Szlęzak: Praca u Niemca

Głośno u nas o wypowiedzi pewnego niemieckiego polityka czy przedsiębiorcy, który powiedział, że Niemcy zrobiły z Polski zasobnik taniej siły roboczej i rynek zbytu na swoje towary, drożej sprzedawane niż w Niemczech. Jakoś mnie nie oburza wypowiedź tego Niemca. Dla pełni obrazu dodałbym, że Niemcy to zrobili, ponieważ Polacy na to pozwolili. Sądzę, że da się to jasno wytłumaczyć na przykładzie Stalowej Woli.
Od końca dwudziestego wieku Kombinat Przemysłowy Huta Stalowa Wola, największy pracodawca w Stalowej Woli i jeden z największych w Polsce, zaczął popadać w ogromne problemy. W efekcie z kilkunastu tysięcy zatrudnionych zostało około pięciu tysięcy, a i tym w większości groziło zwolnienie. Tak się złożyło, że kulminacja tych procesów przypadła na pierwszą kadencję mojej prezydentury. Nie waham się stwierdzić, że w pewnym momencie Stalowej Woli groziła socjalna katastrofa. Póki co nie było widoków, żeby Huta stanęła na nogi. W dużym stopniu ratunkiem okazało się sprowadzenie do Stalowej Woli dużego niemieckiego inwestora. Główną zasługę w tym miał stalowowolski przedsiębiorca Antoni Kłosowski, któremu tą drogą czuję się zobligowany podziękować. Tej jego zasługi Stalowa Wola nie docenia, a ja zrobiłem to z dużym opóźnieniem. Z czasem niemieckich firm przybyło i dynamicznie się rozwijały. Niemcy przynieśli do Stalowej Woli trzy rzeczy. Po pierwsze kapitał, po drugie miejsca pracy i po trzecie know how, czyli umiejętność organizowania wydajnej pracy w oparciu o nowoczesne technologie. Na tamte czasy była to całkowicie nowa jakość, bardzo potrzebna gospodarce Stalowej Woli i Polski. O takich inwestorów rozpoczęła się w Polsce rywalizacja między samorządami. W efekcie było tak, że my niemieckim inwestorom niskie podatki, oni nam niskie płace. Sam uważałem, że do pewnego czasu to konieczność. Ani przez chwilę nie miałem złudzeń, że Niemcy inwestują u nas z jakichś sentymentów. Mogliśmy się uczyć od nich jeszcze czegoś. Pamiętam gdy do Stalowej Woli zawitała niemiecka pani konsul z Krakowa. Szczegółowo wypytywała o warunki funkcjonowania niemieckich firm, była zadowolona, że może się ze mną dogadać po niemiecku i ani słowem żadnej wdzięczności za możliwość inwestowania w bardzo dogodnych warunkach. To było raczej oczekiwanie podziękowania i to solennego, że Niemcy tu inwestują. Niemieckie firmy nigdy mocniej nie wpisały się w życie społeczne, czy kulturalne miasta i trudno je było namówić choćby do sponsorowania sportu. Nie zmieniał tego nawet fakt, że część niemieckich właścicieli firm pożeniła się z Polkami.
Ten czas radości, że Niemcy inwestują i dają pracę powinien się skończyć najpóźniej około roku 2010. Nie nauczyliśmy się od Japończyków, Koreańczyków i Chińczyków. Ci również znosili różne upokorzenia, gdy uczyli się od Zachodu. Ale wiedzieli kiedy skończyć etap nauki i przejść do rozwijania własnych technologii i tworzenia własnego nowoczesnego i konkurencyjnego przemysłu. Obecnie to te azjatyckie kraje narzucają warunki współpracy zachodniemu w tym niemieckiemu kapitałowi. Polska cały czas daje sobie narzucać warunki obecności kapitału zachodniego, czego jaskrawym przejawem są wspomniane na początku niskie płace i wysokie ceny. Uważam, że kolejne polskie rządy mogły doprowadzić do zmiany tej sytuacji. Jednym z najbardziej jaskrawych przykładów wręcz sabotażu polskich interesów, żeby nie powiedzieć zdrady stanu, było w ostatnich latach zwolnienie z podatków przez rząd PiS-u amerykańskich koncernów z branży informatycznej.
Nie chcę twierdzić, że moje działania były całkowicie inne, ale jeśli chodzi o podatki, to jednakowo traktowałem firmy polskie i zagraniczne, a nawet polskie firmy mogły częściej sięgać po umarzanie podatku od nieruchomości. Nauczyłem się również asertywności wobec niemieckich firm. Przypominam sobie sytuację, gdy jedna z tych firm naruszyła pewne przepisy przy rozbudowie hal produkcyjnych. Przepisy uważałem za durne, ale gdybym podniósł tę sprawę, firmę ukarano by kilkumilionową karą, co mogłoby w tamtym momencie zagrozić jej istnieniu. Wtedy miasto straciłoby wpływy z podatków i miejsca pracy, a grzywna poszłaby – jak się to wówczas mówiło – na mercedesy dla złodziei z Warszawki. Zrobiłem inaczej. Powiedziałem Niemcom o całej sprawie i zażądałem, żeby w zamian za niereagowanie wpłacili dużą część potencjalnej grzywny na budowę wystawy poświęconej historii Centralnego Okręgu Przemysłowego. To była ważna sprawa dla Stalowej Woli, a brakowało dużej kwoty do jej sfinalizowania. Niemcy zapłacili i w ten sposób są do dzisiaj największym niemieckim sponsorem jakiegokolwiek wydarzenia w Stalowej Woli. Dla mnie to tym bardziej cenne, że niemieckie pieniądze sponsorowały wystawę właśnie o COP-ie.
Na przykładzie Stalowej Woli widać, że niemieccy inwestorzy mieli nawet zbawienny wpływ na polskie problemy gospodarcze, ale to wcale nie niemiecka przewaga gospodarcza i polityczna zdecydowała o naszej obecnej pozycji niemieckiej montowni z niskimi płacami. To polska dupowatość albo sprzedajność pozwoliły Niemcom zająć taką pozycję. Dla mnie najgorsze, że nie mam wiary, że da się to zmienić.
A Państwo uważacie, że gospodarcze relacje z Niemcami mogą być bardziej partnerskie?
Andrzej Szlęzak
za: FB
Click to rate this post!
[Total: 22 Average: 4.5]
Facebook

