dyplomacji i dobrego smaku przez Dermera. Tymczasem desygnowany na Sekretarza Obrony gen. James Mattis w 2013 r. ostrzegał, że kontynuowanie przez Izrael polityki kolonizacji doprowadzi do powstania państwa apartheidu.
W samym Izraelu pojawiają się głosy, że polityka Netanyahu prowadzi donikąd, a jego agresywna reakcja na rezolucję, w tym wezwanie do rewizji relacji z głosującymi „za”, czyli z m.in. Francją i Wielka Brytanią, zniszczy pozycję międzynarodową państwa i zamknie kanały dialogu z państwami, których pomocy Izrael potrzebuje (opiniotwórczy Haaretz – Netanyahu wtrąca Izrael w otchłań). Pat Buchanan twierdzi wprost, że któregoś dnia polityka „Israel first” uprawiana od dziesięcioleci przez USA musi zostać zastąpiona przez „America first”. Dodajmy, że „America first” to było hasło kampanii Trumpa…
Dobrą wiadomością jest nominacja Rexa Tillersona, szefa koncernu Exxon Mobile na Sekretarza Stanu, człowieka głęboko zaangażowanego w interesy z Rosją i nawet tam odznaczonego. Jednocześnie poprzednia administracja pozostawia Trumpowi zgniłe jajka w postaci szeregu faktów dokonanych i deklaracji podejmowanych w ostatniej chwili, takich jak przerzucanie brygady pancernej do Polski, jak agresywne wypowiedzi generałów amerykańskich w NATO, zapowiedź możliwej nowej interwencji NATO na Bałkanach. Niedobrze brzmią też słowa kojarzonego z Trumpem Rudolpha Giullianiego, który w Polsce mówi językiem supremacji i zimnej wojny o tym, że USA nie muszą nikogo pytać o zdanie w sprawie ustanowienia strefy zakazu lotów w Syrii. Cóż, łatwo nie będzie…
Tymczasem w Europie wrze. Establishment liberalny jest już prawdziwie przerażony radykalizacją postaw Europejczyków, które kwalifikują jako skrajnie prawicowe. Wyniki badań opinii w głównych krajach UE mówią wiele. Oto, we Francji 45% zwolenników Frontu Narodowego uważa, że multi-kulti sprawiło, że Francja jest gorszym miejscem do życia, 24% wszystkich Francuzów tak uważa, a wśród centroprawicy 34%; jednocześnie 50% FN ma negatywną opinię o muzułmanach przy 29% ogółu; 75% FN ma negatywny pogląd na imigrantów, przy czym ten pogląd podziela 45% wszystkich Francuzów.
W Niemczech 60% zwolenników Alternatywy ma negatywną opinie o multi-kulti, przy 30% ogółu Niemców i 39% wśród zwolenników… partii Angeli Merkel. 59% i 63% zwolenników Alternatywy ma negatywną opinię o odpowiednio muzułmanach i imigrantach, przy 29% i 31% wśród ogółu. Podobnie jest w Holandii, wśród zwolenników partii Geerta Wildersa PVV i wśród ogółu liczby te wyglądają następująco: 60% i 36% negatywnej opinii o multi-kulti, 62% i 35% negatywnej opinii o muzułmanach i 59% i 36% negatywnych opinii o imigrantach. Jeszcze ciekawiej wygląda stosunek tych społeczeństw do UE. We Francji 67% zwolenników FN ma negatywną opinię o Unii Europejskiej, wśród ogółu to aż 61%! W Niemczech 60% spośród Alternatywy i aż 48% ogółu ma negatywna opinię o UE, zaś w Holandii to aż 70% zwolenników partii Geerta Wildersa i 46% ogółu Holendrów.
W każdym z tych krajów w 2017 r. będą wybory. Szykują się nam zmiany na arenie politycznej, być może tak poważne, że nie obejdzie się bez rozruchów i daleko idącego zredefiniowania bezpieczeństwa międzynarodowego w oparciu o inne niż w ciągu ostatnich 25 lat priorytety. W tym aspekcie widać rażące ideologiczne i polityczne zapóźnienie Polski. U nas Unia Europejska cieszy się poparciem partii władzy i największych sil opozycji oraz 75% Polaków. Dominuje zdecydowanie mentalność a’la John McCain. Trzeba zadać podstawowe pytanie – z czym mamy jako Polska wyjść do Europy, do świata? To, czym żyją nasze „elity”, ich przemyślenia i propozycje to skansen polityczny na granicy groteski. Nie nadaje się to do niczego, jak tylko do wyrzucenia na śmietnik historii.
***
Katastrofa rosyjskiego Tu-154 nad Morzem Czarnym wymaga, abym zakończył osobistym wspomnieniem. W świąteczny dzień 25 grudnia tragiczną śmierć poniosło 64 członków słynnego Chóru Armii Rosyjskiej im. Aleksandrowa. Ze względu na swój wysoki poziom artystyczny i bogaty repertuar, Chór Aleksandrowa (tak był potocznie nazywany) był niezwykle popularny na całym świecie, także w Polsce. Oprócz klasycznego repertuaru – radzieckich pieśni wojskowych, wykonywał także tradycyjne rosyjskie pieśni i przyśpiewki ludowe, światowe szlagiery oraz utwory typowe dla krajów, w których występował. W Polsce Chór prezentował m.in. dwie piękne polskie pieśni wojskowe – „Czerwone maki na Monte Cassino” oraz „Okę (Szumi dokoła las)”.
W ostatnim czasie, w ramach promocji nowej historii, mającej łączyć Rosjan, Chór włączył do swego repertuaru także pieśni armii carskiej. I choć Aleksandrowcy występowali często w naszym kraju ciesząc się wielką popularnością (i nienawiścią garstki szaleńców), mnie osobiście dane było zobaczyć ich na żywo jeden jedyny raz daleko od Ojczyzny, w Mieście Krzyża, podkaukaskim Stawropolu, w 2014 r. Znak czasów – koncert rozpoczynał się i kończył krótkimi wystąpieniami miejscowego arcybiskupa.
Chór nie śpiewał w rosyjskim mieście polskich pieśni, ale wykonywał jedną nam wspólną pieśń (jeśli chodzi o muzykę) „Pożegnanie Słowianki” Wasyla Iwanowicza Agapkina, czyli nasze „Rozszumiały się wierzby płaczące”. 9 maja 2015 r. w Moskwie wraz z Kolegą Zbigniewem Sekulskim śpiewaliśmy tę pieśń z Rosjanami (oni swoją, my swoją wersję) na obchodach 70-lecia Dnia Zwycięstwa.
Świat kultury poniósł wielką stratę, ale nawet w obliczu takiej katastrofy, wierzę, nawet jestem pewien, że Rosjanie odbudują Chór Aleksandrowa, i że będzie on trwał pomimo tragedii.
Adam Śmiech
Myśl Polska, nr 3-4 (15-22.01.2017)
1 thoughts on “Śmiech: W oczekiwaniu na zaprzysiężenie Trumpa”