3 thoughts on “Szlęzak: Praca u Niemca”

  1. Polska jest państwem peryferyjnym, które nie prowadzi długofalowej polityki, więc raczej nie. Może za 500, czy 1000 lat to się zmieni.

  2. (…)Wtedy miasto straciłoby wpływy z podatków i miejsca pracy, a grzywna poszłaby – jak się to wówczas mówiło – na mercedesy dla złodziei z Warszawki.(…)
    I to zdanie pokazuje, że nie chodzi o tak na prawdę o to, że kapitał że jest niemiecki, amerykański czy jakiś inny tylko, o to że te fabryki i co tam jeszcze są, jak to się mówi w żargonie bankowym, big too fail. I to ona jest powodem, że to Niemcy oczekują wdzięczności od nas, a nie na odwrót…
    Chociaż bardziej żenującą historią na tej linii był szantaż zwolnieniami, które doprowadził do nielegalnego uwalenia kontraktu na Caracal’a.
    Mam silne przekonanie, że ten mechanizm jest tak uniwersalny, że nawet samorządowcy Konfederacji rozłożyliby nogi nawet przed samym Saudi Binladin Group…

  3. Interesująca spowiedź. Można by to skwitować: mądry Szlęzak po szkodzie. Bo przecież, jako prezydent Stalowej Woli do roku 2014, powinien był „najpóźniej około roku 2010” powiedzieć swoim Niemcom von! (to znaczy, pardon, won!), albo przynajmniej „skończyć etap nauki i przejść do rozwijania własnych technologii i tworzenia własnego nowoczesnego i konkurencyjnego przemysłu” tudzież „narzucić warunki obecności kapitału zachodniego, w tym niemieckiego”…
    Za to opowiastka na forum publicznym o korupcyjnym dealu z Niemcami, gdzie za sfinansowanie lokalnej inicjatywy taktownie oferuje przemilczenie złamanie prawa, to iście mołojecka brawura i jawne lekceważenie Ziobrowych siepaczy. Podziwiam!…

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